środa, 9 września 2015

Od Luy (CD Appalosy)

Zamrugałam. W oczach miałam jakąś kleistą substancję (no chyba że to sobie uroiłam), a w pyku nieprzyjemny posmak. Tia...nie wiem jak brzmiały pierwsze słowa jakie matka wypowiedziała do mnie po narodzinach, ale z pewnością nie brzmiały: ,,Życie będzie łatwe". W ogóle pewnie nic do mnie nie powiedziała bo przecież gadanie do noworodka nie ma sensu, nic nie zrozumie. Ale mogłaby chociaż raz w życiu okazać mi odrobinę sympatii. Tak...można se być pierwszą i ostatnią córką parki Alfa, a jednocześnie być traktowanym jak sługa lub powietrze. Po co być miłym? To przecież bez produktywne jeśli można kogoś do czegoś zmusić używając rozkazu zamiast prośby. Proste i logiczne.
Ziewnęłam głośno i dźwignęłam się z ziemi najwolniej jak to było możliwe. Jeżeli spotkam kiedyś kogoś wstającego dłużej osobiście pogratuluję mu tego i wręczę niematerialny medal. Przeciągnęłam się jeszcze i..padłam. Jak długa.
- Choroba!
Coś mi strzeliło w biodrze. Z trudem wstałam i spojrzałam na wadliwy element. Pokręciłam głową z rezygnacją.
- Prędzej czy później to musiało nastąpić- westchnęłam- Po czterdziestu dwóch latach reumatyzm w końcu mnie dopadł.
Rozejrzałam się dokoła. Nigdzie w pobliżu nie było Blade'a który w razie czego by mnie holował. Trzeba więc będzie albo udzielić się  jakiemuś medykowi albo spróbować to rozchodzić.
Po kilku przepełnionych niewyobrażalnym cierpieniem krokach ból ustał. Przystanęłam i zaczęłam podskakiwać i biegać w tę i z powrotem.
- E tam- machnęłam lekceważąco łapą- Lua jeszcze trochę pobryka.
Uśmiechnęłam się z zadowoleniem i raźnym krokiem, właściwym bardziej szczeniakowi niźli staruszce, ruszyłam przed siebie. Postój chyba jeszcze chwilę potrwa więc może się trochę przejdę? Może nawet spotkam kogoś pokroju Blade'a? Mało prawdopodobne, ale i tak muszę jakoś spożytkować nagromadzoną energię.

Spacerkiem omijałam kolejne drzewa. Natknęłam się też na kilka wilków, ale jakoś nie chciało mi się z nimi rozmawiać, a po ich spojrzeniach i emocjach wywnioskowałam, że i oni nie mają na to ochoty. W końcu wyczułam znajome umysły. Tuszyłam w ich kierunku. Jako, że nie próbowałam się podkradać szybko zostałam namierzona przez czarnego basiora.
- Lua?
Wychynęłam z zarośli i uśmiechnęłam się.
- Może.
Już kiedyś ich spotkałam. to było gdzieś pomiędzy moim rozstaniem z Koleżką, a zabiciem przez niego ghula. Biała wyglądała na zmęczoną, basior miał nieco krwi na pysku, a czarna wilczyca widocznie miała jakieś problemy moralne. Jakby tego było mało dało się wyczuć delikatne napięcie związane z basiorem. On jednak wyglądał mi na takiego co choćby mu wadera przed nosem stanęła i miłość wyznała, to by się nie zorientował. Nieco mnie to nawet bawiło.
- Ruszajcie się gołąbeczki, bo jeszcze was tu zostawią- rzuciłam uśmiechając się nieco złośliwie- Nie żeby mi to robiło różnicę- dodałam nie co ciszej- Odprowadzić was spaślaczki?
Całe trio popatrzyło po sobie po czym czarna wadera skinęła głową. Z ich emocji wyczytałam iż mój dobry humor trochę im nie leży, ale nie mają ochoty się ze mną sprzeczać.
- A zatem- odwróciłam się do nich tyłem- Wyruszajmy!
 Emanuję wręcz niezdrowym entuzjazmem, stwierdziłam maszerując w kierunku ,,obozu". Nie godzi się by staruszka się tak zachowywała... Chociaż... Podobno na starość się dziecinnieje.
Kiedy dotarliśmy na miejsce zwróciłam się do eskortowanych i zasalutowałam.
- Melduję posłusznie iż dotarliśmy do celu.
Trio ponownie wymieniło zmęczone spojrzenia. Burknęli coś w stylu ,,dzięki, pa" i wyminęli mnie. Nie oglądając się na nich odmaszerowałam na swoje poprzednie miejsce i położyłam się.
Miałam stąd dobry widok na prawie wszystkich, ale nie byłam zbyt blisko. Dzięki temu nie musiałam przejmować się klątwą. Pozostało mi czekać aż wyruszymy.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz