Ostatni dzień niebezpiecznie podniósł moje ciśnienie.
Gdy Blue straciła grunt pod łapami o mało sam nie spadłem. Chciałem
tam do niej pobiec, ale mój rozmiar i fakt, że jestem niemową jak zwykle
działały na moją niekorzyść. Mogłem więc tylko stać i czekać.
I wtedy uratował ją Behemot. Ten nowy. Denerwował mnie. Nie lubiłem
go, sam nie wiem dlaczego. Chyba jestem zazdrosny. Czemu akurat on
musiał pokazać jaki to z niego bohater? To mógł być ktokolwiek! Asher,
Eloy, ale dlaczego, do chole*y, akurat on?!
Nie miałem okazji do niej podejść nawet później, bo ten nowy znowu
zgrywał bohatera i zaniósł ją do jaskini. I znów mogłem tylko patrzeć.
Resztę dnia spędziłem w ciągłym stresie. Usłyszałem oczywiście to
paskudne słowo padające z ust Jenny : "astma". Chyba jeszcze.nigdy nic
tak bardzo nie podniosło mi ciśnienia jak Blue w tamtym dniu. Nonstop
bawiłem się bransoletami na swojej łapie, łaziłem tam i z powrotem aż
udeptałem w trawie koleinę. Parę osób śledziło mnie wzrokiem, ale to
moje orbitowanie każdego przyprawiało o ból karku.
W końcu nie wytrzymałem i poszedłem do jaskini, w której odpoczywała
Blue. Muszę na własne oczy stwierdzić, że nic jej nie jest, bo zaraz
zwariuję. Byłem już utwierdzony w swoim zamiarze. Dotarłem do nory,
przestąpiłem próg...I bezszelestnie uciekłem.
Znowu on. Behemot. Rozmawiał z nią. Miałem ochotę zrobić mu z mózgu
sieczkę tak jak tym kanibalom parę dni temu. Było to kuszące, ale nie do
wykonania.
Znów pozostało mi czekać i patrzeć.
Oddaliłem się od jaskini. Nie chciałem podsłuchiwać. Nie chciałem na to patrzeć. Cofnąłem się w cień drzewa.
W końcu Behemot wyszedł z jaskini. Jakaś cząstka mnie liczyła, że
znowu się pokłócili. Ale wtedy wyszła również Blue. Nie była zła.
Zatrzymała basiora. Nie słyszałem ich rozmowy. Po chwili wadera
uśmiechnęła się szelmowsko. I ten uśmiech zdecydowanie przekreślił moje
szanse.
Położyłem się na trawie, patrząc na nich jak szczeniak, którego
rodzice zapomnieli o jego urodzinach. Chciałem westchnąć, ale przez
moją.klątwę wyszło z tego tylko sapnięcie. Znowu nic nie zrobiłem. Znowu
siedziałem cicho. Znowu zawiodłem sam siebie. Znowu byłem tylko
obserwatorem.
Czemu urodziłem się akurat taki, a nie inny? Dlaczego to mi zabrakło
pewności siebie? Czy ja zawsze muszę zdawać się na los? Jestem na
przegranej pozycji. To już pewne. I to nie przez kogoś z zewnątrz, tylko
z własnej winy. Znowu.
Po raz kolejny zostałem tylko obserwatorem, i to na dodatek niemym z wybrakowaną pewnością siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz