środa, 16 września 2015

Nowa Delta

Wcześniej wam tego oficjalnie nie ogłaszałam, ale Vervada nas opuściła. Jej miejsce zajmie Nyan Kot. Ma zasługi dziewczyna. Poprzedni nagłówek i, przede wszystkim, obecny wygląd bloga.
Jak to będzie wyglądało na tle opek? Powiedzmy, ze Vervada i Hiro po prostu odeszli (nie jestem pewna jak to zrobić z tym drugim ze względu na Azzai, ale chyba to już uzgadniały). Przyjmijmy, że na jej miejsce wybrałam Ashera.
A poza tym warto by wspomnieć, że wybiła nam już liczba ponad 330 postów (nie licząc ogłoszeń), za co jestem wam bardzo wdzięczna ^^.

Wasza Alfa Ikana

piątek, 11 września 2015

Od Hioshiru (CD Paluku i Blade'a)

Nagle usłyszałam straszny ryk. Z radosnej wadery,która cieszyła się z zobaczenia jednego z członka rodziny przemieniło się w przestraszonego tukana szukającego miejsca skąd pojawił się ryk. Serce mi tak mocno biło,że dawało wrażenie,że za chwile mi wyskoczy z piersi. Po chwili znów ryk,ale inny...o wiele cichszy. Paluku rozglądał się przez chwile i nagle pobiegł w kierunku lasu. Nagle zdałam sobie sprawę,iż jestem ptakiem w wysokiej trawie co ogranicza mój widok. Rozglądałam się za chociaż małą szparą między trawą,gdzie miałabym możliwość wylotu. Nie wiem czemu,ale czułam się teraz jak robak,ponieważ nikt mnie nie widział i nawet ktoś chciał nadepnąć na mój ogon. Na szczęście znalazłam wyjście z „Labiryntu” i wyleciałam. Wzniosłam się na paręnaście metrów. Dopiero teraz zobaczyłam jak ta wataha jest ogromna. Postanowiłam wlecieć w las by odpocząć i się uspokoić,ponieważ tukan w tych lasach to pewna śmierć.
Po godzinie siedzenia pod jednym z pni drzew zmieniłam się znów w wilka. Po przemyśleniu paru spraw zaczęłam szukać drogi prowadzącej do watahy. Dla umilenia czasu zaczęłam śpiewać pieśń moich pobratymców.
 I tak śpiewałam...i śpiewałam aż nagle usłyszałam trzask gałęzi. Natychmiast przestałam nucić i odwróciłam głowę w stronę jednego z krzaków. Czułam jak serce pompowało więcej krwi do mięśni w razie ucieczki. Nagle powolnym krokiem podszedł do mnie wilk. Chciałam wyglądać na odważną waderę i nawet przybrałam odważną pozę,ale nic z tego. Moje nogi trzęsły się jakbym dopiero wyszła z lodowatej wody. Po chwili owy wilk odezwał się.
-Skąd znasz tą piosenkę?-jego głos przypominał trochę głos,jakby ktoś chciał zagrozić komuś. Ale muszę się przyznać...Gdy się mnie zapytał to się zlękłam.
-A po co ci ta wiadomość?-odwróciłam temat.
-Ja pierwszy zapytałem.-powiedział już trochę łagodniejszym tonem.
-Cóż...to jest pieśń moich przodków...To,że ją znam i że ją nucę to coś złego?
-Hmmm...teoretycznie to nie.
W chwili ciszy postanowiłam się przyjrzeć nieznajomemu. Okrążyłam go parę razy i siadłam naprzeciw.
Jest to basior o dwóch odcieniach kruczo - czarnej sierści. Wyglądał na wychudzonego,jednak...cóż...masywna budowa łap temu przeczyła. Spojrzałam na twarz. Trudno było zobaczyć jego oczy. Jednak znikąd pojawił się mały podmuch,dzięki któremu mogłam zobaczyć jego oczy. Ogólnie nie było białek,tylko jego czerwoną siatkówkę,która „wypełniała” jego oko. Po jego uszach były widoczne dziurki i zadrapania,prawdopodobnie po walkach. Jego prawe ucho było oklapnięte co mnie zdziwiło. No i OGON! Czemu każdego kogo spotkam ma puszysty ogon,a ja?Ogon jak u szczura...Jednak muszę się przyznać,że miałam ochotę dotknąć ogon,ale dopiero po chwili otrząsnęłam się i że siedzę z dziwnym nieznajomym.
Po chwili ciszy basior westchnął,wstał i odwrócił się i o dziwo zaczął iść w stronę watahy. Przez chwile odprowadzałam go wzrokiem,jednak nagle ogarnął mnie zimny chłód. Zaczęłam się trząść z zimna. Postanowiłam podążać jego śladem. I tak szłam za mim przez parę dobrych minut,aż do chwili gdy on się zatrzymał. Ja instynktownie chowałam się za krzakiem. Ten odwrócił się i pokręcił głowę.
-Co?Bawimy się w chowanego,hmm?-burknął,po czym zaśmiał się. Z tonu głosu wynikało,że śmiał się ze mnie.
Wyszłam z krzaka i podeszłam do niego. Popatrzyłam się w dal i zmieniłam temat.
-Należysz do tej watahy?
-Może…-błysnął uśmiechem.
-Oh...no wieź...nieznajomy. A właśnie jak Ci na imię?
-Jestem Blade.-odpowiedział po chwili namysłu.
-A ja Hioshiru...Więc co należysz?
-Trochę tak i trochę nie. Wystarczy?
-Tak,ja też tam należę jednak nie do końca.-odpowiedziałam z niechęcią. Chociaż byłam ciekawa kim był i korciło mnie by zapytać go o wiele rzeczy jednak...Nie będę nikogo torturować pytaniami,jeszcze…
I znów ruszyliśmy w drogę do watahy w ciszy. Jakoś nie jestem otwarta na nowe znajomości i często to druga osoba musi zacząć rozmowę.
-Cóż nie wyglądasz na tutejszych…-zaczął rozmowę
-Tutejszych?
-No wiesz,tutejsze wilki są szare lub czarne,przystosowane do wyglądu do terenu. A ty…
-Ach...Wiesz nie pochodzę stąd,jestem z dżungli…
-Dżungla?-mruknął pod nosem.
-Lasy tropikalne…
-Wiem!-warknął. w moją stronę.
Po tym jak warknął na mnie odsunęłam się na parę kroków. Nie chciałam go denerwować,czy coś ponieważ to może się dla mnie źle skończyć. Postanowiłam się trzymać z tyłu i szukać coś do zjedzenia,ponieważ zgłodniałam. A że jestem wegetarianinem to muszę szukać owoców. Zaczęłam się rozglądać. Na drzewie widziałam wiewiórki z policzkami wypełnionymi orzechami. Zazdrościłam,że one mają zapasy na zimę a ja nie. Powoli zaczęło mi burczeć w brzuchu. Raz za razem coraz głośniej. Aż w pewnym momencie to było tak głośne,że pewnie każdy musiał to usłyszeć. Nagle basior zatrzymał się,westchnął,odwrócił się i poszedł w moją stronę.
-Głodna?-zapytał z łaską. Z postawy wynikało,że mojego „burczenia w brzuchu” miał już dosyć.
-Tak...ale jest mały problem…
-Niby jaki?-zapytał
-(westchnęłam)No bo jestem wegetarianinem.-po czym odwróciłam głowę.
-Cóż...(rozgląda się)chodź!-i pobiegł w krzaki.
Nagle czarny basior znikł mi z oczu. Zaczęłam panikować. Chciałam podążyć jego śladem,ale ja i tropienie to…nie jest idealne połączenie. Postanowiłam wrócić do ścieżki i poczekać. Może prędzej czy później się zjawi. Nagle w mojej głowie zaczęły się pojawiać straszne myśli. A jeśli jest mordercą i chce mnie zabić?A może po prostu uciekł? Nie miałam innego wyjścia jak czekanie na cud. I tak czekałam parę dobrych minut,aż nagle rozległ się trzask,a potem kolejny. Po chwili ktoś lub coś zaczęło „szurać” o ziemię. Szybko wstałam i zaczęłam się rozglądać. Jednak,gdy kolejna gałąź trzasnęła nie wytrzymałam. Natychmiast zmieniłam się w tukana i odleciałam. Za mną usłyszałam tylko: Hej!.Chciałam zawrócić,ale już byłam nad koroną drzew. Zaczęłam krażyć,próbując zlokalizować głos lub chociaż znaleźć jakiś ruch. Po chwili całkowitej ciszy postanowiłam zniżyć lot,by wejść w podszyt. Jednak to było pewne ryzyko,ponieważ w każdej chwili mogłam wlecieć w gałąź lub drzewo i złamać skrzydło,co za tym idzie,jak zmienię się w wilka to będę miała złamaną łapę. Lecz zaryzykowałam. Na szczęście trafiłam w miejsce mało ulistnione i widziałam gdzie lecę. Gdy już manewrowałam między pniami drzew,chciałam znaleźć ścieżkę,którą szłam wraz z basiorem. Nagle nie wiadomo skąd on się pojawił. Nieszczęśliwym trafem nie zdążyłam go wyminąć,więc wleciałam prosto w niego. Oczywiście opuściłam dziób by go...no cóż nie przedziurawić. Po dłuższej chwili zmieniłam się w wilka i wstałam. Basior siedział i patrzył się w bok,sycząc w bólu. Cóż...uderzenie dużego ptaka w bok boli,co już doświadczyłam,będąc jeszcze w dżungli. Ale ja również ucierpiałam,ponieważ okropnie bolała mnie głowa i miałam zawroty.
-Przepraszam-powiedziałam z lekkim trudem.
-Eh...nic się nie stało. Chciałem ci przynieść gałąź z jabłkami.- po czym pokazał mi łapą gdzie leżą.
-Dzięki...Czy mogę?-wskazałam nosem gałąź,która mnie „wzywała”
-Tak,częstuj się.-po czym uśmiechnął się.
Odwzajęmniłam uśmiech i zabrałam się za jabłka,które po raz pierwszy widziałam. Jednak musiałam przyznać..były przepyszne.


Blade,te jabłka są pyszne!!! 

środa, 9 września 2015

Od Luy (CD Appalosy)

Zamrugałam. W oczach miałam jakąś kleistą substancję (no chyba że to sobie uroiłam), a w pyku nieprzyjemny posmak. Tia...nie wiem jak brzmiały pierwsze słowa jakie matka wypowiedziała do mnie po narodzinach, ale z pewnością nie brzmiały: ,,Życie będzie łatwe". W ogóle pewnie nic do mnie nie powiedziała bo przecież gadanie do noworodka nie ma sensu, nic nie zrozumie. Ale mogłaby chociaż raz w życiu okazać mi odrobinę sympatii. Tak...można se być pierwszą i ostatnią córką parki Alfa, a jednocześnie być traktowanym jak sługa lub powietrze. Po co być miłym? To przecież bez produktywne jeśli można kogoś do czegoś zmusić używając rozkazu zamiast prośby. Proste i logiczne.
Ziewnęłam głośno i dźwignęłam się z ziemi najwolniej jak to było możliwe. Jeżeli spotkam kiedyś kogoś wstającego dłużej osobiście pogratuluję mu tego i wręczę niematerialny medal. Przeciągnęłam się jeszcze i..padłam. Jak długa.
- Choroba!
Coś mi strzeliło w biodrze. Z trudem wstałam i spojrzałam na wadliwy element. Pokręciłam głową z rezygnacją.
- Prędzej czy później to musiało nastąpić- westchnęłam- Po czterdziestu dwóch latach reumatyzm w końcu mnie dopadł.
Rozejrzałam się dokoła. Nigdzie w pobliżu nie było Blade'a który w razie czego by mnie holował. Trzeba więc będzie albo udzielić się  jakiemuś medykowi albo spróbować to rozchodzić.
Po kilku przepełnionych niewyobrażalnym cierpieniem krokach ból ustał. Przystanęłam i zaczęłam podskakiwać i biegać w tę i z powrotem.
- E tam- machnęłam lekceważąco łapą- Lua jeszcze trochę pobryka.
Uśmiechnęłam się z zadowoleniem i raźnym krokiem, właściwym bardziej szczeniakowi niźli staruszce, ruszyłam przed siebie. Postój chyba jeszcze chwilę potrwa więc może się trochę przejdę? Może nawet spotkam kogoś pokroju Blade'a? Mało prawdopodobne, ale i tak muszę jakoś spożytkować nagromadzoną energię.

Spacerkiem omijałam kolejne drzewa. Natknęłam się też na kilka wilków, ale jakoś nie chciało mi się z nimi rozmawiać, a po ich spojrzeniach i emocjach wywnioskowałam, że i oni nie mają na to ochoty. W końcu wyczułam znajome umysły. Tuszyłam w ich kierunku. Jako, że nie próbowałam się podkradać szybko zostałam namierzona przez czarnego basiora.
- Lua?
Wychynęłam z zarośli i uśmiechnęłam się.
- Może.
Już kiedyś ich spotkałam. to było gdzieś pomiędzy moim rozstaniem z Koleżką, a zabiciem przez niego ghula. Biała wyglądała na zmęczoną, basior miał nieco krwi na pysku, a czarna wilczyca widocznie miała jakieś problemy moralne. Jakby tego było mało dało się wyczuć delikatne napięcie związane z basiorem. On jednak wyglądał mi na takiego co choćby mu wadera przed nosem stanęła i miłość wyznała, to by się nie zorientował. Nieco mnie to nawet bawiło.
- Ruszajcie się gołąbeczki, bo jeszcze was tu zostawią- rzuciłam uśmiechając się nieco złośliwie- Nie żeby mi to robiło różnicę- dodałam nie co ciszej- Odprowadzić was spaślaczki?
Całe trio popatrzyło po sobie po czym czarna wadera skinęła głową. Z ich emocji wyczytałam iż mój dobry humor trochę im nie leży, ale nie mają ochoty się ze mną sprzeczać.
- A zatem- odwróciłam się do nich tyłem- Wyruszajmy!
 Emanuję wręcz niezdrowym entuzjazmem, stwierdziłam maszerując w kierunku ,,obozu". Nie godzi się by staruszka się tak zachowywała... Chociaż... Podobno na starość się dziecinnieje.
Kiedy dotarliśmy na miejsce zwróciłam się do eskortowanych i zasalutowałam.
- Melduję posłusznie iż dotarliśmy do celu.
Trio ponownie wymieniło zmęczone spojrzenia. Burknęli coś w stylu ,,dzięki, pa" i wyminęli mnie. Nie oglądając się na nich odmaszerowałam na swoje poprzednie miejsce i położyłam się.
Miałam stąd dobry widok na prawie wszystkich, ale nie byłam zbyt blisko. Dzięki temu nie musiałam przejmować się klątwą. Pozostało mi czekać aż wyruszymy.