sobota, 31 października 2015

Nowy Basior Mamoru

http://img09.deviantart.net/3df9/i/2013/154/9/1/dust_devil_by_innali-d67qa5y.png
Imię: Mamoru
Płeć: Basior
Wiek: 6 lat.
Partner: Kto wie, może los sprawi, że odnajdzie tą jedyną?
Rodzina: Stare, ledwo pamiętne czasy. Dzieciństwo Mamoru po prostu nie jest warte uwagi.
Stanowisko: Strateg, łowca.
Wykształcenie: Bliżej nieokreślone.
Charakter: Pierwsze wrażenie, które natychmiast nasuwa się na myśli gdy go spotkasz, to wzmianka o podrywaczu. Tak, ma on zadatki na podrywacza, ale nie typowego. Bywa mało uczuciowym zwyrodnialcem, ale jeśli kogoś kocha, jest to uczucie prawdziwe i niepodważalne. Złośliwością nie gardzi, lecz stara się z lekka ograniczać, bo była ona na zbyt wysokim poziomie. Nie kryje się z odczuwanymi emocjami. Jeśli coś mu nie pasuje, po prostu powie to wprost, bez zbędnych gadek, krócej mówiąc, jest szczery czasem aż nazbyt. Pewność siebie jest u niego normą. Lubi od czasu do czasu sam siebie pochwalić, czy rzucić komplementem do swojej osoby. Cudze zdanie bierze pod uwagę tylko gdy przyjdzie mu na to ochota,czyli raczej rzadko. Do innych odnosi się z należytym szacunkiem. Ma pełną kulturę, nie odznacza się chamstwem. Potrafi doskonale pracować zarówno indywidualnie, jak i w grupie. Wydawało by się, że dobry z niego wilk, prawda? I tu pojawia się fala wad Mamoru. Basior ten uwielbia rozlew krwi, doskonale morduje. Można powiedzieć, że do tego został stworzony. Bywa agresywny i opryskliwy. Nie jest to jednak sprawą jego charakteru, a klątwy. Często nie słucha innych, zwyczajnie ucieka myślami. Nie należy do postaci ambitnych, może ujmując inaczej, ambicje ma, ale lenistwo nie pozwala muna ich dokonanie. Bywa bezinteresowny na cudze emocje i odczucia, choć czasem potrafi współczuć bardziej niż ktoś inny. Jest cierpliwy, ma czekać, poczeka.
Historia: Nie ma co dużo opowiadać. Jako szczeniak wychowywał się w całkiem miłej rodzinie. Kochał ponad życie swoją matkę, którą z czasem uśmierciła choroba. Mamoru wówczas zamknął się w sobie. Odrzucił towarzystwo innych szczeniąt, w tym braci i sióstr. Ojciec nie użalał się nad startą żony, gdyż nie była ona jego jedyną kochaną waderą. Miał kochankę, do której udał się niezwykle prędko, zabierając ze sobą dzieci. Gdy Mamoru poznał wilczycę, wiedział, że jest przebiegłą istotą. Nie mylił się. To ona zatruła jego matkę, by następnie odebrać jej serce, które było złote. Niestety nieprzeciętnie głupia wadera nie pomyślała, że jest to przenośnia, a chytrość zgubiła ją do tego stopnia, że otruła posiadaczkę skarbu. Mamoru dowiedziawszy się o tym, rzucił jej wyzwanie, które przegrał. Tak został przeklęty. Nie mógł wytrzymać towarzystwa zdradliwej wilczycy oraz niewiernego ojca, więc uciekł. Tak natknął się na zupełnie obcą mu watahę, lecz nie mógł nie skorzystać z okazji rozpoczęcia nowego życia.
Klątwa: Palontalar.
Zasady klątwy: Klątwa wrzuciła do jego DNA cząstki jakiegoś tygrysa. Posiadł on wówczas agresję, chęć mordu i czasem nieopanowany gniew. Dodatkowo jego ciało zmieniło się, przystosowując go jeszcze bardziej do nieustannej walki. Mamoru mimo wszystko stara się z klątwa walczyć, więc ogranicza jak najbardziej wszelakie agresywne czynności. Stara się wyżyć podczas łowów.
Głos:

 Nick na howrse: Sinners

Od Grim'a: Między niańką, a mordercą.

-Hej, Lukas! Gdzie ty biegniesz?- wesoły głos niewielkiej istotki rozniósł się po lesie.
Należał on do nikogo innego jak do drobnego, niemalże półrocznego szczeniaka, który, jak torpeda, puścił się w pogoń za swoim rówieśnikiem, wywracając się co kilkanaście kroków i potykając się o własne łapy.
-Goń mnie!- odparł tylko Lukas i choć on sam również nie był mistrzem w przeskakiwaniu tak wielkich (jak dla szczeniaków) przeszkód, w postaci pni, wystających korzeni, czy grubych gałęzi, to przyspieszył trucht, kiedy kolega zaczął go doganiać.
Szczeniaki bawiły się tak w najlepsze i prawie w ogóle zapomniały o całej sytuacji, która spotkała je zaledwie dwie godziny temu, A było to tak...
Grim wędrował samotnie po, jak wcześniej myślał, zupełnie opustoszałych terenach. Wszędzie, gdzie się zatrzymywał, dookoła niego rosły tylko drzewa... ogromne, rozłożyste, które powoli zaczęły tracić swe liście. Nie potrzebował snu (albo właściwie, nie mógł zasnąć), dlatego też wędrowanie dniami i nocami nie stanowiło dla niego żadnego problemu. Oczywiście, co jakiś czas musiał zatrzymać się na odpoczynek, lub zapolować na mniejsze zwierzę, jednak nie musiał tracić kilku godzin na spanie. W innych okolicznościach zapewne znów przeklinałby swoją klątwę, jednak podczas tułaczki okazywała się niezwykle przydatna.
A gdzie go tak wiodło? Na koniec świata... i jeszcze dalej. Najdalej, jak tylko jest to możliwe. Na południe, w przeciwnym kierunku, z którego przyszedł.
Właściwie to nie miał żadnych konkretnych planów. Chciał iść przed siebie, nic więcej. Nie wiedział co może go spotkać na drodze, choć zakładał wiele scenariuszy. W żadnym z nich nie uwzględnił jednak dwójki szczeniaków, które zgubiły swoją watahę i desperacko próbowały odnaleźć rodzinę. Kiedy po raz pierwszy je spotkał, miał zamiar je przegonić, jak to zwykle czynił ze starszymi osobnikami. Ale dwa malce zdawały się nieustraszone. Nie bały się ani jego ślepi, ani rozciętych warg w dziwnym, trochę przerażającym uśmiechu. Ani nawet czarnego szlamu, który wypływał z niego zamiast krwi, za każdym razem, gdy przeciął sobie skórę. Ale dzieci chyba po prostu tak mają, nie boją się niczego, do póki rodzic nie powie lub nie udowodni mu wyraźnie, że to coś faktycznie jest groźne.
Dlaczego zdecydował się pomóc im odnaleźć rodzinę? Z dobroci? Pffff... jasssne, i czego jeszcze?! Zrobił to właściwie tylko i wyłącznie z jednego powodu- z nudów. Nie miał niczego w planach, a jego niekończąca się wędrówka mogła przecież poczekać, prawda? Poza tym dwa malce miały naprawdę wielkie szczęście, że trafiły akurat na Grim'a. No, właściwie to szczęście i nieszczęście. Basior nigdy nie lubił dzieci, dlatego z początku starał się je ignorować, jeśli przestraszenie ich nie wchodziło w grę. Ale szczeniaki uczepiły się go jak rzepy, więc o samotnej wędrówce nie było mowy. Całe szczęście, że Grim wiedział, gdzie jego dwaj nowi towarzysze powinni się udać.
Malce opowiedziały mu całą historię, o tym jak i gdzie zgubiły rodzinę. Stwierdzenie "na północy" z reguły nie pomogłoby wielu wilkom, ale biały basior doskonale znał tamte tereny. Poza tym dowiedział się od smarkaczy gdzie zawędrowała ich wataha. Opowiadały, jak alfy ich stada były zmuszone poprowadzić watahę na nowe, bardziej urodzajne tereny. Wśród wilków krążyły plotki o zamieszkaniu nowych terenów, niedaleko ogromnego, szafirowego wodospadu. Cóż, takie miejsce naprawdę trudno było przeoczyć, a ponieważ Grim wędrował właśnie stamtąd, on również nie przeoczył ogromnego wodospadu. Znał te tereny, nie miał co robić i lubił wędrować. Co więc stało na przeszkodzie, by zaprowadzić szczeniaki do domu? Nic... choć niech gremliny nie myślą sobie, że będzie robić za niańkę. A już na pewno nie miał zamiaru za nimi biegać i szukać ich wśród stert liści.
-Przestańcie tak wrzeszczeć.- mruknął w ich stronę.
Właściwie to nie przeszkadzały mu te krzyki, a przynajmniej nie aż tak bardzo... ale sama świadomość, że mógł oglądać ich zawiedzione miny odrobinę go bawiła. Taaak, on z pewnością nie powinien był zajmować się malcami. Czy był okrutny? Cóż, on by tak tego nie nazwał. ale na pewno nie należał do tych najnormalniejszych. Czy był stuknięty? No, może troszeczkę.
-Dlaczego jesteś taki straszny?- jeden malec podbiegł do niego. Ten drugi miał chyba na imię Chusei, choć Grim nie był do końca pewien.
-Ja? Straszny?- uśmiechnął się z pobłażaniem, unosząc jedną brew do góry.
-Straszny ponurak z ciebie.- dodał Lukas, któremu również znudziło się bieganie po lesie i postanowił dołączyć do rozmowy dwóch towarzyszy.
Drugi szczeniak pokiwał energicznie głową, potwierdzając słowa swojego przyjaciela.
-Cięgle marudzisz i nam wszystkiego zabraniasz... jakbyś się nie wyspał!- Chusei dodał, śmiejąc się zadowolony. Lukas również zaczął się śmiać, choć Grim nie miał pojęcia co ich tak rozbawiło. Nigdy nie zrozumiem tych gremlinów i ich dziwnego poczucia humoru.
Choć w jednym te smarkacze faktycznie miały rację. Nie wyspał się ani dziś, ani wczoraj... ani przez ostatnie pięćdziesiąt lat. Ale one nie wiedziały o jego klątwie, ani o tym ile tak naprawdę żył.
Może gdybym im powiedział w końcu by się przestraszyły? Uznały by mnie za... ducha? Wampira...?
Taki oto pomysł narodził się w jego głowie. Przez chwilę zastanawiał się dlaczego tak bardzo zależało mu na przestraszeniu tych bachorów. Może po prostu naprawdę ich nie lubił... albo nie podobało mu się, że malce niczego się nie bały.
-Nigdy się nie bawiłeś?
-Ohh, ależ oczywiście, że potrafię się... bawić.- uśmiechnął się ni to wrednie, ni tajemniczo.
Młode przysunęły się bliżej i zaczęły przyglądać się mu z wielką uwagą, jakby właśnie miały usłyszeć od nieznajomego wilka lekcje swego życia.
-Kiedyś, dawno temu brałem udział w pewnej wojnie. Widzicie, byliśmy dość... wyjątkową armią. Kilku z nas posiadało dość dziwne zdolności. Zapędziliśmy wrogie nam wilki do mglistej doliny... utknęli wśród gęstej, mlecznej mgły.
-I co się stało dalej?
-Dalej..? Wtopiłem się w nią. Nie było mnie zupełnie widać, dzięki mojemu ubarwieniu, ale również specjalnym zdolnością, których nauczyłem się podczas wielu treningów.
-Iii...?
-Ich krzyki porwał wiatr, a oni sami w końcu opuścili ten świat.- skończył, przywołując w głowie wspomnienia z tamtej bitwy. Szczeniaki nie były zachwycone jego opowieścią, a w ich oczach Grim dostrzegł... coś na kształt strachu. Czyżby w końcu osiągnął zamierzony efekt?
-Eeee, to nie była zabawna.- mruknął Lukas, a przerażenie, które rodziło się w jego ślepiach zupełnie zgasło. Chusei przytaknął swemu przyjacielowi. On również już się nie bał.
-To było ok..okrt..
-Okrutne?- zagadnął Grim, unosząc jedną brew w górę.
-Tak! Właśnie to!- młody zamerdał ogonem, ciesząc się, że nieznajomy pomógł mu znaleźć właściwe słowo. Biały basior wywrócił oczami, niezadowolony z porażki.
-Kiedy będziecie starsi zrozumiecie, że pewne rzeczy są zupełnie inne, niż wam się wydaje.- zauważył, choć powiedział to bardziej do siebie, niż dwójki szczeniaków.
-A kiedy to będzie?
-Jak będziecie w moim wieku.
-A...achaaa.- młode znów przytaknęły, nie próbując nawet podważyć słów białego basiora. Bo to przecież on tutaj był starszy, on wiedział lepiej. Nawet jeśli nie potrafił bawić się tak samo, jak oni.
-A ile pan dokładnie ma lat?- Lukas spytał się Przeklętego.
Samiec spojrzał na malca z góry (dosłownie i w przenośni), nie mogąc uwierzyć, że w końcu padło pytanie, na które przez cały ten czas czekał. Ale czy powinien zdradzić im swój prawdziwy wiek? Może jednak nie warto...? Bądź co bądź, to były jeszcze małe szczeniaki... małe, denerwujące, nieporadne gremliny, których tak bardzo nie lubił, a jednak przyszło mu się nimi opiekować. Los najwyraźniej postanowił sobie z niego pożartować. Ale w takim razie, dlaczego by nie wyjść Losowi na przeciw? To był bardzo dobry plan. Powiedzieć smarkaczom prawdę i oglądać ich przerażone miny. A co te zrobią potem? Czy będą krzyczeć? Cóż, zapewne później Grim uda, że tylko żartował i powie im, że w rzeczywistości ma tylko... a bo ja wiem? Pięć lat? Tak, to dobry pomysł. Kłamanie nie było takim wielkim złem, zwłaszcza, jeśli przez chwilę dzieciaki będą się go bały. Ciekawe tylko za kogo go wezmą? Może za ducha, skoro wcześniej opowiedział im jak "wtopił się" w mgłę?
-Pięćdziesiąt cztery.- uśmiechnął się jadowicie, a jego rozcięte wargi jeszcze bardziej podkreśliły strach i grozę, jaką sobą reprezentował. Naprawdę chciał zobaczyć ich miny. Ciekawe co teraz powiedzą te małe gremliny.
-Staruch.- mruknął Lukas i jakby nigdy nic podszedł do rówieśnika i dotknął go w ramię, krzycząc "berek!".
W ogóle się nie przejął. Ale jak to możliwe...? Czy teraz te gówniarze niczego już się nie boją? Kiedyś można było przestraszyć je właściwie wszystkim, a malce trzęsły się jak galarety. Co z nimi jest nie tak, do ciężkiej cho*ery?
Takie to właśnie rozmyślanie towarzyszyły Grim'owi, kiedy przyglądał się dwójce dzieciaków, bawiących się wśród stert kolorowych liści. Czy im naprawdę wszystko jest obojętne? Skupiają się tylko na zabawie?
Cóż, tak właśnie było. Tak jest z każdym szczeniakiem, choć Grim nigdy nie zachowywał się tak beztrosko. W ich wieku on sam musiał pomagać siostrze zajmować się młodszym rodzeństwem. Możliwe więc, że nigdy nie zrozumie takich szczeniaków. Ale czy mu na tym zależało? Ależ skąd! W życiu! On tylko chciał je nastraszyć. A skoro przez brak wiedzy i jakiegokolwiek doświadczenia nie odczuwały one lęku, ponieważ nikt nie wytłumaczył im czym owy lęk jest... tutaj jego rola się kończyła. Poddał się, choć nie ukrywał, że trochę się zawiódł.
Przyspieszył więc kroku, który zmienił się w trucht, a później szaleńczy bieg. Młode podłapały "zabawę"... a przynajmniej myślały, że była to zabawa. W rzeczywistości on po prostu chciał szybciej znaleźć się przy wodospadzie i pozbyć się tych dwóch rzepów. A potem każde z nich o sobie zapomni. One wrócą do swoich zabaw, a on do swoich spraw. I wszystko będzie tak, jak być powinno., pomyślał.

                                                                          ~***~

Właściwie to żadne z nich nie musiało długo czekać. Wodospad ukazał się im zaledwie kilka godzin później. W środku wędrówki malce padały z wycieńczenia, a jeden z nich spytał się Grim'a, czy mógłby ich przez chwilę ponieść. Ale on tylko odpowiedział im pobłażliwym uśmiechem i jedyna rzecz, jaką zrobił to odrobinę zwolnił tempa. Szczeniaki nie były zachwycone, ale przecież nie mogły narzekać. Nieznajomy obiecał im pomóc, więc nie mogły być niemiłe... bo jeszcze je zostawi same w tym lesie. A uwierzcie mi, w gorsze dni byłby do tego zdolny.
I choć dzieciaki padały i nie miały już sił, by stawić kolejny krok, to zaraz ożywiły się na widok ogromnego wodospadu i... tak! Swej watahy! Tam była ich rodzina, najbliżsi, których zgubili, a zaledwie kilka godzin temu rozpaczali, że już nigdy nie uda im się odnaleźć drogi do domu. Ale nie! Dom był tuż przed nimi i obaj do niego wrócili. Cali i zdrowi!
-Mamo! Tato!- krzyknęli i puścili się pędem przed siebie.
Po chwili już byli przy swej rodzinie i utonęli w uścisku najbliższych. Małe wilczki ściskały swych rodziców i opowiadali o tym jak się zgubili i jak dzielnie ich szukali. Z kolei rodzice cieszyli się, że ich pociechom nic się nie stało. Po prostu rodzina jak z obrazka...
Gówniarze., pomyślał Grim, widząc całe zamieszanie. A właściwie to obserwując je z ukrycia.
-Sami znaleźliście drogę?- ojciec spoglądał na swych synów, nie ukrywając zdziwienia, ani podziwu. Te jednak szybko zaprzeczyły i wesołe pokazały na zarośla za nimi.
-Nie! Pomógł nam taki miły wilk... o, tam stoi!- ale tam nikogo nie było. Albo raczej był, ale siedział w ukryciu, obserwując całe zdarzenie... wtopiony w mgłę.
-Skarbie, tam nikogo nie ma.
-Ależ nie, był przed chwilą!
-To był taki bardzo mądry wilk.- drugi szczeniak postanowił wesprzeć swego brata.
-Miał pięćdziesiąt cztery lata!- dodał Chusei, a w jego rozradowanych, zielonych oczach tańczyły małe ogniki.
-Tak, oczywiście skarbie.- matka uśmiechnęła się do synków, udając, że im wierzy.
W istocie nie brała tych słów na poważnie. To przecież były tylko małe szczeniaki, które mają głowę wysoko w chmurach... w swym świecie magii i fantazji. Zmyśliły wszystko, a nawet jeśli kogoś spotkały, to ten wilk nie mógł mieć tylu lat. Poza tym pewnie już dawno sobie poszedł.
Ale ojciec nie był taki beztroski, jak jego partnerka. Przez cały ten czas czuł na sobie czyjś wzrok... spojrzenie czarnych ślepi, od których aż włos na karku się jeży. Poza tym ten wiek... żeby basior przeżył aż tyle dekad? Nie, jego synowie z pewnością nie mogli sobie tego wyobrazić. Poza tym Lukas właśnie opowiadał im o bitwie, którą stoczył owy nieznajomy. Dawno, dawno temu... o wtapianiu się w mgłę, o zagonieniu wrogów w ślepy zaułek. O ich krzyku oraz odejściu z tego świata. Nawet jeśli był to opis przerażającej bitwy, dzieci mówiły go z radością i uśmiechem na ustach, traktując jak kolejną, zabawną historyjkę.
Matka tylko przytakiwała, udając że słucha. W istocie cieszyła się, że jej dzieciom nic nie jest, to wszystko. Ale ojciec nie był niczego pewien. Dalej czuł na sobie czyjeś spojrzenie. I choć po raz kolejny zerkał w kierunku, który wcześniej pokazał mu syn, nikogo nie mógł tam dostrzec. Zaraz jednak dziwne uczucie ustało... a on już nie czuł się obserwowany. Dołączył do swej partnerki i dwóch synków, przekonując się, że to było tylko złudzenie. I rzeczywiście, w końcu uwierzył w swoją teorię.
Grim tymczasem odszedł bez słowa, nie oglądając się za siebie. Był całkiem zadowolony. Bo chociaż nie udało mu się przestraszyć gremlinów, to przynajmniej na chwile widział przerażenie i trwogę w oczach ich ojca. To, że później ustał, już go tak bardzo nie interesowało. Uwierzył we własną historyjkę, niech i tak będzie. Bo jaki normalny wilk wierzyłby, że jego synkowie spotkali na swej drodze Przeklętego? W dodatku takiego, który zaprowadził ich do domu? No właśnie... nikt.
Takie to właśnie rozmyślenia towarzyszyły białemu basiorowi, podczas jego samotnej wędrówki. Kolejnej wędrówki, pozbawionej snu. Nie kierował się on jednak na południe, tak jak wcześniej zamierzał. Może warto by odwiedzić rodzinne strony? Tak, to wcale nie był taki zły pomysł.
Pewny siebie, owiany aurą mroku i tajemnicy, skierował swe kroki na północ.

piątek, 30 października 2015

Od Marvela (CD Blue)

        I to było jedno z tych stwierdzeń, których Marvel nie cierpiał. Nie żeby były od razu złe. Basior po prostu nie umiał na nie odpowiedzieć niczym sensownym, a język plątał mu się, chociaż wcale nie musiał go używać do rozmowy. Ktokolwiek inny uznałby słowa Blue za najzwyklejsze w świecie przekomarzanie. Ale nie Marvie. Szybko zauważył, że jego śmiech stał się bardziej nerwowy. Ucichł więc, co okazało się naprawdę głupim pomysłem.
  - Coś nie tak Marv? - zapytała Niebieska, dalej wesoła jak nigdy.
  ~ Nie, skądże. Głowa mnie tylko rozbolała - chłopak szukał jakiejkolwiek wymówki równocześnie rozglądając się za drogą ucieczki. Nagle do jego uszu dotarły jakieś śmiechy.
  Sonea!, pomyślał jakby to miało być jego wybawienie - rycerz w lśniącej zbroi, który uratuje go przed błękitnym, majestatycznym smokiem i kupidynem psychopatą...
  ~ Wiesz, pójdę sobie jeszcze odpocząć - biały basior zaczął się cofać w stronę tymczasowego obozowiska. ~ W końcu za chwilę ruszamy, a ja jestem taki padnięty po tym polowaniu NARAZIECZEŚĆ!
  Ostatnie słowa wypowiadał coraz szybciej aż popędził spanikowany byle poza zasięg wzroku Niebieskiej. W końcu zwolnił i obejrzał się za siebie...i ponownie nabrał ochoty by walnąć łbem w najbliższe drzewo. Brawo casanovo! Teraz to dopiero się popisałeś! Pieprzony kupidyn! Zrobię temu gnojkowi z mózgu galaretę jeśli go spotkam... - takie myśli (raczej Marvelowi nie podobne) krążyły teraz po jego głowie robiąc mu wyrzuty oraz równocześnie wyklinając wszelkie bożki i duchy odpowiedzialne za istnienie miłości i zauroczenia. Zmizerowany i nie do końca wiedząc, co ze sobą zrobić podszedł do grupki pod drzewem. Christopher opowiadał Darknenyomu i Sonei jakąś najwyraźniej porywającą opowieść, gdyż żadne z nich nie zwróciło uwagi gdy dosiadł się do nich Marv. Usiadł w pewnym oddaleniu za Soneą. Wadera jednak jakimś cudem wyczuła jego obecność i odwróciła w jego stronę łeb. Spojrzała nań pytająco, na co chłopak tylko machnął łapą nie chcąc drążyć tematu. Ale siostra Niebieskiej chyba nie przyjmowała sprzeciwu. Przeprosiła kompanów po czym spróbowała odciągnąć Marviego ,,na stronę". Gdy ten nie ustępował siłą przepchnęła go o kilka metrów.
  - Gadaj o co chodzi - wypaliła.
  ~ Nic nie chodzi - odparł niemrawo basior.
  - Oj chodzi, widzę to - upierała się wadera. - Mów.
  Basior już chciał zaprzeczyć, ale zawahał się. Po co to ciągnąć? Dusi to w sobie. Poza tym kto jak kto, ale Sonea może mu pomóc. W końcu jest siostrą Blue. Może jej właściwie nie zna, ale skoro są spokrewnione to na pewno biała wadera naprowadzi go na jakiś trop. Wziął głęboki oddech i wyrzucił z siebie:
  ~ Chodzi o Blue.
  Niemożliwe, by dziewczyna nie zrozumiała o co chodzi. Świadczył o tym wykwitający na jej pysku szeroki uśmiech.

Sonea? Wybacz stan opka, na więcej mnie na razie nie stać XD

czwartek, 29 października 2015

Od Blade'a (CD Hioshiru i Eris): Upadła Anielica...

Kiedy obydwa wilki natrafiły na resztę watahy, Blade  odszedł, zostawiając na chwilę nowo poznaną waderę samą, tłumacząc, że musi jeszcze "coś sprawdzić". A konkretnie nie coś, tylko kogoś. I nie sprawdzić, tylko obudzić. Tak, minęło od tamtego momentu trochę czasu, ale Blade dalej pamiętał, że obiecał Luy obudzić ją przed wymarszem. Właściwie to nawet nie była obietnica, bowiem żadne z nich nie ustalało niczego między sobą. Bliżej było temu do postanowienia, czy też kaprysu. Tak, to ostatnie słowo szczególnie do niego pasowało.
Dlatego też odszedł na chwilę od Hioshiru, która w tym czasie zdążyła poinformować co poniektóre wilki o wymarszu, czy też "powolnym szykowaniu się do niego". Blade natomiast chodził po obozowisku, wodząc wzrokiem od dołu do góry. Nigdzie nie mógł znaleźć Luy, a już na pewno nie było jej tam, gdzie basior ostatnio ją "zostawił". Po kilkunastu minutach poszukiwań dał sobie z tym spokój. Fioletowa wadera albo już dawno się obudziła i dołączyła do reszty wilków, albo najzwyczajniej w świecie gdzieś ją wcięło. Może Piekło pochłonęło ją z powrotem?, pomyślał. Przyszło po to, czego nie dostało ostatnim razem? Tylko, że wtedy jego również nie byłoby na tym świecie. Poza tym Piekło nie mogło ich pochłonąć... dla tak ciężkich dusz nie ma tam miejsca. A skoro on otruł Hadesa, a Lua pozbyła się Cerbera... kto miałby tam na nich czekać? Poza tym, skoro Tartar zdecydował się ich pozbyć, to raczej nieodwołalnie. Hm... a skoro władza w Podziemiach upadła, to czy do naszego świata nie powinny teraz przybywać demony?
Takim oto akcentem skończył swoje dziwne i trochę radykalne przemyślenia, oraz poszukiwania już zapewne nie śpiącej Luy. Skoro Piekło jej nie pochłonęło, dalej była tutaj z nimi. Nie było innej możliwości. A skoro dalej była wśród stada, to on nie musiał jej budzić. Sprawa rozwiązana.
Zdecydował się więc dołączyć do grupy wilków, które szykowały się do wymarszu. Ostatni raz omiótł obóz wzrokiem, a kiedy nie dostrzegł tam dobrze znanej sylwetki fioletowej wadery, odwrócił wzrok i ruszył przed siebie. Pierwszy raz przyszło mu wędrować z innym stadem w nieznanym kierunku. Do tej pory owszem, wiódł żywot wiecznego tułacza, ale zawsze podróżował samotnie. Bez towarzyszy, bez wrogów, bez kul u nogi. Nie powiem jednak, by taka odmiana bardzo mu przeszkadzała. Mógł przecież znaleźć kogoś, z kim miałby okazję trochę się... posprzeczać. Tak, kto jak kto, ale Blade wszelkie bitwy słowne traktował jak nawiązywanie nowych znajomości. Z kolei podnoszenie i stawianie sobie wysokiej poprzeczki zdecydowanie było rzeczą, bez której nie wytrzymałby tygodnia. Poza tym szukał swoich. Wilków dziwnych. Już wcześniej natrafił na Luę i jak do tej pory była to osoba, w której towarzystwie czuł się najlepiej, a już na pewno najswobodniej. Ale w tak licznej watasze przecież musiał być ktoś jeszcze! Przeklęty wierzył w to całym swym sercem (jeśli je miał, to na pewno nim wierzył) i miał szczerą nadzieję, że pozna tutaj chociaż jedną, dwie osoby, z którymi może się dogadać. Tacy jak on,.. Bardzo lubił się kłócić i siać zamęt. Do tego jednak potrzebował innych wilków, z którymi mógłby się droczyć. A wiadomo, żeby móc komuś dokuczać, najpierw trzeba go lepiej poznać.
-Hej, będziemy iść razem?- zwrócił się do Hioshiru, gdy znów na siebie wpadli.
Wadera potrząsnęła energicznie głową i uśmiechnęła się rozradowana. Widać było, że szukała towarzysza podróży, więc dlaczego nie mógłby być nim Blade? Oczywiście, basiorowi zależało również na poznaniu innych wilków i wolał nie ograniczać się do kilku osób. Dlatego też nie miał w planach wędrowania z Hioshi przez cały czas. Zapewne potem podejdzie do kogoś innego, pokłóci się z jakimś wilkiem, z innym może się dogada... Scenariusze mogły być naprawdę różne, choć w dużej mierze wszystko zależało od niego. Od niego i od tego, czy będzie trzymać swój wężowaty język za zębami. A przecież wszyscy chyba domyślamy się, że nie ma takiego zamiaru.
-Jasne!- odparła rozradowana Hioshiru.
Przeklęty zdziwił się, że ktoś może być aż tak pozytywnie nastawiony do jego towarzystwa. Właściwie to powinno być zupełnie na odwrót, no ale niech będzie.
Zanim wyruszył zdecydował się jeszcze raz rozejrzeć dookoła siebie. Niby wiedział, że nie spotka Luy, ale zawsze można było spróbować... a co to?
Nie no, bez jaj! Dobre kilkanaście metrów przed nimi, jakby nigdy nic Lua spała w najlepsze. Dokładnie w tym samym miejscu, gdzie kładła się na początku postoju. Skazaniec zmarszczył brwi i przez chwilę nie mógł się zdecydować, czy był zaskoczony, zły, czy może szczęśliwy. Zaraz jednak na jego pysku ponownie pojawił się ten sam, przebiegły uśmiech. Podszedł szybko do fioletowej wadery, która spała jak zabita. Miał ją obudzić, tak? Proszę bardzo! A skoro ostatnio zrobił to klaskaniem, to teraz przyszła pora na gorszą pobudkę.
Blade schylił się nad uchem wadery i zagwizdał długo.
Zadziałało od razu. Fioletowa otworzyła ogniste oczy i przez chwilę zdawałoby się, że mogłaby spalić basiora wściekłym spojrzeniem. Zaraz jednak zdała sobie sprawę z tego, że owym wilkiem był Blade, więc zaniechała jakichkolwiek morderczych działań. No tak, przecież miał ją obudzić. W takim razie lepiej było go nie zabijać, mógł się jeszcze na coś przydać. A to gwizdanie... no cóż, to po prost był Blade- jego nie zrozumiesz. Nawet nie powinno się próbować. Dlatego też po dłuższym marudzeniu i przeciąganiu się, Lua zdecydowała się podnieść. I choć ociągała się ze wstawaniem, to zaraz ruszyła całkiem żwawym i nawet energicznym krokiem. Najwyraźniej miała dobry humor, co również polepszyło samopoczucie Blade'a.
-Widzę, że wyspałaś się za wszystkie lata.- zauważył i choć brzmiało to odrobinę złośliwie, to wcale nie było żadną obrazą.
-Można tak powiedzieć.
-Cieszysz się, że wyruszamy?- na to Lua lekko uniosła jedną brew i posłała basiorowi spojrzenie, jednoznacznie mówiące "jaja sobie robisz?". No tak, północ... stryczek.
-Nie spieszy mi się na spotkanie z szubienicą, jeśli o to pytasz.
-Nie dopadną cię, daję słowo.- odparł pewnie siebie.- Będą musieli poradzić sobie z naszą dwójką.- dodał, mówiąc tym samym, że w razie czego pomoże odbić Luę. Ona tylko uśmiechnęła się dziwnie i zaśmiała... jakby pobłażliwie, choć dało się też wyczuć w tym nutę zadowolenia.
-Chwilkę na pewno będziesz walczyć.- uznała w końcu.
-Aha. A "potem nigdy nie zatańczę".
Fioletowa spojrzała uważnie na Blade'a, a w jej pomarańczowych ślepiach zdawał się płonąć ogień.
-Zapamiętałeś, co?- samiec wzruszył ramionami.
-A mógłbym zapomnieć?- było to pytanie retoryczne, a Lua nawet nie próbowała na nie odpowiedzieć. Poza tym nagle wydała się bardzo... nieobecna. Wędrowali oboje, powoli zbliżając się do pozostałych wilków. Ona jednak wpatrywała się gdzieś... przed siebie, ale jakby dalej niż sięgał wzrok. Echis spróbował podążyć za jej spojrzeniem i w końcu udało mu się dostrzec to, co zapewne przykuło uwagę jego kompanki. Kilka wilków, w tym biała wadera, która zapewne była alfą, kręciło się obok... dwóch wader. Młodych samic, które leżały na ziemi. Czy były martwe? Ciężko stwierdzić. Nieprzytomne? Tego nie dało się wykluczyć.
-A te dwie co tak... uziemiło?- zauważyła Lua.
Blade zerknął na nią i parsknął śmiechem. Miał raczej czarne poczucie humoru, ale ta uwaga wyjątkowo go rozbawiła.
-Choć, sprawdźmy co się dzieje.- zaproponował. Fioletowa wadera wzruszyła ramionami, ale nie wyglądała na zbytnio zainteresowaną.
-Tamta ma  r o g i.- dorzucił basior, kiedy przyjrzał się jednak z nieznajomych wader. To najwyraźniej wzbudziło zainteresowanie Luy, która w końcu zdecydowała się pójść za czarno-futrym kompanem.
Kiedy dwójka wilków dotarła do zbiegowiska, jedna z wader zdążyła się w tym czasie podnieść. Nie trwało to długo, a jej towarzyszka również dała oznaki życia i powiedziała coś cicho, zwracając się do białej wadery.
-Siostrami, które opuściły rodzinne tereny ze względu na... komplikacje.- rzuciła ta rogata nieznajoma.
Blade uniósł jedną brew do góry. W jej głosie było coś co... sam nie potrafił tego dokładnie określić. Coś interesującego, coś wyzywającego... coś co lepiej wygląda oprawione w ramę sarkazmu i ironii, niż z "przepraszam" na ustach. Cóż, jedno było pewne- choć on sam nie znał tych dwóch samic, to z pewnością nie należały one do watahy i były ze sobą spokrewnione. A te całe "komplikacje"? To z pewnością nie był jego problem, zwłaszcza, że była tutaj alfa watahy. To do niej należało przyjmowanie innych wilków, choć szczerze, to on sam jeszcze nie miał przyjemności z nią porozmawiać. W każdym bądź razie, to był problem, którym on na pewno nie powinien się interesować. Nie powinien, ale rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej...
-Komplikacje, co?- nieproszony, wtrącił się do rozmowy.- Upadłego Anioła nie wpuszczono do Raju?- mówiąc to, dotknął zawiniętych rogów nieznajomej, z udawanym zaskoczeniem, jakby oglądał jakiś ciekawy eksponat. Mało przy tym nie dostał w pysk, ale w ostatniej chwili wykonał unik.
Na jego pysk wpełznął jadowity uśmiech. Taaak... właśnie na coś takiego czekał. Ciemna wadera przez chwilę wyglądała zaskoczona, najwyraźniej nie spodziewała się takiego powitania. Zaraz jednak odwdzięczyła się podobnym uśmiechem.
-Chyba coś o tym wiesz, co?- pokazała łapą jego czerwone oczy bez białek.
-Być może... ja jednak pochodzę z Dołu.- podszedł bliżej wadery, chodząc dookoła niej w zaledwie centymetrowym odstępie.- Nigdy nie dopuszczono mnie do Raju, nawet nie pozwolono stanąć przed zamkniętą bramą.- w końcu stanął na przeciwko nieznajomej.- Dlaczego upadłaś, Aniele?
-Nie nazywaj mnie tak.- rogatej waderze najwyraźniej nie spodobało się nowe przezwisko. Poza tym ta druga samica, która zapewne była siostrą rogatej, wyraźnie pokręciła głową, jakby próbowała dać Blade'owi znak, że to wszystko jest złym pomysłem. Cóż, jeśli ciemnej waderze nie podobało się jej nowe przezwisko, to w takim razie nie powinna jawnie tego okazywać... nie podczas rozmowy z tym wilkiem.
-A jeśli nie, to co?


Eris? Mam nadzieję, że dobrze opisałam twój charakter. 
Hotaru, jak masz wenę też możesz odpisać, nie? ^^

niedziela, 25 października 2015

Nowy basior Grim

Imię: Grim, choć bracia nazywali go „Greywaren’em” (cokolwiek miałoby to znaczyć). Powszechnie przyjęło się też przezwisko Wrona, Gawron, Lunatyk, a nawet i Lucyfer.
Płeć: basior
Wiek: 55 lat (oczywiście nie wygląda na tyle, ale przestał się starzeć w wieku około 4 lat)
Partner: Szczerze mówiąc, jakoś nigdy specjalnie nie zależało mu na znalezieniu pani swego serca. I nie piszę tego po to, by zmotywować kogokolwiek do pierwszego ruchu, poważnie. Ktoś taki, jak Grim, znacznie lepiej wygląda w pojedynce, niż w parze.
Rodzina: Wychowywał się bez rodziców. Miał jednak trzech młodszych braci i starszą siostrę. Szkoda tylko, że wszyscy dawno pomarli…
Stanowisko: Doradca (w razie czego chętnie posłuży w wojsku, nie ważne na jakiej pozycji).
Wykształcenie: Zdecydowanie wojskowe, choć niezły z niego dyplomata i strateg. Zna się też na uzdrawianiu, choć oczywiście daleko mu do medyków, czy zielarzy.
Charakter: Gawron ma dość trudny charakter, co tutaj ukrywać. Chociaż próbuje się zmienić , to jednak jego prawdziwa osobowość często daje o sobie znać. Nie jest to najspokojniejszy basior, to trzeba przyznać. Ma tendencję do wszczynani bójek, a czasem nawet i ostrych kłótni, które mają naprawdę bardzo opłakane skutki. A wszystko dlatego, że nie potrafi trzymać swojego wężowatego języka za zębami i zawsze musi, ale to koniecznie musi coś złośliwie skomentować. Bywa bardzo szczery i bezpośredni, przez co wiele wilków woli nie pytać się go o opinię. Jeśli chcesz usłyszeć jakieś miłe słówka, lepiej nie proś o to akurat tego basiora, lub licz się z przykrą prawdą. Choć przyznaję, Grim uwielbia droczyć się z innymi (a zwłaszcza z paniami), to czasem jest to nic innego, jak sposób okazywania przez niego sympatii. Jest to wilk pełen sprzeczności i zazwyczaj podcinanie komuś skrzydełek, lub drobna rywalizacja jest u niego odpowiednikiem przyjacielskiej rozmowy. Nie jest duszą towarzystwa, dlatego też stara się unikać tłumów. Wyjątkiem są walki i narady wojenne, które przez te wszystkie lata, jako jedne z niewielu rzeczy, jeszcze go nie znudziły. Bywa bardzo zawzięty i czasem uparty. Nigdy nie rezygnuje z obranego przez siebie celu i zawsze przy nim trwa. Nie jest jednak tak, że basior buntuje się przeciwko każdemu rozkazowi i głupio upiera się przy swoim zdaniu. Jest naprawdę inteligentny, choć owa mądrość nie jest tą, która cechuje wszystkich myślicieli i filozofów. Przez wiele lat nauczył się na świecie tego co trzeba i widział właściwie wszystko, dlatego też trudno jest go czymkolwiek zaskoczyć. Czasem sprawia wrażenie bardzo znudzonego lub zmęczonego, ale to tylko efekt uboczny zbyt długiego życia i dekad pozbawionych snów. Co ciekawe, jest altruistą, choć owy altruizm przejawia się u niego w dość nietypowy sposób. Nie potrzebuje zbyt wielu przyjaciół i najczęściej ogranicza się do jednej, może dwóch dobrych znajomych. Choć wygląda jak narwaniec i typowy agresor to bardzo daleko mu do takiego zachowywania... no, zazwyczaj. Mimo tego, że jest nieprzewidywalny i przebiegły, to da się go tolerować, a nawet polubić. Można odmówić mu wielu zalet, ale na pewno nie lojalności i bezinteresowności. Ma silne poczucie przynależności do stada, lub nawet małych grup wilków i nigdy nie da nikomu obrażać swej watahy. Przez dekady lat spędzonych na świecie, czasem bywa znudzony życiem. Daleko mu jednak do myśli samobójczych. Miewa ryzykowne i szalone pomysły i czasem naprawdę niezły z niego wariat, do którego trzeba po prostu przywyknąć.
Historia: Od czego by tutaj zacząć? No dobrze, powiedzmy że Grim urodził się dekady temu, kiedy światem rządziły jeszcze trochę inne prawa, od tych które obowiązują dzisiaj. Co prawda natura nie zmienia się z dnia na dzień, ale sposób myślenia co poniektórych, a i owszem. Jego historia jest przykładem mani w czystej postaci, oraz radykalnych działań, do jakich wilki były kiedyś w stanie się posunąć. A zwłaszcza, jeśli chodziło i ich własne dobro. Zacznijmy może jednak od urodzin Gawrona. Grim był sierotą, wychowywanym przez najstarszą siostrę. Ich ojciec zginął na wojnie, z kolei matka umarła przy porodzie trzech młodszych synów- trojaczków. Persefona, siostra Grim’a miała zaledwie dwa lata, kiedy spadł na nią obowiązek opiekowania się czwórką młodych wilków. Myślicie, że ile tak wytrzymała? Rok… a dokładnie rok i trzy miesiące. W młodym wieku została zmuszona przejąć obowiązek matki, choć braci dalej traktowała jak rodzeństwo. Grim bardzo lubił Persefonę, choć przyznam, że siostra tylko jego traktowała jak prawdziwego brata. Basior, mając ponad rok umiał się już sobą zająć, dlatego często pomagał siostrze opiekować się młodszym rodzeństwem. Do tej pory nienawidzi dzieci…
Choć nie mieli ani rodziców, ani watahy, to razem jakoś dawali radę wyżyć. Tak jak wcześniej napisałam, rok później Persefona nie wytrzymała i zostawiła to wszystko za sobą. Rodzinę, dom, obowiązki… wszystko. Ponoć uciekła razem z kochankiem, narzeczonym, czy kim on tam dla niej był. Wielka szkoda, gdyż Grim naprawdę lubił siostrę. Od tamtej pory został sam, mając na głowie trójkę rodzeństwa. Całe szczęście, że maluchy były zdecydowanie bardziej samodzielne, inaczej życie pod opieką starszego brata naprawdę źle by się dla nich skończyło. Grim, podobnie jak wcześniej Persefona, opiekował się braćmi trochę ponad rok. Nie opuścił ich jednak z byle powodu, dlatego że nie miał już dla nikogo cierpliwości. Nic z tych rzeczy. Postanowił kontynuować tradycję swej rodziny i tak jak wcześniej ich ojciec, tak wtedy on sam zaciągnął się do wojska. Szło mu świetnie, a nawet rewelacyjnie. W bardzo szybkim tempie awansował na coraz to wyższe stopnie. Jego talent, a także zapał wzbudził szacunek wśród pozostałych wojowników. Był jednak mały… problem. Otóż Grim nie był zbytnio lojalny, a już na pewno nie okazywał skruchy swym przełożonym. Wojsko, oprócz przygotowania wilków do walki miało również na celu nauczenie ich postępowania według pewnych zasad. Gawron jednak nie widział w tym najmniejszego sensu i choć nie był wilkiem rebeliantem, to od czasu do czasu lubił wygłosić własne zdanie na dany temat. Nie, generałowie na pewno za nim nie przepadali, a przynajmniej większość z nich. Cóż, takie już życie.
Służba trwała przez kolejne dwa lata, choć minęły one całkiem szybko. Wszystko jednak pogorszyło się w ostatnim roku… Treningi stały się coraz dłuższe i bardziej męczące. Dowódcy wymagali zbyt wiele, niektóre wilki nie miały najzwyczajniej sił na dalszy trening. Niektórzy z wycieńczenia zmarli podczas testów. Grim jakoś dawał radę, choć w ostatnich miesiącach nawet on nie trzymał się najlepiej. Wojownicy mieli ograniczony sen. Wstawali jak najwcześniej, ćwiczyli cały dzień i niemalże całą noc, a potem kładli się bardzo późno. W skrajnych momentach nie było nawet najmniejszego sensu próbować zasnąć, zwłaszcza ze świadomością, że za godzinę musisz wstawać na trening. Ale Grim się nie poddawał i za wszelką cenę chciał iść w ślady ojca. Co robiło jego młodsze rodzeństwo? Nie miał pojęcia. W niektóre dni nawet nie wiedział jak ma na imię. Generałowie, którzy bacznie przyglądali się treningom, uznali że to wszystko nie daje efektów. Nadal było im mało. Aby poświęcić jak najwięcej czasu na treningi, na walki i na studiowanie map, dowódcy zdecydowali się ograniczyć sen wojowników do zera. Tak, to jeden z nich rzucił na Grim’a klątwę, przez którą basior od wielu dekad nie zaznał snu. Nie może spać, a co gorsza- nie może śnić. Klątwa ta działa od dekad i przez tak długi czas nie straciła swej mocy. Właściwie to przez jej ogromną siłę, Grim przestał się starzeć w wieku 4 lat, czyli od momentu, kiedy rzucono na niego urok. Czy to właśnie tego oczekiwali dowódcy? Ciężko powiedzieć, zwłaszcza że wszyscy pomarli już lata temu. To właśnie przez klątwę, Grim zdecydował się opuścić wojsko i udać się w długą podróż, jak najdalej od szaleństwa. Wątpię jednak,  by mu się udało.
Klątwa: Morfeusz
Zasady klątwy: Grim nie potrafi zasnąć. Nie chodzi o to, że gdy zaśnie, to spotka go coś złego, nic z tych rzeczy. On po prostu nie potrafi zmrużyć oka nawet na kilka chwil. Wiele razy próbował przywołać jakiś sen, ale nawet te już dawno go upuściły. A całe życie z bezsennością jest naprawdę ciężkie, w dodatku każda noc zdaje się coraz dłuższa, a dni ciągną się bez końca. Jakby to, że klątwa wciąż utrzymuje przy życiu nie było już wystarczającą męczarnią.
Nick: Annabeth
Głos:


Od Eter'a: Przeklęty los...

-Nadaję na ciebie Klątwe Zmienności na zawsze. Niech twój los sam sobie radzi z nią. - Ostatnie słowa przywódcy Czarnego królestwa Cienia.
-Niech się stanie - Dokończył król Białego królestwa Śniegu.
I tak to się zaczeło, niby nic taka niby klątw a co!? Jestem teraz przeklęty! Trzeba było wybierać! A nie zastanawiać się! Nad czym? Nad drogą życia!
Mijają dni, tygodnie, miesiące aż w końcu lata.
-Może się powiesze? - Myślałem - Nie... bo mnie znajdą i ożywią... - Szukałem pomysłu. Trafiłem na dziwną polane, niby zwykła polana, ale czułem dziwną energie która otaczała to miejsce. Poczółem że ktoś mnie dotknął. Odwróciłem się mówiąc:
-Kim jesteś?
-A ty? - Zapytała wadera z futrem niczym śnieg. Błękitnymi oczami i z niezbyt przyjazną miną
-Pierwszy zadałem pytanie - odrzekłem z chciwym uśmieszkiem
-Dlaczego cię nie zamroziło? Kim ty jesteś?
-Może odpowiesz pierwsza? - nie chciałem ustąpić, ona też nie zamierzała
-Moonlight. Ty?
-Eter, przeklęty na zawsze przez królów Czarnego królestwa Cienia i Białego królestwa Śniegu. Skłuconych i prowadzących wojnę, głównie przez to mnie przeklneli. A ty opowiesz coś o sobie Moon? - zapytałem
-Moonlight! - rzekła nadal zdenerwowana
-Okey, okey... więc? - Powiedziałem
Nie odpowiedziała nic.
-A o co ci chodziło z zamrorzeniem?
-Nic nie ważne.
-Może znasz watahę która przyjmie przeklętego na wieki? - zapytałem
-Tak się składa że tak. Chodźmy.
-Gdzie?
-Do watahy, to chyba jasne?
-No w sumie... - zamyśliłem się przez chwilę - Ej zaczekaj! - podbiegłem do niej i szliśmy, wydawała się być skołowana.

 Moonlight?

Nowy basior Eter

 http://orig11.deviantart.net/7391/f/2013/005/a/8/a8f95849a6a8bb97e74e4e10db3ba639-d3px2sy.png
Imię: Eter
Płeć: Basior
Wiek: 4 lata
Partner: Nie sądzi że któraś z nim wytrzyma, ale jest taka jedna...
Rodzina: Wszyscy zabici
Stanowisko: Szpieg
Wykształcenie: Medyczne (niskie), Mordercze (wysokie), Szpiegowskie (Średnie), Magiczne (średnie)
Charakter: Na co dzień, spokojny, trzymający się na uboczu i nie mieszający się w żadne kłopoty. A w nocy?Budzi się czysty morderca, nieprzewidywalny, wredny, bez litości. Gdyby nie klątwa, miałby rodzinę, przyjaciół i nie zostałby wyrzutkiem.
Historia: Urodził się najmłodszy z rodzeństwa, najstarsza siostra, potem trzech braci a na końcu on, Eter. Żył w spokoju z 5 miesięcy, potem wybuchła wojna. Między dwoma królestwami, Białym królestwem Śniegu (BkŚ) a Czarnym królestwem Cienia (CkC). Kiedyś jedno królestwo, teraz dwa wrogie. W CkC rzucali klątwy i walczyli, w BkŚ nastawieni pokojowo. Eter należał do obu królestw, uczyli go jak być dobrym i szlachetnym, ale i jak być bezlitosnym mordercą. Po ukończeniu 1 roku życia miał wybrać drogę życia: Ciemną lub Jasną. Niestety nie potrafił jej wybrać więc rzucono na niego klątwę. Próbował ją zdjąć ale bezskutecznie.
Klątwa: Klątwa Zamienności
Zasady klątwy: Raz jest zimny jak lód, a zarazem otwarty dla wszystkich. Jedną przydatną cechą tej klątwy jest to że ma odporność na zimno i ciepło. Np. Nie mogą go zamrozić ale on wsiąka tę moc i gdy kogoś nawet niechcący dotknie to na niego spada czar, tak samo z ogniem. Jeśli walczy i ktoś rzuci wodą, zaczyna się dziwnie zachowywać, jakby woda wyczyszczała mu pamięć. A powietrze, powietrze go osłabia.
Klątwę można zdjąć jedynie gdy Eter zrozumie czego potrzebuje.
Nick na howrse: PetParty

piątek, 23 października 2015

Od Jenny CD John'a: Poszukiwana na stanowisko medium!

Wiecie co? Ja rozumiem, że kiedy JA kogoś budzę, to musi to być okropne. Wataha dobrze o tym wie. Ale... w życiu nie spodziewałam się, że kiedyś ktoś obudzi mnie z koszmarów na temat porypanych smug ciemnego dymu, który chciał zawładnąć moja duszą i kazać mi być "damą" sposobem jakże NORMALNYM - walnięciem ciałem, jak się potem dowiedziałam, Morowej Dziewicy.
Otwieram oko i co widzę? Truchło jakiegoś zdechlaka rodzaju żeńskiego. Spoko. Normalka. Ten smród też jest bardzo normalny. Czy tylko ja go czuję? Czy ten gość nie ma nosa? Zaraz... i czy on miał to w zębach? Jeśli tak - daję mu góra 2 dni życia.
 - Musisz mi pomóc - oświadcza z bardzo poważną miną.
 - Aha. A to moja zapłata? Dostanę walące truchło... tego w zamian za...? - Wstaję ze zmarszczonym nosem i trącam łapą zdechlaczkę.
 - Nie. Tylko... - Rozgląda się. - Możemy porozmawiać gdzieś w lesie? Na tej polanie... Jest trochę za mało zasłonięta.
 - Tak, jasne. Ale... bierzemy to ze sobą? - pytam.
 - Mhm. Właśnie o to chodzi. - Zabiera ciało i idziemy do lasu. Nie odzywa się, a i mi przestaje być do śmiechu. O co tu, do wulkana chodzi?!
 - No dobra. To wytłumaczysz mi po co tu wleźliśmy z tym cudnym trofeum?
 - To jest ciało... To kiedyś była wadera, ale zapewne ją zamordowano. Stałą się taka, bo mści się na innych za krzywdy których doznała. Tak zwana Morowa Dziewica.
 - Aha. I co my mamy z nią zrobić? Mam... no nie wiem. Mam z tym coś wspólnego? Mnie podejrzewasz? A może to na mnie chciała się zemścić? Ale wiesz, dałabym sobie radę, w końcu na coś mam te dymki...
 - Jenna! Uspokój się. Ona nie chciała cię zabić. Nie uważam też, żebyś ją zabiła. Tyle, że tam w tym zgniłku nadal jest dusza. I ja chciałbym, żebyś pomogła mi ją uwolnić. - Mam wrażenie, że ciężko mu prosić o pomoc. - Dlatego muszę spytać... Zostaniesz moim medium? - Nie zabrzmiało to zbytnio jak pytanie, bardziej jak stwierdzenie.
 - Iiii... według ciebie to było pytanie? Nieważne, dobra okey. Zostanę medium. Ale co konkretnie mam zrobić?
John wytłumaczył mi, że mam być "łącznikiem" z duszą wadery i mam wyciągnąć, jak ma na imię. Pokiwałam głową i uspokoiłam się, bo mimo że starałam się tego nie pokazywać, od zawsze chciałam coś takiego zrobić.
W końcu basior rozpalił ognisko, wrzucił tam ciało i po chwili wypowiedział formułkę, której nie rozumiałam. Ogień buchnął i w moim umyśle pojawił się dobrze znany mi głos Jane.
~~Zdrajczyni! Mnie nie chcesz wpuszczać do umysłu i zaczynasz mnie blokować a inne wpuszczasz tak?
Nie miałam czasu jej odpowiedzieć bo usłyszałam okropny wrzask, a potem do umysłu wdarł mi się kolejny, nieco spokojniejszy głos.
~~Czego ode mnie chcesz?
- Eee... Ja normalnie to bym nie pytała, pewnie nadałbym ci własne, ale uważam, że taka wadera jak ty zapewne ma jakieś wspaniałe imię i chciałbym je poznać.
~~Hmmm. Rzeczywiście, posiadam dumne imię. Mam nadzieję, że ty również posiadasz jakieś odpowiednie imię bo nie zadaję się z byle kim. Imię musi pięknie brzmieć a i musi coś znaczyć. Nie chcę sie czuć jakbym pluła, wypowiadając czyjeś imię. Jestem Lumehelves (czyt. Lumielfs) a ty?
 - Mi na imię... Jenahia. - Nie chcę wiedzieć, jaką minę ma w tym momencie basior i modlę się, by był zbyt skupiony na zadaniu, żeby zakodować to, co właśnie powiedziałam.
~~Wspaniałe imię. Wiesz, ja...~~ciągnie podczas gdy ja skrobię imię wadery na ziemi. Boję się, że dusza za szybko ucieknie albo coś... John odczytuje imię i mówi:
 - Jesteś wolna, Lumehelves.
Połączenie się przerywa. Słyszę okropny zgrzyt, jazgot... A potem bijąca cisza tłucze mnie w głowę.
 - I jak poszło? - pytam, krzywiąc się i łapią się za głowę. Mam zawroty... To drzewo wcześniej tu było?
 - Dobrze. Dusza jest wolna - mówi. 
Wzdycham głęboko i uśmiecham się lekko. Fajnie. To było ciekawe doświadczenie, ale... Te zawroty, nigdy takich nie miałam. I w dodatku jedyne co koduję to głupi, złośliwy uśmieszek wypływający na pysk John'a. A więc jednak zakodował! Cholercia.
 - Z czego się śmiejesz? Nie poszło mi chyba ani tak źle, ani tak dobrze? - pytam. Może jednak...?
<John? Trochę kiepskie ale mam nadzieję, że przynajmniej dobrze opisałam rytuał?>


Od Hioshiru (CD Blade'a): Jabłko Zagłady

Popatrzyłam się na twarz Blade'a. Zmarszczył brwi i z zniesmaczeniem patrzył się na piękne,okrągłe,czerwone jabłko. Postanowiłam mu trochę podokuczać i wzięłam gałąź z jabłkiem.Gdy już szliśmy sobie razem w stronę watahy, zaczęłam misję "Jabłko Zagłady",czyli rzucanie w wilki gdzie popadnie. Na razie miałam jedno jabłko,więc...szybko zrzuciłam jabłko na ziemię i szczękami rzuciłam w stronę Blade'a.Miałam farta,bo rzuciłam prosto w głowę.Wilk podskoczył w górę i cofnął się oszołomiony, a ja jak niby nic upadłam na ziemię i zaczęłam się śmiać.Blade popatrzył się na mnie z oburzeniem, jednak po chwili również zaczął się śmiać.Nie było to tak widoczne jak u mnie,ale....śmiał się.Ale,gdy ja już trochę spoważniałam to wszystko ucichło.Basior rozglądał się,jakby cała ta sytuacja była dla niego niezręczna.Po chwili popatrzył się na jabłko,podszedł do niego i odrzucił go do mnie.Lecące jabłko było coraz bliżej,aż w ostatniej chwili zrobiłam unik.Jabłko rozkwasiło się na najbliższym drzewie.Popatrzyłam się na niego ze zdziwieniem.Przecież widać było,że się fajnie bawił a teraz?
-Hej co cię trapi?-spytałam się go z entuzjazmem.
Basior nic nie mówił,tylko patrzył się na ścieżkę.
-No weź!-powiedziałam znów tylko trochę głośniej.Wilk popatrzył się na mnie.Z jego twarzy wynikało bym się zamknęła.
-Ah...tak...denerwuje cię moja obecność tak?
-Nie o to mi chodzi...Po prostu chcę się nad czymś skupić.-nagle odpowiedział.
-Niby na czym?-oparłam się na nim.Basior popatrzył na mnie ze zdziwieniem i odsunął się trochę,ale nie na aż tak daleko bym przestała się na nim dłużej opierać.
-Nieważne.
I tak szliśmy. Po dłuższej chwili odeszłam trochę od niego by trochę potruchtać po lesie. Gdy się odwróciłam w stronę Blade'a on się trochę uśmiechał,ale gdy mnie zauważył od razu spoważniał. Jakby nie chciał wyrażać wprost swoich uczuć. Po paru skokach przez powalone konary drzew powróciłam znów na ścieżkę. Nagle znikąd zaczęło się robić zimniej,i zimniej...

-I co zmęczyłaś,co?-zapytał.
-No trochę.-(dyszałam)
-Hmmm...trochę mnie zadziwiasz...bo co robi tu wilk,który pochodzi z dżungli?
-Heh...Wiesz,bo przyszłam tu po to by się spotkać z moim kuzynem,Paluku.
-Ah tak.-powiedział z trochę udawanym zdziwieniem.
Po tej krótkiej rozmowie nastała cisza. Poprawka,głęboka cisza. Spojrzałam w górę. Widać było,że chmury zaczęły się zbierać. W klanie,gdy się zbierały chmury to zwykle chowaliśmy się w drzewach bo gdy ktoś zachoruje przez zwykły deszcz to zwykle po nim. Instynktownie chciałam zacząc iść szybciej,jednak pewien wilk mi to nie umożliwiał. Popatrzyłam znów na Blade'a. Coś w nim było zaskakującego. Niby tajemniczy...a jednak.
-Wiesz co,kiedyś zawsze codziennie przychodziliśmy nad rzekę w dżungli. Tam się kąpaliśmy,bawiliśmy się i inne zabawne rzeczy. Ja byłam inna od reszty…Ja zawsze odsuwałam się od mych pobratymców. Gdy tam byliśmy to ja rysowałam w piasku. Pamiętam,że rysowałam ostatnio wilka. To było z półtora roku temu. Na początku zrobiłam szkic. Później poszłam po muł,ponieważ owy wilk miał być czarny. Wyszedł mi dość śmiesznie…-gdy popatrzyłam się na Blade'a patrzył z zaciekawieniem,patrzyliśmy się przez chwilę w oczy i znów powróciłam do opowieści-Otóż był bardzo wysoki,chudy .Jednak coś mu brakowało. Poszłam po kamyczki. Szukałam z paręnaście minut i wreszcie znalazłam dwa czerwone kamyczki. Po przyczepieniu ich nareszcie jakoś wyglądał….Niestety wcześniej czy później wszystko musi się skończyć. Jak na nieszczęście kiciusie postanowiły powiększyć swe terytorium. Gdy się znalazły nad rzeką wszyscy uciekli w popłochu. Wspięłam się szybko na drzewo i ze smutkiem patrzyłam się jak niszczą mój obrazek.
-Hmmm...smutne.-powiedział po chwili. Widać było,że słuchał.
Zamiast odpowiedzi uśmiechnęłam się w jego stronę. On spojrzał na mnie i odwrócił wzrok. Nim się obejrzałam to już byliśmy w watasze. Bez żadnego słowa poszliśmy w swoją stronę. Jednak po paru godzinach zebraliśmy się by wyruszyć dalej. Byłam zadowolona bo po raz pierwszy idę z watahą w nieznane,po nowym świecie. Jeszcze tylko kompana brakowało. Nagle zjawił się nasz czarny basior. Myślałam,że będzie szedł z Luą,ale...jednak nie.
-Hej,będziemy iść razem?
Potrząsnęłam energicznie głową na znak „tak!Chce”.Wyglądało to jakby Blade spadł mi z nieba,ale nie dosłownie.

Blade'uś?

poniedziałek, 19 października 2015

Od Eris: Niespodziewany obrót spraw.

Gdy po męczącej wędrówce, ja i Hotaru już ledwo trzymałyśmy się na nogach, zatrzymałyśmy się na chwilę. Znajdowałyśmy się w zupełnie nie znanym mi lesie, moja siostra również nic nie wiedziała o miejscu naszego aktualnego pobytu. Usiadłyśmy pod drzewami. W niebywale chłodnym, już zimowym powietrzu, unosiła się gęsta mgła. Zakrywała pole widzenia wokół nas.
-Hotaru, trzymasz się? -Spojrzałam w jej kierunku. -Nie wyglądasz najlepiej.
W odpowiedzi tylko przytaknęła mi głową, po czym osunęła przednie łapy na ziemie, i leżała w pół śnie.
Tylko powiew wiatru nie pozwalał mi zasnąć. Wiadomo, był też pewien niepokój, ale chyba o własne życie nie troszczyłam się tak bardzo. Tylko chęć pozwolenia Hotaru na lepsze życie niż dotychczas musiała znosić, przetrzymywała mnie na warcie. Każdy najmniejszy szelest był tu słyszalny. Ptaki niespokojnie latały nad drzewami, wprawiając liście w ruch.
Oprócz codziennych aktywności leśnych, wydawało mi się, że słyszę jak ktoś rozmawia. Wytężyłam słuch nastraszając uszy. Wtedy stało się dla mnie jasne, że ktoś się zbliża. Głosów było kilka. Jedne głośniejsze, drugie tylko wrzucały jakieś do rozmowy niezrozumiałe dla mnie słowa. Po chwili doszły też słyszalne kroki. Był to znak, że ktoś jest coraz bliżej. Nie budziłam Hotaru, ucieczka we mgle, dodatkowo ledwo co widząc ze zmęczenia, na pewno nie zakończyłaby się powodzeniem. Mogłybyśmy za to udawać martwe. Druga opcja miała większe szanse na udanie się. Położyłam się na ziemi, szturchnęłam tylko siostrę, cicho szepcząc jej żeby chociaż próbowała udawać martwą.

Leżąc na ziemi, wyraźnie słyszałam nasilające się cudze kroki. Nigdy nie wiadomo czy spodziewać się pomocy, czy też wroga. Zachowałam czujność. Wtedy usłyszałam jeden z głosów.
-Ikano! Tam ktoś leży!
Wówczas przed nami pojawiła się jakaś postać. Mając zamknięte oczy nie widziałam kto.
Wstrzymałam oddech. Lecz nie byłam pewna czy Hotaru również to poczyniła.
-Jedna z nich oddycha. Jeszcze żyje, druga chyba już nie.
Czyjaś łapa znalazła się na mojej klatce piersiowej, najpewniej ktoś chciał sprawdzić czy moje serce jeszcze bije. I biło, nie potrafiłam go zatrzymać.
-Mój błąd, obie żywe. Spróbujcie je obudzić.
Nie minęła chwila, a kilka chłodnych kropel wody spłynęła na mój pysk. Wróciłam do oddychania, po czym otworzyłam oczy.
Przede mną stała, na oko 5 lat wadera. Futro białe, czarne oczy, na pysku jakieś niebieskie symbole.
-Kim jesteście? -Zapytała Hotaru, która usiadła i patrzyła na zgromadzonych wokół nas.
-Wataha przeklętych. -Słowa te nasunęły mi na myśl moją męczącą klątwę. -A wy, kim jesteście?
-Siostrami, które opuściły rodzinne tereny ze względu na... komplikacje. -Rzuciłam wstając.
  
Ktoś?

niedziela, 18 października 2015

Nowa wadera Hotaru

 http://s.redefine.pl/dcs/o2/redefine/poszkole_user_page/11/11273764/57308371_1303204719.jpg
Imię: Hotaru
Wiek:2 lata
Płeć: wadera
Partner: Nie ma basiora, który by ją pokochał…
Rodzina: siostra Eris
Stanowisko: Zielarka
Wykształcenie: medyczne
Charakter: Hotaru jest delikatna jak malutki kwiatuszek. Jest to bardzo wrażliwa na krzywdę innych wadera. Zbyt mocno angażuje się we wszystko co sprawia, że później dwa razy mocniej cierpi. Jest dosyć wstydliwym i płochliwym wilczkiem. Jest też pełna nadziei. Szybko przywiązuje się do otaczających ją wilków. Jest marzycielką i ciężko ją zdjąć z obłoków. Nie panuje nad swoimi emocjami. Bardzo często płacze. Niestety jest też naiwną wilczycą. Zawsze wybacza, ale nigdy nie zapomina. Nie lubi się kłócić. Hotaru przepada za samotnością. Kocha śpiewać, ale nie wychodzi jej to za dobrze dlatego wykonuje tą czynność bez obecności innych wilków.
Historia: Mieszkała z siostrą Eris i ich rodzicami w krainie Arterii. Kraina ta była wyjątkowo piękna. Co podkusiło Hotaru do zostania medykiem. Dnia pewnego jeden z szamanów zamordował rodziców sióstr. Hotaru popadła w depresje, a jej siostra została przeszkolona przez szamana. Podczas nauki siostry Hotaru coraz częściej spacerowała po lesie. Pewnego dnia podczas przechadzki wadera zauważyła małe błękitne płomyki, postanowiła za nimi podążyć. Po paru minutach drogi Hotaru dotarła na polanę, na której środku stał szkielet jelenia. Pozostałości po zwierzęciu w magiczny sposób ożyły hycając na Hotaru klątwę. Powodem było naruszenie tak zwanej „Świętej Ziemi”. Po 3 miesiącach Eris uciekła, i wraz z Hotaru nieświadomie obrały kierunek zachodni i wyruszyły w celu odnalezienia lepszego życia. Zostawały kilkokrotnie odrzucane od watah przez dręczące umiejętności siostry.
Klątwa: Cienia
Zasady klątwy: Kiedy się denerwuje lub wstydzi zamienia się w cień. Jako cień nie może mówić. Nie może powrócić do poprzedniej postaci dopóki nie przestanie się denerwować lub wstydzić.
Głos:


Nick na howrse: lillygrier

Nowa wadera Eris


Imię: Eris
Płeć: wadera
Wiek: 2,5 lata
Partner: Pojęcie miłości jest dla niej trudne, przez dość nieciekawe dzieciństwo. Mimo wszystko szuka kogoś, kto zmieni jej myślenie na ten temat.
Rodzina: Siostra Hotaru.
Stanowisko: Tropiciel.
Wykształcenie:
Charakter: Z początku nie zachowująca się kusząco samica. Miewa swoje humorki, przez co nie każdy ją lubi. Jako postać siejąca nieład, jest dość pewna siebie. Mimo iż przyjemność sprawia jej drażliwa atmosfera, jest wilczycą uczuciową, która nie jest obojętna na cudze cierpienie. Nie wywyższa się, jest dość cichą waderą. Jest inteligentna,zawsze chętnie wszystkich wysłucha. Oczywiście posiada też wady. Złośliwość, wrednota, okrutność często nasuwają jej się na myśli. Bywa agresywna, głównie przez dręczące wspomnienia z dzieciństwa. Zdenerwowana wypowiada najbardziej szczere zdanie o innej osobie, na co dzień bywa kłamliwa. Nie lubi dopytywania, wścibstwa i nadgorliwości. Jest sprytna, szybko łapie fakty i składa je w jedną całość, punktując dla przyjaciół, co wykorzystuję jako strateg. Odrzucenie, choć jej dobrze znane, stało się jej wrogiem i stara się z nim walczyć. Jej wypowiedzi są zazwyczaj zwięzłe, nie należy do typu tych rozgadanych, woli raczej wysłuchiwać. Bywa nieufna w stosunku do innych. Samotność traktuję jak sprzymierzeńca, ale czasem potrzebuje cudzej obecności i ciepłego słowa. Jest stanowcza, jeśli coś postanowi, zdania nie zmieni. Kroczy z uśmiechem, dumną postawą, pewna swego. Nie przejmuje się cudzym zdaniem o niej, obelgi choć nie są jej obce, zazwyczaj ignoruje. Trzyma emocje dla siebie, wyrzuca je z siebie raz na jakiś czas. Uśmiech i niekontrolowany śmiech to, można powiedzieć, codzienność. Jej poczucie humoru jest, jak ona to ujmuję, dziwne. Niezdecydowana, często zastanawia się tysiąc razy, dopiero potem podejmuję wybór. Zamknięta w sobie dla nie lubianych przez nią, otwarta dla bliższych jej osób. Jej opinię często dostają tytuł "chamskich i nie na miejscu", lecz mimo to nadal chętnie trzyma przy własnym zdaniu. Jest marzycielką, która nie zawsze skupia się, gdy ktoś coś do niej mówi. Jest odpowiedzialna, gdy jej się coś powierzy, będzie tego strzegła jak oka w głowie. Gdy zaskarbi sobie czyjąś przyjaźń, będzie za wszelką cenę starała się ją utrzymać, ponieważ obawia się porzucenia. Potrafi przyznać się do błędu, sama sobie również je wytyka. Dba o szczegóły, jest pewnego rodzaju perfekcjonistką. Na życie patrzy jako realistka, nie oczekuje dobroci, ale też nie sądzi, że jest skazana na zło. Bywa leniwa,czasem nic jej się nie chce.
Historia: Historia Eris może wydawać się smutna, lecz ona twierdzi, że pomimo drażliwości, była to ważna lekcja dla jej osoby. Dawniej zwała się Messa. Przyszła na świat w nie wielkiej watasze, zamieszkującej tereny Anterii. Kraina ta, była niezwykle piękna. Już od młodości wzbudziła w Messie zamiłowanie do przyrody i otaczającego ją świata. Wychowywała się ze swoimi rodzicami i siostrą Hotaru, którzy obdarzyli ją nieograniczoną miłością. W watasze żył jednak szaman, nie omylnie zwany szaleńcem. Dnia pewnego, ze zwyczajnej nudy, zamordował kliku członków watahy, w tym rodziców Messy. Miała ona w tedy niespełna 3 miesiące, więc nie do końca pojęła, że właśnie straciła to co kochała. Szaman wziął ją na uczennicę, szkoląc w dziedzinie prostej magii, dlatego dziś wadera potrafi stać się niewidzialna. Sączył w nią złe emocje i nauczył prostego wszczynania konfliktów, w celu okradania wędrujących handlarzy. Messa słusznie wykonywała polecenia, ponieważ bała się utraty życia. Po 3 miesiącach szaman nazwał ją Eris i podarował jej srebrny naszyjnik z napisem "Urco vanya", co oznacza "piękne straszydło", wówczas nie wiedziała, że to klątwa. Wydoroślała wadera zrozumiała czyny szamana i pewnej nocy uciekła wraz z siostrą. Postanowiła zacząć nowe życie z dala od dawniej kochającej krainy. Nieświadomie obrała kierunek na zachód i wędrowała nieprzerwanie przez kilkanaście dni.
Klątwa: Urco Vanya
Zasady klątwy: Polega w zasadzie na tym, że każde radosne uczucie, wcześniej czy później się odbiję na niej w mniej radosnej formie. Krócej mówiąc, szczęście przeradza w nieszczęście. Dodatkowo sieje wszędzie niezgodę. Klątwę może zdjąć tylko prawdziwa rodzinna miłość.
Głos:

Nick na howrse: Sharlyn

sobota, 17 października 2015

Od Mercenare'go (CD Farce) Chłód wczesnej zimy.

-Mercenary -rzuciłem oschle, nie mając ochoty na rozmowę. -Mało dźwięczne imię, no ale przyzwyczaiłem się.
-Farce! -krzyknęła ochoczo wadera, wyciągając w moim kierunku swoją łapę.
Nieśmiało chwyciłem za nią, i uścisnąłem delikatnie znacznie mniejszą niż u mnie kończynę.
Wadera wyglądała na młodszą ode mnie, a na tle innych wilków byłem raczej znacznie mniej na tym świecie. Błękitne oczy dokładnie obserwowały każdy mój ruch, analizując co mogę za chwilę zrobić. Brązowe na grzbiecie futro kołysał delikatny wiatr, nie pomijając grzywy i biało umaszczonego brzucha. Co jakiś czas odnosiłem wrażenie jakby z kimś kłóciła się w myślach, ale pewności nie miałem.
-Wataha ruszyła, radzę Ci się pilnować, bo samemu trudniej znaleźć drogę powrotną.
To wypowiedziawszy ruszyłem przed siebie, z lekka chamsko pozostawiając waderę w tyle. Wiedziałem, że pójdzie za mną. Wolnym krokiem włóczyłem się za watahą, która szła zwinnie parę metrów przede mną. Krajobraz niebywale piękny. Przemierzaliśmy już późno jesienny las, właściwie był to już początek zimy. Przeważała szarość, którą rozmywała tylko biała mgła. Chłód ziemi muskał moje łapy z każdym przebytym krokiem, lecz było to przyjemne uczucie. Przede mną szła Lua, sądząc po mnie, lekko już znudzona marszem. Ja zaś uciekłem myślami, prawie jak zawsze. Nagle wyczułem cudzą obecność, tuż przy mnie.
-Farce, dogoniłaś mnie? -Zapytałem ironicznie zdyszaną waderę.
-Jakoś się udało.
Szedłem powolnym krokiem, więc nie wiem dlaczego sprawiło jej to problem. Po chwili dotarło do mnie, że mam znacznie dłuższe łapy, i wadera nadal miała drobny problem z pochwyceniem mojego tempa.
-Macie tu miłą atmosferę.
-Owszem, mamy. -Uśmiech delikatnie nasunął się na pysk wadery.
-Przedstawisz mi kilka wilków?
Wadera skinęła głową w celu powiedzenia "tak".
-Tuż przed nami kroczy Lua, ją już za pewne poznałeś. Kilka kroków, rownież w tyle idzie Hioshi i Blade, oraz Asher i Rira. Na przodzie znana Ci już raczej nasza Alfa, Ikana.
Dalej rozmowa jakoś się potoczyła, dowiedziałem się wielu nowych szczegółów.

-Tu się zatrzymamy na noc. -Dało się słyszeć głos Ikany.
Rzeczywiście, ściemniało się. Powietrze stało się chłodniejsze. Nawet mgła stała się bardziej intensywna.
-Dobranoc, Farce. -Powiedziałem, po czym ruszyłem pod jakieś drzewo, pod którym nikogo nie było.
Wadera na początku lekko osłupiała, dopiero po chwili usłyszałem:
-Dobranoc, Mercenary.

 Ktoś kto ma ochotę?

piątek, 16 października 2015

Od Blue (CD Marvela): Porwanie Kupidyna...

Wadera przyglądała się przez chwilę Marvel’owi, robiąc wielkie oczy. Jej „brwi” lekko uniosły się ku górze, ni to w geście zdziwienia, ni niedowierzania. Zatrzymała się i obrzuciła basiora szybkim spojrzeniem, taksując go od góry do dołu. Właściwie to sama do końca nie wiedziała jaki to miało cel, ale zdarzało jej się już reagować w podobny sposób. Najczęściej dostrzegała u siebie takie zachowanie, gdy chciała poznać po kimś czy mówi prawdę, albo czy robi sobie z niej jaja. Nie żeby taksowanie innych przynosiło jakieś rezultaty, ale pewnych nawyków ciężko się pozbyć.
Blue przyglądała się samcowi jeszcze trochę, tak by utwierdzić się w przekonaniu, że Marvel nie kłamie. A potem jeszcze odrobinę dłużej, tak by on wiedział, że ona wie, że ten nie kłamie. Zaraz potem zrobiła chyba najmniej odpowiednią i, zdawało by się, najmniej przewidywalną rzecz. Co mianowicie? Zaczęła się śmiać. Nie był to jednak ani drwiący, pełen pogardy śmiech, ani też pełen zakłopotania niezręczny chichot. Raczej szczere okazanie rozbawienia, które nie było w żadnym wypadku złym, ani nieuprzejmym gestem.
~Co cię tak bawi?- Marvel uniósł lekko brwi, patrząc na Niebieską tak, jakby właśnie opętał ją jakiś rozchichrany demon, albo jakby ta wcześniej spożyła tajemnicze liście lub zioła wątpliwego pochodzenia i nazwy. Jednak śmiech (a zwłaszcza szczery) ma do siebie to, że jest zaraźliwy, dlatego też nie minęła chwila, a na pysku białego samca również zagościł uśmiech.
-Nie, po prostu…- zaczęła wadera, przy okazji próbując pozbyć się śmiechowej czkawki- Po prostu myślimy całkiem podobnie.
~I to jest aż takie zabawne?- basior uśmiechnął się pod nosem, gdy Blue zaczęła energicznie przytakiwać.
-Tak! A poza tym wyobraziłam sobie Kupidyna, na podstawie tego, co o nim sądzisz.
Basior wydał się trochę zaciekawiony tajemniczą wizją jej przyjaciółki, która z taką łatwością doprowadziła ją do śmiechu, dlatego też poprosił by ją przedstawiła.
-Przez ciebie wyobraziłam sobie małego zgreda ze skrzydłami, który lata nago z łukiem po lesie i strzela do pierwszych, lepszych napotkanych wilków.- Blue przyłożyła sobie łapę do oczu, jakby tym gestem chciała odgonić od siebie tą dziwną wizję.- Nie pytaj skąd ten pomysł.
~Nie wiem czy chcę wiedzieć.- basior pokazał samicy język, na co ta, nie znajdując lepszej odpowiedzi, szturchnęła go w bark.
Właściwie to brakowało jej towarzystwa Marvel’a. Był on jednym z wilków, które potrafiła nazwać prawdziwymi przyjaciółmi, podobnie jak Rirę, czy Asher’a. Azzai też była w porządku, choć ostatnio nie miała czasu by się z nią zobaczyć. A kto wie? Może Sonea również dołączy do tej garstki wilków, które są dla niej naprawdę ważne? Właściwie to siostra wydawała się jej w porządku, choć była trochę nieśmiała i jak dla niej zbyt wrażliwa. Ale trudno, każdy jest inny, nie?
-Na pewno? To fascynująca opowieść!
~Jasne, wierzę ci na słowo. A tak w ogóle…
-Hm?- Blue wyrwała się ze swoich myśli, które odrobinę oderwały ją od świata rzeczywistego. Poza tym, jak zwykle były chaotyczne i zupełnie nie na temat.
 ~Myślałaś może by go kiedyś powstrzymać?- pytanie brzmiało nienormalnie i zapewne takie było, choć taka wadera jak Blue wcale nie widziała w nim nic złego. W tamtej chwili bardziej martwiła się o to, czy Kupidyna faktycznie można złapać, niż tym co by się stało gdyby tak zrobili.
-Ty, to nie jest taki głupi pomysł… stop! A co jeśli zacznie w nas strzelać? Myślisz, że to boli?
~Jak ten psychopata weźmie nas na celownik, to mu się zrewanżujemy. Sami pokłujemy go tymi strzałami!
-A potem przywiążemy do skały i nikt go nigdy nie znajdzie!
Im dłużej tak rozmawiali i wymyślali to coraz śmielsze i bardziej zwariowane scenariusze, tym ten plan zaczął się wydawać bardziej wiarygodny. Blue najpierw czuła się tak, jakby ta cała historia z uwięzieniem Kupidyna była już swego rodzaju strategią bojową, a ona wraz z Marvel’em omawiają ją po raz kolejny, gdyż zaraz będą razem szykować się do wielkiego zamachu. Później wszystko co mówili brzmiało trochę tak, jakby ich plan był wielkim sukcesem i zakończył się powodzeniem, a oni sami już dawno temu odnieśli zwycięstwo, pozbywając się tego psychopaty z łukiem.
Zaraz oboje popatrzyli się na siebie i jak jedne mąż wybuchnęli śmiechem. Blue słyszała rozbawienie Marvel’a w swojej głowie, choć było ono tak wyraźne i szczere, że równie dobrze basior mógłby wcale nie posługiwać się telepatią. Sama nie pamiętała, kiedy ostatnio miała tak dobry humor, że była zdolna spacerować z kimś i obmyślać plany porwania Kupidyna. Naprawdę istnieje bardzo mało wariatów na tym świecie, a Blue ceniła sobie takich jak ona ponad wszystko.
-Jesteś stuknięty.- zwróciła się do Marvel’a, dalej nie mogąc się opamiętać i pozbyć śmiechowej czkawki.
Biały basior wyprostował się i zaczął udawać oburzonego, co jeszcze bardziej ich rozbawiło.
~I kto to mówi, co?
-Oj tam.- szara wadera machnęła niedbale łapą.- To, że ja mam nierówno pod sufitem już dawno zostało udowodnione.
Blue usłyszała w swojej głowie cichy śmiech Marvel’a. Była naprawdę w dobrym humorze i przyłapała się na ty, że nie może przestać się uśmiechać. Zaraz zebrało jej się na nucenie pod nosem, co już w ogóle było u Niebieskiej oznaką bardzo dobrego humoru.
~Jasne, jasne. To co?- biały wilk zmienił temat.~Rozumiem, że jesteśmy umówieni na wspólne polowanie na Kupidyna?
Samica zasalutowała mu ironicznie, ze zbyt wielkim oddaniem.
-W każdej chwili, kiedy tylko sobie życzysz. Ale zanim wcielimy nasz plan w życie... to uważaj, byś nie spotkał tego szaleńca na swojej drodze.- odparła i po chwili wahania dodała kolejne słowa.- Szkoda by było, gdyby jego strzała ugodziła cię zbyt wcześnie.


Marvel? Ja wiem, że jestem okrutna, ale po prostu musiałam to napisać XD

środa, 14 października 2015

Od Farce: Nowa dusza

Zaraz po wyrzuceniu tej przeklętej róży, szłam przed siebie pewnym krokiem, jednak zanim zdążyłam oddalić się od watahy w takim stopniu, jaki bym chciała, dobiegł mnie głos krzyczącej Jenny. Oznajmiała, (a raczej wrzeszczała) że wyruszamy w dalszą drogę.
– Ona ma gardło ze stali czy co? – mruknął niezadowolony Ventus, zerkając z niesmakiem w stronę, z której dochodził owy rozkaz.
– Dajże spokój… – warknęłam na niego, również niezbyt uradowana z faktu, iż nie będę mogła połazić po okolicznych terenach. Ale i tkwimy tu już zdecydowanie za długo…
Westchnęłam więc ciężko, odwracając się i udając w drogę powrotną.
– Tośmy sobie pozwiedzali – skomentował fioletowy duch, z wyraźnym grymasem na pysku.
– A co? Znudziło Ci się już towarzystwo innych wilków? – zaczepiłam go złośliwie. W odpowiedzi, prychnął pod nosem co znaczyło, że miał zaraz wyjechać z kolejną ripostą. Nie pomyliłam się.
– Jedynym wilkiem, który mi się już znudził, jesteś ty – odpyskował płynnie.
– Tak? A…
Już miałam wypowiedzieć kolejne słowa obrazy, skierowane do Ventusa, lecz wtem usłyszałam trzask łamanych gałęzi i szelest deptanych liści, które już dawno pospadały z drzew, i leżały na trawie, tworząc swego rodzaju „naturalny dywan”. Szybko się wyprostowałam i postawiłam uszy ku górze, lecz zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, przede mną wyrósł nieznany mi basior.
Wyszedł z zarośli luźnym krokiem, z łbem lekko pochylonym, jakby był znudzony.
Jego wygląd specjalnie go nie wyróżniał. Sierśc w kolorach dość przygasłych, bo w brązie, czerni i bieli. Grzywa zmierzwiona i lekko potargana, podobnie jak jego uszy, na których było widać ślady po ugryzieniach. Wywnioskowałam, że nie zdziwił go mój widok, ponieważ nieznajomy uraczył mnie tylko jednym, niezbyt szczęśliwym spojrzeniem i minął mnie jak gdyby nigdy nic. W pierwszej chwili zagotowałam się w sobie, bo przecież nie przywykłam do takiego traktowania, jednak po chwili ochłonęłam. Przecież się zmieniłam, tak? Teraz najważniejsza jest moja rodzina i to, gdzie się obecnie znajdują, a nie status pośród swoich. Pokręciłam szybko łbem, po czym doskoczyłam do basiora z zaciekawioną miną.
– Co? – zapytał bez ogródek, kiedy zaczęłam powoli kroczyć u jego boku, naśladując jego chód, by iść z nim tym samym tempem.
– Jak się nazywasz? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie pomijając zbędne ceregiele.
– Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek zrodziła się we mnie potrzeba zdradzenia Ci mojego imienia – odparł, lecz pomimo treści owego zdania, które powinno być wypowiedziane w sposób oschły i beznamiętny, basior podniósł do góry jedną brew oraz swój łeb, jakby moja osoba go interesowała.
Wtedy w mojej głowie błysnęła myśl, że on jest trochę podobny do Padalca. Z tą różnicą, że nieznajomy nie wywoływał u mnie natychmiastowego poczucia zwrócenia swojego obiadu, jak było w przypadku Gada. Pomimo, że wokół mojego nowego znajomego czuć jest niezwykle poważną, groźną, a wręcz morderczą aurę – zaintrygował mnie.
– U, żebyś tylko się nie zadurzyła! – dociął mi wrednie Ventus, wyczuwając moje uczucia.
– „Ta, ta...” – mruknęłam szybko w myślach, nawet nie zwracając uwagi na kąśliwe uwagi ducha, co w mojej naturze zdarzało się raczej rzadko.
– A kiedy ja podam Ci swoje, odwdzięczysz się tym samym? – zagadnęłam basiora, patrząc na niego zawadiacko.
– Dlaczego miałbym to robić? – zapytał, lecz nie z niewiedzy, ale bardziej z chęci sprawdzenia mojej reakcji.
– Cóż, jak mówi stare porzekadło: „Oko za oko, ząb za ząb”, „przysługa za przysługę” – rzekłam filozoficznie, przybierając w miarę zachęcający ton.
– Ej! Zapomniałaś, że wataha się zbiera do dalszego marszu? – upomniał mnie Fioletowy.
– „Czepiasz się! Najwyżej ich dogonię! A być może nie będę sama...”
– To jak? – delikatnie go ponagliłam, dalej przyglądając się mu w zaciekawieniu. Basior przez chwilę analizował wszystko w swoim łbie, wyglądając deczko zabawnie, lecz zaraz jego pysk się otworzył, gotowy, by udzielić mi odpowiedzi.

Mercenary?

Nowy basior Mercenary

 http://orig07.deviantart.net/9908/f/2007/199/e/f/caution_by_plaguedog.jpg
Imię: Mercenary
Płeć: Basior
Wiek: 4 lata
Partner: Poszukuję.
Rodzina: Klątwa zmusiła go do opuszczenia rodziny. Pamięta ze szczeniackich lat, że jego ojciec nosił imię Heborn, a Matka Liucussa.
Stanowisko: Strateg.
Wykształcenie: Żadnego specjalnego. Bystry umysł.
Charakter: Jest wilkiem specyficznym. Nie czuję urazu do swojej historii, choć w sumie mógłby. Jest tajemniczy, bardzo tajemniczy. Cudze towarzystwo traktuję różnie, czasem ma ochotę zamienić z kimś po kilka zdań, czasem woli kogoś pławić i cieszyć się ciszą. Mimo aury samotnika, jest basiorem pomocnym, który zawsze chętnie pomocy udzieli (Choć jak tak myślę, zależy komu ;p). Złośliwiec jakich mało, ale dla osób przez niego nielubianych. Bywa niezwykle leniwy, potrafi przeleżeć w jakimś klimatycznym miejscu całe dnie. Pewny siebie. Niezwykle inteligentny,sprytny, co umiejętnie wykorzystuję. Manipulant, przychodzi mu to wręcz z nieziemską łatwością, zawsze am to, czego mu potrzeba. Pomimo młodego wieku jest bardzo wydoroślały. Sprawny fizycznie, skoczne łapy, szybkość, dodały mu tylko pewności siebie. Nie należy do osób, które obrażają się o wszystko, wręcz przeciwnie. Sprawi, że to Ty obrazisz się na niego, wystarczy nieodpowiedni komentarz. Jest szczery do bólu, nie przejmuję się tym, że może kogoś czymś takim skrzywdzić. Ma skłonności do wywyższania się. Co do plusów tej postaci. Potrafi oddać życie, niemal za każdego. Pamiętliwy, a zarazem zapominalski. Jest postacią niesamowicie pomieszaną. Ciężko go zrozumieć. Gdy kogoś polubi, będzie to zauważalne. Nie kryje uczuć. Ma niezwykle rozwiniętą wyobraźnię. Gdy ma rację, nie odpuści, a gdy jej nie ma.. to też nie odpuści. Zawsze szuka plusów, jest czymś pomiędzy optymistą, a realistą. Oddany z niego za równo przyjaciel, jak i partner. Często droczy się z innymi, bądź rzuca jakąś drobną złośliwością, ze zwykłej nudy.
Historia: Nie lubi o niej opowiadać, gdyż uważa, że nie warto wracać do tego co było. Okres dzieciństwa to tylko mały, ledwo utrzymujący się płomyczek w jego pamięci. Mieszkał w lasach niedaleko obok ludzkiego miasta. Urodził się najsłabszy w miocie, więc wedle tradycji tamtej watahy został oddany na naukę do szamana. Tych których nie mógł niczego nauczyć, składał w ofierze. Mimo niechęci do życia, uczył się pilnie, by móc zemścić się na swoich braciach. Nie wiedział dlaczego palił do nich nienawiścią, w końcu to on urodził się najsłabszy, nikt nie maił na to wpływu. Pewnego dnia, szaman odkrył jego plany. Był wściekły, bo nie po to nauczał szczeniaka, by ten mścił się na przeszłości. Ukarał klątwą Mercy'iego, i wygnał go z watahy. Nie przejął się on zbytnio tym, dopóki nie odkrył mocy otrzymanej klątwy. Unosiła się wokół niego mordercza aura. Jeśli ktoś nie był w stanie przebywać w jego towarzystwie, aura ta zatruwała nieszczęśnika. Wystarczała najmniejsza kłótnia i krzywdził tych, których kochał. Z czasem jednak zaczął wykorzystywać moc klątwy na swoją korzyść.
Klątwa: Mordericius
Zasady klątwy: Mordercza aura, która nigdy nie opuszcza Mercenare'go, bywa niezwykle groźna. Gdy ktoś nie jest w stanie przebywać w jego otoczeniu, aura zatruwa jego umysł. Czasem atakuje tych, których Mercenary najbardziej kocha. Dlatego też boi się tego uczucia. Woli izolować się, by nie krzywdzić.
Głos:

Nick na howrse: Sinners

wtorek, 13 października 2015

Kolejne zmiany w Administracji

Pewnie już wyczytaliście to częściowo z czatu, ale ogłoszę to oficjalnie (Jak ja nie znoszę tego robić). A więc Asher ponownie awansuje, tym razem na Betę, a posadę Delty zajmie...(pauza budująca napięcie)... Blade. Przyda się trochę świeższej krwi :3

Ikana

poniedziałek, 12 października 2015

Od Blade’a (CD Hioshi): Teoria o jabłku mordercy.

Ciemny basior obserwował jak wadera podeszła do gałęzi jabłecznika, po czym sięgnąwszy po jeden z owoców drzewa, wbiła w niego swe białe zęby. Po uśmiechu na jej pysku uznał, że jabłko jej smakowało, choć i tak mógł się przecież o to spytać, nie? Z resztą, Blade należał do tego rodzaju osób, które czasem nie są w stanie odróżnić szczerego i pełnego zadowolenia uśmiechu od grymasu niezadowolenia. Może dlatego, że u niego każdy uśmiech wyglądał tak samo? Ciężko powiedzieć, choć owszem, mogło to mieć jakiś wpływ na odczytywanie emocji u basiora. Nie żeby nie rozróżniał takich prostych odczuć jak szczęście, strach, czy smutek, ale z uśmiechami zawsze miał problemy. Dlatego czasami na wszelki wypadek lepiej było zadawać nawet takie proste i, zdawałoby się, że oczywiste pytania.
-I jak? Smakuje?- zwrócił się do wadery.
-Yhym!- samica pokiwała energicznie głową. Nie stać było ją na bardziej szczegółową odpowiedź, gdyż póki co miała pysk wypchany jabłkiem.
W czerwonych ślepiach basiora zabłysła iskierka wesołości, choć zaraz i tak rozpłynęła się na tle jego szkarłatnych tęczówek. Blade błysnął kłami w uśmiechu, na co kolorowa wadera wzdrygnęła się odrobinę. Samiec dopiero teraz zauważył jak bardzo była płochliwa. Ciężko było stwierdzić, czy to przez jej normalny, wilczy charakter, czy może też odzywała się w niej ta „tukania” część, która była strachliwa i bardzo, ale to bardzo nieufna. Cóż, póki co Hioshiru nie wykazywała wobec niego takiej nieufności… a przynajmniej nie takiej wielkiej, jakiej się po niej spodziewał.
-Przecież cię nie zjem.- mruknął.
Cóż, najwyraźniej Blade nie był najbardziej przekonującym wilkiem, a kogoś z jego wyglądem, na upartego można było wziąć za Demona jedzącego wilki. Choć on sam zawsze twierdził, że nie został Diabłem tylko dlatego, iż nie chcieli go przyjąć do Piekła, a historię o otruciu pana Podziemi bardzo lubił opowiadać.
-Przecież wiem.- Hioshiru pokiwała głową, jakby sama chciała utwierdzić się w tym przekonaniu. Blade tylko uniósł jedną brew.
-A na najmniejszy szelest reagujesz tak, jakbyś zobaczyła co najmniej upiora.- było to bardziej stwierdzenie faktu niż obraza, ale wadera chyba nie była tym zbyt zachwycona.
-Taka już jestem.- przyznała w końcu.
Basior tylko wzruszył ramionami, jakby mówił „i co z tego?”. Choć, mogło to również znaczyć „nic mnie to nie obchodzi”, ale szczerze wątpię, by Blade aż tak źle się zachowywał i życzył każdemu jak najgorzej. Właściwie to on nie był niemiły dla wszystkich, tylko dla… powiedzmy, że dla wybranych (Farce, możesz czuć się dowartościowana xp ). Tak samo jak nie chciał być niemiłym w stosunku do fioletowej, tak samo mógł nie być aż tak wredny dla nowo poznanej wadery-tukana. A choć między Luą, a Hioshiru istniała duża rozbieżność pod względem charakteru, to Echis uznał, że towarzystwo kogoś, kogo imię nie zaczyna się na „F” i nie kończy na „arce” byłoby całkiem miłą odmianą. Poza tym, aby komuś naprawdę dokuczać, trzeba go najpierw trochę poznać, a póki co informacja, że wadera jest wegetarianką nie dawała zbyt wiele.
-Przez to, że zamieniasz się w tukana?
-Tak… nie. Może.. chyba. Nie wiem.- wyjaśniła prędko, i jakby sama zaczęła zastanawiać się nad tym pytaniem. Blade zaśmiał się, choć nie był to już tak bardzo kpiący śmiech. Właściwie to był całkiem szczery.
-To która z tych odpowiedzi jest poprawna, co?
-Możesz sobie wybrać.- Hioshiru posłała basiorowi zadowolone z siebie spojrzenie.- Chcesz jabłko?- zwróciła się potem drastycznie zmieniając temat, przystawiając mu do pyska ułamaną gałąź z owocem.
Blade wzdrygnął się na myśl o smaku jabłka.
-Nie, zostanę przy mięsie.- samiec skrzywił się jeszcze bardziej i musiało wyglądać co całkiem zabawnie, gdyż swoją miną odrobinę rozbawił kolorową waderę.
-Oj przestań, one są pyszne!- na podkreślenie swych słów, przysunęła gałązkę jeszcze bliżej twarzy Blade’a, a ten odsunął się odrobinę od owoców. Zupełnie jakby były najgorszą trucizną.- Co to za spojrzenie?
-To moje spojrzenie na śmiercionośne owoce.- odparł trochę teatralnie, wyolbrzymiając sprawę.
A potem spojrzał na jabłko tak, jakby oglądał zabójcę swojej rodziny i przyjaciół. Zupełnie, jakby ten czerwono-żółty owoc był jego dawnym wrogiem, a teraz spotkali się po latach. Tak, Blade z pewnością nie nadaje się na wegetarianina.
Nagle do uszu obydwóch wilków doszedł czyjś wrzask. Jakaś wadera darła się wniebogłosy, mówiąc że wszyscy mają ruszyć swoje cztery litery, gdyż niedługo kończy się postój.
-Jeszcze dwa razy i zedrze sobie gardło.- Zdradnica mruknął do siebie pod nosem, choć Hioshiru i tak wszystko usłyszała. Żadne z nich nie znało jednak Gammy i najwyraźniej nie doceniali jej możliwości, choć mieli jeszcze sporo czasu by zrozumieć swój błąd.
-Choć Hioshi, muszę jeszcze obudzić moją znajomą.- zwrócił się do wadery, przypominając sobie o Lui. Jeśli nie obudziły ją wołania tamtej wadery, to on musiał to zrobić.
Kolorowa samica uśmiechnęła się słysząc nowe przezwisko… albo właściwie zdrobnienie imienia. Niby miły gest i tak dalej… ale Blade nie dla każdego był wredny. Tym bardziej, że w rękach kolorowej samicy znalazł się owoc zagłady, zawieszony na złamanym patyku, a basior nie miał zamiaru mieć z nim do czynienia.

 Hioshiru? Wybacz, że tak długo czekałaś na opo, ale w końcu jest ^^

Od Ashera: Romantyczny niczym zdechły królik...

        - Myślisz, że jej się spodoba? - zapytał Asher w zupełności skupiony na swojej robocie. Pytał bez żadnego celu. I tak był pewny, że jego plan się powiedzie. Nie pamiętał kiedy ostatnio coś komuś dał w prezencie, a co dopiero w prezencie przeprosinowym. A już zwłaszcza dla jakiejś wadery. Ale Rira nie jest dla niego ,,jakąś" waderą, toteż starał się jak mógł.
  Corvo przekrzywił łebek i z powątpiewaniem przyglądał się pracy basiora. Zakrakał jakby mówił ,,No nie wiem stary, czy to zadziała".
  - Pewnie, że zadziała! - Asher uśmiechnął się dumnie.
  Spojrzał na swoje dzieło. Kruk zastanawiał się czy basior kiedykolwiek musiał zrobić coś romantycznego. Patrząc na prezent dla Riry szczerze w to wątpił. A był to złapany rano przez czarnego wilka brązowawo-szary królik. Początkowy zamysł basiora polegał na sprezentowaniu go bez żadnych większych ceregieli. Jednak Corvo tak długo go dręczył, że dla świętego spokoju zawiązał szarakowi wstążkę z wiązki uschniętej, pożółkłej trawy. Krukowi niedokładnie o to chodziło, ale Asher nie przyjmował więcej porad. Był całkowicie pewien, że Rirze spodoba się taki prezent. Kto nie lubi królików?
  Corvo zakrakał z wyrzutem.
  - A cicho, nie znasz się - Asher zadarł dumnie nosa, patrząc na kruka z góry.
  Wziął głęboki oddech, chwycił podarunek w zęby po czym dumnie dreptając z uniesioną głową ruszył do boju. Po kilku minutach zauważył niebieskowłosą waderę.
  - Rhy-ra! - zawołał niewyraźnie przez zaciśniętą szczękę. 
  Wilczyca odwróciła się w jego stronę. Basior podbiegł do niej hamując w ostatniej chwili. Położył królika na ziemi i przysunął go do łap Riry nosem. Wyprostował się niczym dumne szczenię patrząc na dziewczynę wyczekująco. Wadera zamrugała kilka razy zdziwiona.
  - Co to ma być? - zapytała.
  - Prezent - odpowiedział po czym dodał (jakby to nie było oczywiste): - Dla ciebie.
  Rira zmarszczyła gniewnie brwi rujnując nagle dobry nastrój basiora.
  - I to ma wystarczyć? - powiedziała teatralnie wysokim głosem. Czyli dalej jest wściekła. - Zdechły królik? Że niby co, sama sobie takiego nie złapię?! TAKA JESTEM NIEUDOLNA?!
  Z każdym słowem coraz bardziej podnosiła głos, a Asher coraz bardziej się ,,kurczył". Kilku członków watahy zwróciło uwagę na kłótnię i przypatrywało się jej w zaciekawieniu. A Rira tymczasem rzuciła na cały regulator dobitny argument:
  - GDYBY NAPRAWDĘ CI NA MNIE ZALEŻAŁO TO BYŚ SIĘ BARDZIEJ POSTARAŁ!
  Po tych słowach odwróciła się zarzucając włosami i oddaliła od zamarłego w bezruchu czarnego basiora. Asher w życiu nie przypuszczałby, że da się kiedyś zdominować jakiemukolwiek wojownikowi. A tymczasem większość basiorów przekonuje się, że najgorszym dla wojownika przeciwnikiem jest jego własna ukochana. W skrócie: nic tak nie gnoi faceta jak porządna kobieta.
  Corvo, który przyglądał się całej scenie z konaru najbliższego drzewa, zleciał na ziemię i spojrzał na Ashera wzrokiem typu ,,A nie mówiłem?". Basior westchnął zrezygnowany.
  - Dobra, miałeś rację - zwiesił łeb. - I co ja mam zrobić, by mi wybaczyła?
  Wilki. Wszystko im trzeba wyjaśniać i prowadzić za rączkę jak dziecko. No ale co w tej chwili mógł zrobić Corvo? Całe życie służył Asherowi przykuty do niego klątwą oraz przyjaźnią. Wpychał mu jedzenie do gardła gdy nie chciał jeść, zmuszał do drzemek - robił wszystko, by utrzymać chłopa przy życiu. Nie da mu się teraz załamać przez jedną kłótnię. No i sam też lubił Rirę. 
  Kruk szarpnął basiora dziobem za ucho i wzbił się w powietrze. Wilk zrozumiał przekaz i ruszył za ptakiem. Wtedy ten przyspieszył. Asher dalej nie spuszczając Corvo z oka przeszedł z truchtu w pełen bieg. Nie miał zielonego pojęcia, gdzie kruk go prowadzi. Oddalali się znacznie od watahy. A ptak w pewnym momencie tak przyspieszył, że basior by go nie zgubić zmienił się w Króla Kruków. Zauważył przy tym, że coraz bardziej nad tym panuje. I z mniejszą przyjemnością stwierdził, że pewna jego część tęskniła za możliwościami pół ptasiej formy.
  Corvo tymczasem co jakiś czas krakał donośnie. W odpowiedzi dołączał do niego inny kruk, zdawał krótką relację i odlatywał. Tym sposobem towarzysz Ashera doskonale wiedział gdzie ma się kierować. I w końcu zanurkował ostro w dół. Basior na chwilę stracił kruka z oczu. Przyspieszył wypatrując ptasiego przyjaciela. Nagle drzewa wydawały się rozstąpić przed zaskoczonym wilkiem, otwierając przed nim widok na szerokie kwieciste pole. Chabry!, pomyślał pocieszony. Jesienne kwiaty mieniły się przed nim w trzech kolorach: fioletowym, białym i pomarańczowym. Corvo wylądował mu na grzbiecie dumnie strosząc pióra.
  - Dobra robota - pochwalił go basior i (nie zmieniając formy) zaczął dobierać kwiaty z każdego koloru w jak najlepszy bukiet.

        Jakąś godzinę później przed leżącą na trawie Rirą z lasu wypadł obszarpany dzikus. Dopiero po chwili rozpoznała w nim Ashera. Basior był w formie Króla Kruków. Dopiero teraz, gdy dotarł na miejsce, łapy nabrały z powrotem właściwego kształtu, pióra wydawały się ,,wsiąknąć" w futro, a zimne błękitne oczy na powrót przybrały ciepłą, złotą barwę. Razem z Asherem wróciły kruki, które od jego dołączenia nie opuszczały stada przeklętych na krok. Obsiadły drzewa gotowe do spełniania jakichkolwiek rozkazów. Jeden z nich, zapewne Corvo, usiadł na gałęzi nad wilkami. Rira dopiero teraz zwróciła uwagę na trzymany przez basiora w pysku bukiet. Asher położył go przed nią, usiadł i zniżywszy pokornie głowę powiedział:
  - Ri, przepraszam cię. Najmocniej, z całego mojego przeklętego serca. Za dzisiaj i za tą wcześniejszą kłótnię. Wcale nie uważam, że jesteś słaba. Po prostu cię kocham i martwię się o ciebie. Ale i tak byłem ignorantem, bo myślałem wtedy o sobie. Bo bałem się co będzie jak cię stracę.

Rira? Przynieść jeszcze tego króliczka? :>

niedziela, 11 października 2015

Od Farce: „Po cholerę noszę ten przeklęty badyl?”

 - I wtedy on machnął swoim wielkim ogonem, a ja momentalnie poczułem go na swoim brzuchu...! - zawołał entuzjastycznie Christopher, a cała nasza trójka słuchaczy parsknęła niepohamowanym śmiechem.
- Nie bylibyście tacy weseli, gdybyście wiedzieli jak daleko wylądowałem! - powiedział basior, również rozbawiony. Potrafił opowiadać, no nie powiem. Mocno wczuwał się w każdą historię, przez co jeszcze bardziej nakręcał wilki, które postanowiły go słuchać.
- Haha, och, Christ! Czasami jesteś takim głupkiem... - westchnęła Sonea próbując opanować narastającą w niej radość i wycierając łzę spod oka.
- Ej! Nieprawda! Przecież to on zaczął! – Basior obruszył się teatralnie, lecz zaraz potem rozchmurzył się i poczochrał naszą akolitkę i Darkne po czuprynach.
- H-Hej! - zaśmiały się jednocześnie, odpychając łapy Christophera od siebie. Zachichotałam cicho pod nosem na ten widok.
– Podokuczaj Farce, a nie nam! – zawołała ciemna wadera, widząc mnie stojącą i wolną od tortur skrzydlatego.
- Nie chciałbym zniszczyć tej pięknej ozdoby w Twoich włosach - wyszczerzył się i wskazał łapą na mój łeb, tym samym przestając dręczyć obie wadery.
- Hę? O czym...
N ie miałam pojęcia o czym mówił, póki moja kończyna nie powędrowała do góry i nie dotknęła kwiatu, który dalej siedział wczepiony w moją fryzurę. Kiedy wyczułam pod łapą znajome płatki róży, pociągnęłam za nie, tym samym wyjmując ową roślinę i popatrzyłam na nią zdziwiona.
- Skąd ją masz? Nie wiedziałam, że w pobliżu rosną takie ładne róże - powiedziała Sonea, przypatrując się jej z zaciekawieniem oraz poprawiając zmierzwione przez basiora futro.
- Właściwie, to jest prezent... - mruknęłam cicho, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Co im właściwie do tego?
- U, od kogo? - Kolejne pytanie powędrowało w moją stronę, tym razem wypowiedziane przed Darknenyomu.
- Od takiego... - „Zarozumiałego dupka i oślizgłego węża” - jednego wilka... Ale to było już dawno - dodałam z nutką melancholii, by zmylić te ciekawskie istoty - Jeszcze zanim dołączyłam do watahy - sprostowałam.
- Rozumiem - rzekł Christ i otworzył pysk, by znów coś powiedzieć, szybko mu przerwałam:
– Zrobiłam się głodna… – odezwałam się nagle, wstając. Trzy pary oczu spoczęły na mej osobie. – Idę coś upolować – skłamałam, chcąc już oddalić się od towarzystwa.
– Powodzenia! – zawołała Sonea, przenosząc swój wzrok na Christophera. Najwyraźniej już stwierdzili, że oficjalnie odłączyłam się od rozmowy, bo znowu zaczęli żywo między sobą dyskutować. Rzuciłam im ostatnie spojrzenie i odwróciłam się z zamiarem oddalenia, i przemyślenia kilku spraw.
~~~~
- Po cholerę noszę ten przeklęty badyl? - zapytałam samą siebie, kiedy wkraczałam już na wąską ścieżkę prowadzącą do lasu.
- Bo może jest dla Ciebie ważny - zakpił Ventus, o którym dawno zapomniałam i nie zdawałam sobie sprawy z dalszej jego obecności.
- Hah, nie żartuj! - prychnęłam sarkastycznie w jego stronę, spoglądając nań kątem oka.. Przystanęłam na chwilę, przez co wyprzedzający mnie duch został pociągnięty do tyłu przez niewidzialny łańcuch, którym jest do mnie przykuty.
– Mogłabyś ostrzegać, wiesz? – oburzył się, obracając łeb. Jego oczom ukazała się postać brązowej wadery z wyciągniętą przed siebie łapą, na której spoczywał owy kwiat, a ona sama patrzyła na niego dziwnym wzrokiem. Ventus jedynie przewrócił oczami.
- Przypomnij mi, po co go wzięłam? - zapytałam, zastanawiając się nad jakimikolwiek właściwościami tej róży. Co ciekawe, dalej była świeża i pachnąca, jakby dopiero ścięta. Fioletowy basior, który w tym momencie przewrócił się na grzbiet i lewitował leniwie w powietrzu, na dźwięk mojego polecenia wyczarował przed sobą mały arkusz papieru ( dla rozrywki i szpanu, oczywiście) i chwytając go w łapę, zaczął czytać monotonnym, znudzonym oraz denerwująco obojętnym głosem:
- "Chociaż z drugiej strony powiedział, że jest moja. Moja, to moja. Mam porzucić MOJĄ rzecz? Poza tym, gdybym ją miała przy sobie, mogłabym wypominać temu arogantowi jego „chwilową słabość”, która objawiła się pod postacią tego PODARUNKU. No bo, z której strony by nie spojrzeć, to prezent. Ha-ha." - Skończył recytowanie, a rzecz, na której była zapisana ta myśl, zniknęła i Ventus znowu powrócił do leniuchowania, tym razem zamykając również oczy i mając cały świat, w tym mnie, w głębokim poważaniu.
- Właśnie... - zaczęłam, ostrożnie dobierając słowa, chociaż i tak nikt mnie nie słuchał - A skoro już mi nie zależy na tym Padalcu, mogę ją wyrzucić! - zawołałam, wpadając na ten „genialny” pomysł.
- A kiedykolwiek Ci na nim zależało? - zapytał beznamiętnym tonem, nadal nie podnosząc powiek.
- Hmpf! - prychnęłam - Oczywiście, że nie! - powiedziałam przekonana co do swojej opinii.
– Więc nie rób scen i po prostu to wywal! – warknął, już zirytowany moim gadaniem, duch spoglądając na mnie surowym wzrokiem.
– Właśnie miałam to zrobić! – odpyskowałam mu i żeby być jeszcze bardziej przekonująca, rzuciłam pogardliwym ruchem czarny kwiat za siebie, który upadł na ziemię. Podniosłam dumnie głowę i zaczęłam iść przed siebie, a Ventus po raz kolejny przewrócił oczami (kiedyś one mu z orbit wypadną). Lecz zanim został pociągnięty przez niewidzialny łańcuch, zauważył, że róża zaczęła nagle więdnąć, a proces ten zachodził w przyśpieszonym tempie. Skwitował to tylko podniesioną do góry brwią i podążył za mną w milczeniu…

Nie ma miłości Farce, nie ma róży XD