czwartek, 31 grudnia 2015

Od Sonei (CD Marvela i Farce): Kałuża smutku

     Biała wadera przez jakiś czas przyglądała się Marvel'owi, mierząc go od góry do dołu. Uniosła jedną "brew", uśmiechając się lekko. A raczej chciała by tak to wyglądało. W rzeczywistości musiała przygryźć wargę, by nie zareagować zbyt gwałtownie.
Samiec chyba zauważył dziwne zachowanie Sonei, więc westchnął tylko i powiedział:
~Nie musisz się powstrzymywać.
Nie musi? No cóż, skoro nie, to nie. Wadera przestała przygryzać wargę i zaczęła się śmiać. Zachowanie, zdawałoby się, zupełnie nie na miejscu. Pamiętajmy jednak, że śmiech śmiechowi nie równy. A przecież istnieje duża równica między rozbawieniem, a kpiącym rechotem. Sonea śmiała się raczej dlatego, że poczuła ogromną radość, niż dlatego, by chciała sobie z kogoś zadrwić. Ona przecież prawie w ogóle nie drwiła z innych wilków i naprawdę ktoś musiałby nieźle działać jej na nerwy, by zaczęła kogoś poniżać. Choć nie, myślę że prędzej obraziłaby kogoś, broniąc przyjaciół, niż samej siebie.
Ale przecież Marvel jej nie znał zbyt dobrze... właściwie to prawie w ogóle się nie znali, nie licząc tego jednego spotkania, kiedy samiec zaprowadził ją do starszej siostry. Kiedy Sonea dowiedziała się, że Blue z Watahy Przeklętych w rzeczywistości była tą Blue, której przez tyle czasu szukała i dla niej opuściła swoją watahę.... była naprawdę szczęśliwa. Miała wówczas wrażenie, że biały basior spadł jej z nieba. Bądź co bądź, to właśnie dzięki niemu wadera odnalazła swoją siostrę.
A teraz ten tekst o Blue? Co prawda zdanie, a może raczej przekaz sam w sobie można było zrozumieć wieloznacznie... jednak biorąc pod uwagę zachowanie Marvel'a oraz jego wcześniejszy upór i niechęć do odpowiedzi na pytanie... tak, Sonea nie miała żadnych wątpliwości o co chodziło wilkowi. Złapała się nawet na tym, że była z tego powodu szczęśliwa. Nawet jeśli nie znała Niebieskiej zbyt długo, to miała wrażenie, że łączy je szczególna więź.
Ciekawił ją tylko jeden fakt. Dlaczego Marvel postanowił przyjść z tym akurat do niej? Co chciał zyskać, mówiąc jej o swoich uczuciach? Bądź co bądź, Sonea nie była najlepszym poradnikiem w tych sprawach, choć jeśli trzeba może spróbować coś doradzić, mogła spróbować. Ale nie teraz.
Widząc zmieszanie i wysiłek, z jakim biały basior wypowiedział to krótkie zdanie: "Chodzi o Blue", nie mogła powstrzymać się od krótkiej uwagi. Nie żeby była bardzo złośliwa, ale nie przywykła do widoku zdenerwowanych wilków. A poza tym... no dobra, może Sonea miała w sobie coś z wiedźmy.
-Tak? Co z nią?- zapytała, uśmiechając się niewinnie do znajomego.
Nie było to bardzo podłe zagranie, choć samiec od razu wyczuł, że wadera traktuje wszystko trochę jak zabawę. Cóż, nie było to całkowicie mylne odczucie, czasem Sonea potrafiła zachowywać się jak dziecko. To chyba przez to, że od małego widywała smutne duchy... po prostu musiała jakoś odreagować. Ale przecież nie można zwalać wszystkiego na efekty życia wśród szamanów, prawda?
Marvel tylko wywrócił oczami, choć nie był już tak zdenerwowany.
-Słuchaj, wiem co próbujesz powiedzieć.- odezwała się w końcu wadera, przerywając ciszę.- Nie wiem tylko, dlaczego mówisz to akurat mi? Nie nadaję się na poradę, choć...- tutaj nie dokończyła, gdyż w tym momencie rozmowę przerwała im młoda, brązowa wadera. Sonea wcześniej z nią nie rozmawiała, choć widywała dość często. O ile dobrze pamiętała, miała na imię Farce.
Miała jej pomóc, tak? Sprawdzić, gdzie są jej rodzice?- nie ma sprawy. Wiązało się z tym jednak wielkie ryzyko, choć z drugiej strony, młoda wadera miała szczęście, że poprosiła niebieskooką o tej porze. Później, gdy nadejdzie zima, wody zamarzną, a trawa pokryje się szronem, byłoby to zadania nie do wykonania.
-Daj mi chwilę!- dziewczyna krzyknęła do Marvel'a, gdy odeszły z Farce kawałek od niego. Basior nic nie odpowiedział, ale zdawało jej się, że kiwnął głową. W takim wypadku Sonea musiała teraz skupić się na problemie Farce. A raczej, poprosić ją o konkrety. Ciężko jest szukać, gdy nie wiesz co konkretnie musisz znaleźć. Ale o to mogła zapytać się trochę później. Najpierw musiały znaleźć wodę. Nie musiała to być rwąca rzeka, ani wielkie jezioro. Do tego zaklęcia wystarczyła zaledwie mała kałuża.
-Dokąd idziemy?- spytała się w końcu Farce, przerywając tym samym wiszącą w powietrzu ciszę.
-Szukamy kałuży.- spotkawszy pytające spojrzenie ciemnookiej, Sonea zaśmiała się krótko, po czym pokręciła głową.- Nie pytaj. Później Ci wyjaśnię.- w odpowiedzi młoda wadera pokiwała głową i również zaczęła się rozglądać za niewielkim zbiornikiem wody. Nie minęło kilka minut, aż wskazała łapą w jednym kierunku.
-A taka się nada?- zapytała starszą wilczycę, podchodząc do niewielkiej kałuży. Sonea przyspieszyła kroku, by nadążyć na brązową waderą, po czym skinęła głową z uśmiechem.
-Zdecydowanie. A teraz powiedz mi - zaczęła, gdy obie usiadły obok siebie, tuż nad kałużą. - czego dokładnie potrzebujesz?
Przez twarz Farce przebiegł grymas niezadowolenia. Dopiero w tym momencie do starszej samicy dotarło, jak bardzo musi ona nie lubić prosić innych o pomoc. Jak bardzo nie lubi mówić o swoich problemach. Nie było jednak innej rady, musiała to zrobić.
-Chciałabym byś sprawdziła,... no, czy moja rodzina jeszcze... żyje?- wydukała w końcu.
-Pytasz się mnie, czy prosisz?- niebieskooka uniosła jedną brew do góry, uśmiechając się odrobinę, starając się w ten sposób rozładować atmosferę. Nie na wiele się to jednak zdało. Brązowa wadera owszem, odwzajemniła uśmiech, ale najwyraźniej była zbyt zdeterminowana, by zdobyć się na więcej. Z drugiej strony, może to i dobrze?
-Proszę.
-No dobrze...- biało-czarna wadera westchnęła. Dawno nie korzystała z tego zaklęcia, więc zaczęła odrobinę obawiać się jego efektów.- Ale pamiętaj, że nie jestem dobrą wróżką. Może się nie udać, jasne?- w odpowiedzi otrzymała pewne siebie "acha", co w zupełności jej wystarczyło.
Po tym jak Farce (na prośbę Sonei) odsunęła się odrobinkę, wadera zaczęła mieszać łapą w kałuży. Woda była okropnie zimna, a im dłużej trzymała w niej kończynę, tym kałuża robiła się chłodniejsza. Samica, całkowicie skupiona na niewielkiej kałuży i swojej prawej łapie, zaczęła wypowiadać po cichu zdania. Po chwili jednak przerwała i ostatni raz zwróciła się do Farce.
-Acha, jeszcze dwie sprawy. Po pierwsze, nie odpowiadam za to co zobaczysz, ani za to... jak będę się zachowywać. A po drugie, nie zwracaj się do mnie moim imieniem, jasne?- Sonea napotkała pytające spojrzenie ciemnych oczu młodej wadery.
-Dlaczego?
-To skomplikowane.- wyjaśniła szybko, po czym znów skupiła swoją uwagę na kałuży. Tym razem nie przerywała, nie odciągała spojrzenia od wody i prawej łapy, która cały czas ją mieszała, przeciwnie do kierunku wskazówek zegara. Znów zaczęła powtarzać szeptem formuły i odpowiednie zaklęcia, aż woda zmieniła swój kolor. Nie stało się to nagle, to oczywiste. Po upływie kilku minut przezroczysta barwa robiła się coraz ciemniejsza, zupełnie jakby ktoś wrzucił to niej niedomknięty kałamarz, Następnie, wśród granatowego płynu zaczęły pojawiać się drobne mgiełki fioletu i czerwieni. Chyba nie muszę wam mówić, że to nie było normalne?
Dopiero teraz Sonea zerknęła w bok i popatrzyła się na Farce swymi błękitnymi... nie, srebrnymi oczami. Jej ślepia zmieniły barwę, nawet nie wiadomo kiedy, ani dlaczego. Co prawda było to tylko chwilowe, ale spojrzenie zimnych, jak stal oczu wywoływało lęk. Po chwili wadera odezwała się do ciemnookiej, jednak... nie był to już ten sam, łagodny głos Sonei. Mówiła chłodno, zdecydowanie i tajemniczo. Zupełnie... zupełnie, jakby na chwilę w ciele wilczycy pojawił się ktoś inny.
-Podejdź tutaj.- odezwała się tonem nieznoszącym sprzeciwu. Tak, teraz nie ma najmniejszych wątpliwości, że to nie była Sonea.- Twoja rodzina żyje...- dopiero po usłyszeniu tych słów, Farce zdecydowała się podejść bliżej wadery.
Usiadła obok niej i podążając za wzrokiem towarzyszki, spojrzała w kałużę. Jednak niczego w niej nie dostrzegła. Tylko kłęby granatowej, fioletowej oraz gdzieniegdzie czerwonej barwy, nic więcej. Co takiego, w takim razie, widziała tam Sonea? A raczej osoba, która za nią przemawiała.
-S.. skąd wiesz?- brązowa zdecydowała się w końcu zadać pytanie. Nie otrzymała jednak odpowiedzi od razu. A to, co później usłyszała chyba nie było do końca zadowalające.
-Ta kałuża... wiesz do czego służy? Pokazuje śmierć, wilki martwe, bądź te, które ku temu zmierzają. Ale nie wszystkie zwierzęta, jakie możesz tutaj ujrzeć idą na spotkanie ze śmiercią.
-Skąd masz taką pewność?- słysząc to pytanie, nie-Sonea uśmiechnęła się odrobinę. Nie było w tym uśmiechu niczego wesołego, przypominał raczej kpiący grymas.
-Istnieje coś takiego, jak kolor śmierci. Spowici są nim ci, których życie dobiega końca. Barwa ta jest wyjątkowo silna u wilków umierających, bądź dotkliwie zranionych. Jednak kolor ten otacza także osoby chore, bądź smutne. Wadery pogrążone w żałobie po stracie partnerów, basiory cierpiące przez chorobę... oni nie muszą umrzeć. Mimo wszystko, śmierć ich otacza, choć w bardzo małym stopniu.
-Nie rozumiem.- przerwała Farce, dalej usilnie wpatrując się w kolorową kałużę.
-Kolor śmierci to kolor smutku. Śmierć dla wielu oznacza smutek. Widzę tutaj wilki spowite ciemną barwą, ale nie wszystkie otacza kolor śmierci, ponieważ kończą swój żywot. Twoja rodzina jest tutaj, choć wciąż żyje. Jest tutaj ukazana, ponieważ jest smutna.Teraz rozumiesz?- to ostatnie obca wadera wypowiedziała zmęczonym i zniecierpliwionym głosem, zupełnie, jakby miała dość tłumaczenia wszystkiego, co dla wielu i tak pozostawało niezrozumiałe.
-T..tak. Chyba... tak mi się zdaje.- po usłyszeniu odpowiedzi, wadera przestała mieszać łapą w kałuży, a ta znów nabrała normalnej barwy. Podobnie jak oczy Sonei, w których nie było już widać ani cienia kpiny.
-I co? Dowiedziałaś się czegoś?- niebieskooka wadera posłała Farce ciepłe spojrzenie. Tak, to już z pewnością była  t a  Sonea.
Ciemnooka nie odpowiedziała od razu. Starsza wadera zmarszczyła brwi, przyglądając się jej niepewnie. Westchnęła zmęczona, choć przecież nie wykonała niczego, co mogłoby ją zmęczyć. Nie chodziło tutaj jednak o wysiłek fizyczny, a psychiczny.
-Mówiłam, że nie odpowiadam za to, co tutaj zobaczysz.- wyjaśniła. Zaczęła powoli żałować, że znów eksperymentowała z zaklęciami wróżenia z kałuż, choć był to jedyny sposób, aby pomóc młodej samicy.- Po prostu... zapomnij o tym, co tutaj zobaczyłaś, zgoda? Dowiedziałaś się przynajmniej tego, czego potrzebowałaś?

Farce? Oficjalny koniec dziwnych opek :p

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Od Ashera (CD Riry): Nareszcie razem

        Asher z trudem odciągnął od siebie Rirę, by móc spojrzeć waderze w oczy. Śliczne, jaskrawo błękitne i mokre od łez. To ostatnie basiorowi do Ri w ogóle nie pasowało. 
  - Wszystko w porządku - powtórzył. - Nie jestem na ciebie zły, nie mam ku temu ŻADNYCH powodów. Zachowaliśmy się oboje jak dzieci, tupnęliśmy nogami i uparcie nie chcieliśmy się do siebie odzywać. Ale poniekąd jesteśmy dorośli i powinniśmy się tak zachowywać - uśmiechnął się szczerze.
  Rira pociągnęła nosem, ale jej pysk również rozjaśnił uśmiech. Ponownie rzuciła się Asherowi na szyję, ale tym razem już chyba nie miała zamiaru go udusić.
  - Już dobrze? - upewnił się basior z nosem w jaskrawo błękitnych włosach.
  - Tak, trzystuletni szczeniaku - usłyszał.

* * *

        - ASHEEER!
  Czarny basior aż drgnął, a siedzący na jego grzbiecie Corvo zerwał się do lotu niezadowolony. Nie żeby przysypiał czy coś. Po prostu ktoś wydarł mu się niemal prosto do ucha. Wilk aż usiadł i podrapał się przednią łapą po uchu z wyrzutem patrząc na mniejszą o prawie dwie głowy Gammę.
  - Jenna, stoję tuż obok - powiedział.
  Diablik uśmiechnął się złośliwie.
  - Wiem - odpowiedziała zadowolona. - Jak tam zbiórka?
  Krukowaty objął wzrokiem ,,obozowisko". Jak na jego oko każdy się zbierał. Zadaniem jego, Jenny i Blade'a było dopilnowanie by wszyscy byli gotowi do marszu.
  - Chyba w porządku - rzucił niepewnie. - Przeliczyłaś wszystkich? Kogoś brakuje?
  - A jakżeby inaczej? Ikana się nam gdzieś posiała...no i przylazła jakaś dwójka nowych. 
  Asher zerknął w kierunku wskazanym przez waderę. Rzeczywiście, pod drzewkiem leżała jakaś dziwna, chuderlawa wadera, a obok siedział jakiś basior. 
  - Coś z nimi robimy? - mruknęła od niechcenia Jenna.
  - Poczekajmy na Ikanę - oparł basior. Wilczyca rzuciła mu pytające spojrzenia. - Nie martw się, będę ich miał na oku...a nawet kilku parach oczu.
  Spojrzał na siedzące na drzewach wokół polany kruki. Przesłał im myślą rozkaz, by pilnowały tamtej dwójki. Pięć czarnych ptaków posłusznie przeleciało na drugą stronę i usiadło w pobliżu nieznajomych. Potem Asher dla pewności wysłał tam jeszcze Corvo. Gamma śledziła wzrokiem kruki i uśmiechnęła się zbójecko.
  - Sprytnie - powiedziała. - Całkiem przydatne te twoje latające szczury. W życiu nie chciałoby mi się pilnować każdą podejrzaną osobę...
  Basior puścił złośliwość mimo uszu. Jenna wróciła do swoich spraw i znowu pozostał na chwilę sam. Położył się tam gdzie stał. Leżał tak sobie z półprzymkniętymi oczyma. Był zmęczony. Może udałoby się uciąć małą drzemkę przed dalszym marszem? Tak, to by było w porządku. Tylko pół godzinki...
  Już był bliski zaśnięcia gdy nagle coś przycisnęło go swoim ciężarem do ziemi. Ciężko wypuścił powietrze z płuc i podniósł głowę.
  - Ri, co ty wyprawiasz? - zapytał.
  Wadera przekręcała się leżąc grzbietem na boku basiora, jakby nie mogła się ułożyć.
  - No co? Też jestem padnięta - powiedziała. - A ty jesteś wyjątkowo wygodną poduszką.
  Asher nie mógł powstrzymać uśmiechu. 
  - Powinienem zmienić zawód? - rzucił żartobliwie.
  - Tak, ale tylko jeśli podpiszesz dożywotnią umowę ze mną. Nie pozwolę ci być niczyją inną poduszką, jasne? Tylko MOJĄ.
  Krukowaty uśmiechnął się i położył łeb z powrotem na łapach. To całkiem miłe uczucie, gdy ktoś grzeje twój bok opierając się o ciebie. 

Rira? Nie bij *^* Tylko tyle zdołałam z siebie wycisnąć

Od Grim'a: Tworząc własne koszmary

     Tamtej nocy Grim śnił o drzewach. O rozłożystych gałęziach roślin, połyskujących w białym, jak kości świetle księżyca. W jego śnie księżyc powoli przybierał barwy szkarłatu, choć dalej dawał to samo, jasne światło... ale czy to w ogóle możliwe? Czy ta nocna tarcza może sama z siebie dawać jakiekolwiek światło? Oczywiście, że nie, to była tylko i wyłącznie jego wyobraźnia. 
Do uszu białego basiora dotarł szelest. To właśnie w tym momencie podświadomość wilka zrozumiała, że nie jest on tylko bezstronnym obserwatorem tej wizji- został jej głównym bohaterem. Jak to się skończy? Dowiedzieć się tego mógł tylko w jeden sposób.
Szelest na chwilę ucichł, niosąc ze sobą dzwoniącą w uszach ciszę. Jeżeli tamte szmery były denerwujące, to obecna głucha cisza zdawała się wręcz nie do zniesienia. Drzewa przestały na chwile szumieć... Tylko po to, by rozbrzmieć ponownie, ale tym razem zdecydowanie głośniej i jakby... wyraźniej? Biały basior zaczął rozglądać się dookoła, studiując krajobraz wyśnionej krainy. Miał przed sobą nienaturalnie wysokie, rozłożyste drzewa. Żadne z nich nie miało chociażby pojedynczego liścia na którejkolwiek z gałęzi, a mimo to wszystkie szeleściły. To nie było normalne, ale nic w tamtym lesie takowe nie było. Trawa, choć z początku zdawała się mieć zdrowy, zielony kolor, dopiero teraz w promieniach księżyca wyglądała, jakby przesiąkła wszystkimi odcieniami czerni. W drzewa... one były szare. Wszystko dookoła było czarne, szare, albo niewidoczne, jakby przykryte gęstą, również nienaturalnie ciemną mgłą. Jedynie biała sierść Grim'a i czerwony, jak krew księżyc zdawały się odstawać od reszty krajobrazu... ale czy to aby na pewno dobrze?
Drzewa znów zaszeleściły, tym razem jeszcze mocniej. Zupełnie, jakby nagle miałyby zostać porwane przez ostrą, bezlitosną wichurę, Szeleściły, ostrzegając pozostałych braci i siostry o niebezpieczeństwie, jakie niesie ze sobą tak silny wiatr, ile gałęzi jest w stanie im powyrywać, ile liści z nich strącić... no właśnie, liści. Choć każde z drzew było przeraźliwie łyse, to jednak szeleściło. Choć żadna z gałęzi nie posiadała liści, to mimo wszystko, gdy zawiał wiatr... one zaczęły spadać na ziemię. Jednak nie opadały lekko, kołysząc się w powietrzu, jak to zawsze się działo... spadały gwałtownie w dół. Zupełnie, jakby pod ziemią rósł jakiś ukryty magnes, przyciągający do siebie wszystkie opadające liście. 
Biały basior podszedł do kilku z nich. Ich żywa, zielona barwa strasznie wyróżniała się wśród czarnej trawy. Zdawała się bić zdrowym światłem, które po dłuższej obserwacji zaczęło kłuć basiora w oczy. Grim gwałtownie zamknął ślepia, próbując przetrzeć je jedna łapą. Kiedy znów je otworzył, liści już nie było.
Nie było też wichury, która zaledwie kilak sekund temu zrzuciła je na ziemie. Wilk nie czuł żadnego, nawet najsłabszego podmuchu, który przecież tak niedawno targał jego futrem na wszystkie strony. Silna zawierucha odeszła tak szybko, jak wcześniej się pojawiła... o ile w ogóle miała miejsce. Liście... zielone liście, które wcześniej wyraźnie leżały na leśnej ściółce zniknęły, a silny wiatr, który je zrzucił również ulotnił się tak, jakby go wcześniej nie było. Czy zatem na pewno się pojawił? Nie, po podmuchu nie było najmniejszego śladu, wszystkie gałęzie i wszystkie drzewa były całe... czym zatem on był? Jego wyobraźnią? Jeśli tak, to czym w takim razie był sen?
Biały basior rozejrzał się dookoła, dokładnie taksując i studiując każdy, chociażby najmniej istoty szczegół tej krainy. Nie podobało mu się to wszystko, czuł się dziwnie nie na miejscu, czuł... czuł, że ktoś go obserwuje. Ale dookoła nie było nikogo, tylko bezlistne drzewa, czerwony księżyc i trawa. Żadna z tych rzeczy nie miała oczu, nie posiadała zdolności widzenia, nie potrafiła przyglądać się światu. A mimo to, ktoś go obserwował. Wpatrywał się w białego wilka tak uważnie, jakby chciał przewiercić go spojrzeniem na wylot.
I wtedy Grim ją dostrzegł. Drobna istota, kryjąca się za szarym drzewem. Nie był to wilk, ani sarna... to zwierze nie przypominało żadnego, jakie do tej pory ujrzał. Stało na dwóch kończynach w pozycji wyprostowanej. Było niewielkie i wychudzone... a mimo to basior miał nieprzyjemne wrażenie, że byłoby w stanie zrobić mu krzywdę. Jej czerwone, jak tarcza świecącego księżyca oczy przyglądały mu się dokładnie. Dopiero teraz Grim zauważył, że owa tajemnicza istota trzyma coś w ręku. Zdawała się ściskać owy przedmiot, przytulać się do niego. Bała się? Ale czego, skoro to ona wywoływała strach? 
Czymkolwiek ta istota była, nie należała do jego świata. Nie należała do żadnego ze światów. Nie istniała... a jednak się pojawiła. 
Dziewczynka (bo był niemal pewny, że czerwonooki demon jest płci żeńskiej) przestała się w niego wpatrywać i wbiła spojrzenie w ziemię. Do uszu Grim'a dotarł szloch... cichy płacz, który jednak był w stanie zagłuszyć szelest drzew. Po chwili nie słyszał już niczego, poza szlochaniem tajemniczej istoty. Płakała? Ale dlaczego...
-Coś się stało?- biały basior podszedł bliżej dziewczynki, choć jego głos rozsądku wyraźnie go przed tym ostrzegał. Zlekceważył również instynkt, który stanowczo zabraniał mu stawić następny, chociażby najmniejszy krok w stronę dziecka. Teraz był już przy niej, na wyciągnięciu ręki. Zastanawiał się tylko, dlaczego tajemnicza istota w ogóle nie reagowała na jego pytanie. No tak, przecież nie była wilkiem... czyżby w takim razie nie rozumiała jego mowy?
-Hej, dlaczego nic nie mówisz?- odezwał się ponownie. O ile w jego wcześniejszym pytaniu dało się wyczuć choć maleńką nutkę troski (co przecież było do niego zupełnie niepodobne), to teraz jej miejsce zajęła podejrzliwość.
Podszedł jeszcze bliżej czerwonookiej istoty, choć w tym momencie rozsądek wyraźnie kazał mu uciekać. Jego podświadomości  coś bardzo nie podobało się w małym demonie, ale ciało w jego wyobraźni nie potrafiło pojąć co takiego. Zrozumiał dopiero, gdy zrobił kolejny krok.
Lament dziewczynki odrobinę ustał, a ta popatrzyła się na basiora karminowymi ślepiami. Zanim ten zdążył cokolwiek zrobić, istota rzuciła się na jego, objęła szyję i... przytuliła mocno do siebie. Chyba was nie zdziwi, jeśli powiem, że Grim był naprawdę zaskoczony? Choć to, co działo się potem było jeszcze dziwniejsze.
Czerwonooka, dwunożna istota przestała już płakać. Zaczęła się śmiać, jak małe dziecko, które usłyszało zabawną historyjkę od swojego starszego rodzeństwa. Było w tym śmiechu coś niepokojącego, jakiś bodziec, który wyraźnie ostrzegał Grim'a przed tą dziewczynką. Dopiero, gdy uwolniła wilka z uścisku, ten był w stanie dostrzec to, kim... a może raczej czym była naprawdę. Jej czerwone ślepia znów zaczęły przewiercać basiora na wylot, a uśmiech wykrzywił się w przeraźliwy grymas, odsłaniając nienaturalnie ostre kły.
Co to jest do cholery?!, pomyślał zszokowany, w ostatniej chwili odpychając od siebie demona. Bo czymkolwiek to było, chciało jego śmierci. Czymkolwiek to było, rządziło szarym lasem. 
Grim odepchnął od siebie czerwonooką istotę, przy okazji drapiąc jej rękę pazurami. Musiał stąd uciekać, jak najdalej od szeleszczących drzew... tylko jak? 
Tak samo, jak się tutaj znalazłam.
Skoro jego podświadomość stworzyła i wpakowała go do tej krainy, może go stąd zabrać. Musi tylko bardzo tego chcieć...

     Grim otworzył oczy. W okół niego dalej panowała ciemność... ten sam mrok, który był tutaj jeszcze wtedy, gdy basior zasypiał. Nie, "zasypiał" to nie było właściwe słowo. Przez klątwę wilk nie potrafił zasnąć, nie umiał też śnić. Czym zatem była kraina, w której wcześniej się znalazł? Jego wyobraźnią.
Każdy potrzebuje snu, a choć przez klątwę samiec został go pozbawiony, to odkrył sposób, w jaki omijał kilka zasad. Czasem, kiedy nie mógł już znieść tej pustki przed oczami, widoku czarnej otchłani, za każdym razem, gdy zamykał oczy i cierpliwie czekał na sen, który nigdy już nie nadejdzie... wymyślał sobie własne. Ale szaleńcy, który go przeklęli najwyraźniej przewidzieli, że Grim wpadnie na coś takiego. Dlatego też nadając mu klątwę, postanowili również zniechęcić go do prób ominięcia zasad. Jak? Koszmary- tylko je był w stanie sobie wyobrazić. Chore, nieprawdopodobne, lecz jakże realne wizje. Po przeżyciu czegoś takiego rzeczywiście traciło się ochotę na dalsze kreowanie własnego snu... mimo wszystko, czasem musiał to robić. Ostatni raz miało to miejsce dobre dwanaście lat temu, dlatego też basior zdążył zapomnieć jak nieprzyjemne jest to uczucie. Raz na kilkanaście lat- tyle wystarczyło, by mógł potem normalnie funkcjonować. Nawet jeśli koszmary nie były przyjemne, warto było je przeżyć. Chociażby po to, by nie stracić całkowitego zainteresowanie światem, by jeszcze choć ten jeden raz w życiu, po obejrzeniu wszystkiego na świecie, dać się zaskoczyć.
I faktycznie, to działało. Czegoś takiego Grim się nie spodziewał. Dopiero teraz zauważył, że wyrwał pazurami przez "sen" kępy trawy. Zielonej trawy... tak, ta tutaj była zupełnie normalna.
Biały basior wstał, przyglądając się krajobrazowi. Obserwował dokładnie otoczenie swymi czarnymi ślepiami, tak, by na wszelki wypadek sprawdzić, czy aby na pewno nie "śpi". 
Księżyc świecił białym blaskiem, trawa wokół była ciemnozielona, a drzewa miały normalne barwy. Na ziemi leżały zeschnięte, jesienne liście, które nie zniknęły po tym, gdy basior zamknął oczy. Wszystko było w porządku... 
Czerwone ślepia. Dostrzegł je w mroku nocy wśród drzew. Te same oczy, które wcześniej go obserwowały w wymyślonej krainie. A więc jeszcze stamtąd nie wrócił? A może wrócił... ale to coś przyszło tutaj razem z nim? Czy to wo ogóle było możliwe?! Nie wiedział, ale w tej chwili było to bez znaczenia. Już wiedział z czym mógł mieć do czynienia i tym razem nie miał zamiaru temu zaufać.
Biały basior uśmiechnął się złowrogo, co (biorąc pod uwagę jego dziwnie rozcięte wargi) dało dość makabryczny efekt. Obnażył kły i bez chwili wahania zaatakował demona, przyszpilając go do ziemi.
-Tutaj też masz zamiar mnie prześladować?!- warknął w stronę... to nie był ten demon. To w ogóle nie była istota, która chociażby odrobinę przypominała tamten koszmar. 
Grim miał przed sobą waderą. Zwykłą, fioletową wilczycę, o czerwono-pomarańczowych oczach.
-A gdzie wcześniej Cię prześladowałam?- wypaliła, unosząc jedną brew ze zdziwienia.

Lua? Nigdy więcej Stephen'a King'a przed pisaniem opowiadań (co najwyżej po) *^* 

środa, 23 grudnia 2015

Od Keri (CD Samlena): Starzy i nowi znajomi

Keri skrzywiła się jakby miała w pysku coś wyjątkowo paskudnego. Biedny śmiertelnik, stracił rozum. Już nawet pomyślała, czy nie potraktować go jak normalny upośledzonego, ale mamy tu do czynienia z psychopatką i upośledzonym więc o politowaniu nie może być mowy. Wyprostowała się i zmierzyła go uważnym spojrzeniem swoich, raczej niepokojąco się prezentujących, oczu. Wyczuwała coś, coś znajomego. Lekko przekrzywiła głowę.
- Kopę lat, Timoci- powiedziała spoglądając w stronę basiora, ale widać było, że nie mówi do niego- Jak ci leci nie-życie?
 Po chwili skrzydlaty nieznajomy niepewnie powtórzył coś, co widocznie usłyszał w głowie.
-Całkiem nieźle. Właśnie ,,przeżywam" najdłuższe wakacje nie-życia, a co u ciebie?
Demon uśmiechnął się krzywo.
- Jak widzisz utknęłam w mięsnej klatce.
-Współczuję. Wiem jak to jest gdy Me... Co tu się dzieje?!- Duszyczce widocznie znudziło się pośredniczenie w rozmowie, której nie rozumie.
Keri już miała powiedzieć ,,Nie przerywaj, parszywy kundlu!", czy coś w tym stylu, ale powstrzymała się. Jakby nie patrzeć cała ta sytuacja była już wystarczająco dziwna. Nie ma co dodatkowo jej komplikować. Jak gdyby nigdy nic odwróciła się do basiora tyłem i ruszyła w pierwszym lepszym kierunku.
- Ej! Może byś mi to z łaski swojej wyjaśniła?
Tuż obok niej wykwitł skrzydlaty nieznajomy.
- Niby co?- w jej głosie oprócz pogardy pojawiło się autentyczne zaskoczenie.
Dość często zapomina, że nie dla wszystkich takie sytuacje są całkowicie normalne.
- No...to- odparł basior.
Keri skrzywiła się.
- Aaaa...toooo.... To, mój drogi, była roz-mo-wa- mówiła powoli, niemalże sylabizowała, jakby komunikowała się z osobą psychicznie chorą.
- Ty-le to i ja za-u-wa-ży-łem.
Wadera zatrzymała się. Spojrzała na wilka, a jej oczy niemal płonęły.
- A więc o co ci chodzi?
Przez chwilę patrzył na nią jak na wariatkę, którą w sumie była..
- A wiesz ty, co? Nieważne... Samlen jestem.
- Keri.
Nie uważała swojego imienia za jakąś tajemnicę. Żałowała natomiast, że resztki rozsądku zakazują jej powiedzieć , że jest demonem. I to jednym z tych gorszych. Czasami miewała ochotę wykrzyczeć na całe gardło, że gdyby nie klątwa rozniosła by w proch wszystko i wszystkich na swojej drodze. Jakże ona tęskniła za masowym mordem i uciekaniem przed pachołkami diabła... Stare, dobre czasy gdy miało się samozwańczą władzę do sądzenia kto na życie zasłużył, a kto nie. 
- To... Do kąt zmierzasz, Keri?
Przez chwilę milczała zastanawiając się nad odpowiedzią. Ale właściwie po co z nim rozmawia? A, no tak, z braku ciekawszego zajęcia.
- Tam gdzie wszyscy... Ku przyszłości, w moim przypadku, bardzo paskudnej przyszłości- stwierdziła ruszając dalej.
Przez jakiś czas szli w całkowitym milczeniu. Samlen rozglądał się, obserwował śmigające mu nad głową ptaki i najwyraźniej słuchał co tam głosy wygadują. Keri nie zwracała uwagi ani na zwierzęta, ani mijane drzewa, ani na Samlena, ani na nic. Szła przed siebie. Jakie to ma znaczenie, co minie po drodze? Żadne. Idzie tak od lat, widziała świat, nic nie jest już w stanie jej zaskoczyć. Poważnie, nic. Nawet widok ogromnej grupy, gapiących się na nią wilków. Co się gapią? I co, że stanęła sobie w samym środku ich zbiegowiska?
- To twoi znajomi?- spytał stojący obok Samlen.
- Nie, a twoi?
- Nie.
Keri rozejrzała się dookoła, po czym usiadła, jakby już należała do tej watahy.
- To może Timoci'ego?- zagadnęła.
Przez chwilę Samlen milczał. Tak właściwie to mało ją obchodziło, co to za jedni, do kąt idą i w ogóle o co się rozchodzi, ale nadal nie miała lepszego zajęcia niż rozmawiać o byle czym z tym śmiertelnikiem.
- Twierdzi, że gdzieś w okolicy jest Helsing i tak zwany Ventus.
Wadera nagle się ożywiła i zaczęła rozglądać dookoła.
- Żniwiarzyk tu jest?
Samlen widocznie nie wiedział o co się rozchodzi, ale przekazał wiadomość od głosu w swojej głowie:
- Sądzi, że nie powinnaś być na jego liście, cokolwiek to znaczy.
Zrobiła naburmuszoną minę.
- A szkoda, mogłoby być ciekawie.
Basior zmarszczył brwi.
- Zgaduję, że mi tego nie wytłumaczysz.
Wadera nie odpowiedziała, bo szczerze powiedziawszy nie słuchała. Rozglądała się obecnie za ,,Żniwiarzykiem". Nie znała go osobiście, ale to i owo słyszała. Całkiem niezłą, choć zdaje się niechcianą, zrobił karierę. Zawsze chciała się z nim pobawić, ale diabeł albo znalazł dla niego ciekawsze cele, albo bał się go stracić. Zamiast diabelskiego pachołka dostrzegła całkiem przyjemne miejsce pod drzewem.
- Choć, Samli. Siądziemy sobie pod drzewkiem- powiedziała i nie czekając na jego odpowiedź, chwyciła basiora za ucho i poprowadziła w tamtym kierunku.

Samlen? Wybacz stan tego opka, pomysłu nie miałam.

wtorek, 22 grudnia 2015

Od Paxa: Jednocząc się z padliną...

        Mały kurdupel skulił się pod kolejnym wymierzonym w brzuch ciosem. Sapnął co trójka basiorów powitała tryumfalnym rechotem.
  - To co mówiłeś, padalcu? - warknął kopiący.
  Pax podniósł się chwiejnie na swoje długie, cienkie nogi. Odkaszlnął sprawdzając, czy już jest w stanie pluć krwią. Nic takowego nie stwierdził, co go nieco zawiodło. Nie da się upokorzyć. Nie po raz kolejny. Ale co to za nauczka bez bólu...
  - Że jesteś największym cazzo jakiego w życiu widziałem - powiedział uśmiechając się złośliwie.
  Na jego nieszczęście (a może nieszczęście trzech drabów) większy z basiorów chyba znał południowy dialekt na tyle dobrze, by zrozumieć co właśnie powiedział Pax. A może tylko domyślił się, że został obrażony po tym perfidnym uśmiechu? To by chyba nikogo nie zdziwiło, w końcu chorowity kurdupel niejeden raz przekonał się, że im większa jest masa mięśni tym mniejsza jest masa mózgu. W każdym razie tym razem wielkoludowi skończyła się cierpliwość i skoczył na Paxa. Przygniótł go do ziemi przednimi łapami całą masą swojego ciała. Mniejszy wilk był mile zaskoczony, że żadne z jego żeber nie pękło jak zapałka. Przydzwonił potylicą w twardy grunt zagryzając sobie język. Przed jego nosem odsłoniły się białe kły. Poczuł w pysku metaliczny posmak krwi...
  Teraz, albo nigdy, pomyślał i splunął jaskrawo błękitną krwią prosto w oczy basiora.
  Drab puścił go z krzykiem. Zaczął gwałtownie mrugać otrząsając się co chwila. Jego dwaj kompani patrzyli na niego z niezrozumieniem. Oczy ,,zaatakowanego" były niezdrowo zaczerwienione. Pax zaśmiał się szyderczo, co ponownie zwróciło na niego uwagę basiorów.
  - No dalej idioci! - sapnął desperacko przywódca bandy. - Bierzcie tego kurdupla!
  Jeden z idiotów z warknięciem doskoczył do ciągle leżącego wilka. Zanim jednak cokolwiek zrobił, Pax wgryzł mu się w łapę i nie puszczał, napajając się okrzykiem bólu. Bandzior wyszarpnął mu się w końcu, ale ugryziona łapa jakby zmiękła pod nim i jedyne co mógł dalej robić to leżeć na ziemi rycząc jak wół. Rana po ugryzieniu syczała po kontakcie z żrącą krwią Paxa. Trzeci z nich stał patrząc na wszystko z mieszanką zdziwienia i rosnącego strachu. Mniejszy od nich, poobijany, półżywy basior, a jedynie splunął i raz ugryzł, by wyeliminować dwóch trzy razy większych przeciwników. Krew...jaskrawo błękitna, na dodatek żrąca...To nie mógł być normalny wilk.
  Pax podniósł się chwiejnie. Gdy przerażony drab spojrzał na niego zdobył się na kolejny perfidny uśmiech. Z pyska skapnęła mu błękitna kropla krwi zmieszanej ze śliną.
  To przeważyło szalę.
  - P-p-p-p...p-PRZEKLĘTY! - wydarł się i zerwał do ucieczki, porzucając jęczących kompanów.
  Mały chorowity basior odprowadzał go wzrokiem, po czym ostatni raz splunął z pogardą. Ruszył kulawo w przeciwnym kierunku, słuchając jęków przywódcy bandy, który nie zdążył na czas obmyć oczu z jego krwi. Biedak, pomyślał. Chyba mu się oślepnie...
  Jakby to kogokolwiek obchodziło.

* * *

        - Padlina - skwitował Pax patrząc w swoje odbicie w kałuży.
  Wyglądał jak chodzący trup. Błędny wzrok nieprzytomnie wodzący po wszystkim dookoła, krzywo zabandażowana przednia łapa, napuchnięte lewe oko, z nosa ciekła krew. Może gdy siedział nie wyglądało to aż tak źle. Gorzej, gdy szedł. Obite mięśnie protestowały z każdym krokiem, poruszał się więc wolno i niezgrabnie. Ale przynajmniej poruszał się w ogóle.
  Mimo to nie był z siebie dumny.
  - Starzejesz się, Pax - wychrypiał. - Sto lat temu nie dałbyś się tak poważnie zatłuc. Ale kogo to obchodzi? Jesteś tylko durnym robakiem pełzającym po zgniłym jabłku w pełnym koszu. Inni cię widzą, ale cię nie dotkną. Co najwyżej wyrzucą.
  Nikt mu nie odpowiedział. Przekrzywił łeb przyglądając się opuchliźnie na oku.
  - Jesteś padliną - podjął morały skierowane do samego siebie. - Możesz straszyć salmonellą, pasożytami czy innym świństwem, ale w końcu i tak rozszarpią cię hieny.
  Popatrzył przez kilka minut w ciszy w tego wymizerowanego życiem, ponad dwustuletniego wilka. Niegdyś genialny medyk, teraz chore słabowite chuchro. I tak patrząc w swoje niebieskie, dalej tlące się życiem oczy, rozciągający się na pysku znajomy kpiący uśmiech, doszedł do tego samego wniosku co zawsze:
  - Lepsza jest śmierć jutro, niż śmierć dzisiaj - powiedział i ruszył dalej.
  Już od dłuższego czasu Pax miał w zwyczaju gadać do siebie. Nie były to miłe rozmowy. Obrażał sam siebie, złośliwie komentował wszystkie swoje błędy, prawił samemu sobie kazania. Ale za każdym razem nie załamywał się. Znosił się ze stoickim spokojem i ruszał dalej. Gdyby to co dzisiaj przydarzyło mu się dwieście lat temu, prawdopodobnie powiesiłby się na najbliższym dębie. Ale nieśmiertelność zostawia w wilku ślady. Z czasem zaczyna się patrzeć na pewne kwestie pod innym kątem. Każdy nieśmiertelny nie widzi sensu w samobójstwie. Bo co to rozwiąże? Czy samobójcy chcą w ten sposób zwrócić na siebie uwagę? Liczą, że każdy będzie ich opłakiwał po śmierci? Świat pogrąży się w żałobie? Skądże! Skakać z radości też nie będzie. Ma jeszcze miliony innych istnień. To, że jedno zniknie przez śmierć samobójczą nie zrobi na nim wrażenia. Poza tym, prawdziwą odwagę nie jest zabić samego siebie. Wręcz przeciwnie - to tchórzostwo. Jesteś słaby, nie zdzierżysz trudów życia. Wycofujesz się. Prawdziwa odwaga to żyć.
  Ale jak tu żyć o pustym żołądku, pomyślał Pax. Zaczął węszyć. Wyczuł pasące się pod wiatr jelenie. Odpada - ze swoim rozmiarem nie powali małego byczka. To może zające? Ale w takim stanie? Przecież on ledwo idzie! 
  Wtedy do jego nozdrzy dotarła jeszcze trzecia woń...O ironio. Padlina.
  Lepsze to niż nic. Paxowi pozostało wzruszyć ramionami i zagłębić się w las za zapachem jedzenia. Przedzierał się przez krzewy aż w końcu wylazł na jakąś małą przestrzeń. A metr od niego leżał już po części zjedzony jeleń. Zmrużył oczy podejrzliwie. Rozejrzał się uważnie. To by było zbyt proste. Nic w życie nie powinno być aż tak łatwe. A teraz gdzie haczyk? Był - w postaci śpiącej pod drzewem prawie trzy razy od niego większej białej wadery. Pax oblizał się. Dawno nic nie jadł. A tu miał mięso na wyciągnięcie łapy...
  Pal licho sześć! Wadera i tak śpi. Skoczył do truchła i położył na nim łapy. Ostatni raz - dla pewności - spojrzał na waderę, po czym wgryzł się w udo jelenia...
  I wtedy coś pociągnęło go za tylne łapy i poderwało do góry. Ciągle z ochłapem w pysku spojrzał prosto w błękitne oczy.
  Mówiłem ci, niemal usłyszał w głowie. Skończysz jak padlina.

Ikana? Nie bij *^*

sobota, 19 grudnia 2015

Od Farce: Trochę złego i dobrego

– Dziwny ten cały Marnery… Manrer… Mecery… Marar… Ma… Me…
– Mercenary.
– Właśnie! Mercenary. Co to w ogóle za imię? Na początku zdawał się być spoko, ale… Ych, dziwak! – zawołałam w stronę Ventusa, który leciał jak zwykle koło mnie, a ja sama truchtałam w poszukiwaniu jakiegoś smakowitego kąska, ponieważ ostatnio coś zaniedbałam moją potrzebę głodu.
– Myślałem, że już się oduczyłaś oceniać inne wilki. Miałaś się skupić na swojej rodzinie, pamiętasz? – upomniał mnie.
– Ach, no tak… – powiedziałam już nieco cichszym tonem. – Tylko jak mam teraz tego dokonać, co? – Co prawda, zapytałam bardziej siebie, niż mojego towarzysza, ale ten, mając zbyt wysokie mniemanie o sobie musiał wtrącić swoje trzy grosze.
– Tak, najpierw wypadałoby się dowiedzieć czy w ogóle jeszcze żyją – rzucił, jakby to było najbardziej oczywista rzecz pod słońcem.
– C-Co? – zająkałam się, nagle stając i patrząc na Ventusa spojrzeniem, w którym pytanie zmieszane było ze strachem – O… O czym ty mówisz? – momentalnie potrząsnęłam łbem i łypnęłam oburzona na ducha. – Oczywiście, że żyją! – zawołałam zdeterminowana.
– Daj spokój, bądź realistką! – dalej uparcie bronił swego – Jaką masz gwarancję, że nie zdechli ze starości czy na przykład z łap innych wilków? – zapytał okrutnie. Co jak co, ale nawet po nim bym się tego nie spodziewała. Na krótką chwilę aż mnie wmurowało przez jego wypowiedź i bezpośredniość, ale szybko musiałam się otrząsnąć, bo kolejne zdanie wystrzeliło z mego pyska:
– Wyrażaj się! I o co Ci właściwie chodzi, co?! To Ty wyskoczyłeś z tym całym ratowaniem rodziny, a teraz jeszcze ględzisz o takim czymś?! Zdecyduj się! – krzyknęłam na niego dość głośno.
– Ty też chcesz ją odnaleźć, więc nie mów, że ty był tylko mój pomysł! – odpyskował takim samym, a może nawet ostrzejszym tonem – Obudź się wreszcie! Żyjesz w złudnym przekonaniu, iż Twoi bliscy będą żyli choćby nie wiem co się nie działo! Ja Ci wyłącznie próbuję udowodnić, że ta nie jest!
– No to coś słabo Ci to wychodzi! Zawsze tak było! Jesteś uparty, bezczelny i w ogóle nie słuchasz co do Ciebie mówię!
– Nie jesteś moją matką, żeby mnie pouczać! – warknął, mierząc mnie nienawistnym spojrzeniem. Przez moment byłam zaskoczona całym tym jego zachowaniem, lecz to nie trwało długo. Zacisnęłam szczękę z całej siły, starając się opanować. Prychnęłam pogardliwie pod nosem i, ponieważ nie chciałam dalej kłócić się z tym idiotą, odwróciłam się zdenerwowana ruszając butnym krokiem przed siebie. Oczywiście, miałam pojęcie o tym, że Ventus mnie nie opuście (i ni chodzi tutaj o stronę uczuciową), ale chciałam mieć złudne nadzieje, że może jednak bogowie będą dla mnie łaskawi i „odkują” mnie od niego. Niestety, tak się nie stało, powiem więcej! Los znowu był przeciwko mnie i kiedy przeciskałam się przez zarośla ze skrzywioną miną, ujrzałam dziwnie patrzącego się na mnie Gada.
”Yhg, jeszcze on! Czekajcie… S-Skoro ten Padalec tu jest… To znaczy, że słyszał naszą rozmowę!”, przemknęło mi przez myśl. Spanikowałam od razu w duchu, jednak nie trwało to długo, bowiem zaraz sobie przypomniałam, że przecież inni nie mogą usłyszeć Fioletowego. Uff… Co za ulga. Nie wiem, co bym zrobiła gdyby on się dowiedział o Ventusie. Chyba popełniłabym samobójstwo, haha!
Zgromiłam Blade'a wściekłym wzrokiem, który skrzyżował się z jego niezrozumiałym jak zwykle spojrzeniem i ruszyłam dalej. Tak, jakby przez chwilę się zastanowić… Czy on w ogóle ma jakieś uczucia poza złośliwością i nienawiścią do innych? Ha, chyba nie! Ale jakby nie patrzeć Padalec też żywa istota, bo wilkiem go nazwać nie można. Każdy ma jakieś tam emocje. Można z nimi robić co się chce, przecież są Twoje. Zgaduję, że on przykrył je dużo większą wrednością. Znacie to powiedzenie? „Oczy odzwierciedleniem duszy”, czy jakoś tak. Cóż, wygląda na to, że jego dusza musi być przeszyta złem do samego końca, bo wiele razy patrzyłam w te jego czerwone ślepia. Kiedy? No, na przykład na samym początku naszego obecnego zakładu, gdy zbliżył się do mnie, a ja porównałam go do wielkiej bestii. Chociaż nie jest taki wielki, bez przesady. Przewyższa mnie jedynie o wysokość łba, a to nie tak dużo. Ale te jego oczy… Zastanawiają mnie. Kryją w sobie bardzo dużo tajemnic, które on starannie ukrył, zakuł łańcuchami, zepchnął je w najdalsze zakamarki świadomości tak, by nikt nie był w stanie ich dostrzec. Dlaczego? Mają w sobie prawdziwą głębię i…
ZARAZ, ZARAZ, ZARAZ! CHWILA! ZWOLNIJMY!
O czym ja myślę?! Czy naprawdę wystarczy jedno mignięcie tego Gada przede mną i już zajmuje on mój cały umysł?! Hola, hola! Nie tak prędko! Tak, obiecałam sobie, że przystopuję z tą obsesją, ale kiedy już upewnię się co z moją rodziną, zepchnę go z tego całego pierwszego miejsca! Zdepczę go, kopnę jego wielkie, wybujałe ego i wtedy się okaże, które z nas jest lepsze!
Szłam tak z zaciętym wyrazem twarzy spowodowany mym nowym postanowieniem i sprzeczką z Ventusem, jednak była już wystarczająco zmotywowana, by wiedzieć co chcę dalej zrobić. Na moje szczęście nie oddaliłam się zbytnio od watahy, dlatego moim oczom szybko ukazał się widok sporawej grupki wilków
– Sonea! – zawołałam, widząc śnieżną wilczycę, której futro zlewało się z prószącym lekko śniegiem. Na razie nie był on tak duży, by pokryć grubym puchem ziemię, ale w duchu cieszyłam się, że jest nawet w małych ilościach.
– Tak? – odwróciła się z pytaniem w oczach. Dopiero teraz zauważyłam drugiego, równie jasnego wilka stojącego obok niej.
– Och, witaj, nie zauważyłam Cię…
~ Marvel ~ odparł w mojej głowie, jednocześnie dokańczając moje zdanie.
– Właśnie, Marvel – poprawiłam się i uśmiechnęłam się najbardziej promiennie jak tylko potrafiłam i z powrotem zwróciłam się do wilczycy.
– Miałabym do Ciebie prośbę – powiedziałam szybko z ekscytacją, błaganiem i zaciętością w jednym – Oczywiście, jeżeli tylko się zgodzisz – dodałam prędko, nie chcąc się narzucać.
– Jasne, a czego Ci trzeba? – zapytała serdecznie, podnosząc uroczo swoje kąciki ust do góry. Wyglądała naprawdę słodko i już powoli rozumiałam obecność Marvela koło niej.
– Bo wiesz, z wszystkich tutaj wilków ty wydajesz mi się najbardziej odpowiednia ze względu na twoją klą… Moc – zaczęłam, zająkując się przy ostatnim słowie, lecz w porę zdążyłam się poprawić. Wadera dalej patrzyła na mnie wyczekująco.
– Czy… Och, to głupie, ale czy mogłabyś… No wiesz… Sprawdzić gdzie są moi rodzice? – mówiąc to, poczułam jak moje policzki oblewa nagła fala gorąca. Nie ukrywam, że ciężko mi rozmawiać z innymi o moich potrzebach, emocjach, bowiem długo je tłamsiłam w sobie, a już szczególnym wstydem było proszenie kogoś o pomoc. Ale cóż, mus to mus.
Sonea zamrugała kilka razy, szczerze zdziwiona moim pytaniem. Udało mi się zerknąć jeszcze na stojącego nieopodal basiora i cho jego mimika nadal była spokojna to czułam, że przyszłam w nieodpowiednim momencie.
„Nie bój się, niedługo Ci ją oddam”, zaśmiałam się do siebie w duchu.

 Sonea?

Od Riry (CD. Asher'a): Co będzie dalej…?

Stałam przez krótką chwilkę jak zahipnotyzowana, nim dotarł do mnie sens słów basiora, który dalej cierpliwie czekał na moją odpowiedź z przepraszająco zwierzonym łbem.
„On… On właśnie… On powiedział… CO…?”
– Ja… Ja… – wydukałam niepewnie, czując się jakbym zaraz miała zemdleć. Asher podniósł swój wzrok spoglądając na mnie i oczekując najgorszego, jednak zamiast obelg zauważył w moich oczach łzy. W mig się wyprostował z zatroskaną oraz przerażoną miną.
– Ri, przepraszam, znowu Cię czymś uraziłem? – zapytał szybko, robiąc krok w moją stronę.
– Asheeer! – krzyknęłam przez szloch przeciągając samogłoskę w jego imieniu. Szybko przeskoczyłam owe kwiaty i rzuciłam się na basiora, tym samym go przewracając.
– Ja nie chciałam…! Jestem okropna…! Wiem! Przepraszam! Przepraszam! Przepraszam! – wołałam tuląc mokry już od słonej wody pysk do jego piersi.
– Rira, w porządku! – próbował mnie uspokoić lekko zdziwionym tonem.
– Nie! Nic nie jest w porządku! – zaprzeczyłam szybko zduszonym głosem – Nakrzyczałam na Ciebie i nie odzywałam się przez długi czas! Jestem głupia! Okropna! Bezduszna! Zabijająca miłość…! – wymieniałam po kolei wszystkie najgorsze obelgi, jakie znałam. – Nie zasługuję by Ciebie mieć! Powinieneś mnie wyrzucić! Nie jestem do niczego przydatna!
Rozpaczałam płacząc głośno i mocząc miękkie futro basiora.
– Rira, Rira! Proszę, uspokój się! – wołał Asher, próbując odciągnąć mnie od siebie, by spojrzeć mi w oczy. Kiedy wreszcie mu się to udało, wbił we mnie spojrzenie tak urocze, tak słodkie, tak kochane, że aż mogłabym się rozpłynąć, gdyby nie otaczające mnie z każdej strony poczucie winy

***Kilka dni temu***

Ostatnio zauważyłam, że każdy ma jakieś swoje sprawy. Wiecie, jak to jest, prawda? Każdy ma coś na głowie i chodzi zaaferowany i zajęty, tylko nie ty. Ty na razie siedzisz sobie na uboczu i przypatrujesz się wszystkiemu i wszystkim.
Niedawno w naszej watasze zrobiło się dość tłoczno. Może to dlatego, że teraz zrobiliśmy sobie mały „postój”, który przedłuża się w nieskończoność? Nie, to nielogiczne. W każdym bądź razie, przybyło dużo nowych pysków. W tym też Lua, która (i będę jej za to dziękować do końca mojego życia) nauczyła mnie jako tako podstawowych zasad walki. No nie powiem, było to dość przydatne. Kiedy skończyłyśmy naszą pierwszą „lekcję”, starałam się trenować w miarę regularnie. Pozostał tylko ten test, ta walka, której najbardziej się obawiam. Ale jakoś to będzie, prawda? Ale tak w ogóle to po co ja chciałam nauczyć się walki? A, no tak.
Asher.
Ten basior chyba zaczynał mnie ignorować. Skąd wyciągam te wnioski? A stąd, że tak rzeczywiście jest. Weźmy na ten przykład… Jeszcze zanim wyruszyliśmy: Ja, jako ranny ptaszek, obudziłam się dość wcześnie. Jeszcze przed wschodem słońca, więc panował lekki pół mrok, chociaż może to było ¼ mrok…? Oj, po prostu przeważało już światło. Nie wiem jak to określić. Tak czy siak, wstałam i przeciągnęłam się. Potem ponownie usiadłam, przetarłam zaspane i wilgotne oczy i rozejrzałam się dookoła. Kilka wilków również się obudziło i chodziło w tę i z powrotem w poszukiwaniu czegoś, bądź po prostu ze sobą rozmawiali, oczywiście szeptem, by nie zbudzić pozostałych. Nagle mój wzrok spoczął na basiorze z wiadomym dla wszystkich imieniem. Wilk rozmawiał z jakimś innym samcem, ale nim akurat się nie interesowałam. Chwilę potem Asher odwrócił łeb w moją stronę. Nasze oczy na chwilę się spotkały. Po krótkiej chwili obrzucił mnie nieodgadniętym spojrzeniem, po czym wrócił do rozmowy, nakłaniając swojego towarzysza do oddalenia.
Och, to nie wszystko. Było jeszcze masę innych sytuacji, w których jasno dawał mi do zrozumienia, że nie zbliży się do mnie na krok, póki nie przeproszę. I dobrze, bo ani mi się śni przepraszać! Jestem na niego zła tak samo, jak on na mnie, a może nawet i bardziej!
Z tą zaciętą myślą, truchtałam przed siebie w poszukiwaniu jakiegoś zajęcia.
– Blue! – zawołałam nagle, gdy ujrzałam waderę zmierzającą w tylko jej znaną stronę. Na dźwięk swojego imienia, samica obróciła łeb i zobaczyła mnie, biegnącą ku niej z lekką paniką na pysku. Gdy byłam już wystarczająco blisko, niespodziewanie na nią skoczyłam, obejmując jej szyję łapami, zupełnie jak małe dziecko potrzebujące pomocy. Z powodu mojej wagi, obie wylądowałyśmy na ziemi, chociaż Blue trochę złagodziła mój upadek.
– Rira! – zawołała karcąco, kiedy próbowała wyszamotać się z mojego uścisku i wstać na równe łapy. Odepchnęła mnie lekko od siebie i w końcu się wyprostowała, patrząc na mnie jakbym postradała zmysły. Natychmiast znalazłam się przed nią z zaaferowaną miną.
– Och, Blue! Blue! Blue! – wołałam ciągle kręcąc z niedowierzaniem łbem. Kolejny raz na nią skoczyłam, tym razem przysysając się do jej klatki piersiowej w mocnym uścisku. – Asher…! Asher mnie nienawidzi! – krzyknęłam w jej futro, zaciskając powieki.
– Rira, uspokój się! Poza tym, skąd te wnioski? – zapytała, kładąc swoje łapy na moich barkach. Podniosłam na nią swój błagalny wzrok.
– B-Bo się do mnie nie odzyyyywa…! – załkałam, teatralnie przeciągając głoskę „y”. Po pytającym spojrzeniu Blue wywnioskowałam, że nic nie rozumiała, toteż zaczęłam jej wszystko opowiadać starając się, by było to jak najbardziej zrozumiałe.
– Och, rozumiem… – mruknęła przyjaciółka. – Ale dlaczego go po prostu nie przeprosisz?
– Ja?! Przeprosić?! – krzyknęłam nagle – Przecież to on zaczął!
– No, tak, ale ty też nie jesteś bez winy… – spokojnie tłumaczyła wilczyca.
– Jak możesz tak mówić…?
– Rira – westchnęła głęboko wypowiadając moje imię. Pomimo spokojnej maski czułam, że chyba nieźle ją denerwowałam – Nie ruszycie do przodu, póki któreś nie zrobi pierwszego kroku. – Położyła mi na barku łapę, a ja otworzyłam oczy ze zdziwienia.
– Wow, Blue… Udzielasz takich mądrych rad na temat związków, nie poznaję Cię! – zawołałam uradowana, a wadera najprawdopodobniej teraz zdała sobie sprawę z tego, co powiedziała.
– Z-Znaczy… Ja nie… Co? – jąkała się bez składu.
– Czy ty coś ukrywasz? – zapytałam patrząc się na nią podejrzliwie, lecz jednocześnie radośnie, unosząc do góry jedną brew.
– N-Nie! Ja tylko… Och, chyba ktoś mnie woła, haha…! Przepraszam, muszę iść! – zawołała na naprędce i szybko się oddaliła.
Pomimo dziwnego zachowania Blue, dalej niezbyt miałam ochotę i motywację na przeproszenie Ashera. „Dlaczego to JA mam to robić?! Basiory już takie są. Udają, że cię kochają, udają, że im na Tobie zależy, aż pewnego dnia: pakują manele i koniec! Już ich nie ma! Po miłości, radź sobie sam, a o tym, żeby przytulali na dobranoc to już się nie pamięta!”


Asher?

niedziela, 13 grudnia 2015

Od Samlena

Spojrzałem na bardzo niebieskie niebo. 'Jesteś głupcem Samlenie. Odpuść nas sobie i idź zmierzyć się z strachem.' Ciągle napastowały mnie głosy. 'Dziś będziesz miał szczęście.'
-A niby skąd to wiesz.- warknąłem.- Mam was dość!
'A my ciebie nie...'
Zepsuty dzień. Właściwie dzień jak każdy inny... Wredne istoty. Mam ich dość! Jakby chociaż miały ciało, ale nie! No bo po co mi ułatwiać życie? Pff... Może w powietrzu umilkną.
Zamachnąłem skrzydłami i uniosłem się. Wiatr przyjemnie powiewał, a głosy faktycznie ucichły. Mogłem latać nic nie słysząc. Zataczałem koła. Gdy zgłodniałem zacząłem rozglądać się za zwierzyną. Nie widziałem, żadnej oprócz takiej małej jak wiewiórki, czy ewentualnie szopy. To było dla mnie za małe. Nie opłacało by się lądować. Gdy wreszcie zobaczyłem jakąś sarnę moje zmysły się wyostrzyły i wstąpiło we mnie inne oblicze. Charknąłem. Sarna stanęła jak wryta i zaczęła się rozglądać. Nie mogła mnie dostrzec na ziemi, a nie pomyślała, by spojrzeć w górę. Zwróciłem głowę w dół ... pikowanie w prost na sarnę skończyło się powodzeniem.
Usłyszałem tylko trzaski łamanych kości. W jednym momencie odgryzłem połowę uda.
'Nie jedź tego! Masz latać! Masz latać.'
-Zamknij się!- warknąłem i wróciłem do jedzenia.
Mruknąłem z zadowolenia. Już moje wszystkie potrzeby były zaspokojone. Szkoda tylko, że muszę być tu sam. Miło by było spotkać kogoś równie porąbanego jak ja. Było by zwaliście. No to mogę się ewentualnie zapytać głosów.
-Hej! Pokraki. Gdzie jest jakiś fajny wilk?- zapytałem bez zawahania.
'Hahah! Idź w prawą! Hahahah! Będziesz miał zabawę!'
Hym? No dobra.
Ruszyłem w prawo i troszkę mi się nudziło po drodze, ale faktycznie spotkałem jakąś waderę. Nie wyglądała przyjaźnie, ale właśnie taki nie byłem więc będzie oki... Chyba.
-Jesteście pewni, że ona mnie nie zabija, jak powiem 'cześć'?- zapytałem szeptem.
'Ależ skąd...'
No dobra ryzyk fizyk.
-Hej!- podszedłem do wadery.- I jak? Zabiłaś już dzisiaj kogoś?
Odwróciła się w moją stronę. Była zaskoczona kimś tak zuchwałym.
-Możesz być pierwszy.- spojrzała tak jakby proponowała mi wyzwanie.
-Może innym razem.- wyminąłem.
'Powiedź, że ma duże muskuły. Hahah'
-Masz duże muskuły.- powtórzyłem z śmiechem.
-Czy ty się ze mnie nabijasz?- warknęła.
-Nie tak ostro siostro bo się pokaleczysz.- poruszyłem brwiami.
-Przedszkolne teksty ci się przypomniały? A może masz jakąś fazę?- zaśmiała się do siebie.
'Ja zawsze mam fazę...'
-Ja zawsze mam fazę.- mrugnąłem do niej.
I wtedy zorientowałem się co powiedziałem. Wadera zastanawiała się chyba czy nie jestem chory psychicznie.
-Tylko chciałem cię poinformować.- wytłumaczyłem niezdarnie.

  Keri? I co ty na to?

sobota, 12 grudnia 2015

Nowy basior Samlen

 http://patrycja-94.blog.onet.pl/wp-content/blogs.dir/1060049/files/blog_ex_4392379_6378086_tr_obraz.jpeg
Imię: Samlen
Płeć: basior
Wiek: 5 lat
Partner: szuka
Rodzina: kiedyś może szczeniaki
Stanowisko: Wojownik
Wykształcenie: -
Charakter: Samlen ogólnikowo jest walnięty. Nie tak, że jest zabójcą i należy do mafii, on jest tak zdrowo i całkiem porządnie walnięty. Jest duże prawdopodobieństwo, że to właśnie przez klątwę, ale kto tam wie? Ma kilka swoich dziwactw, ale raczej ich nie ujawnia niech inni myślą, że jest normalny. Jest szalony i niezrównoważony. Jest często nachalny i upierdliwy, ale jeśli ktoś lubi zwały to może do niego śmiało iść. Nie jest agresywny, ani no dobra jak każdy może być minimalnie zboczony( hłeu hłeu robię z niego wariata), ale to taki drobiazg. Jest przyjacielski, ale o jego zaufanie jest trudno. no nie ma większych zalet ma dużo wad. Bardzo lubi pracować i robi to rzetelnie.
Historia: (przepraszam lubię konkrety, to będzie krótkie.) Jako bardzo młody szczeniak mieszkał w watasze położonej blisko wulkanów i podziemi. Byli przyzwyczajeni do takich klimatów. Samlen chciał zejść jeszcze niżej by zobaczyć cz i tam będzie dało się żyć. Jednak Alfa watahy nie zezwolił na schodzenie niżej bo podobno na ziemi poniżej spoczywała klątwa. Młody basior nie chciał słuchać legend. Nie myślał dużo po prostu ruszył na wyprawę. W tedy wydawało się to ekscytujące. Sam na Sam- walka z ogniem, ale Samlen przegrał. Nie chciał już wracać do watahy jako przegrany i żywy. A jeśli miałby się zbłaźnić? Nie ma opcji. Poszukał jakiejś watahy w której też są tacy straceńcy jak on.
Klątwa: Więzień
Zasady klątwy: Więzień nie może uwolnić się od głosów w głowie. Niby czasem pomagają, ale najczęściej mówią mu same przykre i raczej z reguły nieprzyjemne historie, czy nawet go zwodzą. Ta klątwa ogólnie polega na tym, że właściwie to nie głosy są w głowie Samlena, ale raczej jego głowa sięga do świata umarłych i zjaw. Jest dosyć prosty sposób, żeby pozbyć się klątwy, ale to niestety był sarkazm. Nie ma łatwiejszej opcji niż po prostu zmierzenie się w walce ze w=swoim strachem i wygranie jej. Jeśli przegrasz to przykro mi bardzo, ale nie dość, ze ciągle będziesz więźniem to jeszcze się zestarzejesz no i po śmierci będziesz musiał szeptać kolejnym więźniom.
Nick na howrse: DomaDoda

Nowa wadera Quien

 http://img04.deviantart.net/cdc4/i/2013/319/8/c/quien_muere__quien_es_by_savinth-d6ud0do.png
Imię: Quien (czytaj Kujen, a skracaj do Q-"Ku")
Płeć: Wadera, choć łącznie z wyglądem jest wiele powodów by myśleć inaczej.
Wiek: Teraz? Chyba coś koło 30 stuknie.
Partner: Ha! Ktoś pewno i jest, tylko kto? I kto w ogóle ją zniesie?
Rodzina: Naprawdę duuuża rodzinka, ciężko by wymienić wszystkich, zważając też że już trzecie pokolenie rośnie w jej rodzie.
Stanowisko: Generał
Wykształcenie: Cóż... wbito jej do łba całą etykietę, dyplomację oraz taktykę wojenną. Ale to jak była mała, jednak przez ostatnie długie lata opanowała łowiectwo, tropienie i walkę niemal do perfekcji.
Charakter: Cóż... to wyjątkowa indywidualistka. Nic ani nikt do niej nie przemówi, ona ma własną wizję świata, nieco odbiegającą od rzeczywistości, ale kto by na to zwracał uwagę. Choć na co dzień jest towarzyska, zadziorna i wesoła to umie pokazać ząbki. Jest nieco zwichrowana... Można powiedzieć wariatka, bo za tą jakże niepozorną twarzyczką kryje się po prostu sadysta i demon wojny. Walka to jej drugie imię. Jest bardzo sprytna i nigdy nie odrzuca wyzwań, choćby było to bardzo irracjonalne. Ma ona też spore zadatki na dowódcę, a mówiąc to nie mam na myśli jedynie tego, że ma niezły łeb do organizacji, taktyki i manipulacji, ale również, to że bardzo ją ponosi i uwielbia rozkazywać wszystkim na około. Nie bacząc nawet czy jest to osoba wyżej postawiona, bądź silniejsza, ona potrafi tak że i takiego weźmie pod pantofla, choć okazało się to dla niej nieco zgubne...
Historia: Cóż tu wiele mówić? Ród z jakiego się wywodzi to wataha wilków mająca bzika na punkcie doskonałości... wszystkie szczeniaki od małego były przygotowywane na woje stanowiska bardzo skrupulatnie. Dlatego jej krewni są dość sztywni... Ona jednak miała to gdzieś, nikogo nie słuchała, a wręcz przeciwnie, sama zaczęła się rządzić. Już jako młokos podporządkowała sobie sporą część watahy by "powstać" przeciw tyrani i twardym zasadom starszyzny. I było by świetnie, była by alfą... gdyby nie ta stara wiedźma... Babka-szamanka w trakcie walk rzuciła na nią klątwę "wiecznego niewolnika" mając na uwadze jej zdolności przywódcze chciała ją wykorzystać by dowodziła wojownikami tamtej watahy. Na początek miała uspokoić wszystkich. Później przez miesiące była laleczką alf. w końcu jednak uciekła. Klątwa jednak nie zniknęła, dlatego też raczej nikomu nic o niej nie wspomina, dla własnego i nie tylko bezpieczeństwa, żeby nikt jej nie wykorzystał tak jak w poprzedniej watasze. I tak po latach bycia wędrownym wilkiem trafiła tutaj.
Klątwa: Specyficznej nazwy chyba nie posiada, ale zwą ją po prostu "wieczny niewolnik".
Zasady klątwy: Jest to dość irytująca dla posiadacza przypadłość która sprawia że po wsze czasy (chyba że coś/ktoś zabije ją mechanicznie) musi słuchać wszystkich rozkazów które zaczną się od słów "Chciał/a bym...", "Rozkazuję ci...". Te słowa klucze sprawią, że cokolwiek drugi wilk by nie powiedział ona bezwzględnie to wykona. Co prawda owa klątwa dała jej większą wydolność organizmu, wyostrzone zmysły i panowanie nad odruchami ciała (np. rytm oddechu, serca, szerokość źrenic itp.) by lepiej spełniać rozkazy, to jednak marna zapłata...
Głos:  (dokładne tak, ma męski głos. To między innymi dlatego mało kto bierze ją za waderę)



Nick na howrse: Ursa

poniedziałek, 16 listopada 2015

Od Moonlight (CD Eter'a): Nowy początek niczego.

Eter- Tak brzmi imię wilka którego mogę dotknąć. Byłam dla niego za bardzo chłodna. Wydawało mi się, że nawet chwilowo poczułam ciepło. Serce chciało mi się wyrwać z piersi. Nie byłam pewna czy to nie jest tylko sen. Nawet jeśli nie chce się budzić.
-Przepraszam Eter, nie powinnam być taka oziębła. Chciałabym, byś mówił do mnie Moon o ile chcesz.- Uśmiechnęłam się do niego.- Czasami nie jestem sobą. To tak jakby były mnie dwie, jedna spokojna i kochającą, druga zimna i niszczycielska. Jesteś pierwszym wilkiem którego mogłam dotknąć.- Spojrzał na mnie uśmiechnięty.
-Ze mną jest podobnie ale ja mogę dotykać. Właściwie na czym polega twoja klątwa? - Patrzył na mnie zaciekawiony okrągłymi, niebieskimi, połyskującymi oczyma. Były podobne do moich. Westchnęłam.
-To smutna i niszczycielska klątwa. Bo widzisz nie mogę zostać na dłużej w jednym miejscu bo sprowadzam srogą zimę. W okół mnie panują temperatury ujemne takie jak minus trzydzieści stopni Celsjusza. Dlatego... Dlatego nikt nigdy się do mnie nie zbliżył. Zamrażam wszystko dotykiem. Jedyne ciepłe wspomnienia prawie już znikły... Zamazały się. Oprócz tego nie mogę odczytać ciepła ani miłości.- oczy zaszły mi łzami ale szybko je wytarłam.
-A da się jakoś zdjąć tą klątwę?
-Jest głupie rozwiązanie znane ale nie możliwe bo element czyli rubin dawno stłukłam a druga metoda nie jest mi znana.
-Masz kogoś bliskiego?- Eter zasmucił się. Szturchnęłam go lekko i się uśmiechnęłam.
-Wszyscy są mi bliscy, tylko ja nie mogę ich dotknąć. Mam siostrę ale jesteśmy zupełnymi przeciwieństwami. - Uniosłam oczy ku niebu, zaczął pisać śnieg. Lodowy puch znów gromadził się w okół mnie. Zbliżyła się jeszcze trochę do wilka. Troszkę zawstydzona. Spojrzałam na moje łapy. Moje motto które trzyma mnie jeszcze przy życiu? To, że ja nie czuję nic poza zimnem to nie oznacza, że mam go nie okazywać.
-Tak... -Wilk o pięknym brązowo czarnym futrze posmutniał. Jeszcze raz go szturchnęłam. Przepełniło mnie dziwne uczucie. Zdarzyło mi się już kogoś dotknąć ale zazwyczaj futro było szorstkie i oszronione. Teraz, gładkie i puchowe.- Nikt nigdy... Nie nie przytulił? Albo przynajmniej nie wiem...
-Nie... To jest raczej nie możliwe. To nic, czasami musimy coś stracić, żeby ktoś mógł coś dostać. W przyrodzie nigdy nic nigdy nie ginie. Zresztą nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Nikt nie narusza mojej przestrzeni osobistej... tylko, że to zaczęło robić się uciążliwe. Czasami... wariuje. Zresztą nie ważne, porozmawiajmy o czymś wesołym.|
Szliśmy chwilę rozmawiając o praktycznie niczym. W końcu doszliśmy na miejsce. Powiedziałam, że jest tam trochę tłocznie i, że wolę zostać tutaj.
-Poczekam- Powiedziałam uśmiechając się. Basior kiwnął głową i ruszył w stronę Alfy. Usiadłam nigdzie mi się nie śpieszyło. Miałam dziwne przeczucie, że... on zmieni coś więcej... Więcej dla mnie. Um... dziwne myśli. Pewnie spotka inną miłą młodą waderę, nie będzie miał czasu... założy rodzinę, kto wie. Ja znów zostanę zepchnięta na drugi plan. Lecz przyzwyczaiłam się do bycia tylko tłem. Stało się to częścią mnie, nie sądzę by się to zmieniło, lecz sama myśl, że inni są szczęśliwi napawa mnie... szczęściem? Ni-nie wiem jeszcze czy to to ale ch-chyba tak. Łzy pociekły mi po policzkach. Ciepłe łzy. Nawet jeśli mam do końca, do ostatniego tchnienia za tło, to będę szczęśliwa, bo... gdyby wszystko było radosne i ciepłe to czy można było to odróżnić? Ja jestem przykładem zimna dzięki któremu można określić co jest ciepłe... Czy to właśnie moje przeznaczenie? Tyle pytań, tak mało odpowiedzi. Będę szukać aż znajdę. Z moich przemyśleń wyrwał mnie głos... Znajomy głos.
-Mooooon!- Biegł do mnie Eter, szybko wytarłam oczy i uśmiechnęłam się. Zatrzymał się tuż przed mną.- Dołączyłem do watahy. Umm... Podobno to wędrowna wataha.
-Tak... To wędrowna wataha... Cieszę się, że dołączyłeś to może ty poznaj innych a ja usunę się w cień...
-Nie skończyliśmy rozmowy...
-Nie jestem odpowiednim... Rozmówcą? Nie umiem rozmawiać...
-Oj... nie przesadzaj. Właśnie a może znasz tu jakieś wadery?
-A co któraś wpadła ci w oko?- Uśmiechnęłam się patrząc na jego zakłopotanie.
-Ni-nie chodzi o to... Może masz jakieś przyjaciółki.- Jego śliczne oczy lekko błysnęły.
-Nie wiem... Pewnie większość nawet nie pamięta mojego imienia. Umm to nic.- Uśmiechnęłam się.
Lodowy puch nadal lekko prószył.
  
Dokończysz Eter ?

niedziela, 8 listopada 2015

Nowa wadera Keri

 T: MASTER by Snow-Body
Imię: Keri
Płeć: Wadera
Wiek: Uuuu...To ciało wygląda na jakieś 3-4 lata? Sama Keri straciła rachubę po kilku wiekach.
Partner: A kto chciałby być z demonem? Istotą niestabilną, agresywną i z natury nieuczciwą? Ta tu kiedyś próbowała odnaleźć kogoś takiego...Nie udało się i wadera zaniechała dalszych prób. I dobrze.
Rodzina:
Stanowisko: Wojownik
Wykształcenie: Jej doświadczenie ogranicza się głównie do siania chaosu i zniszczenia. Czasem zabijania.
Charakter: Jak już można się domyślić Keri nie jest wilkiem, a przynajmniej nie w dosłownym tego słowa znaczeniu. To demon uwięziony w ciele śmiertelnika. Nie ma więc chyba nic dziwnego w tym, że nie jest milutka i sympatyczna. Jest zwyczajnie podła i, przeważnie, egoistyczna. Nie rozumie znaczenia słów ,,bezinteresowność" i ,,poświęcenie". No bo po co komuś pomagać jeśli nie ma się z tego zysku lub tracić coś by ktoś inny nie stracił? To głupie. Większość wilków traktuje z wyższością i choć stara się ukrywać, że nie jest jedną z nich zdarza jej się powiedzieć o nich ,,śmiertelnicy". Często też używa określenia ,,dusze". Łatwo się denerwuje, ale na ogół nie z powodu głupich żartów. Czy w ogóle da się z nią porozmawiać? Owszem jeśli zniesiesz jej kąśliwe uwagi i inne złośliwości. Ma dość dziwne poczucie humoru, ale ma. Jest odważna, nie boi się praktycznie niczego. Niekiedy zapomina o ograniczeniach tego ciała co najczęściej powoduje rany kłute, szarpane, cięte i poobijane żebra. Ma bardzo krótki czas reakcji. Jest inteligentna, mało co jej umyka. Trudno ją oszukać, a tym bardziej, nie paść ofiarą jej oszustwa. Pomimo talentu aktorskiego rzadko z niego korzysta by kogoś oszukać. Nie udaje że nie jest arogancką, zakłamaną egoistką, ani się tego nie wstydzi. To dumna wadera, która nie lubi przyznawać się do porażki, ale na szczęście rzadko musi to robić. Najczęściej przemilcza swój błąd, ale potrafi wziąć odpowiedzialność na klatę. Ma dość dziwaczny odruch, a mianowicie ,,syczy". Przeważnie gdy coś ja nieprzyjemnie zaskoczy. Raz brzmi to jak syk węża, raz do złudzenia przypomina syczenie kota. Rzadko kiedy używa ,,magicznej słownej trójcy". Sympatię okazuje podobnie co niechęć, ale nie trudno rozpoznać z kim żartuje, a kogo zwyczajnie oczernia. Nie mówmy tu o poświęceniu i rzucaniu się w ogień, bo ona dla nikogo by tego nie zrobiła. Uznaje prawa dżungli i ,,każdy radzi sobie sam". Nawet gdyby groził jej powrót do piekła nie poprosiłaby o pomoc. I nigdy nie błagałaby o litość.
Historia: Nie rozmyślajmy zbytnio o jej przeszłości i przejdźmy z miejsca do wydarzeń, których następstwem jest ukaranie Keri. A więc po swej ucieczce z odmętów piekła nasz demonek zaczął grę w ciuciubabkę ze sługusami pana piekieł. W końcu dano jej tymczasowy spokój ze względu na inne wałęsające się po świecie szumowiny. Keri miała ubaw. Z jednego ciała do drugiego. Chaos i zamęt- to co lubiła najbardziej. Jeśli ktoś zabił nieszczęśnika w  którym akurat siedziała po prostu ulatniała się i leciała do następnego. W watahach panowała istna anarchia. Najpierw plotka o demonie, polowanie na nosiciela, zabicie nosiciela, zmiana nosiciela i znowu polowanko. Jakiż ona miała ubaw. Nawet gdy przebywała poza ciałem wilka, śmiertelnicy byli wobec niej bezradni. Kilka razy miała mały wypadek ze srebrem, ale szybko dochodziła do siebie i wracała do swoich spraw. Lubiła spacerować w swej najczystszej postaci. Nie ograniczały jej wtedy te zasady co śmiertelników. Tylko w połowie materialne ciało, niewyobrażalna siła i szybkość. Była wolna. Demon w świecie śmiertelników...czuła się jak bogini. Mefistofeles podjął kolejną próbę wymierzenia jej sprawiedliwości- nie powiodła się. Keri pozostawała nieuchwytna. Wtedy zagroził jej, że jeśli nie wróci do Piekła ukaże ją w inny, gorszy sposób. Demon zlekceważył jego słowa i hulał dalej. Mefistofeles wiedział co zaboli ją najbardziej i właśnie to zrobił. Spotkał się z nią osobiście kiedy opętała ciało jakiejś wadery i przeklął. Nie mogła opuścić tego ciała, ale nie przeraziła się. Po prostu rzuciła się z jakiegoś klifu zabijając nieszczęśnicę. Ale co to? Przeniosła się do ciała innej wadery. Spróbowała ponownie i ponownie, a potem jeszcze raz. Była co raz bardziej przerażona. W końcu zrezygnowała i pozostała w ciele śmiertelniczki. Z upływem lat wygląd nieszczęśnicy się zmieniał. Przesiąknięty siłą nieczystą zaczął się do niej upodabniać. Jakie zmiany zaistniały? No choćby białka stały się czarne, a źrenice zaczęły świecić na żółto. Pojawiły się też nieregularne wzory na grzbiecie i pod oczami. Czasami, głównie wtedy gdy wadera wpada w szał ,,przeciekają" ,,demonicznym ja" Keri. Uwierzcie mi na słowo- to nigdy nie jest zabawne.
Klątwa: Mięsna klatka
Zasady klątwy: Keri została uwięziona w ciele śmiertelniczki. Ciało to się nie starzeje, a jeśli zginie, demon zostanie umieszczony gdzie indziej. Jako, że ukrywa kim jest na pytanie ,,Jaką masz klątwę?" odpowiada zwykle: ,,Nie twój zasrany interes". Jeśli już musi, to mówi wszystko pomijając powód dla którego została przeklęta i fakt iż jest demonem.
Głos:

Nick na howrse: CezarLunarny

poniedziałek, 2 listopada 2015

Nowy basior Pax

Imię: Pax. Nie jest to jego prawdziwe imię. To określenie słyszał w życiu najczęściej i pierworodna nazwa zamazała się w jego pamięci.
Płeć: Basior
Wiek: 228 lat i - jeśli nie będzie się wychylał - pociągnie jeszcze dłużej. Małe wredoty są wyjątkowo żywotne...
Partner: Malo która wadera traktuje poważnie zaloty kurdupla sięgającego jej barku. No ale zawsze można próbować i Pax liczy, że kiedyś trafi na kogoś odpowiedniego.
Rodzina: Każdemu przedstawia się jako ,,Syn Dżumy i Cholery". Prawda jest taka, że jego ojciec i starsza siostra padli ofiarą plagi owej Czarnej Śmierci, a matka zmarła przez cholerę.
Stanowisko: Doradca
Wykształcenie: Życie nauczyło go rozróżniać niemal każdą chorobę, jednak przez wzgląd na klątwę nie może podjąć się zawodu medyka. Zdobył jednak kilka innych użytecznych wiadomości.
Charakter: Najsilniejszą cechą charakteru Paxa jest jego nieskończona cierpliwość i spokój. Basior po prostu żyje na tyle długo, że nic go nie zaskoczy...no może poza zjawiskami paranormalnymi, ale wszystko inne jest chłopakowi dobrze znane. Czasem jednak ten jego niezmącony spokój daje efekt odwrotny do zamierzonego - gdy jego rozmówca jest wściekły, opanowanie mniejszego od siebie wilka tylko go bardziej rozjusza. Ma lekki południowy akcent, na dodatek basiorowi zdarza się także od czasu do czasu mówić w swoim dialekcie. Zwłaszcza gdy przeklina. Niektórych słów wspólnego języka dalej się nie nauczył, chociaż miał na to ponad dwieście lat. Nie świadczy to o lenistwie, a raczej o ogromnej obojętności basiora do otaczającego go świata. Rozmowy z nim przypominają mecz ping-ponga ze ścianą: nie ważne jakim rzucisz argumentem, on i tak je odbije, ale o tobie już tego powiedzieć nie można. Jest realistą oraz deistą - wierzy w istnienie sił wyższych, ale sądzi, że nie interesują się już one światem ani tym bardziej nim samym. Trudno mu nie rzucić podczas rozmowy żadną złośliwością. Większość twierdzi, że Pax jest po prostu wrednym kurduplem. Kurduplem, który jednak ma rację. Nie boi się bólu, całe swoje cierpi i wie, że cierpienie jest nieodłączną częścią życia. W połączeniu z jego opanowaniem daje to dość nieprzyjemną dla basiora mieszankę. Zwłaszcza, że chłopak nigdy nie odpuszcza. Będzie drążył jakiś temat aż albo dowie się tego co chce...albo znowu go pobiją. Jeśli chodzi o stosunki socjalne, to wilk raczej trzyma się na uboczu (po części przez klątwę). Lubi mieć widok na wszystkich wokół niego, ale sam nie zacznie nigdy rozmowy. Jak ktoś chce z nim pogadać, to sam musi do niego podejść. To świetny mediator - rozwiązywanie wszelkich kłótni nie sprawia dla niego większych problemów. Może też pełnić rolę psychologa. Zawsze coś komuś poradzi. Nie licz tu jednak na dobroć serca, a raczej chęć zyskania świętego spokoju na kilka godzin. Jest na swój sposób zabawny. Jeśli komuś uda się zdobyć jego szacunek i przyjaźń, może zyskać naprawdę wartościowego kompana, który będzie gotów skoczyć za nim w ogień. Z przyjacielem także potrafi zdecydowanie dłużej rozmawiać, podczas gdy każdej innej osobie poświęci te symboliczne pół minuty. Jest tak głównie dlatego, że Pax nie owija w bawełnę, ani nie bawi się w poetyckie opisy. Mówi jak jest, ustala co konieczne i koniec dyskusji. Jest przy tym także wyjątkowo flegmatyczny, jakby sam chciał zniechęcić rozmówcę do dalszej dyskusji.
Historia: Nie bawmy się w barwne wspomnienia radosnego dzieciństwa. Ten profil nie potrzebuje wiedzieć co Pax porabiał jako szczeniak. Wszystko zaczyna się później...
  Basior w wieku 4 lat zakończył studia medyczne. Był wyjątkowo ambitny i świetnie przygotowany na wszelkie możliwości. Mówiono, że młodemu medykowi nie straszna żadna choroba. Wszystkiemu zaradzał i jego pacjenci zawsze powracali do zdrowia. Chłopak był dumą swoich rodziców oraz starszej siostry. Ta druga zawsze cieszyła się - poza rodzicami - największym szacunkiem basiora. Cała wataha głośno obchodziła się z wiadomością, że mają najlepszego medyka na południu. Aż w końcu dotarło to do tajemniczego jegomościa. Nieznajomy przyszedł do wilka po nastaniu ciemności, gdy ten szykował się już do powrotu do domu. Stara wilczyca nalegała jednak, by jej pomógł, a sumienie medyka (jakże się ono rozszerzyło przez te wszystkie lata...) nie pozwalało mu odmówić. Pacjentka już na starcie poinformowała go, że żaden medyk nie umiał jej pomóc, a skoro pogłoski opisują młodego basiora jako niesamowitego znawcę, to wiązała z nim wielkie nadzieje i będzie bardzo niezadowolona jeśli ją zawiedzie. Gdy wilk jedynie ,,wzruszył ramionami", opisała mu wszystkie objawy i dolegliwości. Basior w życiu nie spotkał takiego przypadku. Mimo to pewny siebie spisał odpowiednią receptę. Wadera odeszła. Ku zdziwieniu medyka wróciła o tej samej porze tydzień później. Była niezadowolona, gdyż jej stan w niczym się nie poprawił.Ponownie chciała pomocy. Tym razem jednak nie poprosiła, ale rozkazała. Basior starał się jak mógł. Niestety tydzień później wadera wróciła. Zaczęła medykowi grozić. Wilk zdesperowany ponownie spróbował. Ale bez skutku. Czwartego tygodnia staruszka odwiedziła go o tej samej porze co zawsze. Ale już nie prosiła, nie rozkazywała ani nie groziła. Powiedziała jedynie grobowym tonem, że od teraz będzie cierpiał na wieki chorobą, której nie będzie w stanie uleczyć. Potem już więcej nie wróciła. Medyk w końcu zapomniał o dziwnej pacjentce. Nikomu też o niej nie mówił. 
  A Klątwa zaczęła działać dopiero rok później.
  Basior zachorował na dżumę. Nie wiadomo skąd. Sam jednak nie zdawał sobie sprawy, że jest chory, ponieważ nie miał żadnych objawów. Ale przywlókł zarazę do swojej watahy. Plaga wytępiła prawie wszystkich. Czarna Śmierć zabrała mu ojca i siostrę, a on nie mógł nic na to poradzić. Dziwił się, że sam nie zachorował, ale ocaleni próbowali utwierdzić go w przekonaniu, że przecież jest medykiem, a medycy zawsze są okazami zdrowia. Dwa lata później ponownie zachorował. Tym razem na cholerę. Historia powtórzyła się - wataha została prawie całkowicie wytępiona przez wirus, który przywlókł. A on sam był okazem zdrowia. Podczas epidemii zmarła jego matka. Alfa watahy zaczął być jednak wobec niego podejrzliwy. Wszyscy tym razem zachorowali, a ich medyk nie okazywał żadnych oznak choroby. Zasięgnął pomocy szamana. Ten dotarł do strasznej prawdy. Gdy medyk usłyszał słowa szamana sam zdecydował się odejść, nie czekając aż Alfa każe go stracić.
  Później zastanawiał się czy zrobił dobrze. Gdyby został stracony, nie byłby dla nikogo niebezpieczeństwem. Później, gdy jego poglądy stały się bardziej samolubne, twierdził, że oszczędziłoby mu to zbędnych cierpień. Klątwa wydłużyła mu życie i przyprawiła rogi. To nie metafora. Basiorowi naprawdę wyrosły rogi. Początkowo małe, cały czas się wydłużały. Dzięki bogu przestały rosnąć po skończeniu przez basiora 100 lat. Ironicznie przez ten cały wiek basior chodził od medyka do medyka - tak jak staruszka, która go przeklęła - i szukał pomocy. Ale wszelkie określenia swojej choroby jakie słyszał to ,,Pax-12", ,,Pax-34" i tym podobne, a czasem ,,Ignota Morbo" - ,,choroba nieznana".
Klątwa: Ignota Morbo
Zasady klątwy: Pax nie może umrzeć przez żaden czynnik naturalny, jak choroba lub starość. Nie oznacza to jednak, że basior nie może chorować. Wręcz przeciwnie: chłopak łapie wszystko, ale nie może się z tego wyleczyć przez długi czas. Głównie przez to niemal zawsze ma katar i boli go gardło. Jego krew ma niecodzienny, jaskrawo niebieski kolor. Dla innych ma właściwości toksyczne. Gdyby odstała się ona do oczu lub gardła mogłaby spowodować nieprzyjemne pieczenie, a dłuższy kontakt sprawia, że wyżera nawet naskórek. Pax korzysta więc z niej czasem jako broni. Gdy jest ranny wykorzystuje ten fakt przeciwko wrogowi. Czasem sam się rani, by móc się bronić. Dlatego też prawie zawsze ma krzywo zabandażowaną łapę lub ogon.
Głos:
Nick na howrse: NyanCat^._.^~

sobota, 31 października 2015

Nowy Basior Mamoru

http://img09.deviantart.net/3df9/i/2013/154/9/1/dust_devil_by_innali-d67qa5y.png
Imię: Mamoru
Płeć: Basior
Wiek: 6 lat.
Partner: Kto wie, może los sprawi, że odnajdzie tą jedyną?
Rodzina: Stare, ledwo pamiętne czasy. Dzieciństwo Mamoru po prostu nie jest warte uwagi.
Stanowisko: Strateg, łowca.
Wykształcenie: Bliżej nieokreślone.
Charakter: Pierwsze wrażenie, które natychmiast nasuwa się na myśli gdy go spotkasz, to wzmianka o podrywaczu. Tak, ma on zadatki na podrywacza, ale nie typowego. Bywa mało uczuciowym zwyrodnialcem, ale jeśli kogoś kocha, jest to uczucie prawdziwe i niepodważalne. Złośliwością nie gardzi, lecz stara się z lekka ograniczać, bo była ona na zbyt wysokim poziomie. Nie kryje się z odczuwanymi emocjami. Jeśli coś mu nie pasuje, po prostu powie to wprost, bez zbędnych gadek, krócej mówiąc, jest szczery czasem aż nazbyt. Pewność siebie jest u niego normą. Lubi od czasu do czasu sam siebie pochwalić, czy rzucić komplementem do swojej osoby. Cudze zdanie bierze pod uwagę tylko gdy przyjdzie mu na to ochota,czyli raczej rzadko. Do innych odnosi się z należytym szacunkiem. Ma pełną kulturę, nie odznacza się chamstwem. Potrafi doskonale pracować zarówno indywidualnie, jak i w grupie. Wydawało by się, że dobry z niego wilk, prawda? I tu pojawia się fala wad Mamoru. Basior ten uwielbia rozlew krwi, doskonale morduje. Można powiedzieć, że do tego został stworzony. Bywa agresywny i opryskliwy. Nie jest to jednak sprawą jego charakteru, a klątwy. Często nie słucha innych, zwyczajnie ucieka myślami. Nie należy do postaci ambitnych, może ujmując inaczej, ambicje ma, ale lenistwo nie pozwala muna ich dokonanie. Bywa bezinteresowny na cudze emocje i odczucia, choć czasem potrafi współczuć bardziej niż ktoś inny. Jest cierpliwy, ma czekać, poczeka.
Historia: Nie ma co dużo opowiadać. Jako szczeniak wychowywał się w całkiem miłej rodzinie. Kochał ponad życie swoją matkę, którą z czasem uśmierciła choroba. Mamoru wówczas zamknął się w sobie. Odrzucił towarzystwo innych szczeniąt, w tym braci i sióstr. Ojciec nie użalał się nad startą żony, gdyż nie była ona jego jedyną kochaną waderą. Miał kochankę, do której udał się niezwykle prędko, zabierając ze sobą dzieci. Gdy Mamoru poznał wilczycę, wiedział, że jest przebiegłą istotą. Nie mylił się. To ona zatruła jego matkę, by następnie odebrać jej serce, które było złote. Niestety nieprzeciętnie głupia wadera nie pomyślała, że jest to przenośnia, a chytrość zgubiła ją do tego stopnia, że otruła posiadaczkę skarbu. Mamoru dowiedziawszy się o tym, rzucił jej wyzwanie, które przegrał. Tak został przeklęty. Nie mógł wytrzymać towarzystwa zdradliwej wilczycy oraz niewiernego ojca, więc uciekł. Tak natknął się na zupełnie obcą mu watahę, lecz nie mógł nie skorzystać z okazji rozpoczęcia nowego życia.
Klątwa: Palontalar.
Zasady klątwy: Klątwa wrzuciła do jego DNA cząstki jakiegoś tygrysa. Posiadł on wówczas agresję, chęć mordu i czasem nieopanowany gniew. Dodatkowo jego ciało zmieniło się, przystosowując go jeszcze bardziej do nieustannej walki. Mamoru mimo wszystko stara się z klątwa walczyć, więc ogranicza jak najbardziej wszelakie agresywne czynności. Stara się wyżyć podczas łowów.
Głos:

 Nick na howrse: Sinners

Od Grim'a: Między niańką, a mordercą.

-Hej, Lukas! Gdzie ty biegniesz?- wesoły głos niewielkiej istotki rozniósł się po lesie.
Należał on do nikogo innego jak do drobnego, niemalże półrocznego szczeniaka, który, jak torpeda, puścił się w pogoń za swoim rówieśnikiem, wywracając się co kilkanaście kroków i potykając się o własne łapy.
-Goń mnie!- odparł tylko Lukas i choć on sam również nie był mistrzem w przeskakiwaniu tak wielkich (jak dla szczeniaków) przeszkód, w postaci pni, wystających korzeni, czy grubych gałęzi, to przyspieszył trucht, kiedy kolega zaczął go doganiać.
Szczeniaki bawiły się tak w najlepsze i prawie w ogóle zapomniały o całej sytuacji, która spotkała je zaledwie dwie godziny temu, A było to tak...
Grim wędrował samotnie po, jak wcześniej myślał, zupełnie opustoszałych terenach. Wszędzie, gdzie się zatrzymywał, dookoła niego rosły tylko drzewa... ogromne, rozłożyste, które powoli zaczęły tracić swe liście. Nie potrzebował snu (albo właściwie, nie mógł zasnąć), dlatego też wędrowanie dniami i nocami nie stanowiło dla niego żadnego problemu. Oczywiście, co jakiś czas musiał zatrzymać się na odpoczynek, lub zapolować na mniejsze zwierzę, jednak nie musiał tracić kilku godzin na spanie. W innych okolicznościach zapewne znów przeklinałby swoją klątwę, jednak podczas tułaczki okazywała się niezwykle przydatna.
A gdzie go tak wiodło? Na koniec świata... i jeszcze dalej. Najdalej, jak tylko jest to możliwe. Na południe, w przeciwnym kierunku, z którego przyszedł.
Właściwie to nie miał żadnych konkretnych planów. Chciał iść przed siebie, nic więcej. Nie wiedział co może go spotkać na drodze, choć zakładał wiele scenariuszy. W żadnym z nich nie uwzględnił jednak dwójki szczeniaków, które zgubiły swoją watahę i desperacko próbowały odnaleźć rodzinę. Kiedy po raz pierwszy je spotkał, miał zamiar je przegonić, jak to zwykle czynił ze starszymi osobnikami. Ale dwa malce zdawały się nieustraszone. Nie bały się ani jego ślepi, ani rozciętych warg w dziwnym, trochę przerażającym uśmiechu. Ani nawet czarnego szlamu, który wypływał z niego zamiast krwi, za każdym razem, gdy przeciął sobie skórę. Ale dzieci chyba po prostu tak mają, nie boją się niczego, do póki rodzic nie powie lub nie udowodni mu wyraźnie, że to coś faktycznie jest groźne.
Dlaczego zdecydował się pomóc im odnaleźć rodzinę? Z dobroci? Pffff... jasssne, i czego jeszcze?! Zrobił to właściwie tylko i wyłącznie z jednego powodu- z nudów. Nie miał niczego w planach, a jego niekończąca się wędrówka mogła przecież poczekać, prawda? Poza tym dwa malce miały naprawdę wielkie szczęście, że trafiły akurat na Grim'a. No, właściwie to szczęście i nieszczęście. Basior nigdy nie lubił dzieci, dlatego z początku starał się je ignorować, jeśli przestraszenie ich nie wchodziło w grę. Ale szczeniaki uczepiły się go jak rzepy, więc o samotnej wędrówce nie było mowy. Całe szczęście, że Grim wiedział, gdzie jego dwaj nowi towarzysze powinni się udać.
Malce opowiedziały mu całą historię, o tym jak i gdzie zgubiły rodzinę. Stwierdzenie "na północy" z reguły nie pomogłoby wielu wilkom, ale biały basior doskonale znał tamte tereny. Poza tym dowiedział się od smarkaczy gdzie zawędrowała ich wataha. Opowiadały, jak alfy ich stada były zmuszone poprowadzić watahę na nowe, bardziej urodzajne tereny. Wśród wilków krążyły plotki o zamieszkaniu nowych terenów, niedaleko ogromnego, szafirowego wodospadu. Cóż, takie miejsce naprawdę trudno było przeoczyć, a ponieważ Grim wędrował właśnie stamtąd, on również nie przeoczył ogromnego wodospadu. Znał te tereny, nie miał co robić i lubił wędrować. Co więc stało na przeszkodzie, by zaprowadzić szczeniaki do domu? Nic... choć niech gremliny nie myślą sobie, że będzie robić za niańkę. A już na pewno nie miał zamiaru za nimi biegać i szukać ich wśród stert liści.
-Przestańcie tak wrzeszczeć.- mruknął w ich stronę.
Właściwie to nie przeszkadzały mu te krzyki, a przynajmniej nie aż tak bardzo... ale sama świadomość, że mógł oglądać ich zawiedzione miny odrobinę go bawiła. Taaak, on z pewnością nie powinien był zajmować się malcami. Czy był okrutny? Cóż, on by tak tego nie nazwał. ale na pewno nie należał do tych najnormalniejszych. Czy był stuknięty? No, może troszeczkę.
-Dlaczego jesteś taki straszny?- jeden malec podbiegł do niego. Ten drugi miał chyba na imię Chusei, choć Grim nie był do końca pewien.
-Ja? Straszny?- uśmiechnął się z pobłażaniem, unosząc jedną brew do góry.
-Straszny ponurak z ciebie.- dodał Lukas, któremu również znudziło się bieganie po lesie i postanowił dołączyć do rozmowy dwóch towarzyszy.
Drugi szczeniak pokiwał energicznie głową, potwierdzając słowa swojego przyjaciela.
-Cięgle marudzisz i nam wszystkiego zabraniasz... jakbyś się nie wyspał!- Chusei dodał, śmiejąc się zadowolony. Lukas również zaczął się śmiać, choć Grim nie miał pojęcia co ich tak rozbawiło. Nigdy nie zrozumiem tych gremlinów i ich dziwnego poczucia humoru.
Choć w jednym te smarkacze faktycznie miały rację. Nie wyspał się ani dziś, ani wczoraj... ani przez ostatnie pięćdziesiąt lat. Ale one nie wiedziały o jego klątwie, ani o tym ile tak naprawdę żył.
Może gdybym im powiedział w końcu by się przestraszyły? Uznały by mnie za... ducha? Wampira...?
Taki oto pomysł narodził się w jego głowie. Przez chwilę zastanawiał się dlaczego tak bardzo zależało mu na przestraszeniu tych bachorów. Może po prostu naprawdę ich nie lubił... albo nie podobało mu się, że malce niczego się nie bały.
-Nigdy się nie bawiłeś?
-Ohh, ależ oczywiście, że potrafię się... bawić.- uśmiechnął się ni to wrednie, ni tajemniczo.
Młode przysunęły się bliżej i zaczęły przyglądać się mu z wielką uwagą, jakby właśnie miały usłyszeć od nieznajomego wilka lekcje swego życia.
-Kiedyś, dawno temu brałem udział w pewnej wojnie. Widzicie, byliśmy dość... wyjątkową armią. Kilku z nas posiadało dość dziwne zdolności. Zapędziliśmy wrogie nam wilki do mglistej doliny... utknęli wśród gęstej, mlecznej mgły.
-I co się stało dalej?
-Dalej..? Wtopiłem się w nią. Nie było mnie zupełnie widać, dzięki mojemu ubarwieniu, ale również specjalnym zdolnością, których nauczyłem się podczas wielu treningów.
-Iii...?
-Ich krzyki porwał wiatr, a oni sami w końcu opuścili ten świat.- skończył, przywołując w głowie wspomnienia z tamtej bitwy. Szczeniaki nie były zachwycone jego opowieścią, a w ich oczach Grim dostrzegł... coś na kształt strachu. Czyżby w końcu osiągnął zamierzony efekt?
-Eeee, to nie była zabawna.- mruknął Lukas, a przerażenie, które rodziło się w jego ślepiach zupełnie zgasło. Chusei przytaknął swemu przyjacielowi. On również już się nie bał.
-To było ok..okrt..
-Okrutne?- zagadnął Grim, unosząc jedną brew w górę.
-Tak! Właśnie to!- młody zamerdał ogonem, ciesząc się, że nieznajomy pomógł mu znaleźć właściwe słowo. Biały basior wywrócił oczami, niezadowolony z porażki.
-Kiedy będziecie starsi zrozumiecie, że pewne rzeczy są zupełnie inne, niż wam się wydaje.- zauważył, choć powiedział to bardziej do siebie, niż dwójki szczeniaków.
-A kiedy to będzie?
-Jak będziecie w moim wieku.
-A...achaaa.- młode znów przytaknęły, nie próbując nawet podważyć słów białego basiora. Bo to przecież on tutaj był starszy, on wiedział lepiej. Nawet jeśli nie potrafił bawić się tak samo, jak oni.
-A ile pan dokładnie ma lat?- Lukas spytał się Przeklętego.
Samiec spojrzał na malca z góry (dosłownie i w przenośni), nie mogąc uwierzyć, że w końcu padło pytanie, na które przez cały ten czas czekał. Ale czy powinien zdradzić im swój prawdziwy wiek? Może jednak nie warto...? Bądź co bądź, to były jeszcze małe szczeniaki... małe, denerwujące, nieporadne gremliny, których tak bardzo nie lubił, a jednak przyszło mu się nimi opiekować. Los najwyraźniej postanowił sobie z niego pożartować. Ale w takim razie, dlaczego by nie wyjść Losowi na przeciw? To był bardzo dobry plan. Powiedzieć smarkaczom prawdę i oglądać ich przerażone miny. A co te zrobią potem? Czy będą krzyczeć? Cóż, zapewne później Grim uda, że tylko żartował i powie im, że w rzeczywistości ma tylko... a bo ja wiem? Pięć lat? Tak, to dobry pomysł. Kłamanie nie było takim wielkim złem, zwłaszcza, jeśli przez chwilę dzieciaki będą się go bały. Ciekawe tylko za kogo go wezmą? Może za ducha, skoro wcześniej opowiedział im jak "wtopił się" w mgłę?
-Pięćdziesiąt cztery.- uśmiechnął się jadowicie, a jego rozcięte wargi jeszcze bardziej podkreśliły strach i grozę, jaką sobą reprezentował. Naprawdę chciał zobaczyć ich miny. Ciekawe co teraz powiedzą te małe gremliny.
-Staruch.- mruknął Lukas i jakby nigdy nic podszedł do rówieśnika i dotknął go w ramię, krzycząc "berek!".
W ogóle się nie przejął. Ale jak to możliwe...? Czy teraz te gówniarze niczego już się nie boją? Kiedyś można było przestraszyć je właściwie wszystkim, a malce trzęsły się jak galarety. Co z nimi jest nie tak, do ciężkiej cho*ery?
Takie to właśnie rozmyślanie towarzyszyły Grim'owi, kiedy przyglądał się dwójce dzieciaków, bawiących się wśród stert kolorowych liści. Czy im naprawdę wszystko jest obojętne? Skupiają się tylko na zabawie?
Cóż, tak właśnie było. Tak jest z każdym szczeniakiem, choć Grim nigdy nie zachowywał się tak beztrosko. W ich wieku on sam musiał pomagać siostrze zajmować się młodszym rodzeństwem. Możliwe więc, że nigdy nie zrozumie takich szczeniaków. Ale czy mu na tym zależało? Ależ skąd! W życiu! On tylko chciał je nastraszyć. A skoro przez brak wiedzy i jakiegokolwiek doświadczenia nie odczuwały one lęku, ponieważ nikt nie wytłumaczył im czym owy lęk jest... tutaj jego rola się kończyła. Poddał się, choć nie ukrywał, że trochę się zawiódł.
Przyspieszył więc kroku, który zmienił się w trucht, a później szaleńczy bieg. Młode podłapały "zabawę"... a przynajmniej myślały, że była to zabawa. W rzeczywistości on po prostu chciał szybciej znaleźć się przy wodospadzie i pozbyć się tych dwóch rzepów. A potem każde z nich o sobie zapomni. One wrócą do swoich zabaw, a on do swoich spraw. I wszystko będzie tak, jak być powinno., pomyślał.

                                                                          ~***~

Właściwie to żadne z nich nie musiało długo czekać. Wodospad ukazał się im zaledwie kilka godzin później. W środku wędrówki malce padały z wycieńczenia, a jeden z nich spytał się Grim'a, czy mógłby ich przez chwilę ponieść. Ale on tylko odpowiedział im pobłażliwym uśmiechem i jedyna rzecz, jaką zrobił to odrobinę zwolnił tempa. Szczeniaki nie były zachwycone, ale przecież nie mogły narzekać. Nieznajomy obiecał im pomóc, więc nie mogły być niemiłe... bo jeszcze je zostawi same w tym lesie. A uwierzcie mi, w gorsze dni byłby do tego zdolny.
I choć dzieciaki padały i nie miały już sił, by stawić kolejny krok, to zaraz ożywiły się na widok ogromnego wodospadu i... tak! Swej watahy! Tam była ich rodzina, najbliżsi, których zgubili, a zaledwie kilka godzin temu rozpaczali, że już nigdy nie uda im się odnaleźć drogi do domu. Ale nie! Dom był tuż przed nimi i obaj do niego wrócili. Cali i zdrowi!
-Mamo! Tato!- krzyknęli i puścili się pędem przed siebie.
Po chwili już byli przy swej rodzinie i utonęli w uścisku najbliższych. Małe wilczki ściskały swych rodziców i opowiadali o tym jak się zgubili i jak dzielnie ich szukali. Z kolei rodzice cieszyli się, że ich pociechom nic się nie stało. Po prostu rodzina jak z obrazka...
Gówniarze., pomyślał Grim, widząc całe zamieszanie. A właściwie to obserwując je z ukrycia.
-Sami znaleźliście drogę?- ojciec spoglądał na swych synów, nie ukrywając zdziwienia, ani podziwu. Te jednak szybko zaprzeczyły i wesołe pokazały na zarośla za nimi.
-Nie! Pomógł nam taki miły wilk... o, tam stoi!- ale tam nikogo nie było. Albo raczej był, ale siedział w ukryciu, obserwując całe zdarzenie... wtopiony w mgłę.
-Skarbie, tam nikogo nie ma.
-Ależ nie, był przed chwilą!
-To był taki bardzo mądry wilk.- drugi szczeniak postanowił wesprzeć swego brata.
-Miał pięćdziesiąt cztery lata!- dodał Chusei, a w jego rozradowanych, zielonych oczach tańczyły małe ogniki.
-Tak, oczywiście skarbie.- matka uśmiechnęła się do synków, udając, że im wierzy.
W istocie nie brała tych słów na poważnie. To przecież były tylko małe szczeniaki, które mają głowę wysoko w chmurach... w swym świecie magii i fantazji. Zmyśliły wszystko, a nawet jeśli kogoś spotkały, to ten wilk nie mógł mieć tylu lat. Poza tym pewnie już dawno sobie poszedł.
Ale ojciec nie był taki beztroski, jak jego partnerka. Przez cały ten czas czuł na sobie czyjś wzrok... spojrzenie czarnych ślepi, od których aż włos na karku się jeży. Poza tym ten wiek... żeby basior przeżył aż tyle dekad? Nie, jego synowie z pewnością nie mogli sobie tego wyobrazić. Poza tym Lukas właśnie opowiadał im o bitwie, którą stoczył owy nieznajomy. Dawno, dawno temu... o wtapianiu się w mgłę, o zagonieniu wrogów w ślepy zaułek. O ich krzyku oraz odejściu z tego świata. Nawet jeśli był to opis przerażającej bitwy, dzieci mówiły go z radością i uśmiechem na ustach, traktując jak kolejną, zabawną historyjkę.
Matka tylko przytakiwała, udając że słucha. W istocie cieszyła się, że jej dzieciom nic nie jest, to wszystko. Ale ojciec nie był niczego pewien. Dalej czuł na sobie czyjeś spojrzenie. I choć po raz kolejny zerkał w kierunku, który wcześniej pokazał mu syn, nikogo nie mógł tam dostrzec. Zaraz jednak dziwne uczucie ustało... a on już nie czuł się obserwowany. Dołączył do swej partnerki i dwóch synków, przekonując się, że to było tylko złudzenie. I rzeczywiście, w końcu uwierzył w swoją teorię.
Grim tymczasem odszedł bez słowa, nie oglądając się za siebie. Był całkiem zadowolony. Bo chociaż nie udało mu się przestraszyć gremlinów, to przynajmniej na chwile widział przerażenie i trwogę w oczach ich ojca. To, że później ustał, już go tak bardzo nie interesowało. Uwierzył we własną historyjkę, niech i tak będzie. Bo jaki normalny wilk wierzyłby, że jego synkowie spotkali na swej drodze Przeklętego? W dodatku takiego, który zaprowadził ich do domu? No właśnie... nikt.
Takie to właśnie rozmyślenia towarzyszyły białemu basiorowi, podczas jego samotnej wędrówki. Kolejnej wędrówki, pozbawionej snu. Nie kierował się on jednak na południe, tak jak wcześniej zamierzał. Może warto by odwiedzić rodzinne strony? Tak, to wcale nie był taki zły pomysł.
Pewny siebie, owiany aurą mroku i tajemnicy, skierował swe kroki na północ.