sobota, 27 sierpnia 2016

Od Azzai: Czy ktoś będzie tęsknił?

W ciągu paru miesięcy obserwowałam jak stado liczyło coraz więcej członków. Nie było już tak jak dawniej. Wataha nie trzymała się razem, tylko porozdzielała.
Pamiętam te czasy jak przemierzaliśmy doliny, góry...wspólnie.
Pamiętam jak Ikana była pełna energii.
Pamiętam jak ja z paroma innymi wilkami, urządziliśmy spa dla Ikany i innych.
Pamiętam moje czasy jak zakochałam się w Eloy'u i przez niego me serce rozbiło się na małe kawałeczki.
Pamiętam ten ból...
Pamiętam.
Ta wataha nie była taka jak kiedyś. Teraz nikt tu nikogo nie zna. Każdy z nowych posiada czarny charakter, który tu kiedyś nie istniał. Moje i innych stanowisko już nic nie znaczyło. Nikt do nikogo nie ma szacunku i zaufania. Ciekawe ile z nowych i starszych członków watahy mnie zna? ciekawe czy ktoś by zauważył, że ja zniknę...Przecież moi dawni przyjaciele, jeśli można ich nazwać przyjaciółmi, zapomnieli o mnie. Nikt już ze mną nie rozmawia. To, że jestem już stara nie oznacza to, że trzeba mnie omijać szerokim łukiem.
-Jeśli oni o mnie zapomnieli, to chyba nikt nie zauważy, że odejdę.
Po krótkiej chwili zastanowienia, Azzai odwróciła się i poszła głęboko w las. Nie wiedziała gdzie idzie...Nie wiedziała jaki będzie cel...Po prostu szła...
-Wybaczcie....odchodzę...

piątek, 26 sierpnia 2016

Od Winter (CD. Luy)

Nie rozumiałam. Może i faktycznie mgliście kojarzyłam słowo „iluzja” i miałam względne pojęcie na temat ogólnego znaczenia tego słowa, ale równie dobrze wadera która zechciała mi wytłumaczyć mogła mówić w obcym języku. To takie dziwne. Nic nie zauważyłam, a mimo to coś się zmieniło. Wbrew logice to wszystko. Prychnęłam cicho lustrując wzrokiem okolicę przed kryjówką. Nigdy się nie nauczę. Nie wiem jakim cudem wszyscy dookoła mnie są w stanie wszystko pojmować. Tego jest za dużo jak dla jednego umysłu. Temperatura wokół mnie nieznacznie spadła będąc jedynym zauważalnym śladem mojej irytacji. Z uczuć znam tylko gniew. Tylko to poczułam. Innych nie znam nawet z nazwy, nie wiem czym są, ani jakie są. Prawdopodobnie już się nie dowiem. Zresztą... Wściekanie się na wszystko w zupełności mi wystarczy. I tak jest bardzo męczące.
- Jak ty w ogóle masz na imię, co? – spytała tamta ewidentnie znudzona. Przez chwilę trawiłam sens tego pytania marszcząc brwi.
- Lodowata Morderczyni.
- O rany... Przyjemnie. A tak na serio?
- Lodowata Morderczyni. Bądź Winter.
- O! Winter. To już brzmi lepiej. – wadera przez chwilę milczała czekając na jakąkolwiek reakcję z mojej strony. Może liczyła na to, że i ja spytam ją o imię albo, że powiem coś od siebie. Ja jednak po prostu obojętnie przesuwałam wzorkiem po okolicy szukając jakiegokolwiek śladu zagrożenia.
- No. A ja jestem Lua. – oświadczyła w końcu z kiepsko skrywaną dumą. Mimo wszystko czegoś mi brakowało. Imię było zbyt krótkie. Wiecie... „Winter, Lodowata Morderczyni” czy „Jiwai, Czarci Pomiot”. Te imiona miały dwa człony. Właściwe imię oraz pseudonim. Tak wręcz wypadało. Na pseudonim stawiało się zakłady, kiedy organizowano walki psów. Nikt nie dał by złamanego gorsza za walkę dwóch kundli o imionach Lazari i Danto. Jednakże kiedy pojawiły się ulotki zapowiadające walkę Szaleńca z Diabłem Wschodu ludzie zareagowali zgoła entuzjastyczniej. Pseudonim był ważny. Ważniejszy od imienia, a mimo to wadera podała tylko imię.
- Tytuł?
- Jaki tytuł? – kątem oka widziałam spojrzenie które mi posłała. Teraz to ona nie rozumiała.
- Pseudonim. Drugie miano pod którym zna cię świat. – wyjaśniłam, choć i to nie dało wiele waderze.
- A po co mi takie coś? Jestem Lua i tyle – odparła tamta.
Westchnęłam cicho porzucając ten temat. Jakkolwiek dziwnym by to nie było wadera jakoś nie chciała się podzielić tą istotną informacją. Znów skupiłam się na okolicy zupełnie jakbym chciała dopatrzyć się nie wiadomo czego w tym nieruchomym krajobrazie. Jednak skoro nie działo się zupełnie nic mogłam sobie odpuścić. Cofnęłam się od wyjścia chłodząc powietrze wokół i ułożyłam się na ziemi.
- Nie boisz się, że cię zabiję jak zaśniesz? – mruknęła moja towarzyszka z drugiego końca kryjówki.
- Wyświadczysz mnie i światu ogromną przysługę – odparłam zamykając oczy – Może nawet zostaniesz okrzyknięta bohaterką.
Odpowiedział mi jakiś niezidentyfikowany pomruk. Nawet nie zadałam sobie trudu rozszyfrowaniem go. Niedługo później udało mi się zasnąć.
To, że nigdy nie miałam snów nie powinno nikogo dziwić. A nawet jeżeli śniłam, nigdy tego nie pamiętałam. Nie wiem ile dokładnie czasu minęło do momentu w którym otworzyłam oczy, ale było jeszcze całkiem wcześnie. Lua spała w kącie jak najdalej ode mnie. Raczej z powodu towarzyszącego mi chłodu niż z obawy przede mną. Nic nie poradzę na to, że całą moją sporych rozmiarów przestrzeń prywatną pochłania wieczny ziąb. Owszem mogłabym nieco podnieść temperaturę choć jest to znacznie kłopotliwsze niż obniżenie jej. Jednak nie widzę sensu. Ma te swoje zero stopni i jest mi całkiem dobrze. Ja też nie jestem ciepłą istotą. Zdarzało się, że brano mnie za oddychające truchło, choć nigdy mi to tak naprawdę nie przeszkadzało. Nie jestem zdolna do przejęcia się opinią obcych. Tak jest dobrze. Wstałam, przeciągnęłam się i wyszłam z jaskini. Niemal natychmiast pochwyciłam trop jakiegoś królika i swobodnym truchtem ruszyłam przed siebie rozglądając się. Śniadanie to jednak dobra sprawa. Mimo że docenia się to na ogół kiedy traci się możliwość zjedzenia go. Tym bardziej, jeśli odmawia się sobie jedzenia kilka dni z rzędu. Średnio przyjemne i jeszcze mniej rozsądne, ale czasami warunki nie pozwalają na nic innego.
Po kilkuset metrach znalazłam tego królika. Był tłusty i miałam niemal pewność, że w stu procentach powinien sprostać moim aktualnym potrzebom. Logicznym więc, że już chwilę później nie było po nim śladu prócz kości i strzępków sierści. Oblizałam się zastanawiając się w którą stronę powinnam iść. Zostawić Luę, czy też może nie? Pomogła mi. Powinnam okazać coś. Tylko, nie wiem co. Zmrużyłam oczy i wróciłam tam skąd przyszłam. Póki co wracam. Kto wie na ile, ale wracam.

 Lua? Tak bardzo leń i brak pomysłu -.-

niedziela, 14 sierpnia 2016

Od Basta

      Jasno. Zbyt jasno. Zdrzemnąć się na chwilę, tylko tyle. Czy to naprawdę tak wiele? Pomimo, iż magia ciepła ogrzewała mnie "od wewnątrz", białe świństwo nie miało zamiaru mnie omijać. Zniesmaczony, musiałem strzepnąć zależały śnieg z futra. Drzemka miała przykryć natarczywe uczucie głodu. Przez tą całą klątwę nawet nie miałem jak polować! Nie chciałem powtórzyć rozrywki z ostatniego miesiąca. Teraz musiałem się zaspokajać tymi małymi szkodnikami, czmychającymi prosto pod warstwę zlodowaciałego puchu. Serdecznie mam ich dość, mój nos zresztą też. Niezaprzeczenie łatwiej by było polować z kimś. Najłatwiej z paroma "ktosiami". Teraz nie mam zbyt dużego wyboru. Idąc wciąż na wschód, omijałem dokładnie każdy ślad należący do moich pobratymców. Mogłem nie mieć szczęścia.
  Mogły uznać, że skoro naruszyłem ich terytorium to można na mnie zapolować. To nie byłoby miłe. Ani przyjemne - przynajmniej dla nich.
  Ale cóż, kolejna sfora, gdzieś błądziła przede mną. W ich zapachach było coś dziwnego. Równie dobrze mógłbym tropić sporego rozmiaru ofiary. A może ciągnęli za sobą jakąś olbrzymią zdobycz? Może w tych okolicach jest coś więcej niż cholerne gryzonie? Na podłożu brak jednak śladów krwi czy walki ... Jakkolwiek by nie było, zbyt zaintrygowany owym tropem. Mimowolnie podążyłem za nim. "Przecież mnie nie zobaczą". Brodziłem w puchu prawie do pyska. Nie było to najwspanialsze uczucie, aczkolwiek węch podpowiadał, iż jestem coraz bliżej zobaczenia znajomych postaci. Koniec końców, dotarłem do jakiejś zaklętej ściany. Właśnie tak. Ściana lodu i śniegu. Trop urywał się tuż przed nią.

sobota, 13 sierpnia 2016

Od Blue (CD Behemota): O niewłaściwym zachowaniu

      Zapewne nie raz słyszeliście, czy to od obcych, czy znajomych, dorosłych ludzi, że maniery wynosi się z domu, prawda? Cóż, osobiście uważam to stwierdzenie za zbyt uproszczone, albowiem osoby, z którymi mieszkamy pod jednym dachem, owszem zapewne pomagają nam kształtować samego siebie przez pierwsze lata życia, jednak później większa część osobowości, związana z naszym wyglądem, charakterem, sposobem zwracania się do pozostałych, oraz szczególnym, indywidualnym dla każdego patrzeniem na świat, z nami w bardzo szerokim i ogólnym pojmowaniu tego słowa, jest kształtowana przez nas samych.
  To trochę tak, jak z... przypomina to lepienie glinianego garnka. 
  Małe dziecko za nic w świecie nie byłoby w stanie poradzić sobie, nie tylko z tym, ale też z każdym innym, bardziej skomplikowanym zajęciem plastycznym, gdyby nie pokierował go ktoś starszy, albo po prostu ktoś, kto chociaż odrobinę bardziej niż dziecko (co wcale nie jest takie trudne i wymagające) zna się na rzeczy. To właśnie na barkach dorosłych spoczywa obowiązek posadzenia dziecka na krzesełku, pokazania mu w jaki sposób kształtuje się wilgotną masę, tak, aby uzyskać zamierzony kształt naczynia. To rodzic podaje dziecku jego pierwszą grudkę gliny, jednak to, co się z nią stanie, zależy już nie od dorosłego, a od samego dziecka. 
  Gdyby przeżywane przez nas chwile można by zwizualizować, przemienić zwykłe, puste słowo w coś materialnego- nadać temu czemuś kształt, a potem kolor- myślę, że opisany przeze mnie przykład z wazonem w roli głównej wcale nie byłby taki zły. Gdybyśmy tylko pomyśleli o naszym życiu, jak o glinianym naczyniu, które sami formujemy własnymi rękoma, od małego, przez dorosłość, aż po starość, z łatwością dostrzeglibyśmy jaki mamy wpływ na wygląd naszego dzieła. Bo chociaż rodzic, opiekun, albo ktokolwiek dorosły, pomaga nam przy stawianiu tych pierwszych, z początku niepewnych kroków- sadza nas na krześle, wręcza glinę, pokazuje, jak obchodzić się z nią prawidłowo- to kształt naczynia zależy już tylko i wyłącznie od nas samych. 
  Po kilku pierwszych latach, nikt już nie będzie nas pilnował, a na pewno nie tak intensywnie, jak robił to wcześniej. Zamiast wyraźnych wytycznych, otrzymamy jedynie wskazówki, a jeśli zgubimy rytm, zabłądzimy, sami będziemy musieli wrócić na wcześniejszy tor. Nawet jeśli ktoś będzie nas szukać, nawet jeśli będzie się martwić, zdecydowana większość zależy od nas samych. Albowiem zdecydowana większość należy do nas samych.
  To właśnie dlatego uważam, że, wbrew pozorom, wychowania nie wynosimy z domu- nie w całości- albowiem to, kim jesteśmy jest w dużej mierze zarówno naszą zasługą, jak i zasługą otaczających nas ludzi. I nie mam na myśli bliskiej rodziny, tylko szkołę, uczelnię, pracę, naszych przyjaciół i znajomych, z w którymi również spędzamy czas i, być może, pod których wpływem stajemy się inni- świadomie, lub nie, to nie ma większego znaczenia. Nawet, jeśli do formowanego przez nas naczynia dołączy jeszcze kilka par rąk, końcowy efekt i tak należy do nas. A przynajmniej powinien, jeśli tylko tego chcemy i jeśli nikt nie wpadnie na pomysł zbytniego mieszania nam w życiu, co najczęściej kończy się wywracaniem go o sto osiemdziesiąt stopni... ale to nie jest ważne. Nie tu, nie teraz, nie w tej opowieści. 
  Zmierzam do tego, że znaczną część siebie kształtujemy sami- my i tylko my, nie zależnie od tego, co uważają o nas inni, w dużej mierze nie zawsze jest to wina tego, kto się nami za młodu opiekował. Takie przynajmniej odnoszę wrażenie.
  Takie wrażenie odnosiła też Blue, której jeszcze nigdy nie zdarzyło się winić żadnego z rodziców- ani ojca, ani matki- ani też późniejszych opiekunów za jakąkolwiek część jej charakteru, która powszechnie nie zyskała sobie przychylnej opinii. Ekscentryczność, pyskatość, lekkomyślność, dziwne mieszanie cech ekstrawertyków z cechami introwertyków, przesadna szczerość, nawyk nie owijania niczego w bawełnę, a także szeroki wachlarz wielu innych cech sprawiały, ze Blue była po prostu dziwna. Powszechnie uważano ją za waderę niewychowaną, pozbawioną dobrych manier. Nie była to prawda, choć na pewno nie było to też całkowite kłamstwo, albowiem Niebieska faktycznie nie potrafiła trzymać języka za zębami. Była to jednak całkowicie jej wina. To ona sama wykształciła tą cechę. Nie, "wykształciła" nie jest odpowiednim słowem.  O d n a l a z ł a  w sobie tą cechę brzmi znacznie lepiej.
 - Dziwne te wasze zwyczaje.- wadera wydała niepodważalny werdykt, marszcząc w zamyśleniu brwi.
  Zdziwione spojrzenie czerwonych ślepi Behemota zatrzymało się na jej szarym pysku. Basior wyglądał na zbitego z tropu i ciężko powiedzieć, czy to przez opinię, jaką przed chwilą wygłosiła jego towarzyszka, czy też przez to, że rzuciła nią tak prosto z mostu. A może przez to, że skupiła się przede wszystkim na samym znaczeniu zwrotu "M'lady", niż na ostatnim zdaniu, wypowiedzianym przez basiora?
  Bardzo możliwe, że każda z tych trzech opcji była prawdziwa.
  Bardzo możliwe, że żadna z nich nie była trafna.
 - Naprawdę tak uważasz?- Behemot uniósł jedną brew, bardziej w geście pytania, niż powątpiewania- W takim razie, jak Twój ojciec zwracał się do Twojej matki?
  Niebieska musiała zastanowić się przez chwilę. Oczywiście pamiętała swoje dzieciństwo, a przynajmniej jego większą, późniejszą część, jednak nigdy nie przyszło jej zwracać uwagę na takie szczegóły, zwłaszcza, że od czasu jej narodzin, rodzice nie dogadywali się ze sobą najlepiej. No, może na początku było dosyć normalnie, jednak poczucie zdrady (a w dodatku, nieuzasadnione poczucie) potrafi doprowadzić wilki do szaleństwa. Zwłaszcza, jeśli nie jesteśmy w stanie się o to zapytać i otwarcie, wspólnie rozwiązać dręczących nas wątpliwości.
  Wadera zajrzała w głąb swego umysłu, kartkując swoje wspomnienia z życia w swoim pierwszym stadzie, niczym zdjęcia w albumie rodzinnym. Towarzyszyło temu mruczenie pod nosem cichego "hmmm...", zaraz przerwane przez znacznie głośniejsze "Mam!".
 - Chyba... zwracał się do niej po imieniu.- odpowiedziała dumnie, kiedy w końcu udało jej się przejrzeć wszystkie wspomnienia, jakimi dysponowała i znaleźć wśród sterty obrazów to właściwe.
 - Czyli jak?
 - "Jak"?- Blue zamrugała kilkakrotnie, przyswajając sobie pytanie samca. Niby dlaczego chciał to wiedzieć, czemu interesowało go imię jej matki? A z resztą, może był po prostu ciekawy, skoro już podjęli temat zaimków i zwrotów grzecznościowych? Przecież ona bez przerwy pytała się każdego o wszystkie, najdrobniejsze rzeczy z czystej wścibskości, zapewne doprowadzając tym niejednego wilka do szału. - Nastaria. Oczywiście, zanim awansowała do suki, ale to było dawno temu.- wadera pachnęła lekceważąco ręką, jakby chciała odpędzić od siebie bardzo złośliwą muchę.
  Behemot najwyraźniej zamierzał coś powiedzieć, gdyż otworzył usta, wpatrując się w towarzyszkę dziwnym wzrokiem, którego wadera nie potrafiła tak szybko rozszyfrować, jednak zamknął pysk, nim zdążył cokolwiek powiedzieć. Kątem oka, Niebieska zauważyła, że wilk zaczął się rozglądać dookoła, jakby w poszukiwaniu czegoś, co przed chwilą umknęło jego ślepiom, jednak nie przejęła się tym specjalnie.
 - Aaaa... jak miała na imię Two...- kontynuowałaby, gdyby czerwonooki nie przerwał jej w połowie zdania krótkim, spokojnym "ciii".
  Wadera stanęła jak wryta, przez chwilę wpatrując się w Behemota z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. Jeszcze nigdy, przenigdy nie widziała, aby  t e n  basior kogoś  u c i s z a ł , albo przerywał w pół słowa. Potrafił słuchać, nawet, jeśli nawijała bez ładu i składu (a, znając Blue, zapewne zdarzało się to nader często).
 - Ej, nie cichaj na mnie.- odparła z udawanym oburzeniem. 
  Odruchowo rozciągnęła przy tym usta w długą, wąską linię i lekko nadęła policzki, przez co wyglądem bardziej przypominała naburmuszone dziecko, poruszone tym, że dorosły śmiał zwrócić mu uwagę. Jej siostra, Sonea (zawsze z uśmiechem na ustach), nazywała tą reakcję Blue "żabią miną".
 - Coś się stało?- wadera zwróciła uwagę na to, w jaki sposób wilk zastrzygł uszami, wyraźnie świadczący o tym, że kogoś nasłuchiwał. Cóż, czym owy dźwięk by nie był, najwyraźniej ustał, gdyż Behemot jedynie rozejrzał się ostatni raz, po czym znów skupił uwagę na szarej waderze.
 - Proszę..? Nie, jeno przez chwilę odnosiłem wrażenie, iż...
 - Ciii!- tym razem to samica przerwała towarzyszowi (choć ona, w odróżnieniu od Behemota, robiła to dość często), zwracając głowę w kierunku, z którego zdawał się dobiegać dźwięk.
 - Nie cichaj na mnie.- odparł czerwonooki, naśladując Blue, z ledwo dostrzegalnym uśmiechem na pysku. Wadera w odpowiedzi na odczepne pokazała mu język, gdyż w tamtym momencie była zbyt pochłonięta tajemnicą nieznanego odgłosu, by sprzeczać się z towarzyszem. Zarówno ona, jak i basior (który również zaczął nasłuchiwać i uważnie rozglądać się dookoła) umilkli.
  Nie był to jednak jeden, podłużny dźwięk. Przypominał raczej krótkie, pojedyncze odgłosy... coś, jakby łamanie gałęzi pod ciężarem kroków. Zdecydowanie zbyt śmiałych, by mogły należeć do skradającego się wilka, lub jakiegokolwiek mieszkańca lasu. Poza tym, teraz, kiedy owy tajemniczy dźwięk rozbrzmiewał coraz bliżej, wadera zdała sobie sprawę z tego, że jeszcze żadne napotkane przez nią zwierze nie poruszało się tak głośno.
 - Człowiek.- zaalarmował Behemot, szepcząc waderze do ucha.
 - Poważnie?- wadera odwróciła się do basiora, z wyrazem niedowierzania na pysku.- Jeszcze nigdy nie widziałam ludzi!- odparła przejęta. Zupełnie, jakby w tamtym momencie to była najważniejsza kwestia, a nie zagrażające im niebezpieczeństwo ze strony nieznanego osobnika.
  Zobaczenie długiej, połyskującej złowrogo wśród zarośli strzelby, było kwestią kilkunastu następnych sekund. Usłyszenie huku nieprecyzyjnego strzału- zaledwie kilku.
  Całe szczęście, myśliwy chybił celu, co dało czworonogom szansę na ucieczkę, nim tamten ponownie załadował broń i znów wymierzył w jedno z nich. Właściwie to ciężko było nazwać to ucieczką, gdyż dwa wilki, owszem pognały przed siebie, szukając schronienia wśród skał, jednak zrobiły to raczej z przyzwyczajenia, niż ze strachu. Winę za ten czyn ponosił przede wszystkim instynkt, który kazał walczyć, lub uciekać, w zależności od tego, jak niebezpieczny okazałby się przeciwnik. Albowiem człowiek działał w pojedynkę i nie dysponował żadnymi psami myśliwskimi, które jako jedyne byłyby gotowe dotrzymać tempa, a może i nawet dogonić wilki. Możliwe, że był to jedynie jeden członek większej grupy kłusowników, która szukała wśród leśnych drzew kogoś innego. Mężczyzna musiał się od niej odłączyć, możliwe, że z ciekawości i przez przypadek natrafić na dwa inne wilki. 
  Cóż, były to zaledwie przypuszczenia, jednak fakt jest taki, że dwójka czworonogów zareagowała tak gwałtownie dlatego, iż instynkt podpowiedział im jedynie "niebezpieczeństwo", nie precyzując, jak wielkie ono było. 
  Ucieczka była bezwarunkowym odruchem, zupełnie, jak oddychanie, nad którym również nie posiadamy władzy. Owszem, można oddychać na różne sposoby (jakkolwiek dziwnie to zabrzmi), jednak dopiero, kiedy zwrócimy na tę czynność szczególną uwagę, albo ulegnie ona wpływowi innych czynników (jakim w tym wypadku mógł być wysiłek). Z ucieczką jest bardzo podobnie- można bez przerwy biec w popłochu, albo zatrzymać się nagle i zwolnić biegu, ale tylko wtedy, kiedy zwrócimy uwagę na to, że już nic nam nie grozi.
  To wyglądało zupełnie, jak oddychanie. Robienie powolnych i szybkie wydechów, głębokich, lub płytkie wdechów, albo nieświadome dopasowywanie własnego oddychania do tego, które rozbrzmiewało tuż obok...
  Blue poczuła czyjąś pierś przy jej własnej, kiedy tylko spróbowała wydostać się z kryjówki, znajdującej się w wąskiej szparze między dwoma kamiennymi "ścianami". Usłyszała (a może też poczuła?) bicie cudzego serca, wybijające własny, nieregularny rytm tuż obok jej własnego. Wadera uniosła powoli łeb, od razu, niemalże machinalnie zauważając, że nawet teraz para czerwonych ślepi patrzy na nią z góry, choć ze znacznie mniejszej odległości, niż zazwyczaj.
  Jednak nie to w zaistniałej sytuacji było najdziwniejsze. Blue nigdy nie miała nic przeciwko bliższym kontaktom z wilkami. Potrafiła bez żadnego skrępowania przytulić się zarówno do samicy, jak i do samca, choć fakt, że całe to zamieszanie nie było zaplanowane wydawał się trochę krępujący. Mimo wszystko, najdziwniejsze było to, że po raz pierwszy nie była w stanie przerwać niezręcznej, rozbrzmiewającej wokół ciszy.
 - Czy...- głos Behemota rozbrzmiał tuż nad jej uchem, sprawiając, że każde wypowiedziane przez niego słowo muskało jej szyję, delikatnie ją łaskocząc.- Zaistniała sytuacja nie wydaje się...
 - Dziwna?- dokończyła wadera, bezceremonialnie machając łapą (na tyle, na ile pozwalała jej ograniczona przestrzeń). Kiedy ponownie postawiła ją na ziemi, natrafiła na miękką sierść... łapa? Tak, ale nie jej. Behemot odruchowo zabrał "nadepniętą" kończynę, co automatycznie skutkowało utratą równowagi. Gdyby nie ciasnota, basior zapewne upadłby na waderę, jednak tak jedynie oparł się swoim czołem o jej czoło. Blue chciała przesunąć się odrobinę, próbując się obrócić, jednak dało to efekt odwrotny od zamierzonego.-  E tam, bez przesady! Wiesz co?- dorzuciła drwiącym tonem, uśmiechając się cierpko.- Cholernie dziwnie byłoby dopiero wtedy, gdyby nagle zaczęło padać.

Behemot? I tym akcentem kończę, bo do takich scen (jak widać) nie powinnam się dotykać :P

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Od Luy (CD. Winter): ,,Zamiast jednego wilka mamy dwa, jednym z tych wilków jestem ja"

Mój pysk wykrzywił szeroki, złowieszczy grymas, jaki pojawić się może tylko na wyjątkowo złośliwej i kłamliwej twarzy. Tak przynajmniej musiało to wyglądać. W rzeczywistości był to po prostu jeden z uśmiechów jakimi zwykłam obdarzać swoje teraźniejsze bądź przyszłe ofiary. To coś w rodzaju ostrzeżenia. Zwykle jest ono jednak dawane zbyt późno i zaczyna pełnić funkcję groźby nieuniknionego końca, zamiast przestrogi.
 Całe jednak szczęście, że moja szlachetna facjatka wcale nie jest aż tak złośliwa i zakłamana jak się może wydawać.
- Stoi- powiedziałam nie przestając się uśmiechać.
Zabawne. Od lat nie miałam okazji zawrzeć jakiegoś dożywotniego paktu, a zwłaszcza tego typu. ,,Przysługa za przysługę" to najlepszy interes jaki można zrobić. Rzadko słyszę takie oferty. Ci którzy mieli okazję lepiej mnie poznać zwykle wstrzymywali się od takich obietnic, a cała reszta zwykle nigdy nie miała okazji spłacić długu, ale i tak mi się to opłacało. Nawet jeśli ostatecznie nie wykorzystam okazji.
 Rozejrzałam się dookoła usiłując rozeznać się w otoczeniu. Trochę się już rozbudziłam i zaczęłam powoli rozpoznawać znajome kształty. Wiele mogło się zmienić od czasu mojej ostatniej wizyty. Drzewa stały się szersze i wyższe. Niektóre znacząco się rozrosły, a innych, mniejszych, wcześniej wcale tu nie było. To i owo jednak nie mogło się zmienić. Ruszyłam przed siebie muskając ogonem pni mijanych drzew. Usiłowałam przypomnieć sobie w jaki sposób były ustawione gdy byłam tu ze swoim starym ,,znajomym".
 W końcu udało mi się odnaleźć ogromny świerk z obłamanymi kilkoma dolnymi rzędami gałęzi. Obok sterczących z pnia zniszczonych gałęzi wyrosły już nowe, młode pędy. Wyglądało na to, że od dawna nikt tu nie zaglądał. Niewielki fragment pnia był całkowicie obdarty z kory, co wyraźnie nie służyło drzewu, ale nadal nieźle się trzymało. W drewnie wyryte były jakieś inicjały. Nie to jednak mnie interesowało. Świerk był jedynie punktem orientacyjnym. Podobnie jak ledwie widoczny pod śniegiem grobek. Z tego co pamiętam, to od tego miejsca szło się w lewo... A nie! Stop! W prawo. Wtedy szłam w przeciwnym kierunku, więc teraz ,,lewo" stało się ,,prawo".
 Skręciłam we ,w moim mniemaniu, właściwym kierunku. Winter niechętnie podążyła za mną. Kątem oka zerknęłam jeszcze na świerk i leżący pod nim grób, jakbym spodziewała się jakiejś zmiany. Jakbym liczyła, że zamiast kopca ujrzę żywego, uśmiechającego się zawadiacko wilka. Nie, pomyślałam kręcąc głową, Wilki nie żyją wiecznie. A przynajmniej nie wszystkie.
 Idąc w linii prostej w kilka minut dochodziło się stąd do niewielkiej groty po zachodniej stronie gór. Z tego co mi wiadomo, nie da się ich przejść. Są zbyt wysokie, a ich zbocza zbyt strome. Nigdy nie słyszałam też o żadnej wiodącej po nich ścieżce. Był tylko wąski przesmyk kilka kilometrów stąd.
 Nagle coś łupnęło. Nie, ,,łupnięcie" to złe słowo. Lepiej pasowałoby ,,grzmotnęło", albo ,,zagrzmiało". Względnie ,, porządnie pierdyknęło". Był to niewątpliwie odgłos rozpoczynającej się lawiny. Pojedyncze pierdyknięcie zamieniło się w długą, szybką serię wcale nie słabszych pierdyknięć. Kilka kilometrów za nami setki, jak nie tysiące, kilogramów śniegu przetoczyło się po stromych zboczach jednych z największych gór jakie widziałam. Potem zapadła głucha cisza. Wymieniłyśmy z Winter porozumiewawcze spojrzenia. Chociaż... ,,Porozumiewawcze" to chyba trochę za duże słowo. Gdyby przedstawić to jako niemą rozmowę byłoby to tylko takie ,, Ty też to słyszałaś?" i ,, A można było tego nie usłyszeć?".
 Wzruszyłam obojętnie barkami i wskazałam waderze kryjówkę. Ta kilka razy obejrzała się nerwowo za siebie bez przerwy poruszając nosem, po czym niechętnie weszła do jaskini.
- Mogą mnie wytropić- stwierdziła chłodno, siadając- Już tego...- wadera skrzywiła się, jakby usiłując coś sobie przypomnieć-... Próbowałam...
- Ou- mruknęłam siadając kilka metrów na lewo od wadery- Na szczęście tym razem masz mnie- uśmiechnęłam się szeroko.
Gdyby wilczyca miała jakiekolwiek sensowne emocje pewnie skomentowałaby moją niezachwianą i zapewne, odrobinę irytującą, pewność siebie. Zamiast tego jednak, zadała mi rzeczowne pytanie.
- Na czym polega różnica?
Wyszczerzyłam się jeszcze szerzej.
- Po pierwsze na liczbie. No wiesz, zamiast jednego wilka, mamy dwa- powiedziałam tak jakby to wcale nie było oczywiste- Po drugie, jednym z tych wilków jestem ja.
Wadera skrzywiła się lekko. Widocznie słowo ,,ja" nie mówiło jej aż tyle co mi. 
- No dobra- machnęłam lekceważąco łapą- Słyszałaś kiedyś o iluzji?
Winter milczała przez chwilę. Nie miała emocji, które byłabym w stanie odczytać, ale wyczuwałam, że intensywnie myśli. Dziwne. Pierwszy raz spotykam kogoś kto widocznie kojarzy iluzję, ale nie może jej sobie przypomnieć. O czymś tak niezwykłym nie można chyba zapomnieć... Chyba...
 - Co...? Odcinanie sobie łap. Co to ma wspólnego z tropieniem?
O, czyli jednak coś pamięta. Jest to w prawdzie tylko banalna sztuczka, do której nie trzeba nawet magii, ale i tak podchodzi pod definicję iluzji.
- Na dobrą sprawę nic- powiedziałam uśmiechając się szerzej niż zwykle- Kiepski lub przeciętny iluzjonista oszukuje oczy- zrobiłam dumną minę- Prawdziwy iluzjonista oszukuje umysł.
 Moja rozmówczyni skrzywiła się. Nerwowo poruszyła nosem obracając głowę w tę i z powrotem. W końcu podniosła łapę i obwąchała ją. Przez chwilę wpatrywała się w nią z nic nie mówiącym wyrazem pyska. Potem spojrzała na mnie, wyraźnie oczekując wyjaśnień.
 Ja tylko wymownym gestem wskazałam jej swoją głowę.
 Chyba jej się to nie podobało, ale chcąc, nie chcąc musiała przyznać, że trudno o coś skuteczniejszego. Widocznie nie lubiła rzeczy i zjawisk, których nie szło łatwo zrozumieć. Albo to po prostu pospolita niechęć do iluzjonistów. Nikt nie lubi być oszukiwany. Ba! Pół biedy zostać oszukanym. Gorzej gdy wiesz, że ktoś miesza i co miesza, ale nic nie możesz na to poradzić. Niby znasz prawdę, ale i tak czujesz się wyrolowany.
- Jeśli wszystko pójdzie dobrze, a jestem tego pewna, każda istota w okolicy będzie błędnie interpretowała twój zapach- rzuciłam kładąc się na zimnej, kamiennej posadzce- A jeśli się postaram- ziewnęłam- to może nawet tak jej na trochę zostanie.
Winter przez chwilę wpatrywała się we mnie tym, typowym dla siebie, kamiennym spojrzeniem. Jeszcze raz, dla pewności, obwąchała łapę.
- Dziwny z ciebie klaun- mruknęła wyglądając na zewnątrz.

Winter?

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Od Farce (CD Blade’a): Przeklęty, mały, wcinający się w drogę, pieprzony szkodnik! I wyjątkowo nie mowa tu o Padalcu.

Prychnęłam głośno na jego słowa, na chwilę nawet odwracając głowę i błądząc wzrokiem po całej jaskini. Nie było to trudnym zadaniem, gdyż owe pomieszczenie było małe. Zbyt małe. Bym mogła z nim tutaj wytrzymać, owa grota powinna być wydrążona w całej górze tak, bym mogła się od niego odsunąć na dobre kilka kilometrów. Ale nie! Bo na cholerę siedzieć teraz z innymi wilkami i bawić się w najlepsze jak można siedzieć, ale z tym Gadem, sam na sam w maciupkiej jaskini? Och, ona nie pomieściłaby nawet czterech wilków!
– Ja wiem, że jestem przystojny, ale porozmyślaj sobie nade mną kiedy indziej, bo teraz mamy ważniejsze rzeczy na głowie.
Dobiegł mnie ponownie, ten sarkastyczny syk Padalca. Odwróciłam swój pysk i zmierzyłam go morderczym spojrzeniem. Skierowałam się w stronę śnieżnej ściany, nawet na chwilę nie przestając ciskać w niego gromami, na co basior zaśmiał się jeszcze raz. W końcu oderwałam od niego swój nienawistny wzrok i popatrzyłam na to, co blokowało nam wyjście.
„Skoro mamy tutaj ogień, nie moglibyśmy tego stopić? Nie, przecież to ta parszywa magia, zapomniałam. Wątpię, by teraz przydała nam się do czegokolwiek innego niż do oświetlania tej cholernej groty. I do wkurzania mnie, oczywiście. Żadnej, choćby małej szczeliny tutaj nie ma… Ale…”, zastanawiając się tak w głowie, przyłożyłam swoją łapę do zimnej powierzchni, która, swoją drogą, była tak twarda jak lód. Przeszłam kilka kroków w lewo, wcale nie po to, by znaleźć się jeszcze dalej od Węża, choć to było miłym dodatkiem. Zastukałam parę razy pazurem w wyznaczone przez siebie miejsce i, chcąc nie chcąc, przyłożyłam do niej ucho.
– Proszę, kilka minut ze mną sam na sam, a ty już zaczynasz świrować. Nie wiedziałem, że jestem aż tak…
– Zamknij się, do cholery jasnej – warknęłam w jego stronę, przerywając tym samym jego kąśliwą uwagę, która nie była mi wcale do życia potrzebna. Ba! Była kompletnie zbędnym elementem mojej egzystencji! Gdyby się ją wycięło z jego parszywego pyska i wyrzuciła na stos gnoju, albo, lepiej, w siną, siną dal, jestem pewna, że pozbyłabym się kawałka tej zatruwającego mi prawidłowe i normalne funkcjonowanie w codziennym świecie układanki. Doprawdy…
O dziwo, Gad stulił wreszcie swoją jadaczkę. Lecz mogę się założyć, iż nie dlatego, że go o to poprosiłam (rozkazałam), bo w normalnym przypadku kłapałby jeszcze bardziej, ale dlatego, bo być może wyczuł w moim głosie tą nutkę, która mówi mu, że jeśli się nie zamknie, będzie musiał spędzić ze mną o wiele więcej czasu, niż pierwotnie planował.
– Czy ktoś z tej watahy miał jakich supersłuch, czy inne świństwo… – zastanowiłam się, zupełnie nie zauważając, iż wypowiadam to na głos. Gdy nic mi nie przyszło do głowy, cmoknęłam zdenerwowana i obróciłam głowę, przykładając do zimnej, śnieżnej ściany drugie ucho. Pech chciał, że teraz byłam skazana na oglądanie tej mordy, która w chwili obecnej wykrzywiała się w uśmieszku kpiącym, ale również pełnym politowania.
– No i co się głupio gapisz? – warknęłam zirytowana, patrząc mu wrogo w oczy. Ten tylko wzruszył beztrosko ramionami i powrócił do szukania jakiejś szczeliny w śniegu. Znów prychnęłam, kiedy wreszcie odlepiłam się od nieprzyjemnej struktury tego jeszcze-nie-lodu i odwróciłam się do niej tyłem, szukając sobie miejsca, gdzie mogłabym się spokojnie umościć.
– A ty co? – zapytał wilk, zauważając, że już z nim nie „współpracuję”.
– Pstro, zakuty łbie. Kiedy ty szukałeś… Właściwie nie wiem czego, ale jestem pewna, że czegoś bezsensownego i czegoś, co na bank nie pozwoli się nam wydostać, ja odkryłam, że ta cholerna ściana w tamtym miejscu jest cieńsza od reszty – oznajmiłam to jednocześnie dumnie jak i zgryźliwie, wskazując swoją łapą w miejsce, do którego wcześniej przylgnęłam. Choć miałam wrażenie, jakbym wytykała w tamtym momencie jego błędy, co nawet poprawiło mi odrobinę humor. – Kiedy kończy się postój? – zapytałam nagle, opuszczając kończynę, lecz nie stając na niej z moją dawną siłą. Dalej mnie cholernie bolała.
Na moje pytanie, basior tylko wzruszył ramionami.
– Nie wiem – odpowiedział prosto. Zbyt prosto.
 – S-Słucham?! – zawołałam, wbijając w niego niedowierzający wzrok. – Jesteś deltą! Wiesz w ogóle o czym ja mówię?! D-E-L-T-Ą, do cholery!
– No i? – Znów ten lekceważący ton. Znowu te beztroskie opuszczenie barków. Moje prychnięcie zdawało się być tym najbardziej niedowierzającym, najbardziej rozgoryczonym oraz wypełnione większą dawką zniesmaczenia i złośliwości, niż te dotychczasowe.
– Czy ty jesteś niepoważny? – zapytałam, tym razem już spokojniej. – Być w takim miejscu w hierarchii i nie wiedzieć takich rzeczy…!
– A co, jesteś zazdrosna? – Wyszczerzył się podle. Jak on w ogóle…!
– Nie! – zaoponowałam szybko, patrząc hardo w jego stronę – Nie jestem, bo wiem, że użyłeś pewnie jakiś tanich sztuczek na Alfie, by sobie to stanowisko przywłaszczyć. Widać to z daleka, że nie zapracowałeś na to, skoro nie wiesz tak oczywistych rzeczy! – warknęłam w jego stronę, choć on zdawał się tym nie przejmować i ponownie uśmiechnął się, widocznie rad, że zdołał mnie tak rozzłościć.
– Ty też nie wiesz – skomentował złośliwie.
– Bo ja nie jestem…! Ych, pieprzyć to! – zawołałam donośnie – W każdym, cholernym razie… – zaczęłam, zaciskając mocno powieki i starając się znów nie denerwować, bo przysięgam, jak tak dalej pójdzie będę musiała siedzieć tutaj wdychając rozlaną stęchłą krew tego Gada, rozbryzganą po ścianach. – Po pewnym czasie wataha na pewno zacznie m n i e szukać… – zaczęłam, podkreślając dobitnie ostatni wyraz, co basior znów najwyraźniej miał zamiar skomentować, ale kontynuując, nie dałam mu znów tej szansy, dlatego szybko dodałam: – I prędzej czy później, będą musieli tędy przechodzić. Na bank ich usłyszymy, wtedy oni jakoś nam pomogą, swoimi czarami czy innym gównem, nieważne – skończywszy tłumaczenie, parsknęłam pod nosem.
– W takim razie, co robimy, księżniczko? – zapytał jadowicie, gdy w końcu znalazłam odpowiednie miejsce, na którym mogłabym spokojnie usiąść.
– „My”? JA teraz się położę i spróbuję Cię nie zabić, a co ty będziesz w tym czasie robił, to już mi koło nosa lata – odcięłam się z uśmieszkiem satysfakcji na pysku, po czym, jakby na potwierdzenie moich słów opadłam na ziemię, odwróciłam od niego wzrok i skierowałam go na moją łapę.
– Nie kłam, dobrze wiem, że przejmujesz się moim najmniejszym ruchem…
Ale nie słuchałam go. Cóż, przynajmniej próbowałam, bo w tamtej chwili całą swoją uwagę musiałam skupić na czymś innym, a nie przejmować się pieprzonym Padalcem, który nie potrafi siedzieć cicho. Tym tajemniczym „czymś”, co musiałam sprawdzić, była moja kończyna, przez którą właśnie od jakiegoś czasu przeszywają mnie gromy bólu.
Odwróciłam ją, poduszką do góry. Szczęście, że wybrałam miejsce blisko tego plugawego ognia, bo nie miałam najmniejszej ochoty teraz wstawać, a skaleczenie było tak zalane zaschniętą krwią, że ciężko było się tam czegokolwiek doszukać. Marszcząc lekko brwi z niesmakiem, pochyliłam bardziej łeb, w celu lepszego dopatrzenia się rany. O, była tam. Między dwoma poduszkami. Ale było coś, co mnie niepokoiło. Mianowicie wystająca, najwyraźniej, igiełka, jeśli się nie mylę.
„O, świetnie! Czyli to coś wbiło mi się w łapę i właśnie przez to cholerne wydarzenie teraz siedzę tu zamknięta? Najgłupszy powód moich męk jaki kiedykolwiek przyszło mi usłyszeć, naprawdę…”, prychnęłam w duchu.
– Ych, weź to ode mnie, to obrzydliwe – skomentował z niesmakiem Ventus, gdy pazurem leciuchno poruszyłam ciało obce, co spowodowało jeszcze większy ból, niźli bym się tego spodziewała, przez co na na chwilę zacisnęłam szczęki, lecz słysząc uwagę basiora, szybko je rozluźniłam.
„ – Przestań, do cholery! I ty się nazywasz basiorem? – „ zapytałam kpiąco w myślach, odgryzając mu się jednocześnie. „ – Patrz, widzisz? Widzisz? Widzisz tą krew? O! A tu jest kawałek mięsa! – „ zawołałam wrednie z lekkim uśmieszkiem na pysku, odsuwając trochę moją łapę na bok, chcąc by Ventus miał lepszy widok.
– Odejdź! Fuj, to obrzydliwe! Zwróciłbym jakbym mógł i to prosto na Ciebie! – krzyczał Fioletowy odsuwając się ode mnie jak najdalej mógł, co było teoretycznie niemożliwe, dlatego odwrócił szybko swój łeb, by nie patrzeć na moją ranę. „Tchórz”, przeleciało mi szybko przez głowę.
Dobra, może to nie wyglądało za ciekawie, ale bez przesady! Za to bolało jakby mi ktoś to rozrywał. Znowu próbowałam poruszyć jakoś tą igłą, jednak ponownie zakończyło się to fiaskiem, a z mojego gardła wydobył się cichy syk, który i tak rozniósł się po jaskini. Do cholery, tutaj byłoby słuchać głośno i wyraźnie nawet brzęczenie komara! Ale teraz nie tym powinnam się zajmować! Ych, muszę to wyciągnąć, ale to boli! Boli! Boli jak choler.a! Boli jak szlag! Założę się, że jakbym spróbowała to wyrwać jednym, szybkim ruchem, to wywołałabym kolejną lawinę, a moje gardło już by tego nie wytrzymało… Tak z innej beczki, to co to jest? To, że jakaś igła, to ja wiem. Widzę tylko małą część, więc dużo powiedzieć nie mogę… Biała, dość gruba… Nie, to kolec.
„Kolec? No, świetnie. Świetnie! Czyli nadepnęłam na jeża? Albo jeszcze gorzej – jeżozwierza. To by wyjaśniało, dlaczego to tak piecze! Zamknięta w jaskini, bez dostępu do jedzenia (chyba, że kanibalizm wchodzi w grę), z Padalcem w tym samym pomieszczeniu i z kilkunastocentymetrową igłą wbitą w łapę. Pięknie. O niczym innym nie marzyłam”.
– Ojoj, dziewczynka się zraniła? – zapytał ze sztuczną troską w głosie Gad, sepleniąc przy tym lekko. Zgromiłam go wzrokiem, podążając za jego głosem i zauważając, że on również postanowił się położyć. Cóż, wszystko byłoby fajnie, pięknie, tylko szkopuł tkwił w tym, że położył się zdecydowanie za blisko. Być może było to spowodowane tym, że ten parszywy ogień oświetlał tylko niewielką część groty, a może dla mnie odległość dwóch kilometrów byłaby dalej zbyt mała.
– Jeśli się nie zamkniesz, to zaraz Ty się zranisz – mruknęłam wrogo i powróciłam do wykonywanej czynności jaką było gapienie się w swoją łapę i kombinowanie co powinnam zrobić.
– Uważaj, bo już mnie ciarki przechodzą – zakpił, śmiejąc się przy tym wrednie. – Choć to wyjaśnia Twój wiedźmowaty skrzek, który wywołał lawinę.
– Też byś się wydarł, gdyby takie coś ci się wbiło w tą Twoją zjełczałą łapę. Choć jestem pewna, że wydałbyś z siebie bardziej coś w stylu pisku małej waderki. Zakładając, że wcześniej nie zemdlałbyś z bólu – odpyskowałam, przełykając ślinę i zwilżając zaschnięte gardło.
– Już nie rób z siebie takiej ofiary losu, którą jesteś – odparł basior, patrząc się na mnie wymownie. Ponownie zmusił mnie do podniesienia wzroku i zgromieniem go spojrzeniem. Lecz zaraz potem to j a mogłam zmienić swój wyraz pyska na pełny politowania, tak jak on zrobił to wcześniej.
– W takim razie ty już nie rób z siebie takiego idioty, którym jesteś.
I znów poczęłam wpatrywać się w swoją poduszkę.

Blade? 

Od Blade'a (CD Farce): Fioletowy płomień

      Pierwszym, co zauważył była otaczająca go czerń. Dostrzegł ją jeszcze zanim zderzył się z twardym, wilgotnym gruntem, czemu towarzyszyło ciche syknięcie, uprzedzające krótką serię przekleństw, jaka wydobyła się z jego gardła. Jedyne wejście i jedyne wyjście z jaskini zostało zasypane zaledwie w ciągu kilku, marnych sekund. Gruba, śnieżna ściana całkowicie odcięła dopływ światła, silnie potęgując otaczającą ich ciemność. Mrok zdawał się tak nieprzenikniony i gęsty, że można byłoby kroić go nożem, niczym kostki masła. Nawet pary oczu błyskały jedynie okazjonalnie i prawie niewidocznie, bezskutecznie próbując przebić się przez armię cieni.
  " I c h ", gdyż basior nie leżał w jaskini sam.
 - Cholera jasna!- przekleństwo, które wydobyło się z ust wadery tylko utwierdziło basiora w jego przekonaniu, iż nie on jedyny znajdował się w schronieniu. 
  W dodatku, jakby tego było mało, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, kim była wilczyca, której udało się uciec przed niebezpieczną lawiną... lawiną, którą, gwoli ścisłości, sama wywołała. Rozpoznał ją nie tylko po brzmieniu głosu, ale przede wszystkim, po niezadowoleniu i ogromnym rozczarowaniu, które wkradało się w jej ton, niemal za każdym razem, kiedy ich drogi przypadkiem się krzyżowały. 
 - Mogłeś ukryć się w jakiejkolwiek jaskini, albo gdziekolwiek indziej, a trafiłeś akurat do tej samej, co ja!- oburzony głos wadery odbił się od wilgotnych ścian jaskini, które najwidoczniej znajdowały się zbyt blisko siebie, aby nieść echo.- Tak trudno było znaleźć inne miejsce?- charakterystyczny dźwięk szurania oznaczał, że brązowowłosa zdążyła się podnieść z ziemi, a teraz najwyraźniej błądziła w jaskini, w celu ustalenia jej wielkości, albo też z nadzieją na znalezienie chociażby najmniejszej strużki światła, wpadającej do groty.- A z resztą! Jeśli chcesz znać moje zdanie, równie dobrze mogłeś zostać pogrzebanym przez tą stertę śniegu.
 - A kto powiedział, że obchodzi mnie Twoje zdanie?- Blade odezwał się po raz pierwszy, odkąd znalazł się w ciemnej grocie, jednak sądząc po minie Farce (której basior oczywiście nie mógł dostrzec, dlatego to właśnie ja wam wszystko opisuję), wadera wolałaby, gdyby siedział cicho i przynajmniej udawał, że go nie ma w promieni co najmniej kilku kilometrów kwadratowych. Mało tego! Basior sprawiał wrażenie, jakby doskonale o tym wiedział, a ponieważ nie był dobrą wróżką, spełniającą życzenia, nie tylko przypominał brązowowłosej o swoim istnieniu, ale (jak to miał w zwyczaju) robił to na swój specjalny, denerwujący sposób.
 - Osobiście, również nie jestem urzeczony świadomością spędzania z Tobą czasu w jednym pomieszczeniu. I, z tego co przypuszczam, na dość wiele godzin.- samiec również zdołał się podnieść, jednak on w przeciwieństwie do towarzyszki, nie wybrał się na bezsensowną przechadzkę po jaskini.- Jeśli dalej będziesz chodzić w ciemnościach, w końcu o coś walniesz...- zauważył rzeczowo, jednak Farce najwyraźniej nie miała zamiaru słuchać uwag akurat tego wilka.
 - A kto powiedział, że obchodzą mnie Twoje idiotyczne uwa...- jak można było się domyśleć, dokładnie w tym momencie wadera przeżyła bliższe spotkanie z jednym ze zwisających nisko stalaktytów, które punktowo ozdabiały sklepienie jaskini.
  Brązowowłosa oczywiście nawet nie krzyknęła "au!", ani nie zrobiła niczego, co mogłoby świadczyć o uderzeniu się głową o sopel, akurat w momencie, kiedy najbardziej znienawidzony przez nią wilk ostrzegał ją właśnie przed tym. Krzyk nie był jednak potrzebny, gdyż basior po samym cichym odgłosie uderzenia, oraz po fakcie, iż samica przerwała zdanie w połowie słowa, z łatwością domyślił się co właśnie zaszło.
  Chyba nie zdziwi was zbytnio, jeśli powiem, że czerwonooki zaśmiał się kpiąco, prawda? 
 - To... mówiłaś, że nie obchodzą Cię jakie uwagi...?- zagaił basior, uśmiechając się złośliwie, czego wadera oczywiście nie była w stanie dostrzec, jednak myślę, że przez te wszystkie lata ich znajomości, z jego strony mogła się spodziewać właśnie takiej reakcji. O ironio, najwyraźniej wciąż nie była do nich przyzwyczajona, a nawet jeśli oswoiła się z nimi w jakimś stopniu, czasem wciąż potrafiły wyprowadzić ją z równowagi.
 - Ugh, zamknij się.- Farce warknęła w odpowiedzi. Teraz jej głos dobiegał ze znacznie bliższej odległości.- Nie dość, że utknęłam w jaskini, to jeszcze z Tobą, a na dodatek po ciemku. Ostatnia rzecz, jakiej mi potrzeba to ty i Twój sarkazm.- oczywiście, ostatnie słowa wadery wcale nie sprawiły, że czerwonooki chociażby pomyślał o tym, by choć raz uprzejmie spełnić czyjąś w tym przypadku, już mniej uprzejmą prośbę.
 - Och, czyżby nasza księżniczka bała się ciemności?- odparł z udawaną troską w głosie. Była jednak tak teatralna, że aż nie sposób było potraktować jej poważnie.
 - Niczego się nie boję!- Farce wydała się wręcz oburzona tym, że ktoś, a zwłaszcza osobnik pokroju Blade'a, ma czelność zarzucać jej strach.- Po prostu ta ciemność jest okropnie denerwująca.
 - Zapewne dlatego, że tęsknisz za moim widokiem, co?- ironia, która tańczyła na pysku wilka, zdążyła już wkraść się również w ton jego głosu.
  Odpowiedziało mu drwiące parsknięcie.
 - Oczywiście, nawet nie masz pojęcia jak bardzo brakuje mi Twojej mordy...- słowa Farce wypływały z jej ust tak samo, jak trucizna sączy się z pyska  jadowitych żmij.
 - Ciemność aż tak Ci przeszkadza?- basior zdecydował się ciągnąć temat.- Słyszałem kiedyś, że wiedźmy ponoć widzą w ciemności... albo potrafią wyczarować ogień.
 - A ja słyszałam, że węże nie mówią, ale najwyraźniej miałam pecha trafić na wybryk natury...- odparła brązowowłosa, a jej głos rozbrzmiewał jeszcze bliżej. A może to przez kształt jaskini dźwięk niósł się tak dziwnie? 
 - Sugerujesz, że ty też jesteś wybrykiem, wśród czarownic? Wiesz, takim który nie może rzucać zaklęć? Jak mi przykro...- choć ton jego głosu jasno sugerował coś zupełnie innego.
  I właśnie wtedy Blade przypomniał sobie o jednej, teraz zdawało by się, że banalnej i śmiesznie oczywistej rzeczy. Oczywiście, był to tylko pomysł, który narodził się w głowie Zdradnicy dopiero przed chwilą, albowiem, paradoksalnie, jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się wykorzystywać swoich sztuczek do tak prostych celów, jednak nie widział żadnych przeciwwskazań, ani czynników, przez które miałby się nie udać. 
 - Magia...- mruknął, a właściwie, szepnął cicho i jakby do siebie.
 - Co takiego?- wadera mrugnęła kilkakrotnie. 
  To dziwne, jej głos zdawał się dobiegać z naprawdę bliskiej odległości, jednak co jakiś czas oboje nie słyszeli się na wzajem. Możliwe, że Farce znów urządziła sobie mały spacer po jaskini, choć według Blade'a było to bardzo mało prawdopodobne. Nie tylko dlatego, że nie słyszał jej kroków, raczej przez to, że wadera najwyraźniej nie miała zamiaru uderzyć się przy nim po raz drugi, dając mu tym samym kolejny powód do śmiechu. Możliwe więc, że echo, które z początku wydawało się rzeczą niemożliwą w tak małym pomieszczeniu (a przynajmniej takie robiło wrażenie), jednak w rzeczywistości istniało i ujawniło się dopiero teraz.
 - Czarna magia.- powtórzył, teraz już trochę głośniej.- Możliwe, że za jej pomocą, uda mi się wyczarować płomienie...
 - No to na co czekasz? Sam pieprzysz o wiedźmach i czarach, a nic Ci w głowie nie zaświtało?
 - Nigdy wcześniej tego nie robiłem.- mruknął. Tym razem to on nie był zachwycony tym, że ktoś pokroju Farce zwraca mu uwagę.- Poza tym, większość tworów Czarnej Magii ma ciemny kolor, nie wiem, jak wpłynie to na ogień.
 - Bo zamiast sprawdzić, wolałeś bawić się w czarowanie kwiatków i innych chwastów.- brązowowłosa uśmiechnęła się złośliwie.
  Nie wiedzieć czemu, ta uwaga rozbawiła czerwonookiego wilka, który zaśmiał się krótko i, wyjątkowo, nie ironicznie. Mimo wszystko, ten jeden raz jej nie skomentował, za bardzo pochłonięty tajnikami zaklęć. Teraz ważniejsze było dla niego to, o czym powinien myśleć, jakie kształty powinny ukazać się przed jego oczami i jakie słowa powinien wypowiedzieć na głos, albo w myśli, aby otrzymać zamierzony efekt. Wbrew pozorom, cała procedura tworzenia nie trwała bardzo długo. Tak naprawdę, chociaż wyczarowanie ognia było dla Blade'a czymś zupełnie nowym, sam czar okazał się bardzo prosty.
 - Ten rodzaj magii nie jest ciepły, choć nawet on powinien stworzyć płomień...- zaczął tłumaczyć krótko, choć, jak się zaraz okazało, zupełnie niepotrzebnie.- Ej, a ty dokąd?- rzucił w stronę wadery, kiedy do jego uszu ponownie dotarły odgłosy kroków. Sam już nie był w stanie stwierdzić, czy rozbrzmiewają bliżej, czy dalej, a nie miał pewności, że to co słyszy może nie być prawdziwe.
 - Ja wiem? Co powiesz na stare, dobre jak-najdalej-od-Ciebie?
  Basior ledwie otworzył pysk, by odpowiedzieć, kiedy tuż obok niego buchnął niewielki płomień. Nie był to jednak zwyczajny ogień, choć kołysał się i tańczył we własnym rytmie tak, jak każdy inny. Miał zaskakującą i niespotykaną w naturze barwę, choć jeszcze bardziej zdumiewający był fakt, że płomienie w odcieniach indygo, ciemnego fioletu, a gdzieniegdzie nawet i czerni, zdawałoby się, że głębszej, niż wypełniająca jaskinię ciemność, są w stanie nieść jakiekolwiek, nawet słabe światło.
  Mimo wszystko, choć ogień istotnie, był niesamowity, zdecydowanie dziwniejszy był widok, jaki oboje ujrzeli zaraz po tym, kiedy płomienie częściowo odgoniły otaczającą ich ciemność. Były to dwie pary oczu, jedna błękitna, a druga szkarłatna i każda z nich wpatrywała się w tą drugą i to w dość ostrym przybliżeniu... właściwie to zaskakująco ostrym. Odległość, w jakiej się znaleźli była zdecydowanie zbyt bliska, nie mówiąc już o tym, że łby obojga przekroczyły granicę przestrzeni osobistej, znajdując się od siebie w odległości zaledwie kilku centymetrów.
  Ciężko powiedzieć, czy cisza, jaka między nimi nastała w chwili buchnięcia ognia, była spowodowana zaskoczeniem, zniesmaczeniem, obawą, czy jeszcze czymś innym.
 - Jak najdalej ode mnie, mówisz?- drwiąca uwaga basiora przerwała panujące między nimi milczenie. Samiec zaśmiał się, kiedy brązowowłosa odskoczyła od niego gwałtownie, jakby porażona prądem. Była zła, choć ciężko stwierdzić czy przez jego słowa, śmiech, czy też zaistniałą sytuacją. A może prze wszystko na raz?
 - Zrobiłeś to specjalnie!- krzyknęła z oburzeniem, kiedy znalazła się w odpowiedniej odległości od czerwonookiego. Na tyle dalekiej, by było to wygodne, ale na tyle bliskiej, aby wciąż stać w okręgu, oświetlanym przez fioletowe płomienie.
  Blade tylko parsknął kpiąco i z niedowierzaniem pokręcił głową.
 - Niby co? Wywołałem lawinę?
 - N i e ! Dobrze wiesz co.- Farce najwyraźniej nie była zachwycona kpiną, jaką obdarzył ją basior, gdyż nie przestała wpatrywać się w niego morderczym, żądnym zemsty spojrzeniem. I tym razem, mrok nie był już w stanie go przysłonić.
 - Cóż, to ty wywołałaś lawinę, przez którą utknęliśmy w tej jaskini.- Zdradnica wzruszył ramionami, uśmiechając się nieprzyjemnie.- Aż tak bardzo chciałaś spędzić ze mną czas? A ponoć to ty byłaś tą "bardziej pociągającą".- basior, jak zwykle zaczął kłótnię we właściwym miejscu, o właściwym czasie.
  Mimo wszystko, Farce najwyraźniej nie miała ochoty zaczynać kolejnej sprzeczki. Nie po tym wszystkim, nie kiedy wolała posyłać wilkowi mściwe spojrzenie, rzucając przy okazji szereg wyzwisk i innych określeń, które według niej, najlepiej do niego pasowały. Z początku były to jedynie krótkie, kilkusylabowe słowa, przede wszystkim zakończone na "-yn", "-a", "-ek" i "-ant", jednak nie minęła chwila, a przekształciły się w znacznie lepiej rozbudowane określenia.
  Basior słuchał tego wszystkiego z tym samym, kpiącym uśmiechem na ustach. Przy okazji, korzystając ze światła, jakie dawał ciemny ogień, podszedł bliżej śnieżnej ściany, odcinającej ich od reszty świata. Już na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie grubej i bardzo mocnej, a kiedy zarył w niej pazurem, jedynie utwierdził się w swych przypuszczeniach.
 - Mogłabyś na chwilę przestać i pomyśleć, jak mamy się stąd wydostać?- czerwonooki zwrócił się w stronę Farce, której najwyraźniej powoli kończyły się wyzwiska. 
  Wadera gwałtownie zamrugała oczami, odwracając głowę w stronę rozmówcy. Popatrzyła na niego tak, jakby widziała go po raz pierwszy, po czym parsknęła z niedowierzaniem. Mimo wszystko, dalej była chyba bardziej zaskoczona, niż rozbawiona,
 - Mam współpracować? Z Tobą?!
 - Albo razem współpracujemy, albo zostajemy tutaj, innego wyjścia nie ma.- Blade wzruszył ramionami, uśmiechając się cierpko.- Nie jestem tym urzeczony, księżniczko, ale nie lubię Cię na tyle, by dać się uwięzić z Tobą w jaskini.


Farce? Ja nie umiem... koniec końców i tak wszystko kończy się kłótnią

niedziela, 31 lipca 2016

Od Riry (CD Flubstera):Bo życie zawsze jest skomplikowane

      Przechyliłam łeb lekko w bok. O co mogło chodzić temu wilkowi? Cóż, jest nowy, chyba oczywiste, bo nigdy wcześniej go nie widziałam, więc pewnie dołączył przed chwilą. Byłam tak zajęta mamrotaniem do siebie, że nawet nie zauważyłam, że ktoś mnie słyszy. Ba! Że ktoś w ogóle do mnie podszedł. Dlatego, gdy usłyszałam obcy głos, drgnęłam, zaskoczona podnosząc oczy ku górze, gdzie moje spojrzenie natrafiło na owego osobnika. Przez tę chwilę, gdy jeszcze nie dotarł mnie sens jego pytania skierowanego do mnie, miałam okazję mu się uważnie przyjrzeć. Ale nic specjalnie nie wyróżniało go z tłumu. Widać, że był młody, posiadał smukłą i chudą sylwetkę, okalaną przez zwykłe, ciemno szare futro. Choć w tej watasze, gdzie co rusz napotykało się na jakieś rogi, skrzydła, czerwone ślepia, nienaturalne umaszczenie, to właśnie ta jego „zwykłość” zdawała się odskocznią od tych wszystkich „niezwykłych” wilków, choć teraz wcale tego nie potrzebowałam.
  Cóż, miałam inne problemy na głowie. Po pierwsze: dalej nie jestem w stanie otrząsnąć się z szoku, który jest wynikiem owej sytuacji, którą postanowiła odpierdzielić Lua. Owszem, część w tym było mojej winy, ale hej! Poprosiłam o policzek! PO-LI-CZEK! Skąd mogłam wiedzieć, że owa wadera jest w stanie posunąć się do czegoś takiego?! 
  Ale choćbym nie wiem jak bardzo się starała, chyba nie potrafię się na nią mocniej zdenerwować. Wywołała u mnie sympatię od pierwszego dnia, gdy ją zobaczyłam. Poza tym, uczyła mnie jako takiej walki, za co dalej jestem i przypuszczam, że będę wdzięczna jeszcze długi, długi czas. A fakt, że zawiesiłam na razie moją naukę jest na chwilę obecną nieistotne. Choć teraz nawiedzają mnie znowu moje podejrzenia? Może Lua jest zakochana w Blade’zie?! Przecież nikt ot tak nie całuje płci przeciwnej, prawda? Och, to świetnie, że Luuś w końcu sobie kogoś upatrzyła nawet, jeśli tego po niej nie widać! Ale ja wiem już, co się w jej głowie czai, mogę ją przejrzeć na wylot! Ale… Co w takim razie z crush’em jaki Blade ma w Farce? I na odwrót? Co z tą parą? Fakt faktem, już na starcie zaplanowałam im świetlaną przyszłość, nadałam imiona ich jeszcze nienarodzonych szczeniaczków i wyobrażałam sobie, jak słodko, a co najważniejsze: UROCZO wyglądaliby razem! Ech, ale z drugiej strony, nie chcę zranić uczuć Luy, która najprawdopodobniej skrzętnie ukrywa w serduszku… To na razie jest mój problem numero uno, który postaram się rozwiązać w najbliższym czasie.
  A skoro mówimy o Farce… Sprawa druga: gdzie ona, u licha, się podziewa?! Gdy zaplanowaliśmy ten postój miałam nadzieję na jak najszybsze znalezienie jej, odciągnięcie na bok i zapytaniu jej o to, co widziała wtedy, gdy Blade i Lua byli razem i podchwyceniu jej emocji względem tego. Może Lua to trochę spitoliła, ale trzeba kuć żelazo póki gorące! A ja nie zamierzam zmarnować mojej szansy! Sęk leży w tym, że moja kruszyna zapadła się pod ziemię, a ja nijak nie jestem w stanie jej wywęszyć. Choć jestem przekonana, że poszła pewnie na polowanie… 
  Po trzecie: Asher. Jestem z nim w związku od ponad… Roku? A między nami może faktycznie są jakieś romantyczne akcenty, to nie takie, jakbym chciała! To przypomina bardziej gruchanie zakochanych szczeniaków, niźli porządna relacja, zbudowana na miłości i trosce. Muszę poczynić jakieś postępy, albo w najbliższym czasie przysięgam, że zwariuję! Na dodatek: nie mogę liczyć na jakąkolwiek pomoc ze strony Blue! Moja wierna przyjaciółka wyruszyła z Behemotem. Och, nawet nie wiecie jak skakałam z radości w duchu widząc oddalającą się tą parę od stada. Przez… „przypadek”, zdołałam usłyszeć o czym nasz Behcio rozmawiał z Ikaną i przyznam szczerze, że był przy tym wprost rozbrajający… Ten wyszukany język, ten chód, ten seksowny akcent… Nie dziwię się, że Blue tak się na niego gapi. Gdybym nie miała mojego oczka w głowie (Ashera, kochani, Ashera), też bym się śliniła na jego widok. Ale moja ślina i serce zarezerwowane są dla tego, który włada krukami… Ech, wracając do tematu! Muszę z nim jakoś polepszyć te relacje i popchnąć je na właściwy tor, bo naprawdę, nie ręczę za siebie… 
  To właśnie w takim zdeterminowanym i lekko poirytowanym humorze zastał mnie osobnik, którego wspomniałam już na początku. Facet chyba nie posiadał jakiegoś dobrego wyczucia jeśli chodzi o rozmowy. Ej, ja nie oceniam, ale czy walnięcie na początek pytaniem, które brzmi: „Nic Ci nie dolega?”, nie brzmi trochę niegrzecznie? Cóż, a mówią, że dobre wrażenie jest najważniejsze… 
  Zmierzyłam go oburzonym wzrokiem, słysząc jego wypowiedź, po czym szybko zaprzeczyłam, podkreślając swoją złość odpowiadając jeszcze pełnym zdaniem, choć wystarczyło zwykłe „Nie”. Potrząsnęłam głową, zdając sobie sprawę, że to teraz ja jestem tą, która zachowuję się niemile, dlatego wniknęłam do swojego umysłu, starając się jakby zresetować swój humor i moje myśli, które błądziły nieskładnie po mojej głowie, obijając się boleśnie o czaszkę. „Ile to takie istotki jak ja muszą mieć na barkach?”, westchnęłam ciężko w duchu. 
  Po krótkiej, tym razem nawet miłej wymianie zdań, facet usiadł koło mnie, sadzając swój kuper na puchatym, ale i zimnym śniegu. Choć ta miękkość też była tylko tymczasowa, bowiem wygodnie siedzenie chwilę później się roztapiało, zostawiając po sobie tylko mokrą plamę. Ech, uroki zimy. Plusem dla mnie jest jedynie tylko to, że strapiona, zmarznięta wadera może przytulić się do swojego wybranka w celu ogrzania. I mam nadzieję, że Farce to właśnie robi, bowiem, w miarę rozglądania się wokoło, nie zauważyłam również obecności Blade’a, co może oznaczać tylko jedno.
 – Długi macie ten postój? – zagadnął nagle nowo poznany basior, kierując na mnie swój wzrok, który poprzednio wertował towarzystwo, jakie od dzisiaj będzie musiał znosić.
 – Em, szczerze, to nie wiem – odpowiedziałam, lekko mrużąc oczy, próbując sobie przypomnieć jakieś szczególne informacje odnośnie naszej wędrówki jak i przerwy, jednak nic nie przychodziło mi do głowy. – Nie oddalam się zbytnio od stada, bo nie mam takiej potrzeby, dlatego kieruję się na razie tłumem – wzruszyłam barkami, dopiero teraz ubierając moje zachowanie w słowa. Nawet sama nie zdawałam sobie sprawy, że tak robię. Cóż, najwyraźniej byłam pochłonięta rozpatrywaniem moich problemów, które ostatnimi czasy zdawały się namnażać…
 – A, tak, zapomniałabym – ocknęłam się nagle, odwracając żywo łeb w stronę basiora tak, że aż mnie zabolało w karku. – Jestem Rira.


Flubster? Dopiero teraz zauważyłam, że niezbyt pociągnęłam tą konwersację do przodu ;-;

czwartek, 28 lipca 2016

Od Farce (CD. Blade'a): Spektakl zakończony fiaskiem

      Też macie lekkie deja-vu? 
  Pamiętacie ten moment, gdy ten Gad tak cudnie się wyrżnął, łbem prosto w błoto? I to jeszcze w środku jego wypowiedzi? I to jeszcze w tej, w której mówił, że „jedyną ciapą z naszej dwójki jestem...”. Tak! Ja! Ale nawet nie miał okazji dokończyć, gdyż zimna gleba skutecznie zamknęła mu pysk! To było tak wspaniałe, że roześmiałam się jak głupia, a ten parszywiec wykorzystał okazję, by mnie zdenerwować i zrobił dokładnie, DOKŁADNIE, to samo co teraz. No, pomijając treść jego wypowiedzi, ale poza tym te sytuacje są identyczne! Kropka w kropkę takie same! 
Znów poczułam dotyk basiora koło swojego ucha, gdy odgarnął pasmo moich włosów i znów miałam okazję wpatrywać się w te jego krwiste ślepia z tak małej odległości. Czy on to robi specjalnie? Planuje to, czy coś? Czy po prostu wymyśla te wszystkie złośliwostki na bieżąco? Ale… Chwila, co to ma teraz do rzeczy?!
  Pozwalając, by złość może nawet zbyt wyraziście ogarnęła mój pysk, wbiłam w niego nienawistne spojrzenie. Czerwień trafiła na błękit. Ogień zderzył się z wodą. Dopiero w tej chwili doszło do mnie, że z wyglądu różnimy się prawie w dziewięćdziesięciu procentach, może nawet w stu. Ale najbardziej przykuwają przecież oczy. Moje, przypominające spokojne morze, a jego rozszalały pożar albo być może nawet to, co płynie nam w żyłach. 
Jednak, hej! Skoro jestem wodą to przecież potrafię sobie z nim poradzić! Wystarczy tylko, że będę nieugięta. Tak! Już nie dam się zaskoczyć, bo wałkowaliśmy już temat jego aktorstwa w stosunku do mnie, prawda? Facet jest taki przewidywalny… Czy on nie wie, że nie stosuje się tej samej sztuczki dwa razy i, w dodatku, na tym samym wilku? Ha! Amatorszczyzna, doprawdy. Choć może wcale tego nie planował? Może mój urok osobisty znów na niego zadziałał i nie mógł się już powstrzymać przed, choćby, dotknięciem mnie? 
  A skoro o tym mowa… Czy wy w ogóle zauważyliście jak bardzo zmienił mu się humor, gdy ja przyszłam? Z ponurego, melancholijnego nawet (!) basiora, zrobił się tym samym denerwującym Gadem jakim zawsze był. Czyżbym poprawiła mu samopoczucie? Czyżbym zrobiła mu przysługę? Nie, nie! Ale chwileczkę. Teraz może to zaważyć na moim rychłym zwycięstwie! Co ja tu… Ach, tak! Nie dam się tym razem zaskoczyć tego jego podłymi sztuczkami!
Zerknęłam szybko na to, co zdobiło jego pysk, po czym znów złapałam z nim kontakt wzrokowy i bezbłędnie skopiowałam jego cyniczny uśmieszek, niemal go wycinając i przenosząc go na moje usta. Również mój przepełniony wrogością wzrok zdążył zelżeć i przybrać bardziej łagodnego oraz… Nawet czułego wyrazu. Jak się chce, to się potrafi.
 – Ależ, mój drogi, ja się nigdzie nie wybieram – mruknęłam cicho, gdyż nie było potrzeby donośniejszego głosu z uszami tego Gada zaraz na wyciągnięcie łapy, a to tylko pomogło mi w modelowaniu swojego tonu. Oczywiście, ja to ja, więc z trudnością przyszło mi nazwanie go przeciwieństwem „taniego”, jednak zmusiłam się do wypowiedzenia tego naturalnie, płynnie, podczas gdy w myślach niemal wyplułam ten zwrot.
  Mina basiora, z początku z zaskoczonej tym, iż jednak nie zdenerwowałam się na ten wyuzdany i fałszywy gest, zmieniła się w jednej chwili w tą samą, którą zwykł nosić na co dzień i którą posiadał jeszcze kilka chwil temu.
  Powiem szczerze, że wpatrywanie się pierwszy raz tak frywolnie i bezpośrednio w oczy tego wilka przyniosło mi pewnego rodzaju… Satysfakcję, że w końcu mam okazję to zrobić. Nie zrozumcie mnie źle, przecież powiadają, że „oczy są zwierciadłem duszy”, choć od początku naszej znajomości szargały mną podejrzenia, iż taka poetycka i naturalna rzecz jak „dusza”, są temu Gadowi całkowicie obce. Ba! Pewnie nawet owe słowo nie występuje w jego podręcznym słowniku. Pomimo tego, zawsze warto się upewnić, prawda? Poza tym, popchnęła mnie do tego również ciekawość. Ciekawość tego, co jeszcze mogę dostrzec w tych czerwonych ślepiach oprócz tej dobrze znanej mi złośliwości. Jednak…
  Nie było tam nic.
  Po prostu.
  Zwykły złowrogi błysk.
 Naprawdę? Czy właśnie to kryje się za tymi tęczówkami? Tylko ta płytka emocja jaką jest złośliwość? Nie, chwila. Dlaczego czuję się rozczarowana? Czy to dlatego, że oczekiwałam, iż może ten Padalec posiada jakieś normalne emocje? Jak radość, zazdrość, strach, smutek… Cokolwiek! Czy naprawdę w swoim asortymencie uczuć ma tylko tą swoją wredotę?
 – A kto powiedział, że musisz wyrażać na to zgodę? – Przymrużył lekko powieki, najwyraźniej zauważając jak intensywnie wpatruję się w to, co zasłaniają, automatycznie jeszcze bardziej się wyszczerzając, odsłoniwszy przy tym biały kły. Cóż, najwyraźniej ma ochotę prowadzić dalej ze mną owy teatrzyk.
 – Och, czyli chcesz mnie zabrać ze sobą siłą? – zapytałam cicho, małpując od niego ruch obronny, lecz zrobiwszy to bardziej kobieco. Nawet nie zastanawiając się nad moimi poczynaniami, wspięłam się na palce (ponieważ z niesmakiem muszę przyznać, iż wilk był ode mnie wyższy) i, dosięgnąwszy ustami jego narządu słuchu, szepnęłam spokojnie: – Aż tak bardzo mnie pragniesz?
  Na moje słowa, stojące uszy basiora lekko drgnęły, najpewniej przez to, że otoczone przez zimne powietrze nagle zetknęły się z gorącym podmuchem mojego oddechu. Zaśmiał się wolno, lecz gardłowo, a gdy wróciłam do swojej poprzedniej pozycji i mogłam ponownie obserwować jego pysk, znów wwierciliśmy się wzajemnie w swoje oczy. 
 – To zabawne, bo o Tobie mógłbym powiedzieć to samo.
 – Ach tak? Cóż, jednak myślę, że jestem bardziej pociągająca… - wypowiedziałam to prawie niesłyszalnie. Jestem przekonana, że Gad zdołał pojąć moje wyłącznie dzięki moim poruszającym się wargom, które płynnie składały wyrazy. Gdy wpadłam znów na kolejny pomysł, kąciki moich ust znów zawadiacko się uniosły, po czym nie przerywając kontaktu wzrokowego, dalej ciągnąc za sobą jego spojrzenie, ruszyłam na przód, w celu okrążenia jego sylwetki. Podniósłszy delikatnie swój ogon, obchodząc go, przejechałam miękkim futrem po pysku Gada, dalej uśmiechając się pod nosem.
 – Widzisz? – mruknęłam na tyle głośno, iż pomimo mojego oddalenia się od uszu basiora zdołał to usłyszeć, jednak zadbałam o to, by dalej nie stracić potrzebnej w głosie chrypki. Gdy już miałam ściągnąć swe futro z jego nosa i powrócić na swoje miejsce, po okolicy rozniósł się głośny wrzask, odbijając od skał, pni drzew oraz samych gór, powracając do moich uszu, tworząc powtarzające się echo, które cichło z każdą sekundą. „Co to, u licha, było?”, zastanowiłam się, marszcząc brwi i będąc zawiedzioną, a jednocześnie rozdrażnioną, iż ktoś, lub coś, przerwało mi tą chwilę wygranej.
 – Nie drzyj się tutaj! – skarcił mnie wąż, od razu się do mnie odwracając, z dziwnym wyrazem pyska. Popatrzyłam na niego jak na niespełna rozumu, krzywiąc się do niego z pytającym wyrazem twarzy. Co on właśnie do mnie powiedział? Oszalał? Przecież to nie ja…!
  I już miałam się odezwać, nakrzyczeć na niego za tą głupotę i niedorzeczności, które wygaduje, gdy poczułam nagłą suchość w gardle oraz lekkie ukłucie. Więc… Ten krzyk naprawdę wydobył się z mojej gardzieli…?
  Znów, nim zdążyłam cokolwiek zrobić, poczułam kolejną dawkę bólu, tym razem o wiele większą, przechodzącą niczym piorun przez całe moje ciało, niemal je paraliżując i sprawiając, że przeklęłam dość głośno pod nosem. Jednak nawet, gdybym wydarła się tak po raz drugi, najprawdopodobniej zagłuszyłby to ten głuchy huk, który ni stąd, ni zowąd, dotarł do moich bębenków. 
 – Świetnie, wielkie gratulacje! – zawołał, zaciskając mocno szczękę i wpatrując się w obiekt nad moim tułowiem. Powędrowałam za nim wzrokiem, natrafiwszy na górę. Tak, dobrze przeczytaliście. Znaczy, nic dziwnego, przecież dotarliśmy na tereny górzyste, a te wielkie wybałuszenia w skorupie otaczają nas ze wszystkich stron, pokryte grubą warstwą białego puchu. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że śniegowi najwyraźniej nie spodobało się zakłócanie wszechobecnie panującej ciszy i postanowił zagrzebać pod sobą owe głośne istoty, zsuwając się ze skarp i pędząc na dół z prędkością światła.
  Wstrzymałam na chwilę oddech, tępo wpatrując się w zbliżającą się do nas lawinę, jakby oczekując, że zaraz się zatrzyma, albo lepiej! Że to wszystko moje przywidzenie!
Jednak z mojego transu wybudziło mnie mocne szarpnięcie, dzięki któremu otrząsnęłam się z chwilowego amoku i zdołałam wziąć nogi za pas. Znów mocne ukłucie paraliżującego bólu dał się we znaki, gdy zamierzałam pobiec za Padalcem, który w tamtej chwili był moim jedynym punktem odniesienia. Skrzywiłam się mocno, wbijając wzrok w oddalający się zad basiora, który nawet na moment zdążył się rozmazać, podobnie jak wszystko inne wokół mnie, jednak zacisnąwszy zęby, pognałam za wilkiem. Hałas spadającego śniegu był na tyle głośny, że nawet zdołał stłumić mój głośny oddech, który przecież słyszalny dla mnie powinien być idealnie. 
  Zdążyłam jeszcze rozejrzeć się dookoła, poszukując drogi ucieczki i nie być zdana wyłącznie na los węża, gdy dostrzegłam małą jaskinię, znajdującą się dokładnie pod górą, która obecnie zagrażała mojemu życiu. Jednak mówi się „trudno”, „tonący brzytwy się chwyta”, czy coś podobnego, prawda? Skierowałam się w tamtą stronę, starając się po drodze nie stracić równowagi i nie dać się warstwie białego puchu, który wraz ze zbliżaniem się do stóp góry, był coraz grubszy. Ziemia pod moimi łapami niemal się zatrzęsła, gdy szum zsuwającego się śniegu zdążył osiągnąć swój maksymalny poziom oznajmiając mi, że jest tuż, tuż nad moim łbem. 
  Będąc już naprawdę bliziutko celu, zdążyłam jedynie odbić się mocno tylnymi łapami od gleby (dziękując w duchu, że to nie one dostarczyły mi takiej dawki bólu) i wskoczyć do środka mojego schronienia. Nagle zapadła ciemność, gdy wyjście zostało zablokowane, a ja uświadomiłam sobie, że nie do końca jest to wyłącznie „moje” schronienie, gdy wylądowałam na czymś miękkim, co przy zderzeniu z ziemią wydało z ciebie głośny jęk. 


Blade? :3

środa, 27 lipca 2016

Od Flubstera: Pierdoły

 Obudziłem się w środku nocy, w lesie. Było mi bardzo zimno. Wstałem. Nie wiedziałem co ja tu robię i od razu, bez zastanowienia, ruszyłem szukać bezpiecznego schronienia. Szedłem przez 20 minut po lesie i prawie zamarzłem z zimna. W końcu pomyślałem ze już umrę w tym zasranym lesie, a zaraz  potem pojawiła się przede mną jakaś postać. Był to granatowo niebieski basior z białą grzywką.
-Siema, zmarzluchu. Wyglądasz jakbyś miał zaraz zamarznąć -powiedział uśmiechając się do mnie.
Uśmiechnąłem się do niego i powiedziałem:
- No co ty, chyba zauważyłem.
- W obozie naszej watahy mamy ze dwa ogniska. Myślę, że nikt nie będzie miał nic przeciwko jeśli się trochę zagrzejesz.
 Wyszczerzyłem się i ruszyliśmy do watahy.
- Tak w ogóle to nazywam się Flubster, ale mów mi Flubi.
- A ja jestem Rale mów mi Dwa lub po prostu Raz. Jak wolisz.

 Zdziwiłem się widząc aż tak dużo wilków. W mojej dawnej watasze było ich tylko kilka.  Usiadłem przy ognisku i ogrzewałem się lecz byłem bardzo zdziwiony tym, że niektórzy mieli rogi, skrzydła albo inne przypadłości. Spytałem się Raza czy to normalne, a on odpowiedział, że jest to normalne, ale u przeklętych. Zapytałem się czy jest przeklęty, a on powiedział:
-Tak, tak jak wszyscy tutaj.
Zastanowiłem się chwilę
-Ja też mam klątwę- powiedziałem
-Czy mógłbym dołączyć do twojej watahy?
-Zapytaj się alfy. Względnie bety- odpowiedział.
  Popytałem się kilku wilków i w końcu znalazłem alfę. Pogadaliśmy trochę o mojej klątwie i zaczęła się głośno śmiać. W końcu zapytałem się czy mogę dołączyć do watahy, a ona się zgodziła.    Poszedłem zaznajomić się z członkami watahy. Poznałem Azzai, Ashera, Paluku, Moonlight, Marvela, Sonea'ę, Appalosę, Christopher'a, Darknenyomu, Mercenarego i Samlena.
Była też Rira, ale ona na uboczu siedziała i mówiła do siebie coś o miłości, zdradzie, zemście i mordowaniu. Zaniepokoiłem się i  zapytałem ją czy coś jej dolega.
Spojrzała na mnie jakby chciała wyrwać mi gałki oczne i wepchnąć je do gardła.
- Nie, nic mi nie dolega- uśmiechnęła się do mnie.
- Jakby co, to chętnie cię wysłucham- uśmiechnąłem się czarująco.
- Czy ty próbujesz ze mną flirtować- zmrużyła oczy- Ja mam już faceta.
- Może to i dobrze- mruknąłem cicho do siebie.

Rira? To moje pierwsze opko w życiu.

wtorek, 26 lipca 2016

Nowy basior Flubster

 
Imię: Flubster, dla przyjaciół Flubi.
Płeć: basior
Wiek: 2 lata
Partner: Szuka
 Rodzina: Rodzina uznała go za upośledzonego kiedy dostał pierwszego ataku padaczki.
 Stanowisko: Tropiciel
 Wykształcenie: Nie mam jako takiego wykształcenia, ale wąchać umiem i to dobrze.
Charakter: Ten wilk jest bardzo śmieszkowaty, ale czasem ze względu na klątwę lepiej go nie rozśmieszać ponieważ może się to skończyć poważnym atakiem padaczki. Jednak od czasu do czasu można z nim pożartować, lecz w niewielkich ilościach. Lubi się bawić w dużych grupach, w towarzystwie wader. Uwielbia z nimi flirtować ale traktuje to jako rozrywkę. Chętnie pomaga wszystkim bez względu na wiek, płeć, stanowisko, klątwę, czy pozycje. Gdyby zaszła potrzeba, zostałby każdym, wojownikiem, magiem, medykiem, a nawet generałem... Chociaż ani o magii, ani walce, ani  o medycynie oraz o dowodzeniu nie mam najmniejszego pojęcia.
 Historia: Ten wilk miał bardzo bardzo bardzo trudne dzieciństwo. Kiedy był bardzo bardzo bardzo mały, pierwszy raz się zaśmiał i dostał ataku padaczki. Uważano go za dziwaka, wszyscy robili mu na złość i rozśmieszali go żeby się z niego pośmiać. Ta klątwa pojawiła się zapewne kiedy poszedł z rodzicami do lasu, a tam zobaczył dziwne stworzenie. Podszedł bliżej i  zobaczył tam coś- czerwonego jelenia. Zaczął się z niego śmiać, a wtedy jeleń powiedział ,, Od teraz ten mały gówniarz będzie dostawał ataku padaczki zawsze kiedy się zaśmieje." Jeleń zniknął a wtedy wilczek zaczął płakać dlatego, że jeleń wyzwał go od gówniarzy.
Kiedy rodzice uczyli szczeniaka dowodzenia, (bo byli betami)  zobaczył biegającego w kółko szczura i wtedy dostał poważnego ataku padaczki. Działo się tak codziennie, w końcu jego rodzice oddali go do domu szczeniaka. Nikt nie chciał adoptować wilka z padaczką. W swoje 2 urodziny mógł już opuścić watahę i zaczął nowe życie.
Klątwa: Atak padaczki
Zasady klątwy: Kiedy zaczyna się śmiac dostaje ataku padaczki,  który  kończy się zwykle po 2-3 minutach. Nie wie czy ta klątwa jest uleczalna, ale na razie będzie próbować znaleźć i przeprosić czerwonego jelenia.
Głos:

Nick na howrse: Flubi333

czwartek, 21 lipca 2016

Nowy basior Bast


Imię: Bast
Płeć: Basior
Wiek: 3 lata
Partner: Szuka
Rodzina: Żyje i ma się dobrze
Stanowisko: Mag
Wykształcenie: Magiczne
Charakter: Gdyby opisywać go pół roku temu nie brakło by określeń takich jak megaloman, arogancki, przystojny, egoistyczny dupek. Dzięki zaistniałej sytuacji można je skreślić - poza przystojnym oczywiście. Uwielbia różnego rodzaju harce, świeże mięso i doborowe towarzystwo. Wyszczekany, z dużą dozą zdystansowania do siebie i świata.
Historia: Od szczeniaka wpajaniu mu jedną zasadę - "Świat każdy sam kształtuje. Lecz tym pięknym idzie to łatwiej". To właśnie przez tą wartość Bast wyrósł na narcystycznego dupka, który wartość mierz długością, a nie mądrością. I tak żył nie zważając na nic ani nikogo. Aż do swoich 3. urodzin. Ojciec zabrał go do siebie pod banalnym pretekstem. Sprawa jednak nie była taka prosta i przyjemna. Genetyczny błąd powstały przez legendarną "klątwę" ich rodu dotykała każdego członka płci męskiej. Karminowa rzeź. Prawie tarzał się po podłodze, gdy o tym usłyszał. Uznał to za mało smaczny żart swojego ojczulka. Mało śmieszny.
Przez następne tygodnie żył jak wcześniej. Do czasu pierwszego polowania. Chociaż to nic trudnego, ćwiczył to tysiące razy. Był jednak nie uważny. Poroże go pobodło. Parę kropel krwi spłynęło na ziemię...
Obudził się niedaleko miejsca owego zdarzenia. Gardło piekło z pragnienia. Otworzył oczy. Wstążki rozszarpanych ciał wieńczyły drzewa, krzewy. Ziemia przesiąknięta czerwoną cieczą. Byłoby absurdalne twierdzić, iż wszystko w zasięgu wzroku jest naznaczone wnętrzem jednego jelenia. Widział porozszarpywane uszy zajęcy, połamane nogi łań i, gdzieś w oddali, lśniła szczęka drapieżnika wyrwana ze łba...
Stchórzył. Uciekł, nie patrząc gdzie. Najszybciej jak potrafił.
Zapomniał, że przed swoją krwią nie ucieknie.
Klątwa: Karminowa rzeż
Zasady klątwy: Jeżeli krew wilka wycieknie poza ciało, Bast popada w szaleńczą furię, zabijając wszystko co się napatoczy. Nie zna (przynajmniej na razie) możliwości zdjęcia.
Właściciel: Pfferd

piątek, 15 lipca 2016

Od Winter (CD. Luy)

      - Wataha Przeklętych... – powtórzyłam niezbyt głośno smakując nowe słowa. Cóż mogą znaczyć? Wataha... Słyszałam kiedyś to słowo. Tak mi się zdaje. Czyżby oznaczało wilki? Ale przecież wilk to wilk, „wataha” to całkiem inne słowo. Nie brzmi podobnie. A „Przeklętych” nie mówi mi zupełnie nic. Ładnie brzmi i na tym moja wiedza się kończy. A jednak obraz który miałam przed sobą odcisnął się w mojej pamięci z właśnie takim podpisem. „Wataha Przeklętych” Od teraz właśnie to będę widzieć słysząc te słowa. Wiele wilków stłoczonych wokół... Dobra, co to do licha ciężkiego jest? Zdaje się być żywe. Porusza się, a mimo to nie przemieszcza. Zmienia barwy i rzuca cienie na postaci i śnieg. Wygląda jak zagrożenie. Ruchliwe nie podążające logicznym torem obiekty na ogół zawsze są niebezpieczne. Skrzywiłam się czując uporczywe ssanie w żołądku. Jeść... Chcę jeść. Odwróciłam się od wilków kompletnie ignorując moją pseudo towarzyszkę i szybkim, sztywnym krokiem odeszłam. Wiem co to ból. Doświadczyłam go już dość by znać każde jego oblicze, jednak niewiele mogło się równać z tym jakże okropnym rwaniem każdego nawet najmniejszego skrawka moich mięśni. Zupełnie jakby łapy protestowały mi przeciwko dalszej wędrówce.
 - Gdzie się wybierasz? – znów usłyszałam głos wadery kiedy ta, bez najmniejszego problemu po raz kolejny się ze mną zrównała. Ciemna sierść wadery wyraźnie odznaczała się od przykrytego śniegiem terenu wokół łagodnie falując w rytm jej kroków. Kątem oka widziałam jej oczy. Dwa pomarańczowe punkty wpatrujące się we mnie z uwagą jak gdyby wadera usiłowała mnie przejrzeć. Powodzenia życzę.
 - Jeść. – z moich ust padła krótka, rzeczowa odpowiedź tak samo lodowato obojętna jak wszystkie inne. Kolejna z serii tych przy których nie tylko nie trzeba nawiązywać kontaktu wzrokowego z rozmówcą, a nawet można całkowicie zignorować jego istnienie.
 - Fascynujące... – mruknęła tamta przenosząc wzrok ze mnie na drogę przed nami. Dyskretnie się jej przyjrzałam. Posturą była mi bardzo podobna, jednakże ślady które zostawiała idąc przy mnie były nieco głębsze od moich. Zapewne różnica polega na tym, że ja, wychowana wśród śniegu i lodu odruchowo „lżej” chodzę, by padający śnieg szybciej maskował ślady mojej obecności. Towarzysząca mi wadera nie miała takiego nawyku, lecz wielkiej różnicy jej to nie robiło.
 - W tę stronę nic żywego nie znajdziesz – zauważyła po paru minutach absolutnej ciszy. Na jej wargach tańczyło coś co zwykło się nazywać złośliwym uśmieszkiem. Zbyłam jej słowa nijakim prychnięciem uparcie brnąc przed siebie. A może ma rację? Przyspieszyłam do truchtu wbrew kolejnej fali protestów swojego organizmu i opuściłam głowę szukając śladu zapachu czegokolwiek. Na sobie nadal czułam badawcze spojrzenie serwowane mi przez współtowarzyszkę. Muszę być iście fascynującym obiektem do obserwacji. Bez dwóch zdań musi tak być. W końcu trafiłam nosem w niewielki otwór w śniegu. Poczułam zapach... myszy? Załóżmy, że tak to się chyba zwało. Bez zastanowienia wepchnęłam łeb głębiej w śnieg dodatkowo pomagając sobie łapami. Nigdy nie czułam zimna, nieważne co robiłam czy gdzie się znajdowałam. Chłód i mróz są dobre – są znajome. Jako jedne z niewielu składników otaczającego mnie świata. W końcu trafiłam nosem w ciepłe ciałko myszy. Poderwałam głowę wyrzucając swoją niedoszłą ofiarę w powietrze. Zwierzątko pisnęło spadając na ziemię i natychmiast rzuciło się do ucieczki. Spodziewałam się tego, więc drobnej istotce nie było dane pożyć zbyt długo. Po zaledwie paru sekundach zacisnęłam szczęki na ciałku od razu pozbawiając życia myszkę. Nawet nie zadawałam sobie trudu posiekania kawałka mięsa na części, mysz była zbyt mała by stanowić problem, dlatego niemal od razu zniknęła w moim przełyku. Oblizałam się rozglądając się dookoła. Nadal zbyt mało bym mogła zająć się czymś innym.
 - No brawooo... Złapałaś mysz. Gratuluję – usłyszałam drwiący głos wadery. Zmrużyłam oczy, patrząc na nią chłodno. Doprawdy irytująca istota...
 - Zamilcz.
  Wadera prychnęła w odpowiedzi. Nie obchodziło mnie to. I tak nie byłam w stanie należycie na to zareagować. Mogłabym udawać. Potrafię sprawiać wrażenie normalnej choć mimo wszystko chłodnej osoby, ale po co niepotrzebnie się męczyć? To nie ma sensu. Granie kogoś kim się nie jest to jak oszukiwanie samego siebie. Niby można, niby się da, ale jaki to będzie mieć skutek? Później niczemu nie można już zaufać, a sobie tym bardziej. Nie podoba mi się taki układ. Nie w świecie którego nie rozumiem. Nie w otoczeniu zjawisk których natura jest mi obca. Nie wśród przedmiotów niewiadomego przeznaczenia...
  Ostry wiatr tak charakterystyczny dla zimowej pory uderzył w mój pysk sprawiając, że biała grzywka spadła mi na twarz niemal całkowicie zasłaniając pole widzenia. Lodowaty podmuch przywiódł coś jeszcze poza nagłą zmianą mojej fryzury. Wyczułam w nim subtelną, lecz niepodobną do niczego innego woń istoty znanej wszystkim jako „człowiek”. Gdybym znała jakiekolwiek przekleństwo prawdopodobnie zaklęłabym. Niestety „śnieg”, „błękit”, „chłód”, „drzewo” ani inne znane mi słowa nie brzmią tak jakbym sobie tego w obecnej chwili życzyła. Ludzie i ich psy. Znów mnie znajdą. Wbrew logice i temu co założyłam. Moje poświęcenie okazało się bezcelowe. Wypadałoby rozprawić się z tym problemem. Jest tylko jeden mały problem. Mianowicie strzelby. Wiem co to strzelba. Widywałam ją codziennie przed i po walce. Wiem jak boli uderzenie nią. Znam dźwięk sygnalizujący długotrwały przejmujący ból, który towarzyszy osobie znajdującej się po złej stronie lufy. Znam ludzką naturę. Wiem czego się spodziewać. Rozumiem też psy i morderczy szał z którym atakują. Są do tego zmuszone. Tak zostały wytrenowane. Gdy nie spełnią oczekiwań zostaną ukarane. Ból jest najlepszym nauczycielem. Wpaja posłuszeństwo wbrew woli, odbiera chęć do walki i niszczy nim karanego. To ulubiona metoda ludzi. 
  Potrząsnęłam głową wyrywając się z odmętów swoich rozmyślań. Do rzeczy... Mam ludzi na głowie. Niby po co mam zawracać sobie głowę szkoleniem psów? Bezsens.
 - Kryjówka. Potrzeba mi kryjówki. – rozejrzałam się mówiąc bardziej do siebie niż niechętnie towarzyszącej mi wadery. Niemal usłyszałam jak wadera przewraca oczami.
 - Ależ ty jesteś rozrywkową istotą... Marnujesz na mnie swój talent do bycia komikiem – wymamrotała. Puściłam jej uwagę mimo uszu. Nie znam terenu. Nie mam pojęcia gdzie mogłabym się schować.
 - Pomóż mi. Wskaż mi kryjówkę.
 - Tak za nic? Raczej ci to nie wyjdzie – odparła tamta mierząc mnie wzrokiem mówiącym, że raczej nie będzie traktować mnie jak równą sobie. Przestąpiłam niecierpliwie depcząc śnieg wokół.
 - Przysługa za przysługę. Dożywotnia umowa. Pasuje? – spytałam mrużąc oczy. Być może właśnie zrobiłam największy błąd swojego życia. Trudno. Intuicja podpowiedziała mi, że to najlepsze możliwe wyjście. Jak zawsze posłucham i zobaczę co przyniesie mi los.


Lua?

poniedziałek, 11 lipca 2016

Od Blade'a (CD Farce): I'm taking it slow, feeding my flame... Shuffling the cards of your game

      Nie był to ani pierwszy, ani z cała pewnością ostatni raz, kiedy owy czerwonooki demon doprowadził kogoś do złości. Właściwie to cała jego postać, a więc zarówno wypowiadane przez niego słowa, wykonywane czynności, jak i czasem sam wygląd, w przeciągu stosunkowo niewielu lat, zdążyły już budzić przeróżne emocje u niejednych wilków. Najczęściej była to nieufność i to dziwnie wrogie, ale jakże niepewne spojrzenie, posyłane mu właściwie przez prawie każą napotkaną parę oczu. Bardzo często tliły się w nich dziwne, niespokojne płomienie nieuzasadnionego (ale czy aby na pewno bez podstawowego?) lęku, który kazał im bez przerwy oglądać się za siebie. Jakby w obawie, że tajemnicza postać, za sprawą nie wiadomo jakich zaklęć, gotowa jest w każdej chwili zniknąć w śród cieni, tylko po to, by zaraz wyrosnąć tuż przed nimi i w ukryciu poderżnąć kilka gardeł. Oczywiście były to tylko przesądy, basior miał w zwyczaju kłócić się i wszczynać ostre bójki zupełnie bez powodu, jednak w ich dawnej paczce to nie on pełnił rolę miejscowego kata.
  Równie często przyszło mu spotykać się z nienawiścią w czystej postaci, ale także respektem, jakim darzyły go szczeniaki, które Zdradnica z niewyjaśnionych przyczyn zdecydował się wziąć pod swoje skrzydła i nauczyć kilku niewinnych sztuczek, pokazać, jak przetrwać, polegając na swoim talencie i naiwności niejednego wilka. Jego iskrzące się ślepia widziały już strach, panikę i zagubienie. W stronę czerwonych oczu kierowano negatywne emocje, do których dochodził również smutek, żal, a czasem nawet i współczucie (szczerze powiedziawszy, Blade nigdy nie rozumiał wilków, które patrzyły nie tylko na niego, ale na kogokolwiek z takim wyrazem), ale znalazło się także parę pozytywnych emocji, choć niewątpliwie trudniej jest w to uwierzyć. Samiec okazał się także adresatem szacunku, dość nietypowego zaufania, wdzięczności, zauroczenia, nadziei... Nawet, jeśli on sam uważał, że nadzieja była matką głupich i od zawsze zaliczał ją do negatywnych uczuć. W każdym bądź razie, zachowanie Blade'a zdążyło dorobić się niejednej opinii i wzbudzić przeróżne emocje, a złość była chyba jedną z najpowszechniejszych.
  Jednak basior nie przypuszczał, że ujrzy ją akurat u tej wadery. Choć przyznam, że z pewnych, nie do końca znanych mu przyczyn, zdzieranie z Farce maski przyzwoitej, empatycznej i nieznośnie miłej wilczycy (a co za tym szło- droczenie się z prawdziwą, arogancką i sarkastyczną osobowością hipokrytki) sprawiało mu niemałą przyjemność.
 - A co cię to obchodzi, co?- szkarłatne ślepia spotkały się ze zdecydowanym spojrzeniem jasnej pary oczu.- Czyżby najjaśniejsza pani tak bardzo tęskniła za moją osobowością?- rzucił, niby od niechcenia, choć w lodowaty ton jego wypowiedzi powoli zaczęły wkradać się złośliwe nuty.- Wiesz co, księżniczko? To nawet urocze.
  Farce posłała basiorowi rządne mordu spojrzenie spod przymrużonych powiek. Najwyraźniej chwilowe odzwyczajenie się od towarzystwa Zdradnicy sprawiło, że wadera zapomniała jak bardzo potrafi być ono denerwujące.
 - Ta "pani" musiałaby być naprawdę zdesperowana, aby zatęsknić za czymkolwiek, co ma chociażby najmniejszy wiązek z Tobą.- mruknęła... nie, warknęła w odpowiedzi. Tak, to słowo zdecydowanie bardziej pasuje do dziwnie agresywnego tonu wadery.
 - Och, czyżby?- samiec uniósł jedną brew w udawanym geście zaskoczenia.- Jak bardzo byłaś zdesperowana, aby przyjść do mnie osobiście?- dopiero teraz niebieskooka zdała sobie sprawę z popełnionego błędu, jednak było już za późno na jego naprawę.
 - Debil.- prychnęła, w między czasie wywracając teatralnie oczami.- Możesz przestać traktować mnie z góry?- to właśnie w tym momencie basior postanowił wstać z pokrytej śniegiem ziemi, tym samym zmuszając Farce do podniesienia wzroku.
 - Trudno traktować Cię z dołu. Jesteś za niska.
   Brązowowłosa po raz kolejny zmierzyła swojego rozmówcę (jeśli tą wymianę zdań można było nazwać rozmową) morderczym spojrzeniem. Otworzyła usta, gotowa rzucić w odpowiedzi jakąś ciętą ripostę, jednak w następnej chwili zamknęła pysk, czemu towarzyszyło również zakrycie oczu przez powieki. Samica zaczęła mówić coś pod nosem, a Blade dałby sobie łapię uciąć, że w tej plątaninie niezrozumiałych zdań usłyszał "Nie będę taka, jak ten wstrętny gad.", co nawet odrobinę poprawiło mu humor.
 - Czy ty kiedykolwiek rozmawiałeś normalnie?- spojrzenie błękitnych oczu dalej biło silnym gniewem, jednak teraz dało się dostrzec w nich coś jeszcze... pretensję?- Każda rozmowa z Tobą musi tak wyglądać?
 - Cóż, udawanie miłego to rola, która została już zajęta.- zauważył samiec, próbując zdobyć się na obojętny ton, choć jego usta same zaczęły układać się w złośliwy uśmiech.- Skończyłaś już zadawać głupie pytania?
  Tutaj najwyraźniej, sądząc po minie Farce, która wyglądała jakby ktoś ją spoliczkował, basior uderzył w słaby punkt wadery. Każdy wilk miał swoją piętę Achillesa, Blade doskonale o tym wiedział. W przypadku wader zazwyczaj było to poddawanie wątpliwości ich atrakcyjności, obrażanie ich, jawne krytykowanie tego, co robią... albo, tak jak w przypadku Farce (choć pozostałe trzy punkty z pewnością nie były czymś, na co mogłaby obojętnie machnąć łapą) jawne wątpienie w inteligencję.
  Całe szczęście dziewczyna nie umie zabijać wzrokiem., pomyślał samiec, uśmiechając się cierpko. Choć kto wie, jaki demon kryje się za tą parą błękitnych oczu?
  Mimo wszystko, choć spojrzenie wadery było pełne hardości i agresji, a Farce w środku pewnie kipiała, niczym garnek, nie minęła chwila, kiedy jej pysk ozdobił złośliwy uśmiech. Uśmiech z rodzaju tych, które mówiły "Wiem, że jesteś sukinsynem i wiem, że ty wiesz, że ja również potrafię się tak zachować. Ale z naszej dwójki teraz to ja mam plan." Blade znał ten uśmiech aż za dobrze, zbyt często czuł, jak tańczy mu na pysku.
 - "Głupie pytania"?- powtórzyła, jak echo Farce.- Naprawdę tak uważasz?- jej ton był uroczy i niewinny, zupełnie jak u szczeniaka, choć Zdradnica zbyt długo paprał się w swojej branży, by dać się nabrać na coś takiego.
 - Oczywiście, chyba słyszałaś.- odparł, mrużąc odrobinę oczy, przyglądając się rozmówczyni z uśmiechem. Wyglądał przy tym, jak złośliwa zjawa.- Jeśli panienka zechce, to mogę powtórzyć.
  I choć w tamtym momencie Blade był niemal całkowicie pewny, że brązowowłosa ledwo powstrzymała się od nadepnięcia mu na łapę z całych sił, obserwował z rozbawieniem, jak wadera zacięcie trzyma się swojego scenariusza.
 - A co jeśli ta "panienka" zadaje tak głupie pytania, tylko po to, by prymitywny i niedorozwinięty mózg jej rozmówcy mógł wszystko pojąć?- teraz to ona uśmiechała się przebiegle.- Po prostu musiała się poświęcić i zniżyć do Twojego poziomu.
  Zdradnica uśmiechnął się jeszcze szerzej, dzięki odrobinę rozciętym wargom nadając powiedzeniu "uśmiech od ucha do ucha" całkiem realnej perspektywy. Zaśmiał się pod nosem, nie odrywając wzroku od brązowej wadery. Ona również ani na chwilę nie przestała go obserwować, wciąż tym samym, zdecydowanym spojrzeniem. Walka, jaką prowadzili nie była tylko i wyłącznie bitwą słowną, nic z tych rzeczy. Odbywała się ona na dwóch płaszczyznach, a kolejną było znoszenie swojego spojrzenia. Kto pierwszy odwróci wzrok, przegrywa.
  Szczerze powiedziawszy, w tamtym momencie Blade zdawał się jednocześnie zniesmaczony, zaintrygowany i zafascynowany... i to nie tylko odbywającą się rozmową. Bez dwóch zdań powróciło jego dawne "ja", które najwyraźniej tylko drzemało gdzieś w odmętach umysłu samca. I tak, jak legendarni rycerze śpiący w jaskini mieli zostać obudzeni w razie niebezpieczeństwa, tak charakter Zdradnicy powracał do życia, kiedy tylko natrafiła się okazja do kolejnej sprzeczki. Farce również musiała to dostrzec, gdyż uśmiechnęła się w stronę basiora z wyrazem tryumfu. W końcu dostała to, po co tutaj przyszła.
  Czy to właśnie tej charyzmy szukałaś?, przemknęło przez umysł basiora i w ostatnim momencie, Przeklęty powstrzymał się od wypowiedzenia tego na głos.
 - Naprawdę tak uważasz?- wyzywający ton jego wypowiedzi jeszcze bardziej zmotywował waderę.
 - Chyba słyszałeś.- odparła zadowolona, cytując wcześniejsze słowa czerwonookiego basiora.- Jeśli pan zechce, to mogę powtórzyć.
  Na to wilczur uśmiechnął się szerzej. Zupełnie, jakby siedząc samotnie przy jeziorze na skraju lasu, tylko czekał na kogoś, kto go znajdzie i sprawi, że zapomni o tej bezsensownej melancholii. Jakby wewnętrzny demon, żyjący gdzieś w głębi jego sczerniałego serca  czekał na...
 -  Ależ nie trzeba.- odparł Blade z tak teatralnie udawaną wdzięcznością, że w żadnej sposób nie dało się wziąć jej na poważnie.- Obawiam się jednak, że aby być ze mną na równi, musiałabyś się całkiem sporo wznieść.- basior posłał swojej rozmówczyni chyba jeden z najbardziej zadowolonych z siebie, ale jednocześnie wrednych uśmiechów.- Choć w Twoim przypadku, to raczej niemożliwe.
 - Ty za to możesz upaść tak nisko, że nawet najniżej położony wilk nie będzie w stanie Cię dostrzec wśród cieni i mroku.- teraz to Farce przymrużyła oczy, przyglądając się uważnie stojącemu na przeciwko basiorowi.- Gdyż w Twoim przypadku jest to po prostu pisane przez los.
 - Jeśli tak postrzegasz sprawę...- Blade spojrzał na waderę z góry, po czym zrobił chyba jedną z najmniej spodziewanych rzeczy, do jakich w tym momencie byłby zdolny.
  Podszedł bliżej do samicy, drastycznie zmniejszając dzielącą ich odległość, po czym prawą łapą odgarnął jeden z kasztanowych kosmyków, niesfornie opadających na jej pysk. Usta Farce wykrzywiły się w dziwnym grymasie, a wadera najwyraźniej zastanawiała się, czy jednak nie powinna się cofnąć. Przez jej twarz przemknęło zaskoczenie, mieszające się z niepewnością, ale także swego rodzaju gniewem. Jednak następne słowa basiora zdecydowanie spotęgowały ostatnią z emocji.
 - Przynajmniej spadając w dół, będę mógł pociągnąć kogoś za sobą.- odgarnął kosmyki włosów wadery, układając usta w okropnym, cynicznym grymasie. Zupełnie, jakby sam mrok posyłał jej jeden z najbardziej czarujących uśmiechów.


Farce? Nie mogłam się powstrzymać xD