niedziela, 19 kwietnia 2015

Od Blue (C.D. Behemota): Nie każdy zrywa piękne i rzadkie kwiaty.

Mam tego dość.
Widzę, że Behemot odchodzi, ale tym razem nie próbuję z nim pogadać. Nie będę go zatrzymywać skoro ona ma nas wszystkich gdzieś. Jeśli basior jest w stanie odwrócić się i pójść w swoją stronę, to ja tym bardziej. A przynajmniej taką mam nadzieję.
Schodzę na dół, przysłuchując się kłótni. Nie oglądam się za siebie. Bo co takiego spodziewam się ujrzeć? Tylko niepotrzebnie robię sobie nadzieję.
„Ach! Nadzieję!”- słyszę rozradowany głos w głowie. Czuję się zakłopotana.
„Nie! Nie to miałam na myśli!”
„Taaaaak….? Ale zabrzmiało jakbyś…”- nie daję jej dokończyć. Nie zwracam uwagi na to co myśli moje „drugie ja” i idę przed siebie.
Przepycham się między wilkami. Dochodzą do mnie najróżniejsze obelgi: ‘Zabójczyni! To ona! Jak mogłaś?!’ A potem jeszcze raz ‘zabójczyni’. Robię wszystko by móc się przepchnąć przez tłum, jednak z moją drobną posturą jest to zadanie nie do wykonania. A szkoda, bo też mam ochotę dorzucić swoje trzy grosze.
Kątem oka widzę uciekającą Sil. Oraz Varvadę, która najwyraźniej chce ją dogonić. Ponieważ Silvana już poszła, nie mam na kogo krzyczeć. I tym samym- kłótnia skończona.
Rozglądam się dookoła. Wiele wilków jest trochę zmieszana, bo nie wie co mam ze sobą zrobić. Ale w końcu spora część z nich odchodzi w swoje strony. Po chwili zostaje już tylko jeden basior- Eloy. Siedzi przy krawędzi urwiska. Zgaduję, że to właśnie w tym miejscu spadła Azzai.
„Powinnaś powiedzieć: To tutaj Silvana z r z u c i ł a Azzai.”- odzywa się moje „drugie ja”.
„Jestem pod wrażeniem. Masz też tez zawziętą naturę. Sądziłam, że jesteś tylko po to, aby bezpodstawnie oskarżać mnie o głębsze uczucia.”
„Po to t e ż.- dostaję krótką odpowiedź. Wywracam teatralnie oczami.
Podchodzę niepewnie do Eloy’ a. Nie chcę mu przerywać jego osobistych przemyśleń. Ja w takiej sytuacji również wolałabym zostać sama. Tylko, że czuję się strasznie głupio na myśl, że mam zignorować załamanego wilka. Co dziwne, obok płomienistego, dostrzegam siedzącego obok Marvela. Humor mi się poprawia gdy widzę, że ktoś rozmawia z Eloy’ em.
Bez wahania siadam obok dwóch basiorów.
-Hej.- rzucam nieśmiało. Oba wilki patrzą na mnie takim wzrokiem, jakby podeszła do nich zjawa.
-Hej, Blue.- słyszę zrezygnowany głos Eloy’ a.
~Dobrze, że przyszłaś.- odzywa się w mojej głowie głos Marvela.~ On potrzebuje wsparcia.- mówi kiwając głową w stronę Eloy’ a. Daję znak, że zrozumiałam.
Eloy na chwilę zwraca się w stronę białego basiora. Zapewne Marvel próbuje go pocieszyć, dodać otuchy. Jednak mówi tak, aby tylko ognisty walk był w stanie usłyszeć jego myśli. Kiedy kończą ciemny wilk patrzy się na mnie.
-Ty też tak uważasz?- nie mam pojęcia. Nie wiem o czym rozmawiali, ale głupio się do tego przyznać. Myślę więc, co mógł powiedzieć mu Marvel. To chyba jasne, że próbuję poprawić mu humor, a nie dobić leżącego, nie?
-Oczywiście! Jestem pewna, że nic jej nie jest!- mówię zbyt głośno, więc za chwilę przywołuje się do porządku i dodaję spokojnie.- Wiesz Eloy, Azzai to silna wadera. Jest naprawdę dzielna. Myślę, że wszystko z nią w porządku. Nie, ja jestem p e w n a, że nic jej nie jest.- po tych słowach patrzę na Eloy’ a. Widać, że poczuł się znacznie lepiej.
~Blue ma rację.- dodaje Marvel, tym razem tak, abyśmy oboje słyszeli.~ Azzai sobie poradzi. Poza tym nie jesteśmy już tak wysoko, a pod nami znajduje się skalna półka, więc upadek z tej wysokości nie jest śmiertelny. Na pewno znajdziemy Azzai całą i zdrową.
-Skoro tak twierdzicie…
~Jasne!
-Jasne!- krzyczymy jednocześnie. Zerkam na Marvela z zadowoleniem.
-Dziękuje wam.- mówi w końcu Eloy. Jego głos ni jest już tak załamany jak wcześniej i mam nadzieję, że naprawdę mu pomogliśmy. Teraz dostrzegam jakie to szczęście żyć w tej watasze. Stado, w którym każdy się o siebie troszczy i wspiera, jest niczym piękny, ale niestety coraz rzadszy kwiat.
„… nie idę. Przykro mi…”- przypominają mi się słowa Behemota.
Cholerny, egoistyczny… ach, zresztą! Nie ma sensu go teraz wyzywać. Może Behemot nigdy wcześniej nie był w takiej watasze? Albo nie czuje się członkiem sfory, gdyż nie został oficjalnie przyjęty przez alfę?- marszczę brwi.
Ale jeśli nie pomógł „bo tak”, to chętnie wygarnę mu co o tym myślę, co o nim myślę. I już nie będę się powstrzymywać. Jeśli basior nie pomógł, bo miał powód, to oczywiście wybaczę. Ale jeśli nie zrobił tego, bo jest egoistycznym dupkiem, to mu nie daruję!
-Muszę już iść. Wybaczcie.- zwracam się do dwóch basiorów. Podnoszę się i odchodzę. Czuję palący ból w okolicach karku, ale po raz kolejny go ignoruję. Tak to już chyba jest, jeśli wilk ma cos zrobić, potrafi zapomnieć o wielu niedogodnościach.
Nie wiem, w którą stronę powinnam się udać. Po prostu, coś mnie kieruje. I ja temu czemuś jestem gotowa na chwilę zaufać. Z początku zdaje mi się, że powinnam iść w stronę naszego obozowiska, ale coś podpowiada mi, że to nie tutaj.
„Idź dalej”.
Więc idę. Kiedy kieruję się szlakiem na dół, zdaje mi się, że ktoś za mną idzie. Albo biegnie. Nie mam pojęcia kiedy zaczęłam truchtać.
Słyszę swoje imię. Albo też wydaje mi się, że ktoś mnie woła. Głos, raz rozbrzmiewa na głos, a raz w mojej głowie.
~Zaczekaj!
-Przykro mi! Nie teraz!- nie wiem czy krzyczę do kogoś, czy w nicość. Ale nie mam czasu żeby sprawdzić czy rzeczywiście ktoś za mną biegnie. Nie odwracam się. Nie patrzę za siebie.
Po chwili łapy zaniosły mnie w dziwne, dość puste miejsce. Znajduję się przy wejściu do jaskini. Jest trochę większa od tamtej nory w obozowisku, więc początkowo ni jestem przekonana czy powinnam tutaj wchodzić.
„A czego się boisz?!”
No właśnie- czego? Staram się nie myśleć o tym kto może jeszcze mieszkać w grocie. Po prostu wchodzę do środka.
Z początku ciężko jest mi się przyzwyczaić do panującego tutaj mroku. Jednak zaraz moje oczy przyzwyczajają się do ogarniającego mnie mroku. Dostrzegam leżącego przy ścianie basiora. Ma ciemną sierść, a jego grzbiet pokrywają dziwne, czerwone blizny. Mają ten sam kolor co jego, teraz już otwarte oczy. Nie ma wątpliwości, że mam przed sobą Behemota.
Podchodzę do wilka i staję przy nim. Staram się wyglądać groźnie, odstraszająco, ale wątpię aby w mroku jaskini można było to dostrzec.
-Dlaczego nie poszedłeś?- mówię od razu, bez żadnego powitania. Basior podnosi się niechętnie.
-Wybacz, obawiam się, że nie mam ci nic do powiedzenie.
-A j a obawiam się, że jesteś w błędzie! Jeśli należysz do watahy, powinieneś chociaż udawać, że obchodzą cię inni!- basior patrzy na mnie czerwonymi ślepiami. Przez chwilę mam wrażenie, że jego oczy świdrują mnie na wylot.
-Nikt nigdy nie powiedział, że należę do tej watahy. A j a nigdy nie oświadczyłem, iż pragnę do niej dołączyć.- mówi spokojnym tonem, nie znoszącym sprzeciwu. Nie mogę uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam.
-Aaaa… a więc to tak?- mówię oburzona.- To TAK?! Twierdzisz, że możesz się zachowywać jak ci się podoba? I nie liczyć się z konsekwencjami? Miałam cię za innego wilka!- nie wytrzymuję.
-„Za innego wilka”…?- powtarza basior.- W takim razie, wybacz jeśli cię rozczarowałem.
-Przestań! Rozumiesz, masz przestać. Nie mów takim spokojnym głosem, jakby nic się nie stało!
-Według mnie, nie spotkało nas nic złego.- odpowiada chłodno Behemot, po czym podnosi się, jakby chciał mnie wyminąć i wyjść. Tak po prostu.
Jestem na niego zła. Zła, że myśli tylko o sobie. Zła, że nie zwraca na nic i na nikogo uwagi. Wściekła na to, że udaje jakby nic się nie stało.
Łapię basiora za łapę, tak aby zwrócił na mnie uwagę. Ten patrzy na mnie niebezpiecznym, ostrzegawczym wzrokiem, ale mam to gdzieś. Wiem, że zaraz zagalopuje się tak bardzo, że nie będę wstanie zwolnic. Wiem, że nie będę mogła cofnąć tego, co chcę powiedzieć, ale obecnie o to nie dbam.
-Cholerny, egoistyczny dupek!- krzyczę na Behemota i wybiegam z jaskini. Czuję, że nie panuje nad sobą. Nie wiem gdzie biegnę, po prostu chcę się znaleźć jak najdalej od basiora.
Świat przede mną się zamazuje. Ale nie słabnę, ani nie ślepnę. Czuje jak do oczu napływają mi łzy i spływają po policzku. Jestem zła, zmęczona, smutna i załamana. Nie wiem czemu nakrzyczałam na Behemota, ale też nie wiem czemu miałabym tego nie zrobić.
Po chwili przystaję, aby otrzeć łzy z policzków. Słyszę jak ktoś biegnie w moja stronę, ale nie odwracam się , nie patrzę za siebie. Mam już wszystkiego dość.

Behemot? Wybacz, że tak ostro…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz