sobota, 4 kwietnia 2015

Od Moonlight: Zimno, którego nie czuć ale które można zobaczyć.

Wadera wydała mi się zbyt naiwna. Jest bardzo, zakłopotana? Nie wiem. Nie chce by była mi kulą u nogi. Wstałam i wyszłam z jaskini. Piękne światło, piękny księżyc. Nadal jest mi zimno. Wadera chyba nie czuje mojego zimna ale na pewno widzi, widzi moją niechęć do wszystkiego. Postaram się więcej uśmiechać. Muszę się przejść. Muszę. Kilka minut później doszłam do drzewa wiśniowego, kwitło pięknym różem, który mienił się w blasku księżyca. Było ogromne. Pień miał metr szerokości i o0k. 7 metrów wysokości. Korona mogła mieć koło 40m2. A te przepiękne lekko różowawe kwiaty… były ich miliony! Albo miliardy. Podeszłam bliżej drzewa. Nagle coś w nie uderzyło. Spłoszona odbiłam się od drzewa i skoczyłam w krzaki ale już po dwóch sekundach byłam znów pod drzewem. Obejrzałam co za się stało i spostrzegłam Paluku. Podeszłam do niego. Leżał nieruchomo, blask księżyca, padł na jego, twarz, poczułam się dziwnie, speszona tym, gdybym mogła stała bym się czerwona jak burak. Otworzył oczy a mi szybciej zabiło serce. Migotanie przedsionków? Co się ze mną dzieje?!
-Emm, co… gdzie? Gdzie ja znów jestem do jasnej?- Powiedział, podnosząc się z ziemi. Podbiegłam do niego.
-Pomogę ci, oprzyj się na mnie.- Kiwnął głową, oparł się łapą na moim grzbiecie i się podniósł. Spojrzałam w górę, na drzewo, kwiaty zmieniały kolor na srebrny, biały i niektóre nawet na niebieski, na pniu osadził się szron który pioł się wzorami do najwyższych gałęzi… Zawiał wiatr.
-Piękne…- Powiedział Paluku ze słyszalnym, w jego głosie zachwytem. Mi też zaparło dech. Białe płatki zaczęły spadać, powoli, jeden niebieski spadł mi na nos. Zaśmiałam się dość charakterystycznym dla mnie śmiechem, Paluku też się zaśmiał.
-Tak, piękne. I to… moja klątwa.- Zaśmiałam się jeszcze raz. Spojrzałam na Paluku, który patrzył się na mnie. Odwrócił głowę, zaśmiałam się.- Jak ty się tu znalazłeś? I gdzie reszta watahy?
-Jenna wysłała mnie na zwiady, ale trucizna do końca nie… znikła? Przestała działać. Straciłem orientacje i znalazłem się tu. Wataha… trudno to określić, gdzie… dokładnie się znajduje, a ty?- To była dość… krótka i dziwna wypowiedź ani razu się nie pomylił. Czy powiedzieć mu o Appalosie?
-Ja, już na początku się zgubiłam, szukałam, was i walczyłam z kanibalami. Aż do dzisiaj, znalazłam… a raczej Ona mnie znalazła. Appalosa, wilczyca z klątwą. Musimy do niej iść, jeśli się obudzi a mnie nie będzie, się zaniepokoi.- Kiwnął tylko głową i ruszyliśmy w stronę jaskini. Szliśmy w milczeniu, dopóki trzask łamanej gałęzi nie przeciął jak ostry sztylet tej delikatnej ciszy. Otoczyło nas czterech… kanibali. Jestem dobra tylko w uciekaniu… a nie w walce, ale Paluku rzucił się na dwóch bez namysłu. Nie będę tchórzem… muszę coś zrobić. Zaraz… klątwa. Podbiegłam do jednego z nich, powalając go na ziemię zabrałam mu całe ciepło aż, stał się zimnym trupem, obejrzałam się za siebie, by pomóc Palukowi. Nie było trzeba, stał zbroczony krwią, z poważną miną a na jednym z rogów miał kawałek futra. Jego oczy mówiły,, pośpieszmy się’’. Pobiegliśmy w stronę jaskini. Już na początku między drzewami dało się zauważyć niebieskie światło.
Paluku? Appalosa? Co się dzieje? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz