piątek, 17 marca 2017

Od Luy (CD. Winter)

 Powoli, nieśpiesznie otworzyłam oczy. Ziewnęłam przeciągle i tak głośno jak tylko potrafiłam, może nawet trochę demonstracyjnie, choć dość szybko spostrzegłam, że jestem zupełnie sama.
 - Nos mi zmarzł- wymruczałam siadając.
 Przynajmniej się już zagoił. Ze wszystkich styranych życiem, części mego ciała, nos obrywał najczęściej i najbardziej. Był żądlony przez pszczoły, gryziony przez złośliwe gryzonie i nie tylko, narażany na odmarznięcie oraz obijany o kamienie, drzewa, ziemię, zmarzniętą ziemię, inne wilki i wszystko inne co tylko przyjdzie wam do głowy. Plastikowy medal dla osoby, która znajdzie coś czym  jeszcze ten nieszczęsny narząd węchu nie oberwał.
 Rozejrzałam się po grocie. Nie była zbyt duża, ale bynajmniej nie ciasna, bo na moje oko, to jeszcze kilku introwertyków znalazłoby sobie bezpieczny kącik z dala od kogokolwiek.Winter nie było chyba w pobliżu. Zaczęłam się przechadzać bez konkretnego celu. Zaglądałam do zagłębień i szczelin w skale i przesuwałam kamienie, jednocześnie miętosząc w zębach znaleziony pod jednym z nich patyk. O dziwo nie uschnięty.
 Przypomniało mi się o co wcześniej zapytała mnie Winter. O pseudonim. Kto tego tak właściwie używa? Zresztą nie to jest ważne, sama miałam kiedyś kilka ksywek. Bardziej interesuje mnie, kto się nim przedstawia? Dla kogo jest on ważniejszy od własnego imienia? No dobra, przyznaję, że można zostać wrobionym w wyjątkowo debilne imię i zwyczajnie go nie lubić. Wtedy wystarczy się przechrzcić. Od tak wymyślić sobie nowe. Nieznajomy ci tego nie zweryfikuje. (Sama coś o tym wiem, uwierzcie mi.  Moje imię nie zawsze brzmiało tak pięknie, dźwięcznie i prosto.) A może to element jakiejś egzotycznej kultury?  Jak u tych z poprzedziurawianymi nosami lub zawsze uwalonych farbami gości z piórami za uchem.
W pewnym momencie wypatrzyłam coś tuż przy wejściu i całkowicie zapomniałam nad czymś jeszcze chwilę temu się głowiłam

***

 Kiedy Winter weszła do jaskini, ja leżałam na grzbiecie przerzucając małą, zajęczą czaszkę od łapy do łapy. Kiedy próbowałam przerzucić ją z przedniej na jedną z tylnych wykonałam jakiś dziwny, nieskoordynowany ruch i obiekt mojego zainteresowania poszybował ku wyjściu, ledwo co omijając głowę wadery. Ta spojrzała najpierw na mnie, potem na czaszkę, na mnie, na czaszkę, na mnie, na czaszkę i znowu na mnie. Z mojej perspektywy wadera wyglądała jakby stała na suficie.
 -Podasz mi to?- spytałam głosem właściwszym raczej dla proszącego o pomoc dziecka, niźli emerytki. 
 Samica nawet nie próbowała tego komentować. W ogóle nie wyglądała na taką co cokolwiek komentuje. Chwyciła kość w zęby i rzuciła w moim kierunku. 
 Zabawa rozpoczęła się na nowo.
 - Hej- zagaiłam- Niby wiem, że masz problemy z pamięcią...- mój głos był raczej beztroski, czuć w nim było jednak pewną ,,luźną refleksję"- ... ale czy przypomina ci się może bajka o zającu, który zapolował na wilka?
 Oczywiście, że nie pamiętała. To było czuć. Choć, mogła też nigdy jej nie usłyszeć. Opowieść ta była dość stara i niezbyt pouczająca. Mało któremu rodzicowi chciało się marnować czas na bajeczki, a już zwłaszcza te nie wnoszące niczego wartościowego do wychowania szczeniaka. 
 Nie słysząc odpowiedzi wadery, kontynuowałam swój monolog:
- Z moich obserwacji wynika, że masz raczej słabą pamięć, więc nie widzę sensu w opowiadaniu ci całości, której i tak nie spamiętasz.- rzuciłam, a w moim tonie nie było ani odrobiny złośliwości. Brzmiało to też trochę jakbym nie była zainteresowana własną wypowiedzią.-  Ale z grubsza to opowiada to o zajączku, któremu znudził się wegetarianizm i ciągłe ucieczki przed drapieżcami, więc postanowił stać się jednym z nich.-przerwałam na chwilę zerkając na obojętny wyraz pyska ,,rozmówczyni", po czym znowu skupiłam spojrzenie na swojej zabaweczce- Nie użył żadnego podstępu, nie zastawił ani jednej pułapki. W żaden sposób  nie wykazał się sprytem. Po prostu, na wilczy, nie zajęczy sposób, rzucił się drapieżcy do gardła i zabił. 
 Na dłuższą chwilę zapadła głęboka cisza. Przestałam bawić się czaszką i wykopałam ją gdzieś w kąt groty. To nie była cała historia, ale nie czułam potrzeby w dodawaniu czegokolwiek. 
 - To co, idziemy?- rzuciłam beztrosko, wstając i ruszając w kierunku wyjścia.
 Winter podążyła za mną wzrokiem. Przez moment wyglądała jakby się nad czymś zastanawiała, jednak  chwilę potem potrząsnęła głową i poszła z mną. 
 - Do kąt?- w jej tonie jak zwykle nie było słychać zbyt wiele. A tak właściwie to zupełnie nic.
 Uśmiechnęłam się. Należy mi się plastikowy medal za sprowadzanie przybłęd.
 - Do kółka anonimowych kalek i socjopatów, oczywiście.

Winter? Ja wiem, ja wiem... Wykazuję się hipokryzją w ogóle stawiając ten ,,zachęcający" znak zapytania.