piątek, 31 lipca 2015

Od Appalosy

„Ale że o co chodzi?” – pytałam samą siebie gdy Paluku zaczął mnie ciągnąć za grzywkę w postaci ptaka. Po jego powrocie do Vervady nadal stałam wpatrzona w krzaki, które rozciągały się przede mną.

Następnego dnia wstałam ociężale i przeszłam się po naszym aktualnym miejscu „zamieszkania”. Wymieniłam spojrzenia z niektórymi wilkami, po czym usiadłam przed już spalonym tamtej nocy drewnem. Posiedziałam tak chwilę obserwując. Każdy miał jakieś zajęcie. Miałam nadzieję, że w najbliższym czasie nie będę nikomu potrzebna, więc ruszyłam na drobny spacer. Zauważyłam las w oddali, więc poszłam w tym kierunku. Liście mieniły się w żółci i czerwieni, część już opadła. Uderzył we mnie przyjemny zapach lasu. Szłam tak dobre piętnaście minut, gdy nagle ochłodziło się. Z początku pomyślałam, że to normalne, ale im głębiej szłam, tym było zimniej. Dotarłam na polanę. Była pusta. Trawa była oszroniona, drzewa wokoło niej również. Wyglądało, jakby zbierało się na śnieg. Spojrzałam za siebie. Tam nadal było zwyczajnie, jesiennie. Usłyszałam kroki, które były coraz głośniejsze. Odwróciłam się w tamtym kierunku. Zobaczyłam białą waderę.
- Moonlight! – Krzyknęłam. Ale ona nic nie powiedziała. – Moonli..? – Zaczęłam powoli podchodzić. Wadera nadal stała. Nagle poczułam przeszywający chłód. To zapewne było związane z jej klątwą. Ale ona wyglądała jak zahipnotyzowana. Wpatrywałyśmy się przez dłuższy czas w siebie. Bałam się? Tak, to dobre określenie.

Moonli?

czwartek, 30 lipca 2015

Od Hioshiru: Czy to ty?

Myślałam,że lecę w tych przestworzach wiecznie...Na szczęście wiatr,na którym szybowałam powoli opadał z sił.Nadszedł czas by zniżyć lot i odpocząć,idąc.Gdy wyleciałam z chmur zobaczyłam,że lecę nad bardzo gęstym lasem.Oczywiście można wylądować na jakiejś gałęzi lecz to by było za duże ryzyko.Złamanie skrzydła,nogi,żebra...to nie dla mnie.Nie lubię ryzyka.Spojrzałam na horyzont.Las jakby rozrastał się na długie kilometry uniemożliwiając mi wylądowanie.Postanowiłam umilić sobie czas śpiewając stare,ale piękne pieśni moich przodków.
Po godzinie nucenia doleciałam do...można by powiedzieć brzegu lasu.Wybrałam sobie na cel starą brzozę,po czym wylądowałam.Szybko rozejrzałam się po okolicy,czy nie ma zagrożenia i próbowałam się przemienić w wilka.zajęło mi to o wiele dłużej niż się tego spodziewałam,lecz udało mi się.Zeszłam,wbijając pazury w korzę i skoczyłam na ziemię.teraz czekała mnie podróż na piechotę

~~~~~~~~~~~

Po paru godzinach poczułam głód.Rozglądałam się za krzakiem jagód lub jakiś owoców.Niestety jak zauważyłam są tu pory roku.U nas była pora sucha i pora deszczowa,gdzie owoców było pod dostatkiem.a tu....pewnie jest jesień.z drzew spadają czerwonkawe liście.Niektóre jeszcze drzewa mienią się pomarańczowymi liści,a na ściółce jest ich tak wiele,że można się pod nimi ukryć.Ale również z tego co wiem,gdy jest jesień,nie ma owoców,czyli dla mnie oznacza głodówkę.Lecz nadal nie traciłam wiary w to,że gdzieś tam jest krzaczek,na którym są przepyszne jagody.Jednak szłam dalej.Nagle usłyszałam dźwięk rozmów,nie dało się usłyszeć dokładnie słów,ale było coś słyszeć.Postanowiłam to sprawdzić.Gdy próbowałam się przepchać przez grupę krzaków,nagle zahuczała sowa.Jak się wystraszyłam.Wyskoczyłam z krzaków jak najszybciej,krzycząc w niebogłosy.Pobiegłam z 50 metrów dalej i schowałam się w trawie,przykrywając się liśćmi.Jednak po paru chwilach usłyszałam kroki,nie jednej osoby,ale kilkunastu.Starałam zachowywać się najciszej jak mogłam.Niestety szli w moją stronę.Gdy już dotarli do mnie jeden pacnął mnie w głowę.Było to bardzo nie miłe.
-Hej,żyjesz jeszcze?-odparł jeden z nich,z głosu wynikało,że jest to basior.
-Tak żyje...-odparłam.Jednak,gdy ujrzałam całą watahę liczącą z 20 osób zaniepokoiłam się i się cofnęłam o jeden krok.
-Hej,nie bój się nie chcemy cię skrzywdzić,jeszcze...-odparła jakaś szara wadera z niebieskimi fragmentami sierści oraz z puszystym ogonem.Wszyscy mają tak puszyste ogony,a ja?Ogon jak u szczura...
-No właśnie jeszcze...-odpowiedziałam.Jednak oczy skierowałam na jednego z basiorów.Był inny niż wszyscy.Był kolorowy tak jak ja.Czyżby był to mój zaginiony kuzyn?Tak czy siak trzeba było to sprawdzić.
-Ej,ty....Mam pytanie.
-Ja?-odparł.
-Tak,czy ty jesteś Paluku?-i spojrzałam mu prosto w oczy.
-No tak...a co?-spytał z zdziwieniem.
-Boże nareszcie!Wreszcie cię znalazłam!!!-i uścisnęłam go najmocniej jak mogłam.Wszyscy dookoła patrzyli ze zdziwieniem i szeptali,aż pewien czarny basior z krukiem siedzącym na jego grzbiecie co co chwilę krakał się odezwał...
-Paluku,znasz ją?
-Nie...-odezwał się odciągając mnie z uścisku.
-Cóż...Na pewno mnie nie znasz,ale ja ciebie tak.Słyszałam od twojej siostry,że istniejesz, i że jestem twoją kuzynką.
-Aha...-odpowiedział trochę zaniepokojony-Czyli moja siostra żyje?!-nagle wybuchnął-Myślałam,że kiciuś...no wiesz...
-Nie trzyma się nieźle.A ty jak możesz wytrzymać tutaj?Brak tu owoców typu mango,pomarańczy a nawet...PAPAJI słyszysz?P A P A J I!
-Wiem...Ale są korzonki...
-No tak.A możemy pogadać na osobności?





Paluku?

środa, 29 lipca 2015

Od Toma ( CD Indivii )

Odwróciłem się napięcie w jej stronę, patrząc prosto w jej oczy. Starałem się okazać jej obrzydzenie i obrazę mej osoby.
- Wiesz, co ci powiem? - rzuciłem, podchodząc trochę bliżej - Są dwa rodzaje wilków. Pierwszy, to rodzaj krwiożerczy i bezwzględny, czyli ty. Czerpiesz korzyści z zabijania, oprócz zeżarcia ofiary. Napawasz się ich strachem i bólem. Drugi, to rodzaj wilków łagodnych, czyli ja. W przeciwieństwie do ciebie, ja zabijam szybko, i nie atakuję całego stada. Zdarzy mi się dorosła łania. Jak możesz skazywać na takie cierpienie coś niewinnego? Wyobraź sobie, przynajmniej wyobraź, i nie spinaj się tutaj tym chytrym śmiechem. Wyobraź sobie, że jesteś szczęśliwa, masz partnera i trójkę szczeniąt. Pozwalasz im oddalić się gdzieś od watahy, ale nie daleko. Czekasz za nimi. Nie ma ich. Mija pół godziny, godzina, trzy, a ich nadal nie ma. Zaczynasz się niepokoić i ich szukasz. Znajdujesz ciało swojej córki, która została podle zaatakowana i zamordowana. Powiedzmy, że jej ciało było tak zmasakrowane, że aż nie do poznania. Ale matka zawsze pozna swoje dziecko. Co czujesz? Strach? Smutek? Żal? Wściekłość? Jak żyłabyś, jako matka wiedząc, że zostawiłaś własne szczenięta na pastwę losu i bez opieki? Że twoja jedyna córeczka została brutalnie zamordowana, bo jej matka jej nie pilnowała? Nie mogła jej obronić? Postaw się na miejscu biednej łani, która czeka za swoim dzieckiem, które zabił taki wilk, jak ty. A ja nie zamierzam być tobą. Byłem inaczej wychowany, miałem skrupuły i nie jestem samolubem. Interesuje mnie życie innych. Myślisz teraz, że jestem ciotą. Myśl sobie, bo mnie to nie obchodzi. Możesz mnie teraz nawet zabić, jak będę w innym świecie nadal nie zrobisz na mnie wrażenia. Skamieliny mnie nie obchodzą, a jak ktoś mało mnie obchodzi, to czy mnie obraża też mnie nie obchodzi. Skończyłem rozmowę.
Ponownie się odwróciłem i pobiegłem w swoją stronę. Nie mam zielonego (a może niebieskiego) pojęcia, co teraz o mnie myślała. Ale zdążyłem ją poznać i wiem, że moja przemowa nie zrobiła na niej wrażenia. Miałem nadzieję, że się odczepi. Jednak później było już tylko gorzej.

 Indivia ? ( Hyhy, dobrze napisałem default smiley :d )

wtorek, 28 lipca 2015

Od Farce: Pokażę Ci, co się dzieje, kiedy mnie zdenerwujesz!

– Dawno się nic nie działo, co? – mruknęłam do siebie, przemierzając tereny znajdujące się w okolicach naszego tymczasowego miejsca pobytu.
– Jak „nic się nie działo”? – zagadnął Ventus, najwyraźniej myśląc, iż to pytanie było skierowane do niego. – Dołączyło naprawdę sporo wilków, a tym samym poszerzyła się lista z zdolnościami nadnaturalnymi – powiedział, unosząc jedną brew do góry. Gdyby nie to, że był przeźroczysty i niematerialny, chętnie bym go teraz uderzyła, za to bezkarne lewitowanie nad moim łbem. Ten idiota dobrze wie, że bardzo mnie to irytuje.
– Nie działo się nic, co by sprawiło, że znalazłabym się w centrum zainteresowania – poprawiłam się, patrząc z wyrzutem na Ventusa, który zmusił mnie, bym powiedziała to na głos.
– Ach, no tak. – Uderzył się lekko w swoje czoło. Ciekawe, że dla siebie, jest on materialny. – Zapomniałem, że nie lubisz, kiedy NIE JESTEŚ w centrum zainteresowania – rzekł i pomimo znaczenia i prawdopodobnego tonu używanego w tym zdaniu, jego głos nie kipiał sarkazmem (o dziwo!). Przewróciłam oczami i wróciłam do mozolnego człapania ze zwieszonym łbem i przymkniętymi ślepiami. Kto by pomyślał, że taki spacerek może kogokolwiek zmęczyć. Nie, poprawka: Że taka NUDA może kogokolwiek zmęczyć. A szczególnie kogoś takiego jak ja.
Westchnęłam żałośnie, rozmyślając nad swoją marną egzystencją:
„Dlaczego nikt mnie nie zauważa? Czy jestem za mało idealna? Każdy, KAŻDY, powinien się mną zachwycać! Przecież robię co mogę! Nie sypiałam przez ostatnie dni, by poprawić moją kondycję, uczyć się budowy zwierzęcia, studiować otaczające mnie tereny! Przecież to POWINNO być zauważone i pochwalone przynajmniej jednym, małym słówkiem: 'Dobra robota!' albo 'Jesteś taka zdolna!'. Dlaczego…? Czy tutaj jest ktoś lepszy ode mnie…? Nie, to nie możliwe. Ale jak tak dalej pójdzie, skończę jako nic nie znacząca, malutka, maciupeńka istotka na tej planecie. Nikt nie będzie chciał się ze mną zadawać. Skończę jako nieudacznik, popychany i wyśmiewany przez wszystkich. Nie będę umiała polować i przyłączę się do sępów, wyjadając resztki zgniłego mięsa z kości padliny. I w końcu zdechnę z głodu i pragnienia! Nie chcę takiego życia…! Zimno! Tu jest zimno! Zostałam pogrzebana żywcem jako przeciętna osoba...”
Mój grymas na twarzy stopniowo się zwiększał z każdym wbitym sztyletem w moje idealne serce, lecz nagle moje niezadowolenia wyparowało i zastąpił go pełen skupienia wyraz pyska, gdy do moich uszu dotarł cichy szelest niedaleko mnie. Natychmiast spięłam całe swoje ciało i wyprostowałam kark, tym samym czujnie nadsłuchując. Ventus chyba też to usłyszał, ponieważ przyjął podobną pozycję do mojej.
Potrząsnęłam łbem i ruszyłam się z miejsca, chcąc sprawdzić, skąd dobiega ten dźwięk i co go spowodowało. Wychyliłam głowę i, patrząc ponad zaroślami, dostrzegłam wilka. Basiora.
„Matko, kolejny? Przecież ta wataha i tak rozrasta się w zastraszającym tempie. Lepiej będzie, jak go tu zostawię i nie będę się zbliżać. Ale co, gdy on mnie zauważy? Jak się wytłumaczę? Chol.era, w ten sposób stracę opinię „Towarzyskiej Farce”. Nie mogę na to pozwolić!”
– Nie biadol już, tylko wyłaź z tych krzaków i idź do niego! – ponaglił mnie Ventus, najwyraźniej znowu słuchając moich myśli. Zgromiłam go wściekłym wzrokiem, który zaraz potem zastąpiłam wesołym uśmiechem i błyskiem w oczach. Wyszłam z krzewów z pewną siebie postawą, idąc w kierunku nieznajomego. Jego czerwone ślepia natychmiast spoczęły na mnie.
– Cześć! Co tu robisz? Pewnie jesteś tu przypadkowo, hmm? – zagaiłam, gdy wystarczająco już do niego podeszłam. Lepiej być ostrożnym, szczególnie, kiedy ma się do czynienia z takim typkiem jak ten tu.
– A co Cię to obchodzi? – rzucił natychmiast, tonem deczko zbyt agresywnym jak na mój gust.
– P-Przepraszam – wyjąkałam sztucznie, przybierając minę lekko skruszonej, lecz nie zrażonej zachowaniem wilka, wadery. – Nie powinnam była o to pytać, to osobiste sprawy. – Uśmiechnęłam się ciepło do basiora, który tylko prychnął na mnie z dezaprobatą i kpiną w głosie.
„Znam go kilka sekund, a już mam ochotę mu przywalić!”
– Jesteś z jakiejś watahy? – zapytał nagle, ni stąd, ni zowąd. Na te słowa ożywiłam się i pokiwałam entuzjastycznie głową.
– Tak! Jest tutaj niedaleko – oznajmiłam wesoło do towarzysza – Och… Ale… To nie jest taka wataha, jak byś myślał… – Spochmurniałam niemal od razu. Moje aktorstwo nie ma skaz! – To… My jesteśmy przeklęci – rzekłam cicho, nieśmiało na niego zerkając, sprawiając wrażenie wilczycy bojącej się o to, czy ktoś zaakceptuje jej odmienność.
– Nic nie szkodzi. Ja też jestem przeklęty – oznajmił obojętnie, nawet na mnie nie patrząc. Cham!
– Naprawdę?! – „Wisi mi to” – To wspaniałe! – „To okropne” – Zaraz Cię do niej zaprowadzę! – „Mam nadzieję, że zdechniesz po drodze” – To niedaleko – uśmiechnęłam się fałszywie kolejny raz do basiora, któremu było naprawdę obojętne wszystko w jego zasięgu. „Ale on mnie denerwuje!”
Mimo moich myśli, musiałam się odwrócić z uśmiechem na pysku i zacząć wesoło truchtać w stronę naszej grupy. Wilk ruszył za mną.
– Och, zapomniałam. Jestem Farce – rzekłam w jego stronę.
– Głupie imię – oznajmił ze złośliwym uśmieszkiem. „Jak ja Ci dam 'głupie imię' to się nie pozbierasz!” – W każdym razie, jestem Blade – rzucił mimochodem.
– Ładnie! – „Kłamię. Jest okropne” – Naprawdę mi się podoba! – „To też kłamstwo” – Znałam kiedyś jednego Blade'a, był bardzo miły. – „I to” – Jestem pewna, że ty też taki jesteś! – „Nienawidzę Cię”.
– Wątpię – mruknął cicho, ale nie na tyle, by to słowo nie dotarło do moich uszu. Jako Miła Farce postanowiłam puścić je pomiędzy uszami, ale jako Prawdziwa Farce, postanowiłam je zapamiętać. Chociaż i tak już się tego dowiedziałam.
– Właśnie szłam na polowanie – Kolejny raz sfałszowałam prawdę z uśmiechem na pysku – Ale tutaj chyba nie za bardzo można znaleźć jakąś zwierzynę – zaśmiałam się. Miałam wrażenie, że „Blade” od razu zainteresował się moją osobą.
– „Polowanie”, huh? – powtórzył z perfidnym uśmieszkiem na pysku.
– Tak! – zawołałam, potwierdzając jego słowa. Postanowiłam dalej udawać Entuzjastyczną Farce, ale dalej nie za bardzo wiedziałam, jak zareagować na tak gwałtowną zmianę jego nastroju.
– Nie sądzę, żeby taki ktoś jak ty, umiał polować – prychnął w moją stronę.
„Słucham?! Ty bezczelna świnio! Poluję lepiej, niż ktokolwiek w tej watasze! Nie! Poluję lepiej, niż ktokolwiek na tym świecie! Twój mały móżdżek tego nie pojmie! Jesteś zerem w porównaniu do mnie! Yhg! Zdenerwowałeś mnie! Zdenerwowałeś MNIE! Nauczę Cię, co się dzieje, gdy ktoś mnie zdenerwuje!”
– J-Ja… Nie poluję aż TAK dobrze… – Fałszywa Farce zakłopotała się, sprawiając wrażenie, że zrobiło jej się trochę wstyd tego, iż powiedziała: „Właśnie szłam na polowanie”, lecz i tak lekko się zaśmiała. Oczywiście, zaśmiała się w uroczym stylu.
– Tak? Zaraz się przekonamy… – powiedział pewny siebie, rozglądając się wokoło.
„Rzucasz mi rękawice? Dobrze! Wręcz wspaniale! Właśnie chciałam to zrobić, ale mnie wyprzedziłeś. Nie będę się narażać tymi propozycjami. Jeszcze mogłabym się odsłonić... Zmiażdżę Cię! Tak! Moja wspaniałość Cię oślepi! Będziesz mnie podziwiał! Albo lepiej! Załamiesz się! Pobeczysz sobie w kącie, a ja będę się pocieszać, klepać przyjacielsko po barku i mówić słowa wypełnione litością i sympatią: 'Życzę szczęścia następnym razem'. Tak! Skopię Ci tyłek!”
– Widzisz te zające? – zapytał, wskazując łapą na dość duże stadko brązowych kulek futra, które przed chwilą wypatrzył. „Oo, tak! Widzę je! Jak nigdy!”
– Ten, kto złapie więcej, wygrywa. – „Już widzę Twoją przegraną!” – Chcesz, bym poczekał minutę, żeby wyrównać szanse? – zagadnął wrednie. „Obejdzie się! Wygram, nawet bez Twojej litości!”
– N-Nie trzeba… – rzekłam, dalej kłopocząc się fałszywie. Nasza dwójka ustawiła się na umownej linii startu.
– O, i jeszcze jedno – zaczął, przybierając stosowną pozycję do startu – Jeśli przegrasz, będziesz musiała zrobić to, co Ci każę. I na odwrót.
„Słucham?! 'Będę musiała zrobić to, co on mi karze'?! Nie! Zaraz! Czym je się przejmuję…? To właśnie ON będzie musiał zrobić to, co JA mu karzę. Właśnie wydałeś na siebie wyrok!”
– Gotowa…?
„To ten moment! Nareszcie z kimś się zmierzę! Jak dawno tego nie robiłam! Znowu poczuję ten słodki smak wygranej! Może w końcu mnie zauważą! Tak! A ten wilk będzie na moje zawołanie! A najlepsze, że to nie jest sen!”
– Przegrasz – oznajmił Ventus dobijająco.
„ – Zamknij się! Do tej pory siedziałeś cicho, więc teraz też złącz te swoje niematerialne kły! – „ krzyknęłam do niego w myślach. „Tak… Już zaraz… 3… 2… 1… START!”.

***
 Ku mojemu wielkiemu przerażeniu i zaskoczeniu, ten facet wystartował jak… Och, po prostu zrobił to bardzo, bardzo szybko!
– Hah, a nie mówiłem? – zadrwił Ventus. Byłam tak skupiona na tym, by wyprzedzić tego patafiana, że omal nie usłyszałam purpurowego ducha, pomimo tego, że porozumiewał się ze mną telepatycznie. Korciło mnie, żeby rzucić jakąś cienką ripostą w jego stronę, ale zrozumiałam, że to tylko by mnie jeszcze mocniej opóźniło i zostałabym w tyle. Pod takim stresem łapy każdego wilka zaczęły by się szybko plątać, a właśnie tak się stało ze mną. W pewnym momencie niespodziewanie się potknęłam, lecz próbowałam dalej, choćby zrównać się z jego tempem.
„Nie! Co ja mówię! Ja się z nim nie zrównam! Ja go pokonam! Wygram i utrę nosa temu zarozumiałemu, aroganckiemu i pewnemu siebie wilkowi! Już ja mu pokażę!”
Pokrzepiona swoimi słowami, wypowiedzianymi na szczęście tylko w głowie, przyśpieszyłam, coraz bardziej zbliżając się do basiora. W pewnym momencie miałam jego łeb zaraz obok mojego. Uśmiechnęłam się do tego… „Blade'a” pełnym sarkazmu i kipiącym złośliwością gestem. Oczywiście dopilnowałam, by tak zdawało się tylko mnie… No i ewentualnie Ventusowi. Z perspektywy basiora, uniosłam swoje kąciki ust w najbardziej wesołym, uroczym i zadowalającym uśmiechu. Jednym słowem, maska idealna i tak precyzyjna, że zdawała się mówić: „Och, zobacz! Dogoniłam Cię! Tak się cieszę ^^!”, ale tak naprawdę, jest to coś w stylu: „Patrz i płacz! Zaraz wyślę Cię na dno piekła! >: D”. Tak! Zające, przygotujcie się!
Widząc coraz większe sylwetki tych małych kulek futra, wysunęłam swój łeb i otworzyłam paszczę. Dobiegłam do pierwszej i zwinnie ją pochwyciłam. Rzuciłam martwą przekąskę, zawróciłam, niemal dotykając bokiem ziemi, i skupiłam się na drugim kłębku.
„Tak! Już dwa! Teraz ten biały! Jest niedaleko!… Udało się! Wszystkie? Nie! Został ostatni!”
Faktycznie. Te czarna zguba zdając sobie sprawę z jawnego zagrożenia, zaczęła już uciekać. Ale ja nie poddaję się tak łatwo! Dobiegłam do ciemnego zająca w ostatniej chwili. Spóźniłabym się jeszcze o sekundę, a wskoczyłby do nory i tyle bym go widziała!
„Mam cztery zające! Ha! I co teraz Niedowiarku? Pójdziesz się poskarżyć mamusi?”
– No, no. Przyznaję. Nie doceniałem cię. – Pokiwał swoim pustym baniakiem z autentycznym podziwem, gdy już do mnie podszedł. Gdybym mogła, już bym wypięła dumnie pierś. Ale pamiętając o swojej roli, zrobiłam wręcz przeciwnie. Cofnęłam swój łeb i schowałam go pomiędzy moje ramiona, udając zawstydzoną jego słowami.
– Ależ nie… Ty też jesteś szybki… – „To wygląda tak, jakby mi się naprawdę podobał! Dobry Boże, dlaczego?! ”
– No, niestety, ale szybszy od Ciebie – oznajmił drwiącym głosem. Natychmiast zastygłam w mojej „zakłopotanej” pozycji.
– J-Jak to…? – wyjąkałam, kiedy już udało mi się odzyskać panowanie nad moim ciałem po głębokim szoku.
– Tak to – odpowiedział, wskazując łapą jego łowy – Udało mi się złapać pięć. Ty natomiast – cztery – rzekł chyba najbardziej dumnym głosem, na jaki było go stać. Te słowa bolały jak policzek, albo gorzej: jak przedziurawione serce!
„Pięć?! Jako „pięć”?! Liczyć nie umiesz?! Zaraz się przekonamy! Raz, dwa, trzy, cztery… Pięć… Nie! Od początku! Raz, dwa, trzy, cztery, pięć. Cho.lera! Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, raz, dwa, trzy, cztery, pięć…”
Jak zahipnotyzowana liczyłam na okrągło te same kulki futra, które właśnie zrujnowały moje życie. Mimo narastającego szoku, gniewu i chęci rozszarpania tego „Blade'a” na strzępy, powstrzymałam się od złowrogiego zgrzytnięcia zębami czy jakiegokolwiek znaku mojej złości. Ograniczyłam moją zewnętrzną reakcję jedynie do lekkiego zaskoczenia.
– W-Woow… Nawet nie zauważyłam, kiedy to złapałeś! – zawołałam, a mój głos ociekał podziwem z przebijającym się gdzieś z tyłu entuzjazmem.
– Naprawdę jesteś niesamowity! – „Zamknij się! Nie mów tego!” – Szczerze Cię podziwiam! – „Nie! Nie słuchaj mnie! To bzdury! Denne kłamstwa! Nie bierz ich na serio ;-; !”
– Tak czy siak, nie zapominaj o „naszej małej obietnicy” – przypomniał kpiąco. Sposób, w jaki wypowiedział to zdanie, a także niestosowna intymność w nim zawarta, natychmiast mnie obrzydziły.
– Och, no tak! – zaśmiałam się, lekko klepiąc się w czoło. Mam nadzieję, że wyglądało to uroczo i rozczulająco. – Co chcesz, żebym zrobiła? – zapytałam, podchodząc bliżej do wilka, tym sposobem łamiąc ostatni dystans nas dzielący, bardziej wysuwając łeb w jego stronę i susząc moje kiełki w szerokim uśmiechu. Nie ukrywam, najchętniej wylądowały by one wbite w jego gardło, za takie poniewieranie mną i moją dumą, ale… Nie poddam się!
„Właśnie! Będę walczyć do samego końca! Jak nie polowanie, to co innego! Walka, zielarstwo, medycyna, planowanie! Jest wiele rzeczy, w których nie raz mogłabym go pokonać! Będę bardziej perfekcyjna, niż kiedykolwiek wcześniej! Tak! A zacznę od teraz! Dawaj, „Blade”! Daj mi jakiekolwiek zadanie, a zobaczysz, zrobię je tak dobrze, że szczęka Ci opadnie z wrażenia! Pokonam Cię! Jak nie dziś, to jutro!”
– To się nie skończy dobrze… – mruknął Ventus, relacjonując cały przebieg wydarzeń z góry.

Blade?
 

Nowy basior Blade

 http://fc05.deviantart.net/fs71/f/2014/003/4/7/4748fe030170d4848480f256d0291cc8-d70q8vk.png
Imię: Blade, znany również jako Złodziej, Powtórka, Pomyłka, Przeklęty, Zmora, Wąż, Zdradnica, Echis (to przezwisko traktuje jako swoje „drugie imię”), Przypadek i wiele innych… piękny początek, prawda?
Płeć: basior
Wiek: 4,5 roku
Partner: Ha! Jassssne i co jeszcze?!- w taki sposób można by podsumować ten podpunkt. Blade nie wyobraża sobie jakiegokolwiek przywiązania do drugiej osoby. Gdyby on chociaż znał takie słowo jak „uczucia”, a wy tutaj każecie pisać o miłości! Z resztą bądźmy szczerzy, kto wytrzymałby z nim nerwowo?
Rodzina: Odrzucił ich w niepamięć już dawno temu. Ma nadzieję na znalezienie nowej.
Stanowisko: Śpiewak (posługuje się również magią).
Wykształcenie: Trochę tego sporo. Echis jest świetnym wojskowym i dobrym strategiem, chociaż trzeba dodać, że od dłuższego czasu zawodowo korzysta czarnej magii i wszelkich złodziejskich sztuczek. Poza tym bardzo lubi grać w karty i kocha sztukę.
Charakter: Blade jest wilkiem niezależnym i nieokrzesanym. Wiele rzeczy i decyzji podejmuje samodzielnie, nie pytając się innych o zgodę, ani o opinię. Niektórzy mogą powiedzieć, że wiele rzeczy robi pochopnie, nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Ale to nie prawda. Przecież każdy z nas chce od życia czegoś innego i zależnie od własnych umiejętności, dostanie inny efekt. Dlatego też wilki mogą do niego mówić: „Co ty robisz?!”, „Blade zastanów się trochę!”, czy też „Chłopie, myślisz w ogóle?!”, ale on i tak nie będzie się słuchać. Przeklęty zawsze ignoruje takie denerwujące uwagi, albo udaje, że ich nie usłyszał. Jest wkurzający i bardzo ciężko go przegadać. Można więc śmiało powiedzieć, że niezły z niego uparciuch. Uwielbia drażnić się z innymi, to jeden z jego sposobów na zabicie czasu. Z kolei naśmiewanie się z innych i wytykanie czyichś błędów to jedno z jego ulubionych „zajęć”. Często łapie innych za słówka i wszystkich poprawia, tylko po to by pokazać im swoją rozległą wiedzę. Nienawidzi zakazów i wszelkich ograniczeń. Właściwie to jest gotów zrobić wszystko by złamać jakieś zasady i udowodnić innym do czego jest zdolny. Blade żyje własnym życiem i zawsze robi to co mu się podoba. Sam ustala sobie zasady i reguły, nie zastanawiając się co myślą o tym inni. Właściwie to wszyscy „inni” nie zawsze go obchodzą. Echis jest wilkiem towarzyskim, ale lepiej się do niego nie zbliżać i nie zaczynać rozmowy, jeśli nie ma się nic interesującego do powiedzenia. Blade jest osobą, którą bardzo trudno zaskoczyć, czy też zainteresować. Co prawda, gdy ktoś zacznie z nim rozmawiać, basior zapewne będzie skutecznie udawać zainteresowanego i wiernego słuchacza. Dopiero, gdy cos naprawdę go zaintryguje będzie udawać obojętnego. Nie jest to osoba, której powinno się bezgranicznie ufać. Honor i poświęcenie nigdy nie znalazły miejsca w jego sercu, więc nie liczcie, że w razie kłopotów wyciągnie do was pomocną dłoń. Jedynie czasem zdarza się mu udawać miłego, by dostać to czego potrzebuje. Jeśli ktoś prosi go o pomoc, to niech wie, że jest jego dłużnikiem i wisi mu przysługę.
Jednak, mimo wszystko, Blade ma też swoją „drugą stronę”. Jest filozofem i romantykiem (zaskoczeni?). Czasem zdarza się mu odpływać i rozmyślać o ważnych, bądź tych mniej istotnych sprawach i bardzo nie lubi gdy się mu przeszkadza. Ma również duszę artystyczną. Jest świetnym muzykiem i aktorem, ale nikomu o tym nie mówi. Kocha sztukę, chociaż z niewiadomych przyczyn przed nikim się do tego nie przyzna. Na koniec warto dodać, że ten zdradliwy Wąż uwielbia grać z innymi. Bardzo często podczas zawierania nowych znajomości, specjalnie podpuszcza i testuje swoich nowych towarzyszy. Z łatwością oszukuje i kłamie w żywe oczy. Sarkazm i ironia są u niego na porządku dziennym. Ciężko jest go wyprowadzić z równowagi, ale jeśli komuś się to uda, to niech wie, że Blade nie ma zamiaru uciekać. O w życiu! Często sam zaczyna i świadomie prowokuje innych, jakby tylko czekał na rozpoczęcie jakiejś kłótni.
 Historia: Jego historia nie jest ani długa, ani specjalnie ciekawa (obejdzie się bez wielkich wybuchów i zaskakujących zwrotów akcji).Właściwie to Blade nie lubi mówić o sobie zbyt wiele, dlatego też ja nie powiem wam o nim wszystkiego.
Echis urodził się w dość niewielkiej watasze, na zachodzie. Był synem pary Alf, która sprawowała dobre i sprawiedliwe rządy. Za ich panowania wataha żyła w zgodzie z innymi stadami, dlatego też nikt nigdy od bardzo dawna nie prowadził z nimi wojen. Można więc śmiało powiedzieć, że członkom watahy żyło się bardzo dobrze i spokojnie. Do czasu aż urodził się syn Alf.
Aurora i Niall, gdyż takie imiona nosili przywódcy stada, bardzo ucieszyli się na wieść, że urodził im się syn. Bowiem ich wataha zawsze uważała, że basior bardziej nadaje się na przywódcę i lepiej poradzi sobie ze sprawowaniem władzy. Zarówno rodzice jak i zwykli członkowie watahy pokładali wielkie nadzieje w młodym Alfie. Wiele wilków liczyło na to, że dziecko wodzów wyrośnie na honorowego i sprawiedliwego wilka, który byłby idealnym wzorem do naśladowania. Członkowie stada oczekiwali, że następcą Alf będzie ktoś wyjątkowy i niezwykle zdolny. Miły, troskliwy i pomocny. Basior, który będzie przekładać dobro stada nad swoje. Ciekawe, w takim razie, dlaczego ojciec nadał synowi imię Blade?
Basior z początku bez zarzutów spełniał oczekiwania stada. Od młodego szkolono go tak, by w przyszłości wyrósł na dobrego i sprawiedliwego przywódcę. Blade pobierał nauki u największych i najbardziej znanych mistrzów. Wilk uczył się szybko i bardzo młodym wieku zaczął wykazywać się ogromną inteligencją i sprytem. No między innymi dzięki tej umiejętności później zszedł na złą drogę, ale o tym trochę później. Blade okazał się świetnym wojskowym. Nie najgorzej radził sobie jako strateg i dyplomata, chociaż ta ostatnia funkcja zdecydowanie mniej przypadła mu do gustu. Jednak powoli wszystko zaczęło go nudzić. Oczywiście, nie przestawał się pilnie uczyć i szkolić, ale od pewnego momentu lekcje przestały być mu potrzebne. Bez problemu potrafił zrozumieć tok myślenia innych, więc znajdował odpowiedzi na wszystkie pytania i scenariusze. Rozumiał i wiedział bardzo wiele, ale nikt nie potrafił pojąć jego poglądów. Gdy zadawał pytania nikt nie potrafił udzielić mu odpowiedzi, a każdy nauczyciel nagle zmieniał temat, tłumacząc się, że „to nie jest temat lekcji”. Wszystko zaczęło go nudzić. Zasady, zakazy, nakazy. To co powinien robić, a czego mu nie wolno. Chodziło o to, że wszystko było takie sztywne, nudne i łatwe. Za łatwe.
Pewnego razu watahę Niall’a odwiedził pewien wilk. Był to dość młody basior, który wyglądała na 3, może 4 lata. Dopiero później okazało się, że jest znacznie starszy. Wilk został przyjęty do stada bez większych problemów. Okazało się, że samiec znał wiele opowieści i przeróżnych historii. Zaciekawił wiele wilków w watasze, w tym również młodego Alfę. Basior spędzał u przybysza wiele czasu, ucząc się wszystkiego co go zaciekawiło: sztuka, gra w karty, aktorstwo, muzyka i opowiadanie niesamowitych opowieści. Później Blade poszedł krok dalej. Przybysz powiedział młodemu Alfie kim tak naprawdę jest. Nieznajomy nie był żadnym bardem, ani wędrownym wilkiem… tylko magiem i złodziejem. Bardzo zaciekawił tym Blade’a.
Kiedy Echis zaczął uczyć się czarnej magii? Nie wie dokładnie ile miał wtedy lat. Wiedział natomiast, że był świetnym uczniem. Opuszczał swoje codzienne zajęcia, by uczyć się zaklęć od przybysza. Za każdym razem, gdy pytano go gdzie był i czemu nie przyszedł na lekcje, Blade wymyślał jakąś wiarygodną historię. Kłamał i oszukiwał rodziców, tylko po to by robić to na co miał ochotę. Już wtedy zszedł na złą drogę. Później zaczęły się kradzieże. Ogłoszono, że watahę nawiedził pewien złodziej, którego nikt nie był w stanie złapać. Kradł wiele cennych przedmiotów i nie zostawiał po sobie żadnych śladów. Kto by pomyślał, że tym wilkiem był właśnie Blade? Stado też nie mogło w to uwierzyć, gdy basior w końcu został złapany. Chcecie wiedzieć jak wygląda więzienie od środka? Blade może wam wszystko dokładnie opisać. Oraz dać kilka wskazówek jak można z niego uciec. Gdy basior wydostał się z więzienia nie przestał kraść i oszukiwać, a jego celem stały się również pobliskie watahy. W końcu wpadł na pewien szalony plan. Był ciekaw czy zdoła przechytrzyć swego mistrza. Mowa tu oczywiście o nieznajomym, który nauczył go wszystkich sztuczek, związanych z czarna magią. Postanowił zabrać mu pewien pierścień, który mag zawsze nosił. I tutaj się przeliczył. Staruch (bo w rzeczywistości miał dobre 700 lat) wściekł się i rzucił na Blade’a klątwę. Od tej pory wilk nie może przestać kraść. Każdej nocy nieświadomie okrada innych. Możecie się domyślić co stało się później. Wilk uciekł ze stada i wędrował po świecie. Natrafiał na wiele watah, w których to właśnie dostał miano Złodzieja, Pomyłki, czy też Przeklętego. Aż w końcu natrafił na prawdziwe stado Przeklętych wilków.
Klątwa: Złodziej
Zasady Klątwy: Blade przez długi czas oszukiwał i okradał innych. Nie dlatego, że był biedny- robił to dla własnej satysfakcji. Aż dobrał się do niewłaściwego wilka. Jego klątwa „Złodziej” ma bardzo prostą, ale i konkretną nazwę. Od tego momentu, Blade nieświadomie okrada innych podczas snu. Wpada wtedy w trans, z którego bardzo ciężko się obudzić. Zupełnie, jakby jego umysł i ciało na chwilę przejęła jego gorsza strona, której zależy tylko na jednym- okradaniu innych.
Nick: Annabeth
Głos:

Od Indivii (CD. Toma):

– A powinieneś! To świetna zabawa! – zawołałam radośnie, gdy zagrodziłam mu drogę.
– Nazywasz to „zabawą”? – naskoczył na mnie. Najwyraźniej był obrzydzony moją postawą. Szkoda…
– Oczywiście. Można się przy tym odstresować, Tobie by się to przydało – Mówiąc to, w mig znalazłam się za nim i położyłam swoje łapy na jego ramionach. – Jesteś taki spięty – mruknęłam do niego przeciągając samogłoski. Ten strzepnął z siebie moje łapy, wyraźnie zdegustowany i niezadowolony z moich czynów.
– Nie dotykaj mnie – powiedział twardo i obrócił się do mnie przodem. Moja zdziwiona i lekko zaskoczona (chociaż to chyba to samo) mina zmieniła się w pełen politowania uśmiech.
– Nie jesteś wcale zabawny – stwierdziłam patrząc na niego ze współczuciem – Jak ty sobie radzisz w życiu, co? Jesteś wegetarianinem? – zapytałam, chociaż brzmiało to bardziej retorycznie.
– Nie jestem – rzekł dalej wyzywająco patrząc w moje ślepia.
– A więc zabijasz. I to z zimną krwią, tak sądzę… – zaczęłam typowym dla siebie, kpiącym tonem, obchodząc go z każdej strony. Musiałam wyglądać jak sęp, który tylko czeka, aż jej ofiara się podda i padnie trupem.
– Ale ja, w przeciwieństwie do Ciebie, nie czerpię z tego przyjemności – powiedział, podążając za mną wzrokiem, jednak nie ruszając się choćby o milimetr.
– Och, daj spokój! Jesteś wilkiem! Krwiożerczą bestią, która zabija bez mrugnięcia! Zwierzęta się nas boją! Jesteś mięsożernym potworem! – zawołałam przewracając oczami, stając ponownie przed nim i zastanawiając się, jak daleko sięga jego przekonanie o miłości i dobroci.
– Przestań. Ja poluję, by jeść, a nie – by czerpać z tego chorą satysfakcję – oznajmił dobitnie i po raz kolejny mnie wyminął. Obróciłam się za nim i westchnęłam z rezygnacją. Zacmokałam kilka razy z politowaniem. Bawiła mnie jego postawa. Jakby chciał zgrywać aniołka, a gdy ktoś podsunie mu pod nos żywą ofiarę, on tylko pokiwa łbem i w akcie obrony, podniesie go góry dwie łapy i powie: „O nie, nie. Jestem stworzeniem Pańskim, tak samo jak ten jeleń. To mój pobratymiec, jak mógłbym spaść tak nisko i go zabić?”. Biedny facet.
– Zabijanie jest zakorzenione w Twojej naturze, pogódź się z tym! Zawsze tak było i zawsze tak będzie! – zawołałam za nim ze złośliwym uśmieszkiem na pysku. Zauważyłam, że na moje słowa lekko drgnął i obrócił łeb w moją stronę. Moje rozbawienie nie schodziło z mojej twarzy, jednak pomyślałam: „Czyżbym przemówiła mu do rozsądku?”.


Tom? Nazywam się INDIVIA. 

sobota, 25 lipca 2015

Nowa wadera Hioshiru

Character auction - SOLD by Hioshiru
Imię: Hioshiru(w jej ojczystej mowie znaczy zwinna)
Płeć: wadera
Wiek: 5 lat
Partner: Myśli o tym,więc jest otwarta na propozycje.
Rodzina: Kuzyn: Paluku
Stanowisko: Śpiewak
Wykształcenie: Szczególnie muzyczne i zielarstwo.
Charakter: Jak na wilko-tukana jestem na ogół spokojna,lecz nie zawsze.Niestety w naturze tukanów jesteśmy zwykle tchórzliwe.To niestety mi sie udzieliło i to bardzo.Jestem bardzo strachliwa,na każdy ruch,nieznany dźwięk,trzęsę się ze strachu.Jednak nie zawsze tak jest.Potrafię się postawić,walczyć,ale bardziej jestem za ucieczką.Lecz ma to również plusy.Na przykład dzięki mojemu strachu przed wszystkim nowym jestem bardziej rozważna i uważna.Jestem również...cóż bardzo szybka i zwinna.Prawie nic nie może mnie dogonić,ani na lądzie i na niebie.
Jestem również towarzyska.Lubie być w towarzystwie,z innymi wilkami.Nie lubie być sama,bo sięczuje niebezpiecznie.Zawsze więc próbuje znaleźć kogoś kto mnie obroni i będzie przy mnie np. przyjaciel lub ktoś bliski.Jestem bardzo wrażliwa,więc łatwo mnie skrzywdzić...niestety...
Historia: Urodziłam się i żyłam w dżungli z klanem.Było tu idealnie,każdy dbał o innego,nikt nie był samolubem jak inne klany.Jak byłam małym wilczkiem bawiłam się z innymi szczeniakami,chodziłam do szkoły,wypady...
Pewnego dnia wyruszyliśmy z całym klanem w inne miejsce,ponieważ koty nas wywęszyły.W tym samym czasie dowiedziałam się o istnieniu mojego kuzyna-Paluku.Gdy zapytałam o szczegóły już wiedziałam,czemu moja kuzynka nie ma skrzydeł i czemu go nie poznałam.Po paru dniach wyczerpującej wędrówki wódz postanowił zrobić postój.To była zła decyzja,ponieważ za naszym śladem szły kiciusie.Gdy już nas znaleźli po za późno.Gdy zobaczył je klan wszyscy wzbili się w powietrze.Ja niestety nie potrafiłam latać więc postanowiłam skorzystać ze szybkości.Pobiegłam do pobliskiej nory.Zmieściłam się jednak moje skrzydła nie.Nimi właśnie zainteresował kiciuś,więc mi je wyrwał.Zostały tylko dwa pióra po bokach.
Gdy skończyłam lata postanowiłam go odnaleźć.Wódz jednak nie pozwalał,ponieważ uważał to za nierozsądne i głupie,a po za tym każdy myślał,że Paluku po prostu nie żyje.Proszenie a raczej błaganie o pozwolenie nie miało sensu,a zawsze się to kończyło jednym słowem "nie!".Postanowiłam rozegrać to inaczej,żeby mnie ukarał,ale jak.Zawsze byłam lubiana i za każde moje wygłupy to nie ja dostawałam tylko ktoś inny,lub po prostu nikt nie obrywał.Pomyślałam o kiciusiach.
Późno w nocy postanowiłam je odwiedzić,co było dla mnie ogromnym wyzwaniem.Wspięłam się na drzewo i złapałam jednego ptaka.Nie chciałam go zabić ponieważ preferuje owoce,tylko potrzebowałam jego pióra.Na szczęście nie wydał żadnego dźwięku.Zeszłam z drzewa i podeszłam do kiciusia.
-Kici,kici...-powiedziałam do jednego z nich machając przed nosem piórko,by go szybciej obudzić...po prostu łaskocząc go.
Nagle kot otworzył oczy i mnie zobaczył.Szybko ruszyłam do klanu,a kiciuś za mną.Niestety zamiast jednego wyruszyło całe stado kiciusiów.Biegłam najszybciej jak mogłam.Gdy dotarłam do watahy,podnieśli alarm.Następnego dnia,szukali winowajcy.Dopiero teraz zobaczyłam jaki wielki popełniłam błąd,a tylko dlatego,ponieważ chciałam zobaczyć kuzyna.Nie wytrzymałam i wybiegłam z tłumu.Przyznałam się do wszystkiego.Na początku śmiali się,ponieważ nie wierzyli w to,ale gdy opowiedziałam im wszystko ze szczegółami,uwierzyli.Gdy wódz miał mi już dać kare,nagle z drzewa wyleciał tukan.Okrążyło nas parę razy i odleciało.Tym sposobem,wódz postanowił mnie ukarać klątwą.Przez pół roku nie mogłam się zamienić w wilka.Zadowolona,a zarazem smutna,z powodu opuszczenia klanu postanowiłam wylecieć i poszukać Paluku. Gdy minęło już pół roku klątwy,znów zmieniłam się w wilka.Poczułam się zawiedziona,ponieważ bez skrzydeł nie mogłam go szukać.Jednak pewnej nocy postanowiłam przespać się w jednej z jaskiń.Po paru godzinach usłyszałam okropny dźwięk.Z głębi jaskini wyszedł ogromny niedźwiedź,po czym zaryczał.Gdy ryknął ja z niewiadomych przyczyn zamieniłam się znów w tukana i odleciałam.
Klątwa: Tukan
Zasady klątwy: Mogę się zmienić w tukana pod nagłymi emocjami np: gdy mnie coś przestraszy...Klątwy nie mogę się pozbyć.
 Jako Tukan
 http://www.stoplusjednicka.cz/sites/default/files/foto-dne/2013/11/tukan_kratkozoby.jpg
 Głos:

Nick na howrse: Klara2001

Od Toma (CD Indivii)

- Właśnie, że tak myślę - prychnąłem i spojrzałem w jej oczy. Wcale się nie bałem, nie miałem zamiaru się bać.
- Och, doprawdy? - spytała, znów się do mnie zbliżając.
- Doprawdy. - odpowiedziałem i ją wyminąłem. - Kim jesteś?
- Wilkiem. - szepnęła i skoczyła za mnie - Wilkiem, który kocha smak i zapach krwii.
- Próbujesz wzbudzić we mnie strach. Wybacz mi jednak, lecz ja się nie boję.
- Czyżby? - machnęła mi ogonem w pysk - Na pewno?
Najbardziej dziwiło mnie to, skąd zna moje imię. Wcale nie wyglądam na Toma. Nikt nie wygląda na swoje imię, chyba że ona jakoś to wyczuwa. Bynajmniej do mojego obecnego wyglądu nie pasuje moje imię.
- Jesteś śmieszna. - prychnąłem, znów patrząc w jej oczy. Chyba się.... Rozzłościła?
- Hmm... Obrażasz mnie, choć ja nie powiedziałam na ciebie ani jednego złego słowa... Jesteś nietolerancyjny.
- Ja nie zabijam zwierzyny i przy tym jej nie tortutuję. - wyminąłem ją zgrabnie i chciałem już odchodzić, kiedy ona mnie zatrzymała.

Indivii?

środa, 22 lipca 2015

Od Azzai: Majster ze mnie jak nic.

-Jenna,Nic Ci nie jest?-od razu podeszłam do niej.Jednak mój wzrok nadaj spoczywał na waderze,która już po chwili zniknęła za drzewem.
-Nie,nic...Tylko gogle...One...
Wadera podniosła gogle.Zostały kompletnie zniszczone.Pasek został rozerwany,a szkiełko zbite.Popatrzyłam się na Jenne.Z jej kącika oka powoli zbierały się łzy.Postanowiłam jej jednak nie pocieszać,ponieważ zawsze takie pocieszanie wychodzi źle,bo po prostu tego nie potrafię.
-Poczekaj,coś wykombinuje!-i pobiegłam do pobliskiego krzaku.
Zerwałam najbardziej giętką gałązkę jaką znalazłam i wzięłam ostrożnie gogle.Krawcem to ja nie jestem ale pocelowałam w dziurkę na pasku i przeplatałam ją z drugą.Po minucie prawie nie było widać,że ktoś porwał pasek.Podeszłam do wadery.
-I prosze...Nic nie widać.
-Tak,ale...
-Cicho,nikt nie zauważy,obiecuje.Po za tym zakryjemy tył sierścią.A teraz podejdź tu do mnie.
Wadera wykonała moje polecenie.Oparłam się na tylnych łapach i wstałam.Chwiałam się jakbym po raz pierwszy chodziła na czterech łapach...ale,trzeba było to zrobić.Założyłam gogle na głowę,poprawiłam jej grzywkę i gotowe.Wszystko wyglądało tak jak wcześniej,tylko szkiełko...
-A to zbite szkiełko dodaje ci charakterku.-i uśmiechnęłam się do niej.Ona to odwzajemniła tym samym.
-Dziękuje...Wróćmy może do watahy,co?
-Ok...
-Dawno nie rozmawialiśmy,co nie?-zapytała Jenn po paru minutach ciszy.
-Chyba tak...-odpowiedziałam-Ale pewnie nie mamy tematu na rozmowę.
-No niestety.A co zrobimy z tą waderą?
-Trzeba to powiedzieć alfie...Musi o niej wiedzieć,no i reszta też.
-A tak w ogóle to coś długo jesteśmy w tym miejscu.
-Co masz na myśli?
-No bo zwykle podróżujemy...
-Ale wiesz,Jenn trzeba by zebrać całą watahe a nas jest ponad 20.No i zima się zbliża.Będzie trudno.
Po chwili znaleźliśmy watahe,no i oczywiście Ikanę przechadzającą się na obrzeżach.Szybko do niej pobiegliśmy.Gdy sie już zbliżyliśmy wyglądała źle.Wiedziałyśmy,że ma taką klątwę i pewnie dlatego tak wygląda.Znudzona...Ospała...
-Ikana,mamy złe wieści...-powiedziała Jenn
-Jakie niby?
-No nowe zagrożenie...Małe ale jest.-odpowiedziałam
-Co kanibale?
-Nie,wadera...Jest podejrzana i dziwna.Powinniśmy zebrać watahe do kupy i odejść stąd.
-Więc jak Ikano?-zapytała Jenn-robimy coś z tym?


Ikana?Jenna?

Od Indivii: Nienawidzę dzieci, ale są smaczne.

– Skąd to stwierdzenie? – zapytał w moją stronę Rogacz. Wzruszyłam beztrosko barkami.
– A, ot tak – mruknęłam złośliwie w jego stronę.
– Myślę, że powinnaś już iść – odezwał się nagle Szalony Kapelusznik, wyraźnie zniecierpliwiony.
– Coś ty taki nietowarzyski? – posłałam w jego stronę moje pytanie przesiąknięte wrogością – A zresztą! – Machnęłam łapą, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, ignorując jego już otwarty pysk, przygotowujący się do wydania z siebie dźwięku. – Nie myśl, że tak łatwo Ci daruję. – Tym razem zwróciłam się do mojego Rogacza. Tak, MOJEGO. – Znajdę Cię, gdy „Pan Czepialski” już sobie odpuści – prychnęłam w stronę Kapelusznika.
– Miłego dnia! – zawołałam do obu wilków. Odwróciłam się i odeszłam.
Niech to szlag! A już myślałam, że się zabawię! Yhg! Cholerny basior! „Myślę, że powinnaś już iść”. Dobra, już jestem spokojna. Skoro Rogacz mi uciekł, mogę równie dobrze poznęcać się nad innymi, nie?
Ale teraz jestem zmęczona tym towarzystwem. Muszę znaleźć jakąś jaskinię, by wypocząć.
Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu jakiejś wnęki w skałach, które mnie otaczały. I znalazłam już za pierwszym podejściem. Weszłam do niewielkiej szczeliny i ułożyłam się w wygodnej dla siebie pozycji.
Spać, spać, spać…

~~~~

Niemal dopiero się obudziłam, a już czaiłam się w zaroślach na jakąś potencjalną ofiarę, ale wcale nie dlatego, że byłam głodna. Dla mnie nie ma problemu, gdy głoduję trzy, cztery dni, nie to żebym się chwaliła (a chwalę). Po prostu dawno nie czułam smaku krwi w pysku. Ten metaliczny posmak, w zależności od zwierzęcia i jego odżywiania się, jest mi dobrze znany i często próbowany po raz kolejny, dlatego też za nim tęsknię. Odkąd dołączyłam do tej „wataszki” również ograniczałam się od wepchnięcia moich szponów do gardeł większości wilków, które mnie irytowały, (w szczególności mówimy tutaj o Piszczałce i Kapeluszniku) dlatego też pragnę teraz się odstresować i wyżyć. A co jest lepsze od powolnego zabijania swego pobratymca? Powolne zabijanie jakiejś zwierzyny! I dlatego właśnie teraz siedzę w tych zaroślach, z dala od irytujących śmiechów i chichów.
Mimo, że gałęzie krzewów wbijały się w moją skórę na barkach i brzuchu, wyłapałam pojedyncze szelesty deptanej ściółki.
„Stado!”, przeszło mi przez myśl. „Wspaniale! Więcej gardeł i tchawic do miażdżenia. Trzeba tylko cierpliwie poczekać…”
I rzeczywiście miałam rację. Po chwili, na ścieżkę oświetlaną przez popołudniowe słońce przebijające się przez żółte liście wiszące na drzewach, wyszedł jeden jeleń i trzy łanie. Muszę dodać, że ku mojej uciesze, zjawił się jeszcze jeden mały szkrab. Oblizałam się ze smakiem. Dla mnie był to przyjemny uczynek, lecz dla osoby drugiej spoglądającej na mnie z boku, mogłam się wydać co najmniej przerażająca i odchodząca od zmysłów. Poniekąd tak było.
Ledwo powstrzymywałam swoje ciało przed skoczeniem na te chodzące worki z krwią i mięsem, czekając, aż podejdą bliżej. Nie ukrywam, że chciałam wybić całe stado, jednak liczyłam się z tym, że mojej uwadze może umknąć jedna ofiara. Ni mniej, ni więcej. Jednak plan jest taki:
a) skupić swoją uwagę na kończynach zwierzyny, b) szybko wyskoczyć z zarośli, c) zranić tyle odnóży, ile się da oraz d) zabić, po ówczesnym zmasakrowaniu wszystkich ofiar. Wydaje się prosty, gorzej ze zrealizowaniem, jednak jestem „pozytywnej” myśli.
„Uwaga! Stado już jest niedaleko… Tak, skubcie sobie tą trawkę… Tak… Podejdźcie jeszcze trochę bliżej… Jeszcze trochę… Już, już bliziutko…! Tak! Teraz! Teraz!”
Zerwałam się ze swojego miejsca, a moje tylne łapy zdążyły już mnie odepchnąć od ziemi, dzięki czemu natychmiastowo znalazłam się koło mojej pierwszej ofiary. Szybko zacisnęłam swoją paszczę na jednej z kończyn, a kiedy jeleń padł, nie mogąc otrzymać równowagi, zajęłam się resztą. Ta drobna i krucha mała łania nie sprawiła mi problemów. Skończyła tak samo, jak jego ojciec ze zmiażdżoną nogą, jednak jej matka nie dała się tak łatwo.
Od razu mnie zaatakowała, chcąc obronić swoją pociechę. To było godne podziwu z jej strony, gdyby nie to, że ja jestem wilkiem. M i ę s o ż e r n y m wilkiem. Natomiast ta tu, jest z natury roślinożerna, nie ma więc doświadczenia w polowaniu. I to ją zgubiło, gdy moje kły zacisnęły się na jej kości, skutecznie ją miażdżąc, wydała z siebie przeraźliwy ryk, co nie przystoi takiej wyrafinowanej damie jak ona.
Zostały jeszcze dwie łanie, które, na ich szczęście, w porę się zorientowały i wzięły nogi zapas. Tak, te same, które miałam zamiar oderwać i przysięgam, że jak je tylko złapię, zrobię to najboleśniej, jak tylko będę umiała.
Zerwałam się w pogoń za tymi dwoma. Fart mi dopisał, bo nie dość, że byliśmy w lesie, gdzie z reguły roi się od dziur, to jedna sarna potknęła się o wystający korzeń koło drzewa. Doskoczyłam do niej i żeby nie marnować czasu, w locie zacisnęłam zęby na jej gardle. Oczywiście, nie za mocno, by jej nie zabić, a jedynie okaleczyć. Sprawnie wylądowałam na ziemi i nieprzerwanie podążałam za ostatnim uciekinierem na mojej liście pod tytułem: „Dzisiejsze ofiary”. No dobra, ona nie była ostatnia. Ostatnią na liście była Piszczałka. Ale nie ważne.
Gdy zaczęłam doganiać sarnę, poszło już z górki. Kolejny raz zdecydowałam się na gardło, bo będzie z nią mniej szarpaniny. Zawlokłam te dwie do tej jakże słodkiej rodzinki, która poszła na pierwszy ogień. Krew już zaczęła się rozlewać naokoło moich cudnych ofiar. Wszyscy wierzgali, poza tymi, którym zmiażdżyłam tchawicę i tą małą, która dość szybko się wykrwawia. Wiadomo – dzieci. Sama z nimi udręka. Natomiast ich mięsko jest w sam raz.
Zdecydowałam się więc najpierw na małego szkraba. Powoli do niego podeszłam, na co jego opadająca już z sił matka natychmiast zareagowała. Zaczęła skomleć, niczym zbity pies, wręcz błagała, żebym chodziarz oszczędziła jej potomka. Ale nie ma tak łatwo.
– One są najsmaczniejsze, a was zabiłam tylko dlatego, bo mi się nudziło – prychnęłam w stronę konającego. Niemal zapomniałam, że przecież one nic nie rozumieją, ale na szczęście przypomniało mi o tym jej nieustające ryki. Wywróciłam oczami i ponownie skupiłam swoją uwagę na małej, słodkiej sarence. W mig pochwyciłam jedną łapą jej główkę i podniosłam ją na wysokość mojego łba, co na pewno sprawiało dość duży ból. „Dwie pieczenie na jednym ogniu” jak to się mówi, co nie?
– Hmm, pomyślmy. Móżdżek weźmiemy na przystawkę, ścięgna i skórę wyrzucimy, kości naturalnie posortujemy. Podobno szpik dobrze działa na zęby, muszę się przekonać… – syknęłam z wielkim, szyderczym uśmiechem na pysku, oczywiście bardzo dla mnie typowym i wręcz kojarzonym ze mną już na starcie – Ale od czego by tu zacząć? – zapytałam samą siebie, rzucając pogardliwie głowę mojego śniadania na ziemię, będąc przekonana, że nie będzie mi już potrzebna do głębszej analizy.
– Gardło? Nie, to by cię zabiło – mruczałam, chodząc wokół małego ciałka niczym sęp – Brzuch? Kuszące, nawet bardzo. – Rzuciłam kątem oka na tą miękką część ciała rządnym wzrokiem, lecz po chwili potrząsnęłam łbem – Nie, nie. To nie wchodzi w rachubę… O! Mam! Grzbiet! Oj, to będzie bolało, lepiej się przygotuj – zaśmiałam się, kierując te słowa do (już niebawem) trupa. Pochyliłam się nad małą sarną i teatralnie otworzyłam swój pysk na całą szerokość, biorąc grzbiet do paszczy. Od razu jak to uczyniłam, wokół mnie ponownie rozległy się ryki niemal mordowanej już matki malucha. Nie zważając na dobijające odgłosy, zacisnęłam kły na kręgosłupie „dziecka”. Natychmiast do wołań łani, doszły jeszcze piski zabijanej przeze mnie ofiary, które roznosiły się niemal po całym lesie, a może nawet doszły do uszu moich „towarzyszy” ze stada. Ale nawet jeśli by tu przyleźli, ostrzegam: nie mam zamiaru się dzielić! Nie, nie dzisiaj ani nawet za rok!
Gdy poczułam, że mój pysk wreszcie się złączył, a kły z górnej, jak i z dolnej szczęki się spotkały, byłam już pewna, że kość została doszczętnie zmiażdżona. Co więcej, mała już nie wierzgała, co było dobrym znakiem. Puściłam jej skórę, oblizując się z krwi zwierzęcia.
– Yhg, ten smak – rzekłam z rozkoszą – Nie lubię, gdy pora jedzenia jest odwlekana… – powiedziałam z wyszczerzonymi w uśmiechu kłami, z których dalej spływała czerwona ciecz, w smaku wręcz nieziemska. Okrążyłam małe ciałko i jedną łapą odwróciłam ją na ówcześnie zmiażdżony grzbiet, by mieć swobodny dostęp do najlepszej części zwierzyny – brzucha. To oczywiste. Tam było najwięcej mięsa, poza tym to właśnie ta partia była moją ulubioną, naturalnie, zaraz po udach w których mięśnie są boskie, ale to tylko u dorosłych. Nawiasem mówiąc: brzuch u dzieciaka, udo u doroślaka. No dobrze, nie za bardzo wychodzi mi układanie wierszy na pusty żołądek! Czas żreć!
Z tą myślą zatopiłam swe ząbki w mięsko malca.

~~~~

 Po niedługim czasie, rozerwałam się wystarczająco masakrując pozostałe zwierzyny. Musiałam tylko jeszcze sprawdzić swoją „listę”, żeby niczego nie zapomnieć. Jak z zakupami, tylko w tym przypadku jest troszkę… Inaczej.
– Móżdżek u malca wyjedzony? Wyjedzony – potwierdziłam swoje słowa patrząc na zmiażdżoną czaszkę małej sarny. Niedawno zauważyłam, że mam tendencję właśnie do zbytniego „miażdżenia” wszystkich rzeczy.
– Obiecane oderwane kończyny mym dwóm uciekinierkom? Są.
Rzeczywiście. Niedaleko szkraba, który robił mi za śniadanie, leżały dwa tułowia, z których krew dalej się powolnie sączyła, mimo tego, że przez ostatnią godzinę lała się jak wodospad i byłam przekonana, że już dawno zdechły, ale jednak dalej ich klatka piersiowa ciągle unosiła się i opadała. Życie potrafi zaskakiwać.
– Przepyszne mięśnie wyszarpane i zjedzone? Tak.
Zerknęłam na jelenia, który okazał o wiele słabszy od tamtych dwóch. Chociaż po zastanowieniu… Możliwe, że kiedy upadł, mógł uderzyć głową w ziemię tak niefortunnie, że po prostu spowodowało to natychmiastową śmierć. A szkoda, bo pobawiłabym się jeszcze nim. Był samcem, więc mógł znieść więcej od łań. Ajaj… Przy następnej „zabawie” upewnię się, że najdorodniejsze sztuki zdechły tylko i wyłącznie z mojej łapy, a nie z powodu „niefortunnego upadku”.
– A matka szkraba? Zemściłam się za te ryki prawda? Ach, no jasne, że tak – zaśmiałam się ze swoich słów, jakby odcięcie języka żywcem i powolne rozkrajanie gardła, również bez znieczulenia, było najnormalniejszą rzeczą na całym świecie. Ale faktycznie – dla mnie jest i nawet sprawia mi to przyjemność! Tak samo jak na przykład zabawa ze słodkim szczeniakiem dla innych. Z tą różnicą, że ja bym je zabiła.
– Moje sadystyczne zabawy są straszne – zaśmiałam się stwierdzając oczywiste fakty i odwróciłam się z zamiarem odejścia z miejsca zbrodni. Prostą ścieżką wyszłam z lasu na polanę, z której i tak można było zobaczyć urządzoną tam masakrę.
„A, niech zobaczą i zaczną się mnie bać albo brzydzić. Wszystko jedno. Przynajmniej nie będę musiała w końcu znosić ich towarzystwa”, pomyślałam i posłałam samej sobie mój piękny, sadystyczny uśmiech i mroczne „Ha, ha, ha”.
~~~~
Zanurzyłam pysk w wodzie, by przemyć pobrudzone krwią kły i okolice wokół nich. Nie musiałam, na szczęście, wskakiwać cała do wody, bo przecież nie bawiłam się AŻ TAK dobrze i nie byłam cała poplamiona tą pyszną, krwisto-czerwoną cieczą. A szkoda, bo dawno nie urządzałam żadnej rzeźni na większą skalę, a to mnie bardzo kręci. Może trzeba by o tym później pomyśleć…
Szelest. Na lewo ode mnie, cztery metry stąd.
„Kto śmie rozpraszać mnie podczas moich rozmyślań na temat mordobicia?!”, miałam już prawie warknąć. Skierowałam mój podejrzliwy wzrok na zarośla, o które to właśnie coś otarło się bokiem. Podeszłam do nich w miarę szybko, ale nie wydając przy tym żadnych dźwięków, które by mnie zdradziły i wyjrzałam na dróżkę, znajdującą się za roślinami.
Wilk.
– Witaj, Tomie. – Przeskoczyłam ponad zaniedbanym żywopłotem i uśmiechnęłam się do basiora, pokazując mu moje świeżo umyte kły.
– Skąd wiesz, jak się nazywam? – zapytał lekko zaniepokojony, odwracając łeb w moją stronę.
– Teraz już wiem. Poza tym, wyglądasz na Toma. Ale to takie pospolite imię – powiedziałam kiwając, z widocznie sztucznym współczuciem, łbem. Podeszłam do wilka i bezceremonialnie objęłam jego szyję łapą.
– Lecz nie zamartwiaj się! Tacy z pospolitymi imionami zawsze giną na końcu – wyszczerzyłam się do niego.
– Czuć od Ciebie krwią – stwierdził, odchylając ode mnie swój pysk i marszcząc nos – To ty zabiłaś tamte sarny?
– Och, widziałeś?! – Zachwyciłam się i momentalnie puściłam mojego nowego koleżkę – To pierwszy raz, gdy ktoś docenił moje poświęcenie! – powiedziałam teatralnie wniebowzięta i wytarłam łapą niewidzialną łzę spod mojego zielonego ślepia.
– Powiedz… Piękne, co? – Znowu przybrałam swój naturalnie kpiący uśmiech.
– Nie – odpowiedział natychmiast.
– Aj, wcale tak nie myślisz – rzekłam i machnęłam na niego łapą – Każdy tak nie myśli – mruknęłam złowieszczo.


Tom?

poniedziałek, 20 lipca 2015

Nowy basior Tom

 http://fc09.deviantart.net/fs70/i/2012/366/3/a/boorei_is_back_by_segnory-d5py805.png
Imię: Tom
Płeć: Basior
Wiek: 3 lata
Partner: Nadal szuka
Rodzina: Brat bliźniak Bill, z którym został rozdzielony.
Stanowisko: Łowca
Wykształcenie: Łowieckie
Charakter: Tom jest raczej spokojnym i wyluzowanym wilkiem. Uwielbia żartować i robić komuś figle. Obelgi na zwój temat również przeradza w żarty. Tego typka nie da się obrazić, ale łatwo go sprowokować. Nie mógłby dopuścić, by ktoś bił jakąś waderę lub jakiegoś szczeniaka. " Zatłukłbym gada " - zawsze tak powtarza. Uwielbia przebywać w towarzystwie, ale miewa momenty, kiedy musi pobyć sam i telepatycznie skontaktować się z bratem. Jest też bardzo wrażliwy. Wierny przyjaciel, pomoże w każdej sprawie. Tylko trzeba mu pokazać, że to bardzo poważna sprawa, bo inaczej sobie z niej zażartuje.
Historia: Urodziłem się w szczęśliwej rodzinie należącej do wspaniałej watahy. Miałem ojca, matkę i brata bliźniaka. Kiedy skończyłem dwa lata przyszły różne szkolenia, a ja, za wolą ojca, zostałem Łowcą. Nagle rozpoczęła się wojna. Nie wiedzieliśmy, skąd do nas przyszła. Ja i mój brat pobiegliśmy w dwie różne strony, a że naszą watahę otaczała mgła, nic nie widzieliśmy. Nasi rodzice prawdopodobnie zginęli, a ja już sporo czasu nie widziałem Billa. Pewnego dnia natrafiłem na bardzo dziwny las. Wszystko w nim się skrzyło i świeciło. Poczułem głód, ponieważ od rana nie jadłem. Ruszyłem w głąb lasu.
Zobaczyłem sarnę. To nie była zwykła sarna. Owszem, była brązowa, ale jej ciapki na grzbiecie raziły kolorem niebieskim. Jednak byłem zbyt głodny, żeby szukać czegoś innego. Napadłem na nią. Po krótkim maratonie w końcu mogłem się nią delektować. Po zjedzeniu jej coś dziwnego zaczęło dziać się z moim brzuchem. Zaczął pulsować i wywijać mi wnętrzności. Ze strachu zemdlałem.
Obudziłem się następnego ranka i czułem się już dobrze, nawet bardzo dobrze. Przeciągnąłem się i ruszyłem dalej w podróż. Przechodziłem obok poidełka i ukradkiem się w nim przejrzałem. Ten widok o mało mnie nie zabił. Moje włosy się świeciły, w ogóle mój wygląd się zmienił. Nawet moje oczy były niebieskie i przypominały tyłki świetlików! Do tego na szyi i na ogonie miałem zawieszone krzyże, których za nic nie mogłem się pozbyć.
Wtedy do mnie dotarło - zostałem przeklęty.
Klątwa: Klątwa Światła
Zasady: Musi mieć cały czas dostęp do jakiegokolwiek światła. To może być cokolwiek, byleby się świeciło. Za każdym razem, kiedy sypiał w jakiejś norze czuł się bardzo słabo, był na skraju życia i śmierci. Wie, że bez dostępu do światła może skończyć jako wyżerka dla robaków.
Nick na howrse: Kaulitzowa A.
 Głos:   ( tam śpiewa też Bill, ale to jest tylko porównanie głosów bliźniąt :))

niedziela, 19 lipca 2015

Od Paluku (CD Sydney)

Uśmiechnąłem się. Lubię ją.
 - No to...idziemy?- spytałem.
 Sydney przytaknęła. Wskazałem jej ruchem głowy kierunek i ruszyliśmy obok siebie. Jako, że nie kontynuowaliśmy już rozmowy pozwoliłem sobie na drobne rozważania.
 Od ostatniej rozmowy Vervada ewidentnie mnie unika. Co ja takiego zrobiłem? Chciałem tylko uniknąć rozlewu krwi. Zaczynam nabierać wrażenia, że moje znajomości jej w czymś zawadzają...
 Stanąłem jak wryty. Chwileczkę...większość znajomości zawierałem z waderami...czy możliwym jest, że Ver jest po prostu...zazdrosna?
 Energicznie potrząsnąłem głową i zrównałem krok z lekko zaskoczoną Sydney. Nie, czemu miałaby być zazdrosna? O co? Nie, to nie możliwe. Co ja sobie w ogóle wyobrażam...Ja miałbym się podobać Ver? Oj, coś wątpię.
 Skrzywiłem się. W takim razie skąd to napięcie? Może po prostu się o coś pokłóciły. Nie ja muszę być powodem, choć przyznaję, że ta klątwa mogła uczynić mnie nieco przystojniejszym.
 Zaśmiałem się gorzko. Sydney spojrzała na mnie jak na wariata.
 - Dobrze się czujesz?
 Skrzywiłem się.
 - Ujdzie.
 Przez parę minut szliśmy w ciszy. Aż dostrzegłem niewielki ruch w zaroślach po prawej. Zatrzymałem się nasłuchując. Gdzieś tam rozbrzmiewała ledwie słyszalna rozmowa. Rozmówcy chyba się zbliżali gdyż chwilę potem usłyszałem końcówkę jakoś zdania.
 - ...a z refleksem chyba jest najgorzej.
 Przez chwilę druga z wader, bo to z pewnością były samice, nie odpowiadała.
 - Spróbuję to poprawić.
 Z zarośli wyłoniła się najpierw ta nowa z blizną na nosie i czerwonymi ślepiami, a zaraz za nią szła Rira.
 - No witam, witam.- uśmiechnąłem się do obu.
Ta szara zmierzyła mnie  nieprzychylnym wzrokiem.
 - Ilu kretynów liczy ta wataha?
Zamrugałem. Wypowiedź ta, o dziwo, bardziej przypominała zwykłe pytanie niż wyzwisko którym była. Rira chyba znała odpowiedź, ale w ostatniej chwili uświadomiła sobie, że to było pytanie retoryczne i zamknęła pysk.
 W panującej wokół niezręcznej ciszy pozwoliłem oby waderom się nieco oddalić po czym spojrzałem na Sydney. Uśmiechnąłem się przepraszająco.
 - Nie wszyscy tutaj są tak mili jak ja.
 - Właśnie widzę- skrzywiła się- Dużo ich?
 Głośno wypuściłem powietrze.
 - Kilka się znajdzie- na mym pysku niewątpliwie pojawił się nieporadny uśmiech- Ale ta na ogół siedzi cicho gdzieś na uboczu. To Jenna jest naszą zmorą. Kiedy nie było z nami alfy, jako gamma, sprawowała tu z deltą niepodzielne rządy.

- Ilu was tu jest?- spytała gdy doszliśmy do największego skupiska wilków.
Zagwizdałem ,,ptasio".
- Będzie z dwadzieścia jeden, przynajmniej.
 
 Sydney?

piątek, 17 lipca 2015

Od Sydney (CD Paluku)

- Ależ będzie to dla mnie zaszczyt. - Powiedziałam donośnym głosem, kontynuując przedstawienie. Spojrzałam na basiora miną typu: ,,hue-hue-jestem-z-wyższych-sfer" i mrugnęłam porozumiewawczo. Paluku widocznie postanowił dołączyć, ale widząc jego nieporadne próby zrobienia miny milorda, nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Może i wyglądał jak lord, jednak taki, który oberwał kłodą w pysk. Widząc moje rozbawienie, basior przez chwilę udawał naburmuszonego, jednak pocieszająco poklepałam go po głowie. Widać było, że ledwo powstrzymuje uśmiech
- Kiedyś się nauczysz, mi też nie wyszło od razu. - Stwierdziłam tonem eksperta.
- Chyba nie mam szans z twoim wieloletnim doświadczeniem. - Stwierdził Paluku z rozbawieniem. Udałam, że się zastawiam.
- Pewnie nie, ale zawsze możesz spróbować. - Stwierdziłam.
- I to miało mnie pocieszyć? - Roześmiał się basior.
- W sumie, czemu nie? - Ja także zaczęłam się śmiać. Po chwili jednak spoważniałam. - Nie jestem pewna, czy nadam się do tej watahy. Dość długo byłam sama, odzwyczaiłam się od życia w stadzie.
- Na pewno dasz sobie radę. Wiele wilków w watasze było w podobnej sytuacji. To miejsce jest czymś w rodzaju drugiej szansy. Można to zacząć od nowa i nie oglądać się na przeszłość.
- Na przeszłość mówisz... - Wróciłam myślami do rodzinnej watahy. Moje radosne dzieciństwo, przyjaciół i rodzinę zostawiłam za sobą. Byłam ciekawa, czy radzą sobie jakoś. Marzyłam, aby tam wrócić, jednak zdrowy rozsądek trzymał mnie od nich z daleka. Powrót to rodziny, oznaczał śmierć dla mnie.
- Ziemia do Sydney, dobrze się czujesz? - Z zamyślenia wyrwał mnie głos Paluku. Uśmiechnęłam się.
- Wszystko w porządku. - Powiedziałam. - Naprawdę. - Dodałam, widząc podejrzliwą minę basiora. Nie wyglądał na przekonanego, ale miał dość rozsądku, by nie pytać, o co chodzi. - Czy wataha zajmuje duży obszar? - Zmieniłam temat.
- To zależy, co przez to rozumiesz. - Roześmiał się Paluku.
- No wiesz, jaskinie, lasy, łąki. - Zaczęłam wyliczać.
- Różnie z tym bywa. - Powiedział basior, a widząc moje nierozumiejące spojrzenie, dodał: - Nasza wataha jest ciągle w ruchu. Nie zostajemy w jednym miejscu dłużej niż rok.
- Pewnie z powodu jakiejś klątwy. - Domyśliłam się. Paluku potwierdził moje słowa skinieniem głowy. - Ta wataha z pewnością nie jest normalna. - Roześmiałam się. - Chociaż z drugiej strony, my też nie jesteśmy. - Dodałam.


Paluku?

środa, 15 lipca 2015

Zmiany w wyglądzie

        Hejka! Tu wasz NyanKot ^^ (gęściej znana jako Ash, Marv lub John)
  Jak wiecie na czas nieokreślony jestem w te wakacje jedną z administratorek bloga. Zanim jednak nasz Cezar Lunarny (chwała i sława po wieczne czasy) przekazał mi ten szlachetny tytuł zapytałam się, czy mogłabym pogrzebać w kodach CSS bloga. Uzyskałam zgodę i oto widzicie efekty.
  Teraz więc zapytuję: podoba wam się? Pytam was, członków bloga, oraz same administratorki, bo ich głosy (zwłaszcza Cezara) zadecydują czy ten wygląd zostaje, czy mam wam zwrócić poprzedni.
  Pozdrawiam i życzę miłej reszty wakacji :>

~ Nyan Cat

wtorek, 14 lipca 2015

Od Paluku (CD. Jenny i Sydney):

 Spojrzałem na obie wadery dogłębnie przekonany o tym iż zostałem źle zrozumiany. Gdybym wybierał się na randkę to zapewne z różą w pysku. Nie chciałem jednak psuć im nastrojów tym bardziej, że ucieszył mnie widok szczęśliwej Vervady. Przewróciłem oczami w chwili gdy na mnie nie patrzyły, bardziej dla poprawy własnych morali niźli w celu podsunięcia im myśli, że to nie jest żadna randka.
 Kiedy Ver w końcu wstała ruszyliśmy w stronę lasu. O dziwo, panująca między nami cisza wydała mi się lekko niezręczna. Szybko doszedłem jednak do wniosku, że źródłem napięcia jest tu Vervada, a nie ja. Kiedy już porządnie się oddaliliśmy wyprzedziłem ją i zagrodziłem jej drogę.
 - Musimy pogadać.
 Widocznie lekko zaskoczył ją ten nagły zwrot akcji, ale wydawała się z niego zadowolona. Napięcie z wolna zaczęło opadać.
 - O co chodzi?- spytała.
 Głośno wypuściłem powietrze.
 - Mam ostatnio wrażenie, że coś jest nie tak- powiedziałem.
 Szeroko otworzyła oczy. Widocznie, nie tego się spodziewała.
 - C-co masz na myśli?
 Westchnąłem ciężko. Od rana układałem wielozdaniowy monolog, który właśnie mi umknął. Zdecydowałem się więc na ryzykowną improwizację.
 - Mam wrażenie, że... ostatnio byłaś jakby, w gorszym nastroju. Choć widzę też, że Jenna potrafi ci go poprawić...- zawahałem się, ale po chwili wziąłem głębszy oddech- Ilekroć na mnie patrzysz czuję się winny, jakbym zrobił coś złego...Jednak gdy wtedy siedziałaś z Jenną zdawałaś się szczęśliwa- starannie unikałem patrzenia jej w oczy- Więc teraz zapytuję- podniosłem na nią wzrok- Czy to ma coś wspólnego ze mną?
 Wadera zmarszczyła ,,brwi". Zdaje mi się, że również przygotowywała się do tej rozmowy, ale nie przewidziała się tego pytania. A może po prostu wydawało mi się, że jest smutna?
 Naglę, gdy już miała coś powiedzieć z zarośli za mną dobiegł cichy szelest. Odwróciłem się w tamtą stronę i ujrzałem, kogo? Appalosę. Od razu uderzyło we mnie bijące od Vervdady napięcie, które w nieco inny sposób udzieliło się też drugiej waderze. Poczułem się jakiś taki mały, i rzeczywiście taki byłem bo właśnie mój pysk zamienił się w dziób, łapy w skrzydła i krótkie nóżki, a ja sam, wraz z ogonem się skurczyłem. Teraz spoglądałem na obie wadery z dołu zadzierając głowę do góry. Moje małe ptasie serduszko szalało jak oszalałe. Bałem się, że za raz Ver rzuci się Appie do gardła z nieznanej mi przyczyny. Poderwałem się z ziemi i chwyciłem w łapki grzywkę potencjalnej ofiary usiłując odciągnąć ją poza pole widzenia delty. Gdybym był w wilczej formie spróbowałbym słowami załagodzić sytuację, ale teraz było to nie możliwe.
 Kiedy już odciągnąłem lekko zdezorientowaną Appę na bok, wylądowałem przed nią i włożyłem w swój wzrok tyle przeprosin ile byłem w stanie po czym skłoniłem lekko dziób i powróciłem do nieźle nabuzowanej Vervady. Ledwo przed nią stanąłem znów wyrosła mi sierść i mogłem spokojnie popatrzeń na nią z góry. Nie było mi to jednak na rękę bo teraz nie mogłem wytłumaczyć milczenia brakiem możliwości wypowiadania słów.
 Spodziewany wyraz gniewu jednak nie nastąpił. Zastąpiła go natomiast o wiele bardziej raniąca cisza i odgłos oddalających się kroków.
 Westchnąłem. No ładnie. Spojrzałem w dół, na ziemi leżał porzucony kwiat dzikiej róży.

 Leżałem na ziemi lekko skonsternowany. Zaczynam mieć nieodparte wrażenie, że jestem magnesem na ładne wadery. Vervada, Moonli, Appalosa, Steam, a teraz ta właśnie nade mną stojąca i grożąca mi odebraniem życia.
 - Paluku, znany też jako Pantera, lub Tukan.
Na jej równym pyszczku wykwitł szeroki uśmiech. Zeszła ze mnie.
- Ten drugi przydomek pasuje ci najbardziej.
Wstałem i otrzepałem się z zaległego na ziemi kurzu.
- Nawet nie wiesz jak bardzo- uśmiechnąłem się nieporadnie.
Wadera przekrzywiła głowę.
- Baran też by pasowało.
Zaśmiałem się krótko.
- Mówisz o rogach?- spojrzałem w górę, ale nie byłem w stanie dostrzec swego poroża- Może masz rację...
- Sydney jestem- powiedziała.
- Ładnie- rzuciłem choć miałem nieodparte wrażenie, że słono zapłacę za ten jeden komplement.
Zapadła cisza, którą ostatecznie postanowiłem przerwać.
 - Chętnie zawarłbym nową znajomość jednak, nie oszukujmy się, jestem biednym Przeklętym.
 Przez chwilę oczekiwałem na pełne odrazy spojrzenie, lub fuknięcie, a gdy nie nastąpiło wszystkiego się domyśliłem.
- Ty też?
Z wybauszonymi oczami przytaknęła. Wyszczerzyłem się.
- W takim razie, mam zaszczyt zaprosić panią do wstąpienia w szeregi Watahy Przeklętych. Alfa powinna się zgodzić.

Sydney? Sory, że tak krótko :<

Od Sydney: Jak się tu znalazłam?

Podniosłam głowę. Słońce grzało niemiłosiernie i jak na złość, na niebie nie było ani jednej chmurki.- Co ja ci takiego zrobiłam? - Wyjojczałam, sama nie wiem, do kogo. Przekleństwa już dawno wyczerpałam, pozostało tylko marudzenie. Powoli wlokłam się, łapa za łapą. Od paru dni nie miałam nic w pysku, a ostatnie jezioro minęłam dwa dni temu. Szłam rozłożystymi polami, szukając zwierzyny lub po prostu skrawka cienia. Ulgę sprawiał jedynie lekki wiaterek, który od czasu do czasu wiał ze wschodu. Trawa lekko pochylała się w rytm podmuchów, szum akompaniował ptakom, które zlatując z drzewa na drzewo, ćwierkały w najlepsze. Atmosfera byłaby nawet sielankowa, gdyby nie to, że mój brzuch dawał o sobie znać, co chwilę wydając bliżej nieokreślone dźwięki. Rozejrzałam się raz jeszcze. Mój wzrok zatrzymał się na jednym punkcie. Zmrużyłam oczy. Albo miałam halucynacje, albo tam naprawdę połyskiwała woda. Zapominając o zmęczeniu, rzuciłam się w stronę zbawiennej, ukochanej, jedynej, cudownej wooody. Z uśmiechem zanurzyłam się w chłodnej tafli niewielkiego jeziorka. Przez tą cudowną chwilę, ogarniała mnie bezbrzeżna radość. Kiedy skończyłam kąpiel, wyszłam na brzeg, żeby się otrząsnąć. Nagle, poczułam czyjąś obecność. Nie zdradzając nic po sobie, spokojnie poszłam w stronę kamienia leżącego na brzegu i wygodnie na nim ułożyłam, jakby nigdy nic. Udając że szukam w sierści ,,rzepków", mogłam spokojnie się rozejrzeć. W krzewach naprzeciwko mnie, dojrzałam wilka. Ciężko mi było określić, czy to wadera lub basior, jednak pewne było to, że nie chce był zauważony. Powoli wstałam i z beztroską znów weszłam do jeziora. Tym razem wyszłam z wody tuż przed owym krzewem. Niemal poczułam na własnej skórze, jak tajemniczy wilk z napięciem wstrzymuje oddech. Odwróciłam się od niego, jakby z zamiarem odejścia, jednak gwałtownie rzuciłam si w jego stronę i powaliłam na ziemię.- Mów, kim jesteś albo pożegnaj się z życiem! - Zawołałam nieco zbyt teatralnie, zwłaszcza, że nie miałam zamiaru nikogo zabijać. Po prostu uwielbiałam teksty tego typu.

Dokończy ktoś?

poniedziałek, 13 lipca 2015

Od Indivii (CD. Azzai, Jenny, Johna, Banna): Osz ty cwaniaczku. Lubię Cię!

Z wrodzoną pewnością siebie, kawałkiem egoistyczności i z nutą chęci mordu iskrzącej się w moich ślepiach, podeszłam lekkim truchtem do grupki wilków, w której z daleka dostrzegłam (a raczej usłyszałam) naszą denerwującą Piszczałkę. Co mi szkodzi? Podrażnię ją trochę.
Nim doszłam do mojej ofiary, jedyny basior w tym małym zbiorowisku, szybko się ulotnił. Ale nie powiem, zaciekawił mnie. Nie z powodu jego wyglądu (choć po części), ale również moją uwagę przykuły jego piękne ostrza, umocowane na jego podbrzuszu. Obiecałam sobie w myślach, że zaraz po użeraniu się z tymi tu, od razu udam się do basiora w kapeluszu, z zamiarem zwinięcia jednego z tych wyjątkowo ostrych przedmiotów, które aż się proszą, by je użyć.
– Cześć, Piszczałko! – zawołałam sarkastycznie, już z odległości kilku metrów, w stronę czarnej wadery. Na moje słowa jej pysk wykrzywił grymas złości, a jej drobne kiełki odsłoniły się nieznacznie.
– Kim jesteś? Nie widziałam Cię tu jeszcze. – Pierwsza postanowiła się odezwać jej towarzyszka. Rzuciłam na nią kątem oka. Była mała. Strasznie mała, jak na zwykłą waderę. Zielone futro i biały puch na jej piersi najbardziej przykuwały czyjeś zainteresowanie, swoim charakterystycznym i wyróżniającym się wyglądem. Poza tym, wilczyca posiadała jeszcze jakieś dziwne gogle i również drobne skrzydełka. Biedactwo. Niniejszym, ogłaszam ją „Szczurkiem”!
– Mamy nową koleżankę! – rzekłam złośliwie, przytulając niezadowoloną już waderę. – Co to jest? – zapytałam ściągając z jej łebka wspomniany wcześniej, nietypowy przedmiot, przewieszając go sobie przez szyję.
– Oddawaj! – warknęła na mnie i wyrwała się z mojego uścisku. Odsunęłam się od niej i stanęłam przed dwoma wilkami.
– Do twarzy mi? – zasięgnęłam u nich opinii, momentalnie błyskając swoimi kłami, które wyszczerzyłam w kpiącym uśmiechu.
– Oddaj Jennie jej gogle! – zawołała Piszczałka w „jej irytującym stylu”, wstawiając się za towarzyszką.
– O matko, czyli jednak? – zaśmiałam się gorzko w stronę piszczącej wilczycy. Ta, jakby nie rozumiejąc moich słów (z czego się nie dziwię, jak zwykle) potrząsnęła głową, posyłając w moim kierunku zniesmaczone spojrzenie. – Naprawdę masz przyjaciół? Ach! – Nie mogłam się powstrzymać od teatralnego westchnięcia – Naprawdę, ktoś z Tobą wytrzymuję? A ja myślałam, że tylko ten Twój facet jest taki głupi – zaśmiałam się ze swojego udanego komentarza. Piszczałka widocznie się oburzyła.
– Zamknij się! Nie masz prawa go oceniać! Za kogo ty się uważasz!?Jesteś bezczelna! – wrzeszczała jak opętana w moją stronę. Odbierałam jej oszczerstwa z uśmiechem na pysku, który stawał się jeszcze szerszy z każdym następnym wypowiedzianym oskarżeniem.
– Skończyłaś już? Widzę, że nasza Piszczałka ani na chwilę nie wychodzi z siebie – zakpiłam patrząc wyzywająco w jej przesiąknięte furią oczy oraz wystawione w moją stronę kły. Wystawiłam momentalnie łapę w stronę jej głowy.
– Jesteś taka słodka, że aż się chce złapać Cię za policzek i zrobić „puciu, puciu” – syknęłam i w tym samym czasie złapałam, za wspomniany wcześniej policzek i wytarmosiłam go dość mocno, starając się być jak najbardziej brutalna i wyrwać jej ten kawał mięsa. Gdy poczułam pod swoim pazurem jej skórę, wadera szybko wyrwała się z mojego uścisku, lecz ja i tak zdążyłam drasnąć jej nieskazitelne futerko. Miałam farta, bo zobaczyłam sączącą się krew w miejscu, które wcześniej złapałam i zrozumiałam, że udało mi się ją lekko okaleczyć.
Kolejny raz wyszczerzyłam się w jej stronę i mocno pociągnęłam gogle zawieszone na mojej szyi, tym samym sprawiając, że zapięcie nagle pękło, a ja mogłam je spokojnie ściągnąć. Rzuciłam je pogardliwie pod małe łapki Szczurka.
– Proszę. I tak mi się nie podobały – stwierdziłam złośliwie i odwróciłam się w celu oddalenia się od tych dwóch.
Miałam zamiar poszukać posiadacza tych ostrzy, które wzbudziły we mnie swoją sympatię. Oj, już sobie wyobrażam jak zaczynam używać, choćby jednego z nich! Taak… Najpierw trzeba znaleźć jakąś ofiarę testową, która ma w miarę twardą skórę. Dobrze rozciągniętą… Wiewiórka? Nie, za mała. Takiego wypierdka zabije już samo muśnięcie. Mysz? Nie! Co ja gadam? Wszystko, mniejsze od wiewiórki, nie wchodzi w grę! Takie mikrusy są za delikatne. Niestety, Szczurek też odpada…
Coś większego, coś większego… Jeleń! Tak, jeleń to dobry pomysł… Aczkolwiek jego cielsko jest deczko za duże. Sarna. Sarna jest bardziej odpowiednia. Ale nie mogę wziąć jakiejś starej. To musi być młody okaz. Tak, tak! O, już mi ślinka cieknie… Dobra, zacznę w ten sposób: od gardła, zejdę na klatkę piersiową do samego podbrzusza… Mhm! Oj, będzie zabawa! Ale niestety moje ulubione powiedzenie, mówi: „Nie dziel skóry na niedźwiedziu”. Cóż, w tym przypadku na sarnie, ale to nie zmienia faktu, że za bardzo się nakręcam. Ale już samo marzenie o tak pięknej rzeźni, sprawia, że dostaję już gęsiej skórki z podniecenia! Ahaha!

– … Ale to na pewno nie pomoże ci z uporaniem się z brzmieniem jakie nosisz. 
- Skąd wiesz --
- Wywnioskowałem to. Nie sądzę, żebyś był takim idiotą, żeby robić to z własnej woli. No to jak robimy? Wybór należy do ciebie.

Wyprostowałam się nagle i nadstawiłam uszu. Gdzieś szykowała się jakaś akcja! A ja nie mogłam jej pominąć! Uhu! Dzisiaj szczęście mi dopisuje! 
Wskoczyłam na najniższą gałąź, mocno rozrośniętego i starego drzewa, które rosło niedaleko mnie i źródła tych głosów. Następnie zaczęłam się wdrapywać na upatrzoną sobie przeze mną wyjątkowo grubą gałąź, akurat pod którą stawiałam, że znajduje się owa parka korespondujących wilków. I nie myliłam się. Miałam perfekcyjny widok na małą polankę, na której stało dwóch basiorów. 
Ach! Miejsce w pierwszym rzędzie, by oglądać ich potyczki! Doskonale!
Położyłam się wygodnie i pozwoliłam, by moja prawa, przednia łapa, zwisała swobodnie. Wyglądałam co najmniej bezczelnie i o to mi chodziło.
Pozwoliłam nazwać ich sobie: „Zawodnik nr 1” i „Zawodnik nr 2”. Tak będzie praktyczniej, jeśli na przykład bym chciała zacząć komentować tą pięknie zapowiadającą się bójkę. 
Zawodnik nr 1, to wspomniany wilk, który zwiał na mój widok. E, nic ciekawego, poza tym kapeluszem, chustą oraz pięknymi… cudownymi… ostrzami…
Zdradzę wam mój sekret. Stawiam na Zawodnika nr 2. Jest potężnie zbudowany, jak przystało na porządnego basiora. Jego charakterystyczny, „wężowy” ogon oraz wzbudzające moją sympatię, czarne rogi, odróżniały go od innych, mizernych wilków. Umaszczenie też ma niczego sobie. Biała sierść idąca w parze z czarnymi pasami prezentowała się naprawdę groźnie. Sama jego postawa wskazywała na dużą pewność siebie. Hah, cwaniaczek. Lubię go!
Nagle jednak zauważyłam, że wilk jakby się… ocknął? I jak gdyby nigdy nic… Skulił się! Co on wyprawia?! Ty idioto! Wstawaj i walcz!
– Daj spokój – prychnął lekceważąco Zawodnik nr 1, który nagle przestał być zawodnikiem, podobnie jak ten drugi, gdy moje nadzieje na ciekawą walkę zmiażdżyły się, jak czaszka wiewiórki. Na słowa posiadacza ostrzy, biały basior westchnął z lekko ukrywaną ulgą.
– Oooch… – westchnęłam głośno wyraźnie zawiedziona tym obrotem sprawy. Ślepia dwóch wilków momentalnie spoczęły na mnie. – A liczyłam na tak krwawą bójkę. Zawiedliście mnie – rzekłam łypiąc na nich swoim spojrzeniem pełnym wyrzutu spojrzeniem. Podniosłam się z pozycji leżącej i stanęłam na wyprostowanych łapach na gałęzi, która nawet nie drgnęła.
– Ty… Widziałem Cię dzisiaj – powiedział Szalony Kapelusznik, gdy ja w tym czasie postanowiłam zeskoczyć z mojego miejsca, by móc bardziej się im przyjrzeć. Miękko wylądowałam na ziemi i popatrzyłam na basiora.
– No popatrz… A myślałam, że jestem niewidzialna – zakpiłam w jego stronę, na co on przybrał zniesmaczony wyraz pyska. Wszyscy się zmówili, czy jak? Gdzie nie popatrzę, widzę ten sam grymas skierowany pod moim adresem. Nie, żeby mi się to nie podobało!
– Ej, ej, ej! Mam z Tobą do pogadania! – zawołałam szybko w stronę białego basiora, od dzisiaj przeze mnie nazywanego „Rogaczem”, który zaczął się oddalać od miejsca, w którym miała się odbyć walka.
– Tak? – zapytał odwracając łeb. Miał łagodny wyraz pyska. Podbiegłam do niego, zagradzając mu drogę. Tak na wszelki wypadek.
– Co to było? Skuliłeś się jak tchórz! – oskarżyłam go. Powiem wprost: nie znosiłam takiego zachowania. No, chyba że ze strony mojego uciekającego obiadu. Uwielbiam ten ich strach. Niemal czuję jego słodki zapach… Ale taka sytuacja na ringu jest niedopuszczalna!
– Nie chciałem walczyć – zaprzeczył.
– Przecież dopiero co…! – Już chciałam mu wytknąć jego słowa, gdy wtem do mnie dotarło. Momentalnie wykrzywiłam mój pysk w podłym uśmieszku i podniosłam podle jedną brew do góry.
– Powiedz… Masz podwójną osobowość, co? – zapytałam, chociaż i tak byłam już pewna swojego stwierdzenia i nic mnie nie przekona, że jest inaczej. Trafił mi się tu schizofrenik! I do tego ta jego druga strona jest ZŁA! No proszę! Czyli jednak nie będę się tu nudzić!

Nowa wadera Sydney


Imię: Sydney
Płeć: Wadera
Wiek: 4 lata 
Partner: Nie ma teraz głowy do takich rzeczy
Rodzina: najprawdopodobniej utracona
Stanowisko: Szpieg
Wykształcenie: Wyszkolona w walce, jednak lepiej sprawdza się w terenie, gdy trzeba kogoś wytropić lub szpiegować.
Charakter: Sydney to spokojna, choć czasem złośliwa wilczyca. Nie ma w zwyczaju zaczynać kłótni, ale zaczepiona potrafi się odgryźć. Nigdy nie owija w bawełnę, mówi co myśli. Woli bolesną prawdę niż miłe kłamstwo. Jest otwarta, jednak się nie narzuca. Nie znosi upierdliwych i fałszywych osób. Cechuje ją odwaga i waleczność, za swoje stado potrafi oddać życie. Sydney to marzycielka. Często zdarza jej się ,,odpływać". Kieruje nią niezachwiana wiara w innych. Uważa że w najgorszej osobie jest ukryte dobro. Nigdy nie zabiła innego wilka i boi się to zrobić po raz pierwszy. Otacza ją aura tajemniczości, nie lubi mówić o sobie. Trudno zdobyć jej zaufanie, a jeśli się je zawiedzie - nie odzyska po wieki wieków ( amen ).
Historia: Sydney urodziła się w niewielkiej acz szczęśliwej watasze na południowych ziemiach. Jej rodzice byli doradcami alf, w przyszłości Sydney miała iść w ich ślady i stanąć przy boku syna przełożonych. Był to świetny układ, ponieważ wadera i syn alf, Stiles, przyjaźnili się od szczenięcia. Mieli wspólne tajemnice, kryjówki i układy. Gdy ktoś w watasze spotykał Sydney, mógł być pewien, że Stiles był gdzieś w pobliżu. Kiedy oboje stali się starsi, wszyscy spodziewali się, że tych dwoje stanie się alfami. Sydney potwierdzała tę wersję bardziej dlatego, że tego od niej oczekiwali, niż że sama tak czuła. Zawsze traktowała Stilisa jak przyjaciela, brata, kochała go, ale nie w ten sposób. Pewnego dnia, dowiedziała się, że jedna z wader otwarcie krytykowała ten układ. Postanowiła z nią porozmawiać, jednak kiedy się spotkały, nie doszły do porozumienia. Wadera była do szaleństwa zakochana w Stilisie. Zaślepiona zazdrością rzuciła klątwę na Sydney. Całą jej watahę opanowała żądza krwi. Wszyscy zwrócili się przeciwko waderze. Kiedy spojrzała w beznamiętne oczy rodziców i Stilisa, zrozumiała, że nie ma już czego szukać na rodzinnych ziemiach. Uciekła, przez jakiś czas ścigana przez łowców z watahy. Kiedy zorientowała się, że już nie musi uciekać, postanowiła znaleźć miejsce, w którym spokojnie zacznie od nowa.
Klątwa: Żądza nienawiści
Zasady klątwy: Każdy członek jej poprzedniej watahy pragnie jej śmierci. Być może jest wciąż ścigana. Klątwy najprawdopodobniej nie da się zdjąć, dopóki Sydney żyje.

Nick na howrse: rejengarda2804
Głos:

czwartek, 9 lipca 2015

Od Banna (CD Johna): Układzik?

No pięknie. Może jeszcze zdążę uciec? Cofnąłem się o dwa kroki.
~ Hej, a co to się z tobą dzieje? ~ spytał kpiąco głos w mojej głowie. ~ Nie zachowuj się jak baba, staw czoło wyzwaniu!
- Słuchaj no, ten gość ma srebrny kiel, więc nie zgrywaj takiego cwaniaczka, dobra?!
~ Ej, ej, ej. Jak chcesz, to mogę porozmawiać z nim za ciebie.
- Ani mi się śni! - wtedy mimowolnie moje ciało uderzyło głową o ziemię. Cholerna bestia. Czy ten klecha nie mógł zamknąć we mnie demona z odrobiną kultury?! Chciał przejąć moje ciało, ale ja wstawiłem się jak mogłem. To musiało wyglądać naprawdę dziwnie, kiedy próbowałem ugryźć sam siebie, dodatkowo waląc co chwilę glowa o ziemię lub o drzewo. Skubany zawsze tak robi, wie, że to rozprasza i nie mogę się skupić na utrzymywaniu kontroli. Poległem. Zapadła cisza. Teraz widziałem i czułem wszystko tak jak wcześniej, ale całe moje ciało poruszyło się wbrew mojej woli. Demon podszedł bliżej do nieznajomego, okrążył go oglądając uważnie. Cały czas powtarzałem sobie, żeby tylko nic mi się nie stało. W końcu to nie moja wina, że muszę żyć z tym pasożytem. Ale teraz nie mogłem nic zrobić.
- No proszę - powiedział demon do pana w kapeluszu. - Widzę, że mam do czynienia z łowcą demonów. Słuchaj, nie chce z nikim zwady, - tak, tak, na pewno- dlatego dogadajmy się. Oboje dobrze wiemy, że jak każdy demon potrzebuje pożywienia. Powiedzmy, że chcę od ciebie malutkiej przysługi. Jak będziesz mi załatwiał jedzonko co jakiś czas, to nie będę zmuszony załatwiać co sobie na własną rękę, tym samym cię denerwować. Co ty na to?
Wilk prychnął i już otworzył pysk żeby coś powiedzieć, ale demon znów mu przerwał:
- Chcesz mnie zabić? Proszę bardzo, ale jeżeli potraktujesz mnie swoją bronią, to mój pojemnik także zginie. W końcu srebro rani jak kazda inna broń, a ja niestety nie mogę wyjść z tego ciała, wiec jesli będziesz chciał się mnie pozbyć, będziesz musiał zabić także ciało. - usiadł naprzeciwko niego dumnie. - Proszę bardzo. Jeśli chcesz mieć na sumieniu niewinnego młodego wilczka to proszę. Ale to na pewno nie pomoże ci z uporaniem się z brzmieniem jakie nosisz.
- Skąd wiesz--
- Wywnioskowałem to. Nie sądzę, żebyś był takim idiota, żeby robic to z własnej woli. No to jak robimy? Wybór należy do ciebie.
No pięknie. Teraz oboje zginiemy. Demon oddał mi moje ciało, a ja skuliłem się czekając na śmierć.

John?

Od Stream - Jaka wredota!

Ostatnio poznałam Kaoru, domyśliłam się, że ma zmienną barwę oczu. Ponieważ, gdy tłumaczył
mi, jego kolor oczu się bardzo zmienił.
Gdy tak spacerowałam z naszą watahą.. nagle przyciągnęła moją uwagę pewna wadera..
Patrzyła na nas dziwnie.. Miała charakterystyczny uśmiech.
Zatrzymałam się nieświadomie, i spoglądałam na nią, a gdy ta w końcu mnie zauważyła
podeszła pewnym krokiem.
-Hej, dlaczego tak na mnie patrzysz? - Zapytała się z wielkim uśmieszkiem.
-Ja.. *może zagram z nią w otwarte karty..-pomyślałam* Po prostu przykułaś moją uwagę. - Patrzyłam
wciąż na nią.
-Eh. CO tu robisz.. i kim jesteś? - Zapytałam zaciekawiona jej obecnością.
-Co ja tu robię? Szukałam waszej "grupki". - Odpowiedziała.
Wadera zaczęła podsuwać kamień, którego ja nie zauważyłam.. potem lekko mnie popchnęła.
Już prawie zaczęłam się toczyć z góry, gdy w tym samym momencie złapałam ją za ogon i zleciała
ze mną.
-Planowałaś to od początku ,tak? - Zapytałam.
-Może.. a może nie? Zgadujesz? - Znów na jej pysku zaświecił ten uśmieszek.
-Jak dla mnie, to odpowiedź jest oczywista.. - Byłyśmy całe brudne w jakimś błocie..
-Pasuje ci ten kolorek, wiesz? - Mówiła śmiejąc się cicho.
-Cicho! *Chętnie bym jej oczy wydrapała! - pomyślałam* - krzyknęłam
Rozglądając się szukałam stada.
-Zgubiłyśmy nasze stado! - Wystraszyłam się.
-Ojejciu STRASZNE! - Powiedziała wydając piskliwe odgłosy.
Gdy już miałam się na nią rzucić ,wtedy usłyszałam głos Azzai.
-Teraz jeszcze Stream? Nie mów mi, że się z nią przyjaźnisz! - Powiedziała Azz, gdy zobaczyła
mnie obok wrednej wadery.
-Co? Wy się .. znacie? - Zerknęłam na Azzai.
-Oczywiście! To moja koleżanka - Powiedziała z uśmieszkiem wadera.
-Ucisz się! Stream, co robisz z tym.. czymś? - Zapytała.
-Hym. No, wiesz. Właśnie zmierzałam do wydrapania jej oczu.. - Powiedziałam idąc w stronę Azz.
-Chyba bym zrobiła to samo.. - Powiedziała patrząc na ubrudzoną w błocie waderę.
-Och, NIE! Dwie ofiary losu! - rzekła piskliwym głosek wadera.
-Jak ona się w ogóle nazywa? - Zapytałam się spoglądając na moje ubrudzone łapy.
-Nieważne, nie musicie wiedzieć... - Odpowiedziała wadera.
Azzai zaprowadziła mnie na polankę, na której stał jakiś basior, z naszej watahy.
Był ciekawie ubarwiony.
-Kto to? - Zapytałam.
-To jest Hiro.. - Powiedziała lekko zarumieniona.
-Ach, okej.. Miło mi, jestem Stream.- Powiedziałam patrząc na Hiro.
Azz wytłumaczyła mi, co robiła tamta wredna wadera.
-Ach! Mówię ci, że albo nas wszystkich powybija "Jeden po drugim." albo namiesza w naszej
watasze. Gwarantuję ci to, pewnie ona już coś planuje! - Powiedziałam do Azz.
-Pewnie tak.. podobna pozabijała całą swoją wcześniejszą watahę. - Odpowiedziała.
Przewracałam łapą kamień, myśląc , co ona może knuć...

Ktoś dokończy?

poniedziałek, 6 lipca 2015

Od Johna (CD Jenny i Banna): Kogo wiatr przywiał...

        Nagły atak ze strony akolitki zdecydowanie zaskoczył Johna. Czarne opary niczym macki oplotły jego łapy po czym nagle stały się jak cielesne i ściągnęły go do ziemi.
  ~ I coś narobił?! Mówiłem ci! MÓWIŁEM! ~ wściekał się Mefistofeles.
  Natomiast diablica siedząca w głowie Jenny miała z całego zajścia niezły ubaw. Helsing nie przywykł walczyć z czymś, czego nie mógł złapać i udusić, a na to miał teraz największą ochotę. No ale nie mógł skrzywdzić niczemu winnej wadery. Po namyśle wpadł mu do głowy całkiem niezły pomysł.
  - Jak możesz na to pozwalać? - te słowa skierował do Mefistofelesa.
  ~ Słucham?!
  - Skoro jesteś nazywany ojcem wszelkich DIABELSKICH pomiotów, to dlaczego nawet nie kwapisz się nad nimi zapanować?
  John poczuł w głowie znajomy ból, jednak po chwili ustąpił, jakby jego pracodawca się rozmyślił. Następnie basior odczuł, że cały gniew diabła skierował się na Jane. Ta jednak spróbowała uciec, bo zrozumiała, że męczenie śmiertelnika to jedno, a prawdziwego Mefistofelesa to drugie. Rozpoczęła się bezcielesna walka, która szybko jakby oddaliła się zarówno od umysłu Johna, jak i Jenny. Mimo tego wadera jednak dalej nie zatrzymała oparów. Te na szczęście bez wsparcia Jane nie były już niezwyciężone. Helsing z trudem wstał i rzucił zaklęcie:
  - Venerunt!
  Opary cofnęły się i zniknęły. Nastała krępująca cisza.
  Akolita chyba chciała ją przerwać pierwsza, ale nagle znikąd pojawiła się znajoma już basiorowi wadera, która jak widać również należała do tej watahy. I Jenna i Helsing bezgłośnie zgodzili się ze sobą, że rozprawianie o tym co zaszło przy kimś innym to raczej mało inteligentny pomysł.

<Tu mieści się mniej więcej opo Azzai>

  John nie czuł nic. W przeciwieństwie do ciemnoszarej przeklętej o różnych tęczówkach, która wydawała się kipieć z nienawiści na jego widok. Czymże basior miałby się przejmować? Nie będzie jej traktował jak wroga, bo w rzeczywistości ona nim nie jest. Przyjaciółką też nie. Gdy do ,,wesołej kompanii" dołączyła jeszcze jakaś trzecia (z wrażenia złośnica i arogantka) cierpliwość Helsinga się wyczerpała. Nieznajoma, Morowa Dziewica, Jenna, szurnięta Jane, Elektryczna Przeklęta - zdecydowanie za dużo babskiego towarzystwa na jeden dzień. Zdecydowanym krokiem ruszył w stronę lasu.
  - Hej, a ty dokąd? - zawołała za nim Akolitka.
  - Na spacer. Duszno się zrobiło - odparł beznamiętnie i zagłębił się między listowia.
  Spokój nie był mu chyba tego dnia pisany. Po kilkunastu minutach gdy John dotarł już na jakiś bezimienny szlak, w głowie odczuł obecność Mefistofelesa.
  - Co ty tak długo robiłeś z tą Jane? - rzucił z nudów Helsing.
  ~ Nie cwaniakuj, bo nie jestem w nastroju.
  - Ciężkie dni masz? Myślałem, że to się tyczy tylko wader.
  W czaszce aż zapiszczało od szybkiego uderzenia bólu. Mimo wszystko basior się uśmiechnął. Warto było.
  ~ Ta wampirzyca to paskudny przypadek ~ powiedział w końcu Mefistofeles.
  - Wampirzyca? Mówisz o Jane? - odparł Helsing.
  ~ Nie, o świętej Katarzynie! A o kim innym, psia mać, mam mówić?! ~ diabeł rzeczywiście wydawał się zirytowany.
  - Wiesz, miałem w życiu do czynienia z różnymi ,,paskudnymi przypadkami" - odpowiedział John czując coraz większą satysfakcję z denerwowania pracodawcy. - Na przykład ta diablica, Fera.
  Ponowna fala bólu. Tym razem wilk lekko się skrzywił.
  ~ Pamiętaj, że mówisz o mojej córce, Helsing. Nie pozwalaj sobie.
  - Dalej nie rozumiem czemu zdecydowałeś się mieć dzieci. Same z tego problemy...
  Urwała mu kolejna symfonia bólu, jakby Mefistofeles obijał się mu o ściany czaszki.
  ~ Ten dialog nie ma sensu, Helsing. Lepiej zajmij się robotą. W pobliżu jest demon - po tych słowach diabeł wyparował.
  John warknął sfrustrowany. Po raz kolejny ten dupek zostawił go na lodzie powiadamiając o czekającym go zadaniu w ostatniej chwili. Jak do cholery ma się przygotować, skoro nawet nie wie z jakim typem demona ma do czynienia?!
  Uspokoił się jednak, bowiem jego oczom ukazał się biały, potężnie zbudowany basior. Helsing nie musiał długo się zastanawiać z kim ma do czynienia. To nie demon, tylko ,,pojemnik", przeklęty wilk muszący znosić niechcianego lokatora i ponosić konsekwencje jego czynów. Stał jakieś dziesięć metrów od Johna. Brązowy basior uśmiechnął się lekko ukazując srebrny kieł. Sam widok srebra powinien zniechęcić demona do ujawniania się. Z samym basiorem jeszcze idzie się dogadać...

Bann? Wybacz długość tego właściwego dokończenia. Ciebie Jenna też przepraszam za pozostawienie na lodzie, ale nie miałam pomysłów na to opo *^*

Od Banna: Jak tu dotarłem

Jest południe. Od czasu mojej ucieczki z watahy minęło około dwóch tygodni. Wkroczyłem do lasu
-Hej, a może tu jest jakaś wataha? - metaliczny, growlowy głos odezwał się w mojej głowie. To znowu ten głupi demon przerywa mi moje rozmyślania.
- Zamknij się. - powiedziałem sam do siebie. Inne stworzenia mogłyby uznać mnie za wariata, w końcu nikt inny go nie słyszy. To tylko głos w mojej głowie. Miecz, który miałem przywiązany do tułowia był gorący od słońca. Nareszcie cień! Przez tydzień błąkałem się po pustkowiach. Wskoczyłem do małej sadzawki i obmyłem się z brudu.
- No już czyścioszku. Wyłaź i idź szukać innych wilków
- Jezu, a co ty mnie tak popędzasz? Nie mam najmniejszego zamiaru szukać innych. Znowu przejmiesz moje ciało i zaczniesz opowiadać niestworzone rzeczy na mój temat - prychnąłem i otrzepałem się z wody. Następnie poszedłem szukać jakiegoś pożywienia.
- A jak się okaże, że tu jednak  jest jakaś wataha, to co zrobisz?
- Nic - wzruszyłem ramionami. - Pójdę gdzie indziej.
- A jak Cię zaatakują?
- Potrafię się bronić. A teraz się zamknij, muszę się skupić - przyłożyłem nos do ziemi i zacząłem węszyć. Poszedłem za zapachem. Był bardzo mocny. Wychyliłem głowę zza krzaków. Miałem nadzieję, że to będzie jakiś jeleń, ale niestety myliłem się. To był wilk w jakby kowbojskim kapeluszu. Czuć było od niego wroga aurę. Chyba mnie zauważył.

John?