niedziela, 26 czerwca 2016

Od Behemota (CD. Blue): O zaimkach osobowych

      Z każdym nowo stawianym krokiem czułem ten dobrze znany mi chłód na łapach, który, pomimo iż towarzyszył mi już od jakiegoś czasu, co chwilę znikał, gdy podnosiłem kończynę, by potem znów się nasilić, kiedy zanurzyłem ją z powrotem w białej pierzynie, zwanej przez wszystkich śniegiem. Taki niepozorny, jasny puch, wydający się jedynie niegroźnym zjawiskiem atmosferycznym i wybrykiem tego świata, a jednak potrafi przysporzyć problemów. W małych ilościach, oczywiście, nie jest to zauważalne, a nawet, rzekłbym, iż przyjemny, bowiem upiększa krajobraz, dając dobrą odskocznię od tego ciągłego patrzenia się na gołe gałęzie drzew. Niespotykany, jest jak rzadki okaz jakiegoś nieuchwytnego ptaka, który może się spłoszyć, gdy tylko zrobi się trochę cieplej, zniknąć z dnia na dzień tak szybko, iż nawet tego nie zauważysz, bowiem on nie lubi gorąca. Jest również bardzo nieufny, lecz tylko z początku. Gdy zima dopiero się zaczyna, On nieśmiało zaczyna osiadać na ziemi, krzewach, konarach, oczyszczonych już dla niego z liści oraz głazach, zmarzniętych na kość. Dopiero potem, gdy zobaczy jak mu się tutaj żyje, czy nie jest mu za duszno, czy nie jest wilgotno, przyzwyczaja się do swojego nowego domu, na te kilka miesięcy. A gdy już się zadomowi i poczuje jak u siebie, potrafi pokazać swą prawdziwą twarz, albo tkwić pod maską łagodności. Może nagle zacząć zachowywać się tak nie na miejscu i tak nieprzyzwoicie jak nikt by tego nie zrobił, egoistycznie zasypując swoimi piórami ziemię, tworząc grubą warstwę, dzięki czemu stracić swe żywota mogą niezliczone ilości zwierząt, które były zbyt naiwne łudząc się, iż przetrzymają te warunki, bądź po prostu nie zdążyły schować się w bezpiecznym miejscu, teraz najpewniej leżą gdzieś na ziemi, przysypane tym, jakże niepozornym, białym puchem. Ale na drugi dzień może zacząć zachowywać się jakby nic nie nie stało, jakby właśnie wczoraj nie odebrał tyle istnień i spokojnie zrzucając swe odzienie, prószyć spokojnie, ozdabiając krajobraz wokół Ciebie i dając Ci przyjemny chłód, otaczający Twe ciało.
  Dlatego właśnie trzeba mieć się na baczności. Naszym największym wrogiem nie są, wbrew pozorom, nieprzyjaźnie nastawieni członkowie innego stada, tylko sama Matka Natura, która pozwala swym dzieciom na takie zniszczenia, jakby nie mogąc ich powstrzymać i opanować. A zważając na to, iż nastał czas, gdy owy Biały Ptak przyleciał i już się zadomowił, musimy był wyjątkowo ostrożni.
  „My”? 
  Dawno nie wymawiałem tego słowa. Odkąd opuściłem mój dom, wędrowałem sam, zdany wyłącznie na siebie, mając swoją osobę za jedyne oparcie i towarzysza. Nie byłem nawet uczony JAK współpracować, bowiem moi rodzice zakładali, iż będę panować sam, nawet mając u swego boku moją narzeczoną. Odizolowywano mnie od reszty, to fakt. Czy to właśnie przez to nie za bardzo wiem jak mam się zachować, gdy inni są koło mnie? Dalej mając gdzieś z tyłu głowy myśl, iż nie muszę się już kontrolować, że mam możliwość swobodnej rozmowy z obcymi dla mnie wilkami, to nadal zostały we mnie resztki dawnych nawyków, które nie topnieją tak szybko jak śnieg, po którym obecnie chodzę. 
  Spojrzałem kątem oka na wesoło idącą koło mnie Blue z pewnym uśmiechem na ustach. Nie wiem czy to może ja jestem podatny na nastrój innych, czy może ona potrafi tak mocno oddziaływać na swoich kompanów, albo może po prostu byłem w takim nastroju i najprawdopodobniej sam CIESZYŁEM SIĘ z jakiegoś towarzystwa, z którego tak dawno nie miałem okazji korzystać, jednak na mój pysk wstąpił również nikły cień uśmiechu. To był jedynie zalążek prawdziwego szczęścia, do którego postanowiłem sobie, iż będę dążyć odkąd odciąłem się od dawnych znajomości, jednak byłem z tego usatysfakcjonowany. Cóż, dla basiora, który nie doznał jeszcze prawdziwej radości taki gest i emocja, nawet ta najmniejsza, może znaczyć bardzo dużo, prawda? Szczególnie, iż wtedy nie powstrzymywałem się przed ich zatrzymaniem i ujrzeniem światła dziennego tak, jak to zawsze robię.
  Westchnąłem z zadowolenia w duchu, bowiem nie w mych zwyczajach było jawne okazywanie jakichkolwiek zmian nastrojów i znów wbiłem swój wzrok w drogę przed nami. Czyż te słowa nie są miłe dla uszu? Dźwięczne i, pomimo iż krótkie, to jednak chowające za swoim brzmieniem głębie wynikającą z sytuacji ich użycia. „My”, „nasze”, „dla nas”… 
  Lecz czy mogę ich używać, nawet w moich myślach? Czy jestem tak blisko z kimkolwiek? Cóż, zdaje mi się, że nie. Dlaczego więc zapragnąłem je wypowiedzieć? Ba! Dlaczego w ogóle przyszły mi na myśl? Może to efekt dłuższego przebywania z Blue? Czyż nie zdążyłem się już przyzwyczaić do jej towarzystwa? Pomimo, że nasze kontakty trwają dość krótko, to los zdążył w nich zawrzeć tyle wydarzeń, które zaważyły na naszej znajomości. Więc czy posiadam prawo zawarcia naszej dwójki w jednym zaimku? Czy może powinienem mówić o nas oddzielnie „ja”, „Ty”, nawet nie wplatając tam „oraz”, który by złączył te dwa słowa i pomimo iż są one różne, to dając uczucie jedności. 
Jednak gdybyśmy nie byli w dobrych stosunkach, to w takim razie nie mielibyśmy możliwości wędrówki. To prawda, że pierwszy wyskoczyłem z ową propozycją, podpierając się tym, iż nawet jeśli nie jesteśmy zżyci, to dalej mam z ową waderą najlepsze kontakty. Lecz dalej, gdzieś tam z tyłu głowy, ciążą mi pytania, na które sam nie potrafię znaleźć odpowiedzi: „dlaczego w ogóle poprosiłem kogoś, by ze mną poszedł?”, „dlaczego się zgodziła?”, „dlaczego wyciągnąłem ją z bezpiecznego stada, porywając na długą wędrówkę?”, „czyż nie powinienem jednak teraz maszerować sam?”, „być może popełniłem błąd?”, „a może zrobiłem dobrze…?”
  Dlaczego?
  Dlaczego nie potrafię wyjaśnić swojego zachowania, pomimo iż owa propozycja nie była popchnięta przez kogoś innego, a wyłącznie przeze mnie? Przecież zawsze dobrze wiedziałem co robię i jakie czynniki mnie do tego zmusiły, bądź podkusiły, a nawet jeśli popełniałem błąd to wiedziałem o tym i karciłem samego siebie mówiąc w duchu, że więcej to i to na mnie nie podziała i nie popchnie do takiej a takiej decyzji. Ale teraz nawet nie jestem w stanie powiedzieć czy zrobiłem dobrze czy źle. Dlaczego w takim razie zdecydowałem się na ten krok nie sprawdzając wcześniej terenu, po którym zamierzam stąpać? Przecież ziemia może być grząska, wilgotna, zmoczona przez deszcz i tworząca nawet wielkie bagno, lecz jednocześnie ma możliwość bycia twardą, okalaną czystą i miękką trawą, dającą ukojenie dla łap. 
  Powinienem był się nad tym bardziej zastanowić jeszcze przed wyprawą, zmniejszając ryzyko niebezpieczeństwa, jednak z niewiadomych powodów zachowałem się bardzo pochopnie. Wybaczyłbym sobie, jeśli narażałoby to jedynie moje zdrowie i samopoczucie, jednak jeżeli wciągnąłem w to również innego wilka… Wina ciąży mi na karku, a ja nie potrafię jej z siebie zdjąć, choć może nawet nie chcę tego uczynić? Może chcę się ukarać za lekkomyślność, której się dopuściłem. Przecież zawsze stosowano kary, jeśli zrobiło się coś źle, prawda?
  Ponownie moje oczy dyskretnie powędrowały na Blue, wpatrując się w nią z również nieodgadnionego mi powodu. Być może to właśnie ją powinienem zapytać. Wierzę, że zrozumie moją sytuację, jednak… Nie, nie powinienem dalej narażać ją na nieporozumienia. Czyż nie dość już zrobiłem? Rodzice na pewno teraz powiedzieliby, iż powinienem wziąć odpowiedzialność za to co uczyniłem. Być może w niektórych sprawach się mylili, jednak w tym mieli stuprocentową rację. 
 – Ej, Behemot? – zagadnęła mnie nagle Blue, odwracając swoją głowę w moją stronę. Zrobiła to tak niespodziewanie, iż nie zdążyłem odwrócić wzroku, co najpewniej bym zrobił, by zamaskować fakt, że wcześniej miałem okazję wcześniej się jej przyglądać.
  Wadera, przenosząc swoje spojrzenie na mnie, nagle zderzając się z moim, utkwionym w niej już od dawna, zamilkła na chwilę, zdezorientowana. 
 – Tak? – zapytałem obojętnie, czekając na jej wypowiedź, bowiem Blue do tej pory nie wykazywała oznak tego, iż chce dokończyć. Potrząsnęła szybko łbem, odzyskując swój dawny wigor.
 – Muszę się Ciebie o coś zapytać – odrzekła pewnie, nie zwalniając kroku.
 – Zatem pytaj.
 – Dlaczego nazwałeś mnie zwrotem „M’lady”? – wyskoczyła szybko zaraz po tym, jak udzieliłem jej pozwolenia na owe pytanie. Więc o to jej chodziło?
  Wiedząc już, jaką wiadomość, a raczej chęć uzyskania jej ode mnie dusiła w sobie, spokojnie odwróciłem wzrok, wbijając go przed siebie, a po krótkiej chwili milczenia, którą wykorzystałem na zastanowienie się nad odpowiedzią, odrzekłem:
 – Bowiem szanuję Twoją osobę.
  Nie widziałem w tamtej chwili pyska Blue, jednak mógłbym przysiąc, iż zamrugała kilka razy upewniając się, czy dobrze usłyszała i czy to na pewno ja idę u jej boku. 
 – Co? – wydukała, gdy najwyraźniej zrozumiała, iż to krótkie zdanie nie doczeka się kontynuacji dopóki nie będzie dalej drążyć tematu.
 – O ile się nie mylę, co jest raczej pewne, owy zwrot stosowany był i najprawdopodobniej dalej jest w moim starym stadzie. Ma wiele znaczeń, w zależności od kontekstu i osoby do jakiej kierujesz owe słowa, jednak zwykle jest tłumaczone jako „Moja Pani” i jest wyrazem szacunku samca do samicy oraz tego, że zwracam się do Ciebie jak do wadery – odparłem łagodnie, a po krótkiej chwilce ciszy, rozważając, czy jednak chcę to ciągnąć, poddałem się i dodałem: – Pamiętam, iż Ojciec zwracał się tak do Matki bardzo często.

Bluuś? :3
Doszukasz się drugiego dna w ostatniej wypowiedzi Behcia? ( ͡° ͜ʖ ͡°)



Od Blue (CD Behemot'a): Komu w drogę...!

      Wadera czekała aż Behemot skończy pogawędki z Alfą. Z początku, jak to na każdym starcie bywa, udało jej się zachować zimną krew, wykazując się przy tym niemalże anielską cierpliwością. Jednak w momencie, w którym słowo "prolog" można było zastąpić dwoma innymi, "ciąg dalszy", samica powoli traciła swoją cierpliwość. No... może "powoli" to nieco wyolbrzymione słowo, bo chociaż Blue nie była przykładem typowego choleryka, na pewno nie można było nazwać jej oazom spokoju, przez co również nie grzeszyła zbytnią cierpliwością. A już na pewno nie wtedy, kiedy koniecznie musiała się czegoś dowiedzieć,
  Powiedziałam wcześniej, że samica powoli traciła cierpliwość, jednak w rzeczywistości spokojne czekanie na kompana znudziło ją już po kilku pierwszych minutach. Nawet nie spostrzegła, kiedy zaczęła tupać nerwowo łapa o ziemię, a nie minęła chwila, kiedy te przypadkowe dźwięki zmieniły się w zaplanowany utwór muzyczny... Nie minęła kolejna minuta, a do tupnięcia lewą łapą, co jakiś czas dochodziła prawa, która wspomagała drugą kończynę, drapiąc co jakiś czas pazurem po zamarzniętej ziemi, wydobywając z zmrożonej trawy i odsłoniętych kawałków korzeni kolejny, ciekawy dźwięk, nie tracąc przy tym rytmu. 
  Niestety to nie wystarczyło. 
  Ponoć istnieje duża różnica między postrzeganiem i odczuwaniem czasu, między dorosłymi, a dziećmi. O ile dobrze pamiętam, starsze osobniki odczuwają jego upływ zdecydowanie szybciej, niż młodsze, nie wspominając już o tym, że dla niemowląt ciągnie się on z prędkością, dorównującą cwałującemu ślimakowi. Co ciekawe, kiedy jesteśmy zmęczeni, czekamy na coś z niecierpliwością, albo po prostu zostaliśmy pozbawieni jakiegokolwiek zajęcia, nie ważne czy to dorosły, czy młodzian, czas zaczyna nam się dłużyć. Czasami to uczucie trwa zaledwie kilka minut, czasem jest w stanie ciągnąć się godzinami. Wszystko zależy tak naprawdę od tego, kiedy ponownie zacznie się coś dziać, w którym momencie do naszego życia znów zostanie wpleciona odrobina akcji, szczypta niesamowitości i niespodzianek. Wtedy świat odzyskuje swój dawny bieg, aż w końcu zaczyna przyspieszać, biec coraz szybciej i szybciej, przez co niejedni już mieli problemy, by za nim nadążyć. A mimo to, mimo olbrzymiego wysiłku, jaki wkładali najpierw w czekanie, a potem w pogoń za czasem, Ci wszyscy biegacze byli szczęśliwi. Bo chociaż te nudne dni ciągną się w nieskończoność, a fascynujące momenty trwają bardzo krótko, to mimo wszystko warto na nie czekać. Warto też zmęczyć się odrobinę, próbując złapać czas, jeśli faktycznie mamy za czym biec, jeśli to właśnie te ważne chwile naszego życia postanowiły pobawić się z nami w berka. 
  Czasem jednak ważne, a w szczególności te najważniejsze chwile bywają bardzo kapryśne i niezależne. Ukazują nam to co jakiś czas, zmuszając nas do coraz szybszej pogoni, coraz bardziej męczącego biegu, coraz dłuższego czekania na siebie, a w niektórych przypadkach całkowicie zmieniając zasady własnej gry. Tak było w przypadku Blue.
  Wspomnienia, które przed nią stały, a o których jeszcze nie wiedziała, gdyż wciąż należały do krainy przyszłości, która póki co nie miała w planach nawet otrzeć się o teraźniejszość, zmusiły waderę do bardzo długiego czekania. Można by pomyśleć, że to właśnie one specjalnie zatrzymały czerwonookiego basiora, przez którego Niebieska tak bardzo się niecierpliwiła. Ona nie wiedziała jeszcze o tym, co na nią czeka, nie widziała żadnych marzeń, za którymi warto byłoby biec, ani szczęśliwych momentów, które wynagrodziłyby jej to czekanie i użeranie się z panującą dookoła nudą.
  Blue nie potrafiła powiedzieć, kiedy dokładnie przestała stukać o ziemię i korzonki, zabijając czas tworzeniem regularnego rytmu, a zaczęła chodzić wte i wewte, zostawiając za sobą ślady, które po kilku okrążeniach uformowały w śniegu krzywe, odrobinę spłaszczone po bokach kółko. Szczerze mówiąc, wadera nie wiedziała ile czasu minęła, odkąd Behemot poszedł do Alfy. Nie miała też bladego pojęcia ile może trwać jedna rozmowa z przywódcą stada, ograniczająca się do załatwiania zwykłych formalności... wiedziała natomiast, że odrobinę przesadza. Tak podpowiadał jej wewnętrzny instynkt, poza tym, Blue była waderą, która znała siebie, oraz swoje zachowania na wylot. Uważała się za osobę niecierpliwą i w rzeczywistości bardzo często  b y ł a  niecierpliwa. Zwłaszcza, jak na coś czekała, a w szczególności, kiedy miała przeczucie, że niedługo wydarzy się coś ważnego. Mimo to, wiedziała doskonale, że czas jest naprawdę złośliwym tworem, który kocha płatać figle każdemu, kto tylko mu się napatoczy pod nogi. To właśnie stąd brało się to dziwne uczucie leniwie upływających godzin, kiedy w rzeczywistości czekało się na coś zaledwie kilka minut. Blue doskonale wiedziała, jak to wszystko działało i zdawała sobie sprawę z tego, że tym razem to ona padła ofiarą ogromnego Zegara-Sk*rwiela, a jednak jakaś cząstka jej była przekonana, że czeka na Behemot'a od co najmniej półtorej godziny. Było to oczywiście absurdalne, gdyż postój z pewnością nie trwałby aż tak długo. Poza tym, przez tyle czasu kółko, jakie wadera bez przerwy rzeźbiła w zamarzniętej ziemi, zdążyłoby osiągnąć głębokość dobrych kilkudziesięciu centymetrów, podczas gdy obecnie sięgało zaledwie długości paznokcia. 
  Cóż, chociaż Blue nie potrafiła wskazać momentu, w którym zaczęła bez celu krążyć w tę i z powrotem, byłaby w stanie powiedzieć, kiedy dokładnie zaczęło kręcić jej się w głowie na tyle, że siłą rzeczy została zmuszona do zaprzestania wykonywanej czynności. Już miała zacząć rozglądać się w poszukiwaniu nowego zajęcia, zdolnego zabić czas, kiedy to wśród tłumu wilków i kolorów przeróżnych futer, dostrzegła pysk Behemot'a i to w dość ostrym przybliżeniu, gdyż basior stał tuż obok niej... 
  Czy ona naprawdę była aż tak zamyślona, że nawet nie dostrzegła, jak samiec skończył rozmawiać z Alfą? A z resztą, to nie było już takie istotne. Teraz liczyło się coś innego! Mianowicie, w końcu po tych kilku próbach wyciągnięcia od czerwonookiego informacji na temat celu ich podróży, a także po zaledwie kilku minutach całych godzinach heroicznej walki z nudą, w końcu dowie się o co w tym wszystkim chodzi!
  Nie czekając, aż basior powie jej o czym dyskutował z Ikaną, wbiła w niego spojrzenie błękitnych oczu, które, choć zazwyczaj przypatrywały się wszystkiemu z wesołym, pokojowym nastawieniem, tym razem byłyby w stanie przyszpilić każdego do ziemi, albo wwiercić dziurę w brzuchu. Nie było najmniejszej szansy, aby Behemot nie zauważył ciekawskiego wyrazu, który malował się na twarzy wadery.
 - Więc pozwolisz, iż zadam Ci takie samo pytanie, jak wcześniej?- było to oczywiście pytanie retoryczne (oczywiście, że by pozwoliła!), toteż samica cierpliwie (oczywiście, na miarę swych możliwości), czekała na kolejne słowa basiora.- Czy zechcesz towarzyszyć mi w wędrówce, której celem będzie wyzbycie się naszych klątw?
  To pytanie... sama nie wiem, jak najlepiej będzie to określić. Oczywiście wiedziała, że mają wybrać się w jakąś podróż i przypuszczała, że nie będzie to zwykły spacer po jedzenie, ale... 
  ... Ale to wydawało się takie... odległe. Całkowicie możliwe i nierealne zarazem. Pozbycie się klątwy... nigdy się nad tym nie zastanawiała. Przeklęto ją lata temu, nosiła swoje piętno odkąd tylko pamiętała. Widok zmarłych, oraz ich dusz sprawiał jej ból, jednak na swój dziwny i niewyjaśniony sposób, sprawiał tej ekscentrycznej waderze radość. Przypominał, że nawet w momentach, w których była całkowicie sama, tak naprawdę nigdy nie była  s a m o t n a . 
 - Pozbycia się naszych klątw, mówisz?- powiedziała bardziej do siebie, niż do towarzysza, jednak basior i tak skinął głową, na znak potwierdzenia.
 - Obiło mi się o uszy, iż wyzbycie się tej plugawej siły jest możliwe, choć słowa dać nie mogę, że będzie to zadanie proste.- wyjaśnił basior swym niezwykle opanowanym głosem, do którego Blue już dawno temu zdążyła się przyzwyczaić. Sama świadomość, że ktoś tak pełen energii, jak szara wadera, jest w stanie rozmawiać z wilkiem tak ułożonym, jak Behemot, wzbudziłaby zaciekawienie nie jednej pary oczu. Dziwniejsze było jednak to, że wadera zdążyła polubić ton jego wypowiedzi, który przecież na początku tak bardzo działał jej na nerwy.- Wielce pragnąłbym wykluczyć możliwość napotkania na naszej drodze jakiegokolwiek zagrożenia, jednak w obliczu nieznanego...
 - Oj, daj spokój, przecież wiem!- Blue machnęła łapą, tym samym brutalnie przerywając basiorowi jego monolog.- Poza tym, zagrożenie może czyhać wszędzie, nawet na udeptanym szlaku, czyż nie mam racji?- wadera nie tylko miała rację, ale wypowiedziała to w taki sposób, który automatycznie nakazywał przyznanie jej racji. Zupełnie, jakby w tej maleńkiej i niesamowicie drobnej (a jakże pyskatej!) osóbce, kryła się niesamowita charyzma, choć z pewnością inna od tej, która cechuje wszystkich przywódców i wodzów. To jednak nie miało większego znaczenia, gdyż równie dobrze mogło być silnie związane z osobowością szaro-niebieskiej wadery.
 - Rzeczywiście.- samiec przytaknął ponownie. 
  Wadera spojrzała na niego ukradkiem. Nie wiedzieć czemu, ale odnosiła wrażenie, jakby samiec analizował każde wypowiedziane przez nią zdanie. Tak przynajmniej jej się zdawało, równie dobrze mogły to być tylko i wyłącznie kolejne, niczym nie poparte przypuszczenia. 
 - Zmierzam jednak do innego tematu.- ciągnął, a Blue dopiero teraz zauważyła, że oboje ruszyli w drogę, zostawiając watahę za sobą. Kiedy obejrzała się za siebie, nie widziała już ani jednej, nawet najbardziej rozmytej sylwetki wilka. Pomyślała o kilku przyjaciołach, z którymi nie zdążyła się pożegnać, jednak zaraz odepchnęła od siebie tę myśl.
  Jeśli się z nimi nie pożegnałam, pozostało mi powitanie ich z jeszcze większym entuzjazmem!, pomyślała i z takim nastawieniem zaczęła stawiać kolejne, pewniejsze kroki ku przygodzie.
 - Wiem co chcesz powiedzieć.- odparła wadera, choć brzmiało to bardziej, jak entuzjastyczny krzyk szczeniaka, który przejrzał swoich rodziców, albo odgadł zagadkę, zadaną przez dalekiego krewnego i czym prędzej pragnął pochwalić się tym przed rodzicielami. "Mamo, tato, patrzcie tylko! Udało mi się! Zgadłam, zgadłam, zgadłam!".
 - Słucham Cię zatem.- Behemot odparł, jak zwykle spokojnie, jednak Niebieska miała wrażenie, że wyczuła w tonie jego wypowiedzi lekkie rozbawienie. Zupełnie, jakby samiec właśnie dostrzegł w (bądź co bądź, nieco starszej od siebie waderze) kilkumiesięcznego szczeniaka. 
 - Gadka o zagrożeniu, długiej wędrówce, czyhających na nas niebezpieczeństwach...- tutaj wadera posłała towarzyszowi przebiegły uśmiech.- Jeśli chciałeś mnie w ten sposób zapewnić o możliwości zmiany zdania, nie poszło Ci najlepiej. Zaprosiłeś mnie, więc teraz tak łatwo się mnie nie pozbędziesz!- oświadczyła, prostując się dumnie.
  Czerwonooki przez chwilę przyglądał się waderze, jakby próbował rozwiązać szyfr, którym kierowała swoje słowa, czyny i myśli. Jednak, kiedy jego stalowe spojrzenie napotkało blokadę, w postaci pary błękitnych, z zaciekawieniem wpatrujących się w towarzysza ślepi, po krótkiej walce na spojrzenia (co ciekawe, zdawało się, że żadne z nich nie było jej do końca świadome), oboje zdecydowali się odwrócić wzrok.
 - Zrobiłem to z czystej uprzejmości.- wyjaśnił Behemot.- Nawet przez myśl by mi nie przeszło, aby przekonać Cię do powrotu.
 - I bardzo dobrze! Bo watahę, mój drogi...- tutaj wadera ponownie zerknęła za siebie.- ... już od jakiegoś czasu mamy daleko za sobą.
  Takim oto akcentem zakończyli rozmowę. A może powinnam powiedzieć, jedną z rozmów, gdyż przez następne dni (a być może i tygodnie?), skazani na swe towarzystwo, chcąc nie chcąc odbędą ze sobą jeszcze wiele wymian zdań. Ale o tym, co ma nastąpić nie będę przecież pisać.
  Dwa wilki wędrowały przez chwilę we względnej ciszy, a każda z par oczu wpatrzona była gdzieś daleko, na horyzont, a może i miejsce poza horyzontem? 
  Blue zerknęła na towarzysza, znów z tym samym błyskiem satysfakcji w ślepiach. Było jeszcze tyle rzeczy, o które koniecznie musiała go zapytać! Owszem, poznała już cel wędrówki, jednak wciąż pozostawało tyle pytań bez odpowiedzi. Gdzie idą? Jak długo to zajmie? Ile watah spotkają po drodze? A może będą wędrowali po pustkowiu... i czy basior w ogóle wiedział, do kogo powinien się udać, w sprawie zdjęcia swej klątwy? Poza tym, wadera nie była do końca pewna, czy naprawdę chce pozbywać się swego brzemienia. Było tyle rzeczy, które chciała w tym momencie powiedzieć, jednak z zamyśleń wyrwał ją cichy, niemalże niesłyszalny szept i dźwięk urwanego zdania.
 - ... w towarzystwie jest zdecydowanie ciekawsza.
  Ledwo doszło do niej znaczenie owych słów, a jej pysk już zdążył ozdobić się wesołym wyszczerzem. Blue posłała basiorowi pełne tryumfu spojrzenie, a ten dopiero w tym momencie zrozumiał, że wypowiedział kilka słów na głos.
 - Wiedziałam!- rzuciła zadowolona, jakby właśnie dokonała przełomowego odkrycia. Cóż, być może owo odkrycie rzeczywiście było na swój sposób czymś przełomowym...
 - Wybacz mi, jednak obawiam się, iż nie pojmuję o czy...
 - Ależ wiesz doskonale! Przyznaj to choć raz, otwarcie, cieszysz się z towarzystwa, prawda?- teraz to niemalże naskoczyła na wędrującego basiora.
  Ciężko powiedzieć, czy to przez brak doświadczenia w podobnych sytuacjach (albo w rozmowie z tak chaotycznymi wilkami), czy też jakiś wewnętrzny instynkt, kierujący czerwonookim samcem, zmuszał go do unikania odpowiedzi na natarczywe pytania wadery.
 - Obawiam się, że jeżeli nie zdecydujemy się ponownie ruszyć, nie umkniemy przed gęstszymi śniegami.- Behemot odparł wymijająca, choć jego głos jak zwykle ociekał wielkim opanowaniem. 
  Mimo to, Niebieskiej taka odpowiedź wystarczyła w zupełności. Zaraz puściła wyższego wilka, tym samym umożliwiając im dalszą wędrówkę. Po raz ostatni obejrzała się za siebie, w kierunku, z którego przyszli, chociaż już dawno straciła z oczu sylwetki wędrującego stada. 
 - Ej! Zaczekaj!- krzyknęła w stronę maszerującego powoli samca, który w tym czasie zdążył już znaleźć się kilkanaście kroków dalej. 
  Dobiegła do niego, w mgnieniu oka zrównując kroku z wędrującym tuż obok kompanem. Nie miała pojęcia, jakie przygody mieli przed sobą, ale po raz pierwszy od ich wymarszu naprawdę poczuła, że warto było czekać.

Behemot?
Sorki za tak chaotyczne opko, najwyraźniej późna pora nie sprzyja pisaniu :P

sobota, 25 czerwca 2016

Od Farce: Zabawa

      Obserwowałam duży obłoczek pary wydobywający się z mojego otwartego pyska, który specjalnie otworzyłam na tą okazję. Jako, że panowała ujemna temperatura, mogłam bez problemu wytwarzać takie cuda. Można to porównać do takiego stworka. Cóż, stworek nie stworek, jest on bardzo nieszczęśliwy. Dlaczego? Ano dlatego, że jego życie jest bardzo krótkie. Rodzi się, opuszczając ciepłe wnętrze moich płuc i uwalnia się. W tej milisekundzie można się poczuć jak prawdziwy Bóg, który daje poszczególnym istotom możliwość istnienia. Istota, o której teraz mowa jest moich dziełem, jednak nie dane mi się jest dłużej napawać tym widokiem, bowiem już po chwili niewyraźny kształt rozpływa się w powietrzu i znika, jakby go w ogóle nie było. A przecież dobrze go widziałam! Założę się, że nawet On nie miał wystarczająco dużo czasu by się nacieszyć i mną, i światem rzeczywistym, który, tak bezwzględnie, już po małej chwilce, odbiera mu to co było dla niego najważniejsze. To smutne, prawda? Odczuwam taką melancholię i współczucie przy jedynie pojedynczym takim obłoczku, podczas gdy w ciągu minuty wytwarzam ich tyle, ile razy zdołam odetchnąć, czyli najpewniej bardzo wiele. A co z innymi? Czy oni przejmują się takimi rzeczami? Czy nie lepiej czasem zatrzymać się na chwilę i spojrzeć na życie z lekko filozoficznego punktu widzenia? Taka myśl o małym stworku może albo przygnębić, albo nawet pocieszyć, bowiem możemy zdać sobie sprawę jakimi szczęściarzami jesteśmy. My, wilki, które z natury dożywają kilkudziesięciu lat nawet nie możemy się równać z innymi istotami. To ogromny dar żyć tyle czasu, ale i ogromna odpowiedzialność. Bo w ciągu tego długiego dla nas istnienia nie możemy zrobić czegoś co je z góry zaprzepaści i od startu, zamiast do mety, pobiegniemy na skarpę. Tak nie można robić. 
  Jednak, w takim razie, czy ja, wadera, która z dumą nosi imię Farce, mogę w ogóle myśleć o takich rzeczach? Przecież mówiąc o zaprzepaszczeniu swojego życia, czy to właśnie JA nie popełniłam takiego błędu? Och, głupi szczeniak, którym byłam, najpewniej dalej we mnie siedzi! Zdaję sobie sprawę, iż przyczyną dlaczego tkwię tutaj, akurat w tej watasze i z tą klątwą, jestem wyłącznie ja. To ja tutaj najbardziej zawiniłam. Bo przecież gdybym nie uniosła się moją próżnością, właśnie teraz, w tym momencie, zamiast biczować się i użalać się nad sobą, powłóczyć smętnie łapami po grubej warstwie śniegu, odczuwać pustkę w umyśle i sercu, mogłabym teraz siedzieć w towarzystwie MOJEJ i tylko MOJEJ watahy, wtulając się w ciepłe futro rodziny, i zapomnieć o świecie. Odkąd zdałam sobie sprawę z powagi owej sytuacji i tego, że nieprędko odnajdę moich bliskich, ten uciążliwy kamień, przywiązany mocną liną do mojego serca, teraz by tak nie ciążył. To dziwne uczucie masz wrażenie, że wypełnia Cię całkowita pustka, a jednak odczuwasz jakieś przytłoczenie. Jakby coś ciągnęło Cię w dół, nie pozwalając dalej pnąc się ku górze. To nieznośne i irytujące, głównie dlatego, że nie wiedziałam do niedawna co z tym zrobić. Ale teraz, gdy dowiedziałam się od Sonei o tak cennych dla mnie, i co najważniejsze – szczęśliwych, informacjach, czuję nową motywację. To nikłe światełko płomyczka nadziei, żarzącego się na tym pustym polu, gdzieś w oddali, nagle, jakby ktoś dorzucił do niego drewna, buchnęło potężnym ogniem i teraz nikt i nic nie jest w stanie go zatrzymać. 
 – Postój!
  Nagle, z tego odrętwienia wyrwał mnie głośny krzyk nieznanego pochodzenia. Poderwałam łeb do góry, odzyskując dawny błysk w oku i rozejrzałam się. Nim dotarł do mnie sens owego słowa, zobaczyłam nagle siadające wilki, który posadziły swoje zady na puszystej powłoce, która teraz okrywa cały ten teren. Zamrugałam kilka razy oczami, próbując oprzytomnieć. Czyn ten na szczęście poskutkował, bowiem w głowie ponownie zagrzmiał mi wrzask, okazało się, Ikany, a ja w mig pojęłam o co jej chodzi, co usprawiedliwiało nagłe dziwne zachowanie członków stada. Odetchnęłam znowu, po czym, tym razem w pełni świadoma tego, co się wokół mnie dzieje, rozejrzałam się dookoła, chcąc ocenić sytuację, której, de facto, nie analizowałam przez dobre kilka godzin, pogrążona w moich myślach. Zauważyłam, że ostatnio zdarza mi się to dość często. Co może być tego skutkiem? Tak naprawdę, to nie jestem do końca pewna, choć mam swoje podejrzenia. Pewnie to przez moje towarzystwo, a w zasadzie jego brak. Znaczy, Ventus towarzyszył mi całe życie, ciążąc jak kula u nogi, lecz przez ten dzień w ogóle się nie odzywał, czym niezmiernie mile mnie zaskoczył.
 – Farce?
  Ach, tak. Był jeszcze Raz.
 – Och, tak? – zreflektowałam się, przenosząc na niego mój wzrok i uśmiechając się lekko.
  Basior szedł za mną krok w krok przez cały czas, nadając ciągle. W sumie to nie była jego wina, bowiem sama celowo zadawałam mu krótkie, acz otwarte pytania, by go czymś zająć, a kiedy wreszcie zapytałam o tą całą legendę czegoś tam, rozćwierkał się na dobre. Sama, pomimo że koło niego szłam i udawałam, że go w skupieniu słucham, co jakiś czas przytakując łbem, byłam w innym świecie. To, co powiedział Raz wpadała jednym uchem i wypadało drugim, wyrzucając jak śmieci. Widocznie teraz dalej był przy mnie, czego na początku nie zauważyłam.
 – Pytałem się czy jesteś zmęczona – powtórzył swoją wcześniejszą wypowiedź, która przez przypadek również znalazła się na mojej kupce słów basiora, które nie są dla mnie istotne.
 – Ach, racja, tak, lekko jestem – odparłam jak najnaturalniej – Chodź, znajdziemy jakieś miejsce – rzekłam, wskazując łbem przed siebie. Może będę mogła gdzieś z nim się położyć, wymawiając się nagłą potrzebą snu, dzięki czemu w końcu może się przymknie. Choć nie miałam mu tego za złe. W sumie, gdyby nie okoliczności i to co teraz zajmuje mój umysł najbardziej, pewnie słuchałabym jego opowieści z zapartym tchem, bo to miły facet. Zabawny i potrafiący się rozluźnić. Może, gdy znajdę już swoje stado, zaproponuję mu dołączenie? Wtedy, z czystym sumieniem, mogłabym go bardziej poznać, bo bez wątpienia na to zasługuje. No, i zdaje się być zapalonym fanem rywalizacji, czego było mi trzeba. A najważniejszą i najlepszą cechą, którą w nim doceniam jest to, że gra czysto. Bo on na pierwszym spotkaniu nie robi hokus pokus, siabadaba du i nie wyczarowuje Ci pod Twoimi łapami tego cholernego, czarnego gryzonia! Ygh! Ten cholerny dupek… Cholerny, egoistyczny, zarozumiały, arogancki, wredny, bezczelny, pusty, zadufały, opryskliwy, lekceważący, efekciarski, zuchwały, oślizgły bezceremonialny, chamski, drwiący, dumny, nieokrzesany, niesubordynowany, oszczerczy, wulgarny, zjadliwy, źle wychowany, przemądrzały, uwłaczający, reklamiarski, tępy, niewłaściwy, rogaty, zepsuty, zdemoralizowany, zbyt poufały, plugawy, pyszałkowaty, szyderczy, nieokrzesany, kpiący i nadęty dupek! Pieprzony Gad…! Zrobi wszystko, by wygrać! Nawet oszukuje! Phi! Nie potrafi się pogodzić z tym, że potrafię go zdeptać, ot co. Bo co to? Och, facet przegrywa z tak delikatną, piękną, zmysłową, lekko stąpającą, dobrze wychowaną i oszałamiającą damą?! Toż to skaza na honorze! Boże jedyny, chroń go przed tym!
  Jeez, dlaczego w ogóle ten Padalec znów wślizgnął mi się do mojego umysłu?! (notka od Ri: ja DOSKONALE wiem dlaczego, hehehehe xD ) Ach, już wiem! Może dlatego, że teraz wywołuje u mnie odruchy wymiotne, gdy widzę go przytulającego się do tej całej… Luy. Hmpf! Głupi czort. Do wadery nic nie mam, dzięki niej wygrałam sprzeczkę z Razem, ale co u licha ona wyprawia? Och, niebiosa, uchrońcie mnie przed tym widokiem! Dlaczego… Dlaczego on w ogóle…
  Ych, stop! Stop, stop, stop! Moje myśli ostatnio wyrwały się spoza mojej kontroli. Uff, uspokój się Farce. Musisz być trzeźwa, nie otumaniona emocjami. Raz jestem pogrążona w swoim świecie, a raz przechodzę do tego, bo brutalnie na dół ściąga mnie irytująca obecność Gada. Muszę w końcu się uspokoić i wyciszyć. Może teraz, gdy mam usiąść gdzieś z Razem…
 – Ej! A ty dokąd?!
  Głośny, kobiecy krzyk był dla mnie jak cios w policzek, który zmusił mnie do otrząśnięcia się z mojego monologu i rozejrzenia się wokoło, by ustalić kto był w stanie zmusić swoje struny głosowe do takiego wysiłku oraz co go wywołało. Jak zwykle, jakby moje życie kręciło się wyłącznie wokół niego, mój wzrok napotkał Padalca, zmierzającego wolnym krokiem w stronę lasku. Niedaleko, bowiem jeszcze basior nie zdążył przebyć więcej niż kilka metrów, siedziała Lua, dalej na swoim miejscu, wyglądając na lekko oburzoną.
  Zatrzymałam się w miejscu, czując narastające zimno w łapach, ale również wilgoć, gdy śnieg pod wpływem mojej temperatury topniał w zastraszającym tempie.
 – Coś nie tak? – Z oddali dobiegł mnie głos basiora, który jeszcze chwilę temu maszerował przy moim boku.
 – Em… Co, ech, tak, tak – wymamrotałam, nie odrywając mojego przenikliwego wzroku od znikającej, czarnej sylwetki wiadomego osobnika, który już zdążył zanurzyć się w morzu oszroniałych drzew. – Wiesz… Jednak myślę, że się przespaceruję. Taki spokojny spacer dobrze mi zrobi – uśmiechnęłam się przepraszająco do basiora, odwracając swoją głowę w jego stronę. Ten jednak odwzajemnił mój gest z potrójną, a nawet może i poczwórną mocą.
 – Jasne! – powiedział wesoło, chyba rozumiejąc moją aluzję i nie będąc zbytnio zawiedzionym.

 – Dziękuję – rzekłam grzecznie i odwróciłam się, podążając śladami Padalca.
 – Hmm, znów wycieczka krajoznawcza czy śledzenie Twojego chłoptasia?
W mojej głowie zadźwięczał dobrze mi znany głos moje jakże serdecznego, fioletowego przyjaciela, który skutecznie poczęłam ignorować. 
  To tylko głupie docinki, które nie wniosą nic do mojego życia, zaraz będę miała ich pełno, ze względu na głębokość wody do jakiej się rzucam, więc spokojnie, Farce. Nie odpowiadaj…
 – Wiesz, że Cię słyszę, prawda? – zapytał kpiąco, wwiercając we mnie swój irytujący wzrok, lecz zaraz potem najwyraźniej odpuszczając i przeciągając się leniwie. – Oj, naprawdę, nie rozumiem Cię ani trochę. Znaczy… Pojmuję, że masz fisia na jego punkcie, ale kobieto… Dobra, wiesz co? Nie będę się w to zagłębiał. W końcu, to nie moje życie, nie? Hehe! – zażartował lekko, zaśmiewając się ze swoich słów.
  Westchnęłam, dalej mając przed oczami małe dziury, które wszyscy zwykli nazywać śladami. Dotrę tym tropem do tego małego, mizernego basiorka i go trochę powkurzam. No co? Mam prawo! Facet chce mieć chwilę spokoju? Niedoczekanie! Wreszcie mam okazję zemścić się, choć w malutkim stopniu za te moje nieźle nadszarpnięte nerwy, które to właśnie ON poharatał tak brutalnie…! Zemsta od dzisiaj będzie moim drugim imieniem! Tak! Farce I Mściwa! Na razie mu trochę podokuczam, a potem? Potem się coś wymyśli. Przecież jestem świetna w improwizacji, prawda? 
 – O wilku mowa… – mruknęłam do siebie w chwili, gdy moje oczy wychwyciły czarną plamę na horyzoncie. Im bardziej się zbliżałam, tym owy kleks był wyraźniejszy, a po chwili przybrał kształt pełnoprawnego wilka. No, pół wilka, a pół Gada, bo owy osobnik w środku był podły i oślizgły.
 – Ha, Jego Wysokość postanowiła się poopalać nad brzegiem morza? Może świeżego mięska? – rzuciłam kpiąco w jego stronę, gdy w końcu rozpoczęło się me ukochane przedstawienie z chwilą, kiedy postawiłam swój ostatni krok obok niego i kiedy usiadłam niedaleko, by w pełni móc rozkoszować się tą chwilą i widzieć jego poirytowaną mordę.
Ku memu zdziwieniu, basior nawet nie drgnął… Czekaj, co?
Nie, nie, coś jest nie tak. Po moim przyjściu tego nie zauważyłam, bo byłam zbyt zaaferowana tym, że mogę w końcu zacząć stepować na jego nerwach jak cholerna baletnica (to porównanie nie ma kompletnego sensu), ale czy on właśnie… Ma obojętną, znudzoną minę? I ona nie zmieniła się ani odrobinę, gdy się odezwałam?! Ej, ej!
  Parszywiec mnie ignoruje!
 – Hmm…
  Lecz postanowiłam, iż nic nie stanie mi teraz na drodze do świetlistej satysfakcji z jego zdenerwowania, toteż uśmiechnęłam się perfidnie w jego stronę, niezrażona brakiem reakcji Gada, który od początku wbijał swój wzrok w obiekt przed nim. Może to była zamarznięta tafla wody, jakiś punk oddalony o kilka metrów, może drzewa na drugim końcu jeziora, albo nawet trawa. Cokolwiek to było, pochłonęło całą jego uwagę.
 – Tak, tak, zima to cudowna pora roku! Można się ochłodzić…! Choć Tobie to nie jest potrzebne, co? Zimnokrwiści nie mają na co narzekać. A ty jeszcze zrobiłeś się taki ponury… Och, a to co? – zapytałam ironicznie, pochylając się do przodu z wrednym uśmieszkiem w taki sposób, by lepiej móc widzieć pysk basiora. – Oczy Ci już zmętniały! Kiedy zrzucisz skórę, co, Gadzie? – docięłam mu, patrząc się na niego niemalże pogardliwie, nie ukrywając swojego błysku w oku.
  Już otworzyłam paszczę, by zaśmiać się złośliwie, gdy w końcu owy Wąż spojrzał na mnie. Lecz nie było to jego typowe spojrzenie. Przesiąknięte pewnością siebie, chęcią kłótni, o nie. Basior najpierw powoli odwrócił łeb w moją stronę, niemal zmuszając się do takiego wysiłku i skierowania swojego wzroku na mą osobę, który począł wwiercać we mnie z taką siłą, że aż zamknęłam pysk.
 – Pilnuj swojego nosa, Żmijo.
  Kolejny cios. Cóż, muszę przyznać, że dobrze się z Luą dobrali. Ta policzkuje mnie głośnością swojego głosu, a ten tonem… Właśnie. Zimny jak lód, w który przed chwilą się wpatrywał. Czyżby to on pochłonął i wyssał z niego całą tą złośliwość…? Po tym zdaniu, choć niechętnie się do tego przyznaję, przeszły mnie ciarki. Znamy się ile? Kilka miesięcy? Przez te dni zdołaliśmy wymienić sporo wypowiedzi, a każda, przesiąknięta kpiną i sarkazmem, trafiała w nas bezbłędnie. I tak walczyliśmy, czekając na moment, aż któreś z naszej dwójki padnie pierwsze. Ale on… On teraz nie stosuje tych samych tekstów co zwykle. Gdzie się podział TEN Gad, z którym niedawno się zakładałam o to, kto będzie lepszy? 

  W jednej chwili znieruchomiałam, lecz nie odwróciłam wzroku. Oboje patrzyliśmy sobie w oczy, tocząc niemą walkę. Ja, zdezorientowana i zbita z tropu, on – zdecydowany i oschły. Jak mam odpowiedzieć? Co zrobić, do cholery?! Do tej pory zachowywał się zgodnie z podręcznikiem: „Dupek od A do Z, czyli jak rozgryźć Blade’a”. A teraz?! Teraz wyszedł poza schemat! W mojej głowie prędko otworzyłam ową książkę i przekartkowałam strony w poszukiwaniu odpowiedzi, ale nigdzie taki przypadek nie był uwzględniony. Czy złośliwe dupki nie powinny zachowywać się… Złośliwie? Wrednie? Chamsko? Irytująco? Czy on mnie właśnie zbywa? Nie, nie, nie. Nie mówcie mi, że parszywiec nie ma ochoty na kolejną kłótnię! Nie odpowiedział tak jak to miałby w zwyczaju! Czekajcie, jakby to szło…? Strona 119, rozdział 5… Najpierw prychnąłby kpiąco, potem obróciłby moją broń przeciwko mnie, czyli złapał za ostrze i wbił mi je w pierś!
  Co mu jest? Może jest chory? To przez ten zimny wiatr? Przewiało go! Dobry Boże, wołajcie medyka! Zbadajcie go! Zmierzcie temperaturę! Ych, co go kopnęło?! Najpierw zachciało mu się spacerków po lesie, potem siada sobie nad brzegiem jeziorka jak pierniczona księżniczka, a teraz to? Dlaczego on mnie tak denerwuje?! Nawet nie odpowiedział jakoś wrednie! Nie, czekaj! O to chodzi! Jak on to robi?! Potrafi zdenerwować mnie czymkolwiek co wyjdzie z jego pyska! Ten denerwujący, działający mi na nerwy, zaburzający mój spokój…
 – Ej! – zawołałam w jego stronę, choć dalej patrzył się na mnie tym swoim pozbawionym ironii, zobojętniałym wzrokiem. – Co to za ton…? – zapytałam, mierząc go wrogim spojrzeniem, który jeszcze nie tak dawno ociekał sarkazmem, który teraz z niego spłynął. Moja mina w jednej sekundzie pozbyła się swojego kpiącego wyrazu, biorąc na siebie jednocześnie hardość i zdecydowanie. – Gadzie, gdzie Twoja charyzma, huh? Poszła się pieprzyć razem z Luą? – odezwałam się głosem, który normalnie byłby chętny do błahej zaczepki, teraz ukazywał swoją agresję. Nie chce bawić się po dobroci? Dobra, będzie ostrzej.

Blade?

Od Blade'a (CD Luy): Śnieg zwiastunem melancholii

      Samiec spojrzał na Luę z lekkim... zdziwieniem? Powątpiewaniem? Zamyśleniem? Był to wzrok, jakim starszy i doświadczony krytyk sztuki przygląda się swojej siedmioletniej wnuczce i rysunkowi, jaki namalowała dla niego z okazji urodzin. Starzec próbuje doszukać się w wizerunku człowieka, stworzonego z kółka i pięciu kresek czegoś, co można nazwać zalążkiem sztuki, jednak jego wyczulone na piękno oczy są w stanie dostrzec jedynie bazgroły. A mimo to, kiwa w stronę małej wnuczki z uznaniem, udając podziw dla dzieła jej drobnych rączek, choć w rzeczywistości oczy dziadka pokazują coś zupełnie innego.
 Mówi się, że oczy są odzwierciedleniem duszy i myślę, że w tym momencie, użycie tego powiedzenia jest całkiem trafne. Starzec tylko grał przed dzieckiem zachwyconego dziadka, aby nie zrobić mu przykrości, ale głównie dlatego, że tak już musiało być i taka była jego rola. I tak, jak w oczach krytyka widać było powątpiewanie, tak samo wyraźnie tliło się ono w czerwonych ślepiach Blade'a. Jednak między wilkiem, a opisanym przeze mnie krytykiem sztuki, istniały trzy subtelne różnice. Otóż, oczy starca, wbrew temu co dowodził jego ciepły uśmiech, patrzyły na rysunek swej wnuczki (na bazgroły swej wnuczki, tak by je w myślach nazywał) z rozczarowaniem. Nie znalazł w nim szukanego piękna, nie widział tam niczego, co mogłoby przykuć jego uwagę. Według niego był po prostu brzydki, gdyż nie potrafił docenić uczucia, jakie zostało włożone w każde pociągnięcie pędzla i maźnięcie kredki. 
 Z kolei w spojrzeniu Blade'a, jakby pomyśleć o tym trochę dłużej, kryło się przeważnie rozbawienie. Poza tym, basior był bardziej zaskoczony, niż zniesmaczony zachowaniem towarzyszki, a na pewno daleko mu było do uczucia zawodu. No bo jakim prawem możemy czuć rozczarowanie, skoro od nikogo niczego nie oczekujemy? 
 Trzecią różnicą było to, że wilk, choć owszem przez chwilę miał wrażenie, że ma do czynienia z małym szczeniakiem, tak starzec faktycznie stał przed prawdziwym dzieckiem. Nie był więc tylko zmuszony, by ukrywać przed nim swoje prawdziwe uczucia, ale przede wszystkim, jego relacje z wnuczką były aż nadto formalne, choć oczywiście dzieciak wcale tego nie dostrzegał.
 Zdradnica nie tylko nie musiał ukrywać swych emocji, ale nawet nie omieszkałby się powiedzieć na głos, co myśli o zachowaniu Luy (oczywiście jego opinia byłaby zdecydowanie inna, niż ta, która nasuwała się starcu, kiedy oglądał rysunek wnuczki). Poza tym, między sytuacją wilka, a człowieka istniała jeszcze czwarta różnica, o której wcześniej zapomniałam wspomnieć. Otóż krytyk był zdecydowanie starszy od małej dziewczynki. Natomiast w drugim przypadku, to wadera, tuląca się nosem do szarego futra towarzysza, mogłaby być dla niego nie tylko babcią, ale i prababcią, jednak nie miało to żadnego wpływu na dziwną przyjacielską relację, jaka łączyła tą dwójkę.
 Basior przez chwilę przyglądał się (z lekkim pobłażaniem, tego nie dało się ukryć), jak Lua wtula swój zmarznięty nos w futro na jego piersi. Na początku przeszył go niewielki dreszcz chłodu, jednak zaraz temperatura jego ciała wyrównała się i teraz czuł już tylko wilgotny, wilczy nos. Patrząc na fioletową waderę, wbrew swej woli pomyślał o zmarzniętym dziecku, co (biorąc pod uwagę charakter i groźny wygląd Luy, jaki dodatkowo potęgowały blizny) wydało mu się całkiem zabawne. Na tyle, że Blade w końcu nie wytrzymał i parsknął śmiechem. Trochę innym, od tego wrednego rechotu, choć wciąż daleko było mu do przyjaznego rozbawienia.
 - C-co Cię t-tak bawi? Hę-ę?- zapytała, albo raczej mruknęła Lua, wciąż szczękając z zimna zębami. Dalej nie odsunęła pyska od piersi wilka, najwyraźniej jeszcze nie zdążyła ogrzać nosa.
 - Daj spokój.- Przeklęty zaśmiał się ponownie, choć już w mniej przyjemny sposób (a więc dla niego całkowicie normalny).- Zmarznięta i skulona, wyglądasz jak psie szczenię.- dla podkreślenia swoich słów, poczochrał towarzyszkę po głowie, tak, jak robi się to szczeniakom, przy okazji kołtuniąc jej długą grzywkę.
 Dopiero teraz Lua oderwała nos od futra basiora, przyglądając się samcowi spod przymrużonych powiek. Wyglądała, jakby się nad czymś zastanawiała, albo jakby miała ochotę wgnieść mu głowę w najbliższe drzewo. Po chwili jednak jej pysk przyozdobiła cienka kreska uśmiechu, nadając dziewczynie lekko zawadiackiego wyglądu.
 Wadera przekrzywiła głowę.
 - Szukasz porównania, czy próbujesz mnie obrazić?- wypowiedziała to, szczerząc się do basiora białymi kłami. 
 Teraz mógłbym nazwać ją co najmniej małym diabełkiem., pomyślał samiec, nawet nie spostrzegłszy, że uśmiechnął się na tą myśl.
 - A czy  c z u j e s z  się obrażona, Świetliku?- wskazał pyskiem kilka świecących łańcuszków i inne ozdoby, które wadera przez siebie przewieszała. Oczywiście nie zapomniał posłać samicy kolejnego, zadowolonego z siebie uśmiechu. 
 Lua otworzyła pysk i zaraz go zamknęła. Potrząsnęła lekko łbem, jakby dzięki temu chciała odgonić od siebie myśl,  która przed chwilą wpadła jej do głowy.
 - Wiesz co?- odezwała się w końcu, po kilku chwilach milczenia.- Czasem mam wrażenie, że tylko uśmiech ratuje Cię z bójek.
 W odpowiedzi, Blade posłał samicy ów szelmowski wyszczerz. Tak uśmiecha się diabeł, wyżynający niewinnych. Taki grymas mają na twarzach demony, które słyszą piski nękanych przez nich dzieci. Jest to pewna cecha rozpoznawcza, jaką zostały obdarzone tylko najgorsze szumowiny i pomioty Piekła. 
 Lua, odpowiedziała mu tym samym, a basior miał przez chwilę wrażenie, jakby patrzył w lustro.
 - Acha.- Fioletowa przytaknęła kilka razy, po czym klasnęła w łapy.- Właśnie ten!
 Blade w odpowiedzi wywrócił oczami.
 - Jest mi niezmiernie miło, że Ci się podoba.- mruknął, choć w rzeczywistości jego myśli biegły już po zupełnie innym torze.
 Fizycznie siedział właśnie tutaj- na śniegu, obok Luy, która już przestała wtulać swój nos w jego futro i najzwyczajniej w świecie z nim rozmawiała. On również odpowiadał na jej docinki, szczerząc się co chwila. Wszystko wyglądało tak, jakby basior był tylko tutaj i właśnie teraz.
 Jednak myślami był już bardzo daleko. Sama nie wiem, czy to przez to, że spadające powoli płatki śniegu tworzyły melancholijny nastrój, czy to dlatego, że ich odcień kojarzył mu się z białym futrem niebieskookiej Alfy, z którą rozmawiał jakiś czas temu, kiedy ta przydzieliła mu stanowisko Delty. Szczerze powiedziawszy, do tej pory nie rozgryzł dlaczego wybrała akurat jego, zwłaszcza, że wokół znajdowało się dużo innych starszych, bardziej odpowiedzialnych, a co ważniejsze  z a u f a n y c h wilków. Poza tym... sam nie był do końca pewien trafności swych przypuszczeń, ale kiedy rozmawiał z Ikaną, miał wrażenie, że jej ślepia świdrowały go na wylot. Być może była to wspólna cecha wszystkich przywódców? Wzrok, który (choć w przypadku przeklętej Alfy nie był ani srogi, ani bezlitosny) potrafił zmusić do posłuszeństwa. Może nie ślepego i całkowicie uległego, ale... coś w sobie  m i a ł. 
 Tak, mogła to być po prostu cecha, którą posiadają wszyscy przywódcy. Czy nabywają ją z czasem, czy też może zyskują ją w momencie urodzin? Tego basior nie wiedział, ale szczerze powiedziawszy, nie obchodziło go to za bardzo. Jego myśli zaprzątało teraz coś innego. Coś, a może raczej  c o ś. Podczas rozmowy z Ikaną, miał wrażenie, ze Alfa go przejrzała. Po prostu czuł, jakby jej ślepia mówiły "wiem kim jesteś", choć z ust wydobyło się jedynie "wybrałam Cię na Deltę Watahy Przeklętych". 
 Nie, to nie mogła być cecha wszystkich przywódców. A więc co takiego? Odpowiedź nasunęła się sama. Ikana musiała mieć do czynienia z magią. Albo sama była magiem, albo po prostu znała się na czarach, jednak Blade był całkowicie pewien, że wyczuła jego magiczne zdolności. Umiejętności związane z zakazanymi Czarnymi Zaklęciami. Nie podobała mu się myśl, że zostanie zdemaskowany (już i tak zrobił za dużo, kiedy to wyczarował przy tej hipokrytce Farce kwiat czarnej róży, niech Los będzie przeklęty, za to, że go do tego skusił!) , jednak bardziej ciekawiło go dlaczego w takim razie Alfa pozwoliła mu zostać i to jeszcze z taką pozycją u boku. To było dziwne... dziwnie fascynujące. 
 - Ej! A ty dokąd?!- usłyszał za sobą krzyk Luy, kiedy podniósł się i bezceremonialnie ruszył w pierwszym lepszym, obranym przez siebie kierunku.
 Basior odwrócił głowę, zdobywając się na ostatni złośliwy grymas.
 - Na koniec świata.- odparł, nie zatrzymując się ani na chwilę.
 Nie doszedł jednak daleko, gdyż po zaledwie kilkunastu krokach zatrzymał się wśród zaśnieżonych drzew i pokrytych szronem traw. Przez chwilę nasłuchiwał, a kiedy zrozumiał, że jedynym odgłosem, dźwięczącym mu w uszach była cisza i nikt za nim nie idzie, ponownie ruszył przed siebie. 
 Przed siebie... czyli właściwie gdzie?, no właśnie, nie wiedział tego. Nie miał też pojęcia czemu wstał tak nagle i dlaczego ruszył akurat w tym kierunku. Nie rozumiał też czemu jego łapy wybrały na odpoczynek akurat tamto miejsce- przy jeziorze, które za sprawą niskiej temperatury zostało skute lodem. Oddalił się od watahy... być może jakaś część jego umysłu chciała pobyć sama?
 Blade uśmiechnął się paskudnie na samą myśl o czymś tak absurdalnym. Ciekawe co teraz powiedzieliby jego starzy znajomi, gdyby zobaczyli go w takim stanie? Jak zareagowałby Carrick, co wytknąłby mu Rever? Bliźniacy Murran i Diamon pewnie nie przegapiliby świetnej okazji, by trochę przedrzeźniać basiora, Liesel po raz kolejny zażartowałaby o duchu, który rzekomo opętał ciało Zdradnicy, a Gwen...
 Cóż, na ten temat mógł już tylko spekulować. Miał teraz ważniejsze rzeczy na głowie, choć najpierw wypadałoby zrobić coś z tą zamyśloną miną. To nie powinno być trudne, zazwyczaj bez problemów przywoływał na twarz złośliwy uśmiech, zaś zbójeckie spojrzenie przychodziło chwilę potem. 
 Doprawdy, nie wypada, aby Delta zachowywał się, jak na wilka przystało., pomyślał. Nie wiedzieć czemu, ta myśl niezwykle go rozbawiła.

środa, 15 czerwca 2016

Od Winter

- Zimne dni i górski wiatr
I deszcz podszyty chłodem
Zrodziły mroźnych piekieł moc
I to serce skute lodem.
Powtórzyłam to jeszcze raz. I następny. Jak co dzień. Cztery proste linijki brzmiące mi bardziej znajomo niż moje imię. Cztery proste linijki które w klatce utrzymywały mnie w jednym kawałku. Po ucieczce powtarzane tuż przed snem i zaraz po przebudzeniu. Bynajmniej nie robię tak kierując się sentymentami. Nie znam czegoś takiego. Powtarzam swoją litanię by nadal pamiętać jak się mówi. Cenię tę umiejętność i przewagę jaką mi to daje, na tyle, żeby nie zaprzepaścić szans, które z tego tytułu dostanę.

Do moich uszu dotarł szelest. Odruchowo zerwałam się na łapy warcząc i jeżąc sierść. Rozejrzałam się czujnie dookoła usiłując odnaleźć źródło niepożądanego dźwięku. Owy szelest brzmiał mi dziwnie znajomo. Nie pamiętałam skąd go znam, ale byłam pewna, że już go słyszałam. Znów zaszeleściło. Raz jeszcze przeczesałam wzrokiem okolicę zatrzymując wzrok odrobinę dłużej na... No właśnie. Na czym? Zapomniałam nazwy tego, tak samo jak całej reszty. Na wielkiej roślinie. Jak jej było? Darwo? Derwo? Nie... Nie tak.
- Drzewo - wyszeptałam. Tak. Chodziło mi o drzewo. I te chyba zielone przedmioty kołyszące się na wietrze. Nie mam pojęcia co to. Nigdy nikt nie nazwał tego przy mnie. Wiem tylko, że nie jest to agresywne i wydaje dźwięki. Usiadłam ciężko na ziemi. Już wiem skąd znam szelest. To te obiekty na drzewach wydały ten dźwięk. Czy powinnam być zagubiona w tym niezrozumiałym świecie? Kiedyś coś takiego usłyszałam. "Czuć się zagubioną". Co to właściwie znaczy? Potrząsnęłam głową. Zawsze tylko same pytania, nigdy odpowiedzi. Położyłam się wygodnie na ziemi i zasnęłam pod bezchmurnym gwiaździstym niebem.

Obudził mnie huk wystrzału i głośne ujadanie psów myśliwskich. Zagrożenie. Znów mnie znaleźli. Kolejny dzień bez jedzenia. Jeden z wielu. Każdy z nich jest taki sam. Biec od świtu do nocy, spać nasłuchując czy nie nadchodzą i znów zrywać się do ucieczki. Mam nad nimi przewagę. Ich zapasy kiedyś się skończą - ja potrafię żyć długie miesiące na szczątkowych porcjach pożywienia i wody. Teraz jednak nie ma czasu. Wstałam, otrzepując sierść z drobnych patyczków i elementów ziemi, odrzuciłam na bok grzywkę by mi nie przeszkadzała i biegiem ruszyłam w daleki nieznany mi świat.

Znów biegłam aż do nocy. Z tym samym rwącym bólem mięśni błagających o choć chwilę wytchnienia. Nie dane im. Albo ludzie albo ja. A tę walkę mam zamiar wygrać za wszelką cenę. Dzisiaj nie zatrzymam się na noc. Dam radę iść aż do rana. A jeśli nie, będę się czołgać. Ucieknę ludziom na tyle, by znalezienie mnie graniczyło z cudem. Będę wolna. Bez widma klatki ciągnącym się za mną jak kolejny "dar od losu". Tylko nie wolno mi się zatrzymywać. Mogę zwolnić, ale nie stanąć. Ignorując ból i coraz bardziej uporczywe uczucie głodu. Przebiegłam już dziesiątki kilometrów stale uciekając pogoni. Być może czas to zakończyć. A jednak marsz nie szedł mi tak dobrze jak zakładałam z początku. Zbyt wolno, lecz mimo chęci nie potrafiłam dać z siebie jeszcze więcej. Ale nie poddałam się. To jest mi równie obce co świat który mnie otacza.

Nie dałam rady przejść całej nocy. Na dwie godziny przed świtem padłam na ziemię drżąc z wyczerpania. Nie miałam dość sił by wyszukać sobie kryjówki. Zasnęłam tak jak padłam - przypominając bardziej truchło niż wilka który odpoczywa przed dalszą trasą. Lecz dużo dalej niż ludzie się tego spodziewają. Nie miałam snów. W zasadzie nigdy nie posiadam czegoś takiego. Mój umysł stale broni się przed nową wiedzą, więc sny także są mu obce. Nie mam pojęcia ile przespałam. Godzinę czy dobę... Nie było to istotne. A przynajmniej nie w tej chwili bowiem obudził mnie głos. Słuchając tego co podpowiadał mi mój odruch wstałam przyjmując jak najgroźniejszą postawę. Jednak to co zobaczyłam przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Przede mną stał wilk...

Ktoś coś?

wtorek, 14 czerwca 2016

Nowa wadera Winter

http://img04.deviantart.net/e6ba/i/2009/147/a/0/where_willows_never_weep_by_luna_v.png
Imię: W jej stronach zwano ją Północną Gwiazdą. Ty natomiast możesz mówić Winter lub Lodowata Morderczyni, jeśli tak wolisz.
Płeć: wadera
Wiek: Ma 1005 lat. Liczy się jednak jako 5, bo na tym jej się zatrzymało, teraz jednak znów leci normalnie. (To fenomen który całkiem jasno tłumaczy jej historia)
Partner: Winter nie wie co to znaczy "miłość"...
Rodzina: Przeszła do niebytu już dawno temu.
Stanowisko:Wojowniczka. Najstraszniejsza i najbrutalniejsza na całej Północy.
Wykształcenie: Wojskowe, magiczne
Charakter: Winter jest... zimna. Lód dawno wyparł z niej takie uczucia jak miłość czy współczucie. Zaskakującym faktem jest to, że nie odczuwa ona żadnych uczuć. Bezduszna i bezlitosna, nie cofnie się przed niczym. Małomówna, ale nie nieśmiała. Wręcz przeciwnie- dumnie kroczy z uniesioną głową. Częściej słucha i obserwuje niż mówi, dzięki czemu nic nie umyka jej uwadze. Jest aspołeczna, a pomimo braku uczuć jest też skryta. Nie dowiesz się, więc o czym ona myśli. Jest brutalna, a jeśli już coś powie, ocieka to wręcz przerażającą obojętnością. Tym samym tonem poinformuje cię o śmierci twojej matki i stwierdzi, że obiło jej się o uszy jak przystojny mężczyzna powiedział o tobie coś miłego. Słowa szczęście, miłość czy nawet rodzina są jej obce. Zamknięta w swojej lodowej twierdzy nie dopuszcza do siebie nikogo... A co z jej sercem? Nie mam pewności czy dalej jest na swoim miejscu, ale na pewno znajdziesz tam bryłę lodu, której nie stopi nawet najgorętszy ogień. Jest samowystarczalna i niezależna od nikogo. Nieustępliwa i twarda jak wieczna zmarzlina, otaczająca miejsce w którym się wychowała. Urodziła się w innym świecie, tysiąc lat temu- nie dziw się więc, że jest nieco staroświecka. Nie znała też innych kolorów poza bielą i błękitem, nie wiedziała czym jest trawa, jak brzmi śpiew ptaków... Nie łudź się, że pod maską zimnej obojętności znajdziesz cokolwiek, bo w środku nie ma już nic...
Historia: Kiedyś, gdy była jeszcze Północną Gwiazdą była miłą i towarzyską waderą. Ciepłą dla wszystkich pomimo niegościnnego klimatu północnego koła podbiegunowego- jej domu. Pewnego dnia wybrała się na polowanie, którego nie dane jej było zakończyć. Wyruszyła na nie ze swym partnerem- Lodowym Gromem, ale zastała ich burza śnieżna. Winna temu była okrutnie zazdrosna o pozycję w watasze wadera imieniem Mroźna Zorza. Partner Północnej Gwiazdy uszedł z życiem, lecz jej nie mogło się udać. Została pogrzebana żywcem w lodzie. Zapadła w podobny do snu trans, chociaż wolała umrzeć. W tym czasie nie śniła, nie czuła... Czas także nie miał na nią wpływu, jednakże jego upływ odcisnął na niej swe piętno. Wyglądało na to, że wystarczyła by iskra, a ta wadera powróci taka jak kiedyś. Nic bardziej mylnego... Jej lodowe więzienie nieustannie wysysało z niej resztki dawnej osoby. Minuta po minucie, dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, bezpowrotnie traciła to co było dla niej najcenniejsze. Po wielu latach zaczęła też powoli tracić pamięć, nawet te wspomnienia, które na wielki powinny zostać w jej głowie. Przetrwała tylko jedna informacja- jej imię. Natura jednak wykazuje się swego rodzaju sprawiedliwością, ponieważ w miarę upływu czasu zyskiwała osobliwą moc Lodu. W końcu po wielu wiekach, znowu mogła zobaczyć słońce. Odzyskała wolność po tysiącu latach uśpienia. Znów mogła myśleć, ale jej myśli pozostawały niezrozumiałe, mogła się poruszać, ale nie miała dokąd iść, mogła mówić, ale nie było nikogo kto mógłby ją wysłuchać... Z jej charakteru też nie zostało już nic. Stała się pustą skorupą, nieznającą uczuć nędzną imitacją wadery, którą była kiedyś. Odarta ze wszystkiego, pełna niezłomnej determinacji i kierowana wyłącznie instynktami ruszyła przed siebie...
Po długiej nieustającej wędrówce wśród śniegu i lodu, dotarła w inne, nieznane jej miejsce. Pod jej łapami rozciągała się ziemia, jeszcze uboga, ale jakże niepodobna do lodu czy śniegu. Jednak wilczyca nie przejęła się nią zbytnio. Ciekawość czy szczęście były jej równie obce co otaczający ją krajobraz. Okazuje się jednak, że los ma okropne poczucie humoru, bowiem wadera natknęła się na osadę ludzi. Zamordowała jednego czy dwóch, ale przeciwników było zbyt wielu. Złapali ją i uwięzili, lecz ona dalej pozostawała niewzruszona... Ba! Nawet mordując nie gościły w niej żadne uczucia, prócz woli przetrwania. Wkrótce nawet ludzie przekonali się, czym stała się owa wadera. Chciwi natychmiast postanowili sprzedać ją organizatorowi nielegalnych walk psów. Jak się pewnie domyślacie, została sprzedana za wysoką cenę, a na ulicach natychmiast zaczęły się pojawiać pierwsze plotki o następnej walce. Wkrótce po plotkach na ulicach pojawiły się plakaty.
Nadano jej nowe imię, Winter. Wydawało się wręcz idealne, wadera była bowiem biała jak śnieg i zimna jak lód, zatem uosabiała zimę w najbardziej przerażającym wydaniu. Szybko stała się najbardziej popularną zawodniczką na ringu. Nadano jej nawet pseudonim ,,Lodowata Morderczyni", ponieważ wciąż była niezwyciężona, natomiast każdego przeciwnika mordowała w straszny sposób. Jednakże dalej była pozbawiona uczuć. Po kilku latach spędzonych w ciasnej klatce, coś zaczęło w niej pękać. Jednakże nie był to powód do radości, bowiem jedynym uczuciem które poznała był gniew. Walka za walką rósł on, w końcu przemieniając się w furię. Właśnie wtedy ujawniła się jej niezwykła moc. Cała wioska zamarzła, a wszystkich którzy w niej byli spotkało dokładnie to, co ją tak dawno temu. Wtedy też pierwszy raz odczuła strach, ale szybko o nim zapomniała i nie pojawił się on już nigdy później...
Klątwa: Winter nigdy nie pytała o nazwę jej przypadłości. Nie miała też głowy do wymyślenia jakiejś nazwy. Jeżeli już o tym wspomina używa raczej określenia "Wypadek" czy "Nie pamiętam".
Zasady klątwy: "A klątwa ta wieczną się stanie i żadnym sposobem prócz śmierci zdjąć jej nie będzie dane". Winter ma dziurę w pamięci wielkości góry lodowej. Regularnie traci też pamięć, zupełnie jakby jej umysł samoistnie czyścił się ze wszelkich zbędnych informacji. Wadera czasem sobie coś przypomina, czasem nie, ale na ogół po każdym "czyszczeniu" coś jej w głowie zostaje. W wyniku klątwy Winter nie posiada też zdolności odczuwania nawet najprostszych uczuć. Kolejną z jej przypadłości jest chłodna aura, która w zależności od jej nastroju waha się w okolicach 0 stopni Celsjusza. Ciepło szkodzi tej waderze, a nawet powoli ją zabija. Jednak, żeby jej życie nie było do końca skreślone uzyskała ona osobliwą umiejętność tworzenia i kontrolowania lodu oraz bardzo ograniczoną zdolność obniżania temperatury. Nie stanowi to dużego zadośćuczynienia za krzywdy, ale gdyby Winter była zdolna odczuwać uczucia prawdopodobnie byłaby wdzięczna losowi.
Głos:
Nick na howrse: Apocalypse Rider