środa, 30 marca 2016

Od Farce (CD. Raza): A zwycięzcą jest…!

To, że zapytałam Raza o to, czy chce być moją parą w wędrówce miało swoje podstawy. Oczywiście, wiedziałam, że się zgodzi. Bo jak mogłoby być inaczej? Nie znał tu nikogo prócz mnie, a prawie wszyscy byli już zajęci. To ułatwiało znacznie moje plany. Cóż, prawda, że głównym celem był fakt, by dopiec Padalcowi.
Gdy Raz się zgodził, zbliżyłam się do niego, tym samym posyłając tamtej parce gołąbeczków kpiące spojrzenie oraz uśmieszek jakby mówiący: „Ha! Widzisz? Nie jestem gorsza! Myślisz, że jak znajdziesz sobie dziewczynę i już nie będziesz ze mną rozmawiał to ja się załamię?! Niedoczekanie Twoje, oślizgły gadzie! Nie padnę Ci do łap, nie będę błagać o uwagę! Doskonale poradzę sobie bez Ciebie, ty podły, oszukańczy, nieczuły, cholerny… Ha! Masz za wysokie mniemanie o sobie, kretynie! Ja też mam swoją parę! Mam kogoś z kim mogłabym rywalizować! Wypchaj się!” (tak, to wszystko zmieściło się w jednym spojrzeniu i uśmiechu, czy ktoś w to wątpi?).
Szliśmy już tak jakiś czas, który to zapełniałam żartami i śmiechami z Razem, który obiecał mi opowiedzieć o losach swojej dawnej watahy i jej legendę. Pomimo, że nawet mnie to ciekawiło, to dalej nie była ta upragniona nazwa, którą pragnęłam usłyszeć. Facet miał inne korzenie. Cóż, warto było spróbować.
– Hej! – przerwałam mu jego nagle jego wypowiedź, gdyż nagle wpadło mi coś do głowy. Basior zamilkł i popatrzył na mnie z lekką ciekawością. – Zmierzmy się w czymś jeszcze! – zawołałam wesoło, uśmiechając się promiennie do niego. Oczy basiora nagle rozbłysły dziwnym blaskiem. „Czyżby chciał się zrewanżować?”, uśmiechnęłam się podle we wnętrzu. – Jestem pewna, że znowu Cię pokonam – wyszczerzyłam się rezolutnie, aczkolwiek owy gest miał w sobie domieszkę przyjacielskiego wyrazu.
– Ach tak? – odparł zaczepnie. – Tym razem to ja będę górą! – zapewnił, patrząc mi w oczy z pewnością siebie. Przez chwilę mierzyliśmy się tak spojrzeniami jak dawni wrogowie, którzy spotkali się po latach, lecz zaraz po tym wybuchliśmy głośnym śmiechem, dzięki któremu zwróciliśmy na siebie uwagę kilku wilków. My, kompletnie nie zwracając na to uwagi, dalej chichotaliśmy, żartowaliśmy i pozwalaliśmy sobie na przyjacielskie popychanki.
– Więc? – Powrócił do tematu Raz, kiedy w końcu udało nam się opanować. – Co tym razem?
– Hmm… Wzięłabym skoki, ale to zbyt banalne… – zastanowiłam się przez chwilę.
– Bluszczyk kurdybanek! – wykrzyknął nagle niebieski basior.
– Co? – zapytałam zaskoczona, wytrzeszczając nań oczy. Raz wskazywał na małą kępkę roślin z miniaturowymi, fioletowymi kwiatkami. Uśmiechnął się do mnie zawadiacko. – Ach tak? – Popatrzyłam sprytnie, po czym rozejrzałam się dokoła. Zadanie było utrudnione, bowiem nie było mowy o zatrzymaniu się czy dokładnym przebadaniu roślinki. – Komosa biała! – zauważyłam po kilku sekundach, wyciągając łapę ku mojemu znalezisku.
– Krwawnik pospolity!
– Jasnota purpurowa!
– Tasznik pospolity!
– Podbiał pospolity!
– A to akurat nieprawda! – zaprzeczył basior, widocznie wielce rad z mojej pomyłki. Szybko podbiegł do wspomnianej wcześniej rośliny i zerwał kępkę, po czym wrócił do mnie. – Widzisz? To Lepiężnik – oznajmił dumnie.
– Wcale nie! – oburzyłam się przesadnie, zabierając mu łup i pokazując młode listki – Lepiężnik jest zwykle większy w tym stadium rozwoju i bardziej zielony!
– Mylisz się!
– Wiem co widzę! To Podbiał!
– To Lepiężnik!
– Podbiał!
– Lepiężnik!
– Podbiał!
– Chcesz się przekonać? – zaproponował zuchwale, przerywając nasze przepychanki.
– Z chęcią! – zawołałam pewna siebie, jak jeszcze nigdy. Rozejrzałam się wokoło, szukając kogoś, kto by znał się na zielarstwie. Gdy się odwróciłam, moje oczy natrafiły na idących za nami Luę i Blade’a. Gdybym teraz nie miała na sobie Maski Uprzejmości, pewnie mój pysk wykrzywiłby kpiący uśmiech. Zamiast tego, rozpromieniłam się jeszcze bardziej. „Och, oni cały czas nas słyszeli? Jaka szkoda...”
– Lua! – zwróciłam się do niebieskiej wadery i podeszłam do niej pewnym krokiem. – Na co Ci wygląda ta roślina?- zapytałam, pokazując na otwartej łapie wytarganą już porządnie kępę zielonego czegoś. Ciemna wadera pochyliła się nad dziwną rzeczą, zmrużywszy lekko oczy i powiedziała:
– Podbiał.
– Skąd to możesz wiedzieć? – zapytał Raz, odwracając się nagle do nas.
– No, znam się ciut na roślinach – odparła, wzruszając barkami. Uśmiechnęłam się zwycięsko do Raza.
– Widzisz? Miałam rację! – zawołam do niego, ponownie stając z nim w parze i wyrzucając pogardliwie miał za siebie, który już nie był mi potrzebny. P o d b i a ł wzniósł się w powietrze, po czym trafił prosto na pysk towarzysza ciemnej wadery. Padalec prychnął z niesmakiem zrzucając z siebie niechcianą rzecz. – Ups, przepraszam – dodałam grzecznie przez ramię, po czym ponownie powróciłam do dawnej pozycji. – Znowu wygrałam! – zaśmiałam się do Raza.
– Jednak roślinka nie robi różnicy! – zaprzeczył.
– Ale jednak przeważyła szalę! – upierałam się przy swoim. Basior, pomimo iż lekko zirytowany, wydał z siebie radosny śmiech.
Wędrowaliśmy w radosnej atmosferze jeszcze przez jakiś czas, póki naszej podróży nie przerwał nagły wschód słońca. Żółta kula wynurzyła się znad horyzontu, zwiastując koniec nocy, a początek nowego dnia. Szybko zleciał ten czas. Niedawno co wyruszaliśmy i widzieliśmy zachód. Jednakże miło było popatrzeć na ten ładny widok. Mogliśmy się nim nacieszyć jeszcze bardziej, bowiem Alfa, ku uciesze większości członków, zarządziła postój do momentu, aż słońce będzie w zenicie. Wtedy znów ruszamy, a kolejną przerwę robimy już po zmroku.
– Ja wcale się nie zmęczyłam – powiedziałam do Raza, gdy dowiedzieliśmy się o tej informacji i zobaczyliśmy niektóre wilki padające na ziemię.
– Ja też nie – zgodził się ze mną – Choć wpierniczyłbym jakieś śniadanko – odparł, rozglądając się w poszukiwaniu jakiegoś lasku czy polanki, która mogłaby stanowić, idealnie schronienie dla smakowitej zwierzyny.
– Czy myślisz o tym samym co ja? – zapytałam, patrząc się na niego przebiegle.
– KTO PIERWSZY COŚ UPOLUJE! – krzyknęliśmy razem po czym rzuciliśmy się w przeciwnych kierunkach, w poszukiwaniu naszych celów, które miały zaważyć na naszym zwycięstwie.

 Raz? Trochu dużo tych sporów, ale co tam ^^ Potem możemy zawrzeć chwilowy rozejm.
Ale znowu jakieś krótkawe mi wyszło :/

Od Behemota (CD Blue): Szybkie przygotowania i walory naszej Alfy.

Gdy Behemot odwrócił pysk od niebieskiej wadery i odszedł kilka kroków, na jego oblicze wpłynął mały uśmieszek satysfakcji. Uważał się za przysłowiowego dżentelmena, który traktował samice z należytym szacunkiem i kulturą osobistą. Może było to jednym z tych praktyczniejszych i przydatniejszych owoców jego specyficznego wychowania (bo umówmy się: poprawny i charakterystyczny sposób stawiania kroków jednak nie jest najpotrzebniejszą rzeczą pod słońcem), a może basior samoistnie się tak zachowywał, bo uznawał to za stosowne. Nawet w stosunku do swojej byłej partnerki zachowywał się nieskazitelnie, choć nie miał również powodów, by było inaczej. Nie była niegrzeczna czy wulgarna, lecz nikomu nie zaszkodziłoby ociupinka szczerego pochlebstwa lub uczucia. Ale wracając… Behemot nie miał w zwyczaju wplątywać się w jakieś błahe przepychanki, niepotrzebne przekomarzania czy niewpływające na nic rozmowy. A jednak to drobne oszustwo sprawiło mu przyjemne uczucie, niby tak dawno nie kosztowane.
Prychnął lekko pod nosem, zaśmiewając się krótko. Przebił się przez ciasny tłum wilków, jednocześnie wychodząc z tego tłoku i poruszając się już na wolnej powierzchni, przyspieszył kroku, zmuszając swe, już i tak nieźle wymęczone, ciało do szybkiego truchtu, wymijając przy tym całe stado. Odszukał szybko wzrokiem białą samicę, do której skierował się niemal od razu.
Już wcześniej zwrócił uwagę na jej niebrzydki wygląd, ale teraz mógł jej się bliżej przyjrzeć, choć nie robił tego specjalnie, o nie. W pewnym momencie zauważył, że zaczął oceniać każdą waderę względem wyglądu i manier. Od kiedy to sobie uświadomił począł czuć odrazę do tego zachowania i plewił jej z siebie jak tylko umiał, bowiem uważał to za okropnie powierzchowne i nieczułe, a przecież nic tak nie krzywdzi kobiety jak jej ocenianie. Teraz, nawet tego nie kontrolując, również dokonał podświadomie takiej oceny. Cóż, pozostałości ze starych przyzwyczajeń dalej zostały i dawały o sobie znać w najbardziej nikczemny sposób.
Ikana, jako Alfa, była dość wysoka, ogółem sylwetka najprawdopodobniej nie sprawiała jej żadnych kompleksów ani przykrości. Bo któż nienawidziłby tych długich łap, ładnie wyrzeźbionych, które pod skórą chowają dobrze wyrobione mięśnie i chude kości niosące i podtrzymujące owy tułów, porośnięty nieskazitelnie białym futrem. Zgadywać można, że nawet jeśli właścicielka niespecjalnie o nie dba, ono i tak błyszczy się w nikłych promieniach słońca, nie dając sobą pogardzać i trzymając się w jak najlepszej formie, pozostając długie, miękkie i puszyste. Aż się korci, by je dotknąć, zanurzyć w nim łapę.
Pysk również nie dawał innym zazdrosnym wilkom nic do wytknięcia. Patrząc na niego, można by przypuszczać, że jeśli się go spoliczkuje (bić kobietę?! Broń Boże!) łapa dozna sporego urazu o ostre kości policzkowe posiadaczki, na których dosłownie można się zaciąć. Jedynie ten tajemniczy znak może być powodem do zakłopotania i dużej dawki wstydliwości, ale oczywiście w nim również jest pewien urok i słodycz. Nawet nie mając pojęcia co oznacza, chcąc nie chcąc i tak dostrzeżesz jego walory, szczególnie piękność czystego niebieskiego koloru, w którym także skąpane się tęczówki wadery.
Ogółem ta pora roku pasuje idealnie do Ikany, gdzie biały puch zlewa się z jej umaszczeniem, jeszcze bardziej wyróżniając idealną sylwetkę i ślepia.
– Witaj – rzekł Behemot, stając koło niej, a przez jego łeb przemknęło lekkie deja-vu. „Czyżby wszystkie samice śmiały ozwać się mianem marzycielek?”
– Witaj – odparła Alfa, odwracając łeb w jego stronę i patrząc w oczy rozmówcy, jak głoszą dobre maniery.
– Ikano, wybacz, iż bez zbędnych uprzejmości paszczę otwieram, jednak śpieszę się i rad byłbym niezmiernie przejść od razu do sedna – odparł, marszcząc w niepokoju brwi, czy aby samica się nie zdenerwowała. Ta jednak tylko skinęła wyrozumiale łbem i ponagliła:
– O co chodzi?
– Zapomniawszy, iż przecież nie jestem członkiem watahy, bowiem nigdy nie wyrażałem takowej chęci, lecz z czystych formalności teraz się do Ciebie odnoszę z prośbą… – zaczął, ostrożnie dobierając słowa. – Byś pozwoliła mi wyruszyć, acz zabierając z sobą Blue. Również z jej względów powiadam Ci o tym.
– Wędrówkę? – powtórzyła Ikana podnosząc do góry jedną brew, chcąc się upewnić czy dobrze usłyszała, acz każdy wątpi, by jej uszy kiedykolwiek ją zawiodły.
– Owszem. Zmierzam na południe, znaczy, iż w przeciwną stronę niźli my ruszamy. W moich planach jest odszukanie sposobu na zdjęcie ze mnie klątwy, którą, jak dobrze wiesz, posiadam podobnie jak wy.
– Rozumiem – odparła, pokiwawszy wcześniej łbem i odwracając wzrok od oblicza basiora, wpatrując się tym razem przed siebie.
– Oczywiście, świadom jestem pewnego prawdopodobieństwa, iż podróż możliwie jest niebezpieczna, toteż zapewniam Cię w pełni świadom, iż jeżeli niesprzyjające okoliczności z tego wynikną, odeślę Blue z powrotem do Ciebie, bądź odprowadzę, jeślim będę w stanie – rzekł Behemot z typową dla siebie powagą, dalej prowadząc chwilowo stado z Alfą, której przyglądał się kątem oka, ciekawy reakcji.
– Pozwalam Ci na tą twoją wędrówkę, czy co to tam jest – zaczęła – Ale wiesz, że jeśli pozbawisz siebie, bądź Blue klątwy to nadal jesteście tu mile widziani?
– Jestem tego świadom, acz wątpię, bym skorzystał z tejże propozycji. Jednak dziękuję za pozwolenie.
– Och, i jeszcze mała rada – przypomniała sobie Ikana, spoglądając na basiora, podczas gdy ten również zwrócił swój wzrok ku niej. – Nie próbujcie na siłę kontrolować i planować podróży, bo prędzej czy później i tak wszystko się posypie.
– Rad jestem, że na swój sposób troszczysz się o naszą dwójkę. Jeśli nie posiadasz przeciwwskazań, moglibyśmy już odłączyć się od stada?
– Tak, nie dajcie się zjeść.
Basior uśmiechnął się do Alfy. Zawsze buduje takie dziwne wypowiedzi? Można by odnieść dziwne wrażenie, że to pasuje do tej białej wadery, jednak Behemot był pewny, iż gdyby wyraziła takową chęć mogłaby poprowadzić o wiele bardziej porywczą i ciekawą konwersację bez najmniejszego problemu. Samiec skinął głową na znak, iż rozumie i nie dodawszy już nic więcej – zatrzymał się w miejscu. Ślizgał wzrokiem po pyskach wilków, aż w końcu znalazł ten jeden szukany, po czym przybliżył się do owej postaci, maszerując koło niej.
– Więc pozwolisz, iż zadam Ci takie same pytanie jak wcześniej? – zapytał, a jako, iż było to pytanie retoryczne, nie czekając na odpowiedź wadery, rzekł: – Czy zechcesz towarzyszyć mi w wędrówce, której celem będzie wyzbycie się naszych klątw?

 My lady? Mam nadzieję, że nie zakończyłam tego opka w nieodpowiednim momencie i nie będziesz miała problemów z kontynuowaniem go ^^’
Asz, no i nie wyjaśniłam w końcu, dlaczego Cię tak nazywam ;-; No, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło! W następnym opku pewnie ten wątek mi go przedłuży XD

Od Raza (CD Farce): To szczęście...

Biała Alpha zabrała mnie na stronę. Oddalając się co chwilę odwracałem się w stronę Farce. Heh... Dobra jest. Ciekawe czy jeszcze się zmierzymy? To, że zażądam rewanżu to pewne, ale czy ona się zgodzi? Z zamyślenia wyrwał mnie głos tej... Ikany.
- Więc chcesz dołączyć? Musisz wiedzieć, że to nie jest normalna wataha. - To już wiedziałem od Farce. Zne spojrzałem się w jej stronę. Skarciłem się w myślach. Co mi odbija. Zauważyłem, że Alpha spokojnie czeka.
- A w jakim sensie ta wataha jest nadzwyczajna? - Bez tej wiedzy przecież nie dołączę nie? Mam nadzieję, że nie chodzi o jakieś porąbane obrzędy albo dzikie orgie.... Chociaż... Przy tym drugim jakąś bym wytrzymał.
- Każdy z tej watahy posiada pewną przypadłość zwaną klątwą... - Potrójne szczęście... Chyba wykorzystałem zapas na całe życie. Po raz pierwszy jestem naprawdę wdzięczny swojej "Matce"! Chciała mnie ukarać, a mi pomogła!!! Moje sny się spełniają. Ale... Czy mówić jej na czym polega moja klątwa? Może to się obrócić przeciw mnie. Może powinienem jednak odejść. Znów spojrzałem na Farce. Czekała z uśmiechem. Jednak zostanę.
- Wiem co to klątwa. Na moje nieszczęście czy może właśnie szczęście zostałem nią obdarzony. - Zapyta, czy nie zapyta? Nawet jeśli zapyta to odpowiem ale wolałbym nie. Właściwie nie wiem czemu. Nie jest to powód do wstydu, do strachu też raczej nie. Może to jakieś moje wewnętrzne zabezpieczenie przed paplaniem? Biała wadera lekko się uśmiechnęła i zapytała tylko.
- Czy ta klątwa może zagrażać komuś z watahy? - Czy zagraża? Chyba nie. Moje żarty raczej nie są strasznym zagrożeniem.
- Nie. Klątwa jest w pełni bezpieczna. - Uwierzy czy nie? W sumie jest to prawda ale powiedziałem to w taki niepewny sposób. Jakbym chciał coś ukryć. W sumie to chciałem ale nic złego. Wadera zmierzyła mnie wzrokiem.
- W takim razie witamy nowego członka!  W tym momencie przemieszczamy się w inne miejsce. Znajdź sobie kogoś do podróży. Idziemy co najmniej w dwójkach. Dla bezpieczeństwa. - Miód dla mych uszu. Oddaliłem się w stronę Farce. Miałem szczerą nadzieję, że ze mną pójdzie. Nikogo tutaj nie znałem. Z resztą jej prawie też nie znałem. Co nie zmienia faktu, że ze wszystkich obecnych ją znałem najlepiej. Tylko co powiedzieć aby się zgodziła. Żeby nie dało się w tym wyszukać, żadnego podtekstu. Wadery uwielbiają szukać takich rzeczy, żeby móc potem udowodnić basiorowi, że jest zboczeńcem. Wciąż spoglądała na granatową waderę i czarnego basiora kawałek dalej. W tym spojrzeniu głęboko ukryta była pogarda. Ledwo to wypatrzyłem. Ona jest fajna. Skoro ich nie lubi to znaczy, że oni nie. Więc lepiej trzymać się od nich z daleka. Podszedłem do niej. Odwróciła się z rezolutnym uśmiechem i zapytała.
- Udało się? Widzę, że tak. - Trudno było nie zgadnąć. Po mojej minie rozpoznał by to każdy. Farce kontynuowała. - Wiesz, że trzeba chodzić parami. Chcesz iść ze mną? - Heh... gładko poszło. Nawet nie musiałem się odzywać.
- Pewnie, że pójdę. Co jak co zabawa z tobą jest najlepsza. - Nie kłamałem. Nie pamiętam lepszej frajdy. Bieg, wywrotka po środku stada i śmiech na koniec. Chciałbym to powtórzyć.
- Ej. A grzbiet już nie boli? - Lubię takie troskliwe pytania. Sprawiają przyjemność. Nie wiem czemu. Po prostu mi się to podoba.
- A czy w ogóle bolał? Jesteś leciutka. - Tu też nie kłamałem. Przy takiej "sportowej" sylwetce nie mogłem mówić o dużej wadze. Zdawało mi się, że się zaczerwieniła. Potem podeszła bliżej mnie. Prawie na dotyk. Znów odwróciła się do tamtej dwójki. Tym razem obdarzyła ich kpiącym uśmiechem. Szliśmy tak kawałek. Wszyscy szli. Tyle, że my byliśmy chyba najbliżej siebie. Pomijając parkę z przodu. Czarna wadera z neonowymi włosami oczami i końcówką ogona niemal siedziała na ciemnym, żóltookim basiorze. Ten to miał przerąbane. Nie dość, że szedł tą drogą co wszyscy to jeszcze musiał utrzymać na sobie waderę. Ogólnie było tu dużo wilków. Droga była trochę żwirowata z skałkami większymi i mniejszymi. Po bokach rozpościerał się las. Robiło się trochę pochmurno. Światło przebijało się przez kłęby szarych i prawie czarnych chmur. Nastrój wspaniały. Oglądałem krajobraz. Z podziwu wyrwała mnie Farce.
- Wiesz... Mam pytanie. - Pytanie? Chętnie odpowiem. Czemu nie?
- Dawaj. - Farce trudziła się z pytaniem. Jakby ją męczyło. Może to coś ważnego? Zkłopotana zadała pytanie:
- Jak się nazywała twoja poprzednia wataha? W końcu skądś muśisz być nie? - Więc chodzi jej o moje pochodzenie. Nic szczególnego. Chociaż... Może szuka jakiejś konkretnej watahy? Zemsta?
- Urodziłem się w Watasze Niebieskiej Krwi. I wiąże się z tym pewna legenda. Jeżeli chcesz mogę ci ją potem opowiedzieć. Jej tereny są na północy. Czemu pytasz? - spodziewałem się długiej rozmowy. W końcu zarzuciła temat, nie? A jeszcze jak będę mógł potem opowiedzieć jej Legędę Niebieskiej Krwi to rozmowa rozkręci się na maksa. Coś czuję, że dzisiaj czas nie zwolni. Bardzo ją polubiłem. Z odpowiedzią też się zawahała.
- A... Pytam tak z ciekawości. - Dalej szliśmy w milczeniu. Wiatr łagodnie rozwiewał jej futro. Było zimno, a w oddali dawało się słyszeć burzę śnieżną. ("Blizzard" uwielbiam to słowo) Słońce powoli pochylało się ku ziemi. Nie świeciło na pomarańczowo, to było żółtawe światło.

 Farce? Mam nadzieję że o to ci chodziło.

Od Blue (CD Behemota): Opowieści dziwnej treści

      Zapewne znacie to dziwne uczucie, gdy zostajecie postawieni w trochę niezręcznej, ale za to całkowicie niezrozumiałej sytuacji? Nie mam na myśli żadnych konkretnych, ani traumatycznych momentów, raczej coś w rodzaju wyjazdu za granicę i zdania się na łaskę i niełaskę losu, gdy wszyscy wokół Ciebie posługują się niezrozumiałym językiem i za nic w świecie nie idzie się z nimi dogadać, a ty na domiar złego musisz zapytać kogoś o możliwość noclegu. Może przykład jest trochę naciągany, fakt... no i przecież nie trzeba zaraz wyjeżdżać za granicę, aby znaleźć się w takiej sytuacji! Wystarczy przecież, że któregoś dnia, jak co dzień, usiądziecie na tym niewielkim (i zawsze zbyt niskim) drewnianym krześle, przysuniecie się do ławki i dla odmiany, zamiast patrzeć przez okno i obserwować, jak rośnie trawa w pobliskim ogródku, spróbujecie choć ten jeden jedyny raz posłuchać o czym to własnie mówi do was nauczyciel podczas lekcji matematyki i to przez całe czterdzieści pięć minut... ocho, widzę, że już załapaliście!
   A teraz, skoro już dobrze wyobraziliście sobie przedstawioną sytuację, myślę, że możecie znacznie lepiej zrozumieć położenie Blue. Oczywiście zamiast sali lekcyjnej, wadera znajdowała się na szlaku wędrówki watahy, gęsto otoczonym drzewami, zaś zamiast rówieśników z klasy, wokół niej podróżowały pozostałe wilki ze sfory. Nie wspominając już o tym, że szczęściarze czworonogi nie mają bladego pojęcia czym jest prawdziwe piekło na ziemi owa godzina algebry, rozwiązywania zadań z ułamków, bądź geometrii, tak przecież za dobrze nam, ludziom, znana.
   Jednak, pomijając tą garstkę subtelnych różnic, myślę, że uczucia, jakie towarzyszą nam podczas wcześniej wspomnianej przeze mnie lekcji, oraz emocje, jakie kotłowały się w umyśle Blue, gdy została nazywany "M'lady" i usłyszała o jakiejś dziwnej podróży ku (w jej mniemaniu) nieznanym, były dość podobne. Poza tym, wnioskując po jej minie, sądzę, że byłaby w stanie doskonale zrozumieć czym jest dla nas to czterdzieści pięć minut mordęgi i jakie samobójcze myśli nam podczas nich towarzyszą. Czarna magia, ukryte znaczenia, pradawny (być może i zakazany, nic nam na ten temat przecież nie wiadomo) język, a to wszytko razem zlepione i elegancko zmieszane w całość, tworząc jedną wspólnotę. Zdradzę wam w tajemnicy, że prawie to samo przyszło waderze na myśl, kiedy Behemot zwrócił się do niej, posługując się owym, wcześniej już przeze mnie wspomnianym, tytułem. No bo czymże mogło być owe "M'lady" jeśli nie jakimś dziwnym slangiem, lub zakodowaną wiadomością? Chociaż wadera wprost nie mogła dopuścić do siebie myśli, że istnieje jakiś  s l a n g , którego  o n a  mogłaby  n i e  z n a ć. Cóż, w takim wypadku pozostawała jej jeszcze trzecia, nie postawiona wcześniej, gdyż dopiero co odkryta teza, która sugerowała iż owe "M'lady" było niczym innym jak nieznanym jej do tej pory gatunkiem tropikalnych owoców, bądź warzyw, zapewne teraz rosnących sobie w spokoju pod jakimś drzewkiem w gąszczu deszczowego lasu. Gdyby nie brać wszystkiego na zdrowy rozum, ta ostatnia opcja mogłaby wydawać się najbardziej prawdopodobna, zwłaszcza, że wadera, wychowana na najbardziej odległym i najzimniejszym zakątku północy nie ma prawa posiadać nawet bladego pojęcia o jakichkolwiek tropikalnych owocach. Szczerze powiedziawszy, dla niej ta tajemnicza nazwa równie dobrze mogłaby oznaczać tyle, co egzotyczną odmianę ziemniaków, nic jej po takiej wiedzy. Właściwie, to nie znaczenie owego "M'lady" było tutaj istotne, a odpowiedź na nasuwające się jej pytanie: dlaczego została tak nazwana? Czy też, skoro już znaleźliśmy się przy temacie związanym z gastronomią, być może lepsze doprecyzowanie tajże problematyki brzmiałoby: czemu ktoś zwrócił się do niej, posługując się nazwą warzyw?! No dobra, żarty żartami, ale samica naprawdę nie miała bladego pojęcia, jak powinna zareagować (no i jak tutaj rozszyfrować!) tak zagadkowe hasło.
   Aczkolwiek, przez głowę przeszła jej myśl, że być może kiedyś już słyszała, jak ktoś odzywał się do znajomego wilka, używając tego określenia i w tamtym wypadku chyba również był to basior, zwracający się do wadery. I choć myśli Blue były w tamtym momencie (jak ona w każdej chwili swego życia) bardzo roztrzepane i niesfornie kłębiły się w jej umyśle, co chwila latając to w jedną, to w drugą stronę, samica gotowa była przysiąc, iż jeśli owy zwrot, chociaż nie był w rzeczywistości ani zakodowaną wiadomością, ani żadnym slangiem a tym bardziej egzotycznym ziemniakiem, to niemniej jego adresatem nie są niskie wadery z niestwierdzonym ADHD, niezliczoną ilością kolczyków w uszach i wardze, oraz burzą rozczochranych kłaków, przysłaniających co najmniej połowę szaro-niebieskiej mordy.
  Nad tym mogła jednak pozastanawiać się trochę później. Owszem, była niezmiernie ciekawa z jakich powodów została tak nazwana i zamierzała się tego w swoim czasie dowiedzieć, nawet jeśli ciekawość od zawsze była pierwszym stopniem do piekła. Ale teraz miała na głowie znacznie ważniejszą rzecz, chociażby owa podróż, o której przed chwilą (dalibyście wiarę, że te długie przemyślenia trwały zaledwie chwilę?) wspomniał jej Behemot. Właściwe to sam pomysł na wędrówkę nie wydawał się zły. Przecież Wataha Przeklętych bez przerwy podróżowała, a więc kolejna włóczęga nie byłaby dla niej niczym nowym, zwłaszcza, że jeszcze zanim dołączyła do stada, zwiedziła nie mały kawałek świata. Wyjaśnienie basiora, dotyczące wyboru akurat jej na towarzyszkę też był całkiem sensowny, choć jedna rzecz w dalszym ciągu nie dawała jej spokoju. Nie żeby nie miała nic przeciwko wędrówce z, technicznie rzecz biorąc, obcym facetem basiorem, którego wbrew pozorom nie znała aż tak dobrze, ale wolała jednak poznać, jeśli nie cel, to chociaż miejsce do którego mają się udać.
  Dlatego też bez zbędnych ceregieli i po krzyknięciu krótkiego: "EJ!" w stronę odchodzącego wilka, samica podbiegła do towarzysza i zatrzymała go, bezceremonialnie chwytając za łapię.
 - Słucham?- czerwonooki zwrócił się w stronę Blue, z jedna brwią uniesioną ku górze. Kiedy wadera nie odpowiedziała od razu, Behemot dodał.- Czyżbyś już się zastanowiła nad tą propozycją?
 - Nie.- odparła machinalnie, niczym automat, choć zaraz po wypowiedzeniu tego słowa machnęła łapą, dorzucając.- Być może. Ale najpierw musisz mi wyjaśnić dokąd masz zamiar iść.
   Najpewniej były to tylko urojenia nadpobudliwej wadery, ale przez chwilę Niebieska miała wrażenie, że na pysku basiora zatańczył drobny cień uśmiechu, jednak nie mogła być tego całkowicie pewna, gdyż owo wrażenie znikło wraz z mrugnięciem oka.
 - Jak już wcześniej napomknąłem, wszystko wyjaśnię trochę później.- basior odparł wymijająco, starając się przy okazji ominąć szarą błękitnooką i przedostać się do Alfy watahy. Nie żeby Blue była bardzo natrętna, ale uznała, że lepiej będzie, jeśli dowie się kilku rzeczy tu i teraz... co można właściwie zdefiniować, jako bycie natrętnym.
 - A kiedy Twoim zdaniem będzie to "później"?- rzuciła, po raz drugi blokując basiorowi drogę.- Jak mi wyjaśnisz, to może się zgodzę.- dodała z wrednym uśmieszkiem na pysku.
   Behemot wywrócił oczami, jakby pytał "bogowie, dlaczego?"
 - Jeśli się zgodzisz, to może Ci wyjaśnię.- odparł, wyminąwszy stojącą mu na drodze waderę.
  Blue obejrzała się za nim, przymrużając oczy. Poczuła się perfidnie oszukana, zwłaszcza, że jej słowa zostały wykorzystane przeciwko niej. Co gorsza, w chwili gdy rozsądek mówił jedno, ciekawość jak zwykle mówiła drugie, a już wspomniałam, że jest to pierwszy stopień do piekła (wiecie więc już kogo po swej śmierci możecie tam spotkać). Wadera dopadła basiora w ostatniej chwili, jeszcze zanim ten zdążył dojść do Alfy, po czym bez chwili wahania odpowiedziała.
 -Dobra, niech będzie. Uznajmy, że się zgadzam, a teraz mów dokąd idziesz.- wypowiedziała na jednym wydechu.
-Jestem niezmiernie rad z podjętej przez Ciebie decyzji.- basior, widząc ponaglające spojrzenie wadery, które jasno i wyraźnie mówiło, że to nie o tym chce teraz usłyszeć, a o celu wędrówki, dodał niespiesznie.- A o tym dokąd idziemy, jak już wcześniej nie raz wspomniałem, opowiem później.- po czym minął Blue i udał się do Alfy watahy, zostawiając waderę samą ze swoimi przekonaniami dotyczącymi niesprawiedliwości tego świata.


Behemot? Właściwe dokończenie opka krótkie, bo krótkie, ale za to mam nadzieję, że wysoki poziom szczerości wszystko wynagradza XD

Od Behemota (CD Blue): Jeno plany, lecz za kilka dni...

       Stado nagle się zatrzymało, a ja o mało nie wpadłem na stojących przede mną jego członków, pogrążony w swoich myślach. Wyprostowałem łeb i zerknąłem nad głowami wilków; z przodu, koło Alfy, stały jakaś parka. Brązową waderę kojarzyłem z widzenia, choć nie znam jej imienia. Chciałem ją kiedyś zapytać o jej klątwę, lecz sprytnie się wymigała, w związku z czym po odejściu tak naprawdę czułem się jakby ta rozmowa w ogóle nie miała miejsca, bowiem odszedłem z niczym wartościowym. Westchnąłem cicho widząc, iż nasza przewodniczka odchodzi na bok z tym, którego jeszcze na oczy nie widziałem. Widocznie trafił nam się kolejny towarzysz, co znaczy, że chwilę jeszcze sobie tak postoimy. 
  Przez pewien czas miałem wrażenie, że jestem tylko obserwatorem. Znaczy, zawsze praktycznie nim byłem, jednak teraz, z niewiadomych przyczyn, ten fakt zaczął mi niebezpiecznie i dziwnie ciążyć na przysłowiowym karku. Również to, że ta przeklęta klątwa męczyła mnie dzień w dzień i nic z tym nie robiłem, podobnie mnie irytował, bowiem to oznaczało, iż daję im wolną łapę oraz pozwalam sobą manipulować, wysysać energię i tym podobne. Co więcej, przeżyłem już niecałe osiem wiosen, co znaczy, iż jestem w kwiecie wieku. I zamiast się tym cieszyć, muszę dzierżyć te plugawe… Cienie. Tak naprawdę nic o nich nie wiedziałem, wyłączając ich działanie. Co się z nimi stanie po mojej śmierci? Jak wyglądają? I, co najważniejsze – skąd je mam i jak się, ich pozbyć? Przez te kilka miesięcy, które zleciały jak z bicza strzelił, miałem okazję dowiedzieć się co nieco o klątwach innych. Mimo, iż nazbyt nie miłuję wdawać się w jakieś konwersacje, chcąc nie chcąc wypytałem o to kilka wilków. Wyniki były takie jak się spodziewałem: większość pozyskała swój plugawy dar poprzez podpadnięcie komuś innemu, wpadnięcie do jakiejś magicznej sadzawki, zagryzienie zatrutego jelenia, coś w tym guście. Prościej – zostali bezpośrednio przeklęci. Niektórzy jednak odziedziczyli klątwę po swoich przodkach. Ta informacja odpowiada mi na jedno i częściowo również na drugie pytanie: odziedziczyłem Cienie oraz, gdybym posiadał potomków, one przeszłyby na jedno z nich lub rozbiły się na kilka części i zatruła wszystkie. A co, gdybym owych nie posiadał? 
Lecz zastanawianie się nad tym jest zbędne, przynajmniej teraz. O ile dobrze mi wiadomo, w mojej dawnej watasze istniały stanowiska szamanów, którzy brudzili sobie łapy w ziołach czy magii. Moje stado nie było jakieś specyficzne czy wyjątkowe. Na świecie muszą istnieć inni członkowie na tych stanowiskach. To oczywiste. Jest szansa, iż mogę skorzystać z ich pomocy. Ale znam ja ten typ. Nie robią nic za darmo. Zawsze trzeba im czymś zapłacić. Jak nie materią, to jakąś wartością duchową. Choć to zależy tylko od nich. Czegokolwiek by nie chcieli, jestem gotów im to dać, wyłączając życie. Na co mi by było pozbycie się klątwy, jeśli musiałbym oddać swe istnienie? 
   Jedno jest pewne – muszę wyruszyć w poszukiwaniu sposobu, by zdjąć z siebie to przekleństwo.
Wypuściłem cicho powietrze z płuc, czując kolejny raz to samo uczucie znużenia. Sam byłem już zmęczony faktem, że dzieje się to non stop. Nie pamiętam nawet, kiedy moje ciało przepełniała energia, a ja mogłem polować całe dnie, nie męcząc się już po kilkudziesięciu minutach. 
Rozejrzałem się dookoła, aż mój wzrok zatrzymał się na szaro-niebieskiej waderze, którą zwykłem zwać Blue. Wdzięczne imię, nie zaprzeczę. Krótkie, dźwięczne, łatwe do wymówienia i przyjemnie się kojarzone. Nie to co moje. Choć gdybym miał możliwość, nie zmieniłbym go. Dobrze do mnie pasuje, a w moich oczach urosłem jako tak samo plugawy stwór jak te, które mnie nawiedzają. Cmoknąłem lekko pod nosem, po czym uczyniłem w stronę wadery kilka kroków, tym samym stając z nią łeb w łeb, bowiem nie stałem daleko. 
– Witaj – odezwałem się pierwszy, zauważywszy, iż Blue wpatruje się w sytuację, która wynikła z przodu i nie zwróciła na mnie uwagi.
– Och, cześć – odparła, zdziwiona zarówno tym, iż tak nagle znalazłem się koło niej i dlatego, że dawno nie rozmawialiśmy. Po jej wypowiedzi, nastała wyraźnie odczuwalna cisza, a którą wadera próbowała zatuszować udając, iż dalej ciekawi ją nowy członek ich stada.
– Miałbym do Ciebie prośbę – rzekłem, rozrywając niezręczną głuszę. Samica popatrzała na mnie zainteresowanym jak i zaskoczonym wzrokiem. – Oczywiście nie zmuszam Cię do niczego, ale jako, iż jesteś najbliższą mi osobą, zwracam się z tym właśnie do Ciebie – powiedziałem, zanim ona zdążyła cokolwiek odrzec. Nie wiem czy to przez moje słowa, które, jakby mogło mi się zdawać, dobrze pasowały do sytuacji, choć może były zbyt śmiałe, czy dlatego, iż może miała tak w nawyku, ale na chwilę jakby niekontrolowanie spuściła zakłopotana wzrok, jednak szybko znowu wbiła je w moje oczy, jakby próbując przewidzieć o co chcę ją poprosić.
– Co masz na myśli? – zapytała, tym samym mnie poganiając, bowiem dalej milczałem, czekając na jej ruch.
– Czy zechciałabyś towarzyszyć mi w pewnej wędrówce? – Popatrzyłem na nią miłym, lecz badawczym wzrokiem, czekając na jej reakcję.
– J-Jakiej wędrówce? – dopytywała, zdaje się, jeszcze bardziej zdziwiona niż poprzednio.
– Och, ruszamy – zauważyłem, gdy wilki przede mną w końcu poczęły iść na przód, a od tych z tyłu posłyszałem kilka słów upomnienia. – Powiem Ci o wszystkim trochę później, a teraz zastanów się nad tą propozycją, M’lady – rzekłem łagodnie, skinąwszy lekko łbem i oddaliłem się od niej, zmierzając go Alfy.


My lady? Och, tak dawno chciałam użyć tego przezwiska w stosunku do Ciebie *-* Jest takie ładne… Chyba zacznę już na stałe się tak do Ciebie zwracać :P

poniedziałek, 28 marca 2016

Od Farce (CD Raza): A wygrana, za wygraną...

„Czy odpowiednim będzie zapytać się go do jakiego stada należał wcześniej po skończonym biegu? A może lepiej by było wtedy, gdy już porozmawia z Ikaną? Ale czy w tym nie będzie nic dziwnego?”. Myśli kołatały się w moim łbie, a ja nie mogłam się zdecydować na żadną z opcji. Co prawda, raczej niebezpiecznym jest rozmyślać nad czymś taki w trakcie wyścigu, bo w każdej chwili mogę upaść, zagapiwszy się, ale chyba teraz chęć poznania nazwy jego wcześniejszej watahy jest silniejsza. Chociaż… Nie! Czekajcie! Ja MUSZĘ wygrać ten bieg! O, patrzcie! Już widzę znajome zady wilków!
Gdy wreszcie na horyzoncie dostrzegliśmy grupę zwierząt, Raz, widzący już nas cel, przyśpieszył, nieznacznie mnie wyprzedzając. Zerknęłam szybko na jego łapy – kończyny mieliśmy podobnej długości, więc teraz zadecydują jedynie siła i wytrzymałość osobnika. Przybrałam motywujący wyraz pyska i zmusiłam moje nogi do większego wysiłku, które, pokonawszy przeszkodę w postaci zwalonego pnia, przebierały jeszcze szybciej, by w końcu zrównać się z basiorem.
– Nasz cel to ta biała wadera na przodzie! – zawołałam do niego, przekrzykując wiatr świszczący mi w uszach. Czy chciałam uczciwej walki, podając mu metę? Pewnie tak, choć to było zaskakujące, zważywszy na mój charakter. A może ten „Raz” mnie zaciekawił i rzeczywiście chciałam się z nim czysto zmierzyć?
Poruszaliśmy się naprawdę szybko, toteż by nie wywalić się na innych, trzeba by było wyhamować kilkanaście metrów przed nimi. Oczywiście, nie zamierzałam tego robić, choćby ryzykując złamanym karkiem. Niebieski i ja biegliśmy łeb w łeb, grzbiet w grzbiet. On chyba także nie miał zamiaru tracić tych kilku sekund, podobnie do mnie. Wyprzedziliśmy już całe stado, teraz skręcając i ruszając prosto na Ikanę, która stanęła, zatrzymując całą grupę, patrząc na nas i nie za bardzo rozumiejąc, co zamierzamy. Na moje szczęście, przed nią znajdowało się kilka kamieni, które jeszcze bardziej ułatwiały mi moje plany. Napięłam mięśnie do granic możliwości i wyprzedziłam basiora, krzycząc przy tym głośne: „WYGRAŁAM!”, jednak nastąpiłam na jeden z owych zwodniczych przedmiotów, przechyliłam się na bok i runęłam na Niebieskiego, tym samym miękko lądując na jego ciele, i wyhamowując bezpiecznie przed Alfą.
Sypki żwir podniósł się do góry, wywołany naszym upadkiem, i posypawszy się lekko na łapy białej wadery. Nastała chwilowa cisza, w czasie której nikt za bardzo nie wiedział jak zareagować, zaskoczeni tym nagłym przebiegiem zdarzeń. Dopiero cichy chichot rozerwał ową głuszę, wydobywający się z piersi mojej i Raza, który po kilku sekundach przerodził się w niczym nie zatrzymywany śmiech.
Podniosłam się ciężko z basiora i popatrzyłam na nim wesołym wzrokiem.
– N-Nic Ci się nie stało? Przepraszam za to, potknęłam się – wydukałam przez duszący rechot.
– Nie, spoko – odpowiedział, również wstając, a ja, widząc jego poczynania, podeszłam szybko do niego i pomogłam mu w tym.
– To Raz – odparłam, zwracając się do Ikany, jednocześnie strzepując ziemię z jego futra, po czym stając koło basiora. – Chciałby tutaj dołączyć. – Uśmiechnęłam się rezolutnie.
– Witaj, Razie – przywitała do Alfa jak zwykle z pasującym do niej i ździebko przerażającym spokojem. – Pozwól na chwilkę – rzekła, po czym odeszła na kilka kroków od dalej stojącego w miejscu stada. Odprowadziłam ich wzrokiem, po czym ślizgałam nim po dziwnych minach reszty wilków.
Gdy zobaczyłam gdzieś na przedzie stojących koło siebie Gada i Luę, wyszczerzyłam się do nich i pomachałam jak gdyby nigdy nic. Nie zaprzeczam, widząc ich, dalej miałam przed oczami scenkę ich wymiany śliny oraz, przyznam, na to wspomnienie przechodzą mną dreszcze nieznanego pochodzenia, jednak dalej przecież mamy swój zakład, prawda? I on, wycofując się z niego, tym samym przyznałby się do porażki.
Padalec odwzajemnił gest z ironicznym uśmieszkiem. Odwróciłam łeb, spoglądając znowu na rozmawiającą Ikanę i Raza.
Czego ja się właściwie spodziewałam? Że nie odmacha? Że zapomniał? Hmpf! To oślizgły, pozbawiony skrupułów Gad. Jednak nie można się tym zrażać, prawda? Dalej mamy zakładzik.
– Jest czasami dziwna. Znaczy, dziwniejsza niż zwykle – mruknął do siebie Ventus na tyle głośno, iż moje uszy pochwyciły ten dźwięk.
„– Co?”, pytam w myślach, pozostawiając na zewnątrz swój wesoły wyraz pyska.
– Nic, nic – zaprzecza duch, patrząc się w tylko jego znanym kierunku.

 Razie?

sobota, 26 marca 2016

Od Raza (CD Farce): Od wody do watahy.

Las, w którym aktualnie przebywałem wyglądał jak zbiorowisko badyli wystających z ziemi. Co zrobić? Zima, nic się nie poradzi. Chociaż ta sytuacja miała swoje plusy. Między innymi to, że można łatwo napchać żołądek. Zające nie mają zbyt wielu potraw na tym leśnym stole. Tu coś skubną, tam coś skubną. Przez to nie siedzą w dziurach i można łatwo takiego skocznego szaraka upolować. Skorzystałem z okazji i napełniłem swój brzuch. Trzeba przyznać, że gnojek umiał uciekać. Skakał na boki, zmieniał kierunki, sporo się za nim nabiegałem. Teraz, syty przechadzałem się w poszukiwaniu jakiegoś pochyłego drzewa jako zadaszenia i miejsca do spania. W nocy często padało, a ja nie chciałem moknąć. Zastanawiałem się też. Potrzebowałem watahy, wspólnoty... Długo już tak sam nie pociągnę, trzeba zdać się na innych. Krążąc pomiędzy krzakami moje oko wyłapało sylwetkę wadery z prawej strony na prześwicie między drzewami. Stała na takiej niby łączce. Miała brązowe, wieloodcieniowe futro. Oczu nie widziałem z tak daleka. Postanowiłem podejść i przyjrzeć się jej lepiej. Może zapowiada się nowa znajomość? Dopiero teraz zauważyłem jak bardzo dokucza mi samotność. I nie chodzi mi tu o brak stada tylko o bliską osobę. O kogoś kto nie zechce mi wbić nóża w plecy. Podbiegłem bliżej wadery. Zaczaiłem się w krzakach. Moje kolory z pewnością nie sprzyjały ukrywaniu się w dzień. Ej, przecież nie mogę podejść do niej od tak. Co mógłbym jej powiedzieć? Co tutaj robi? Nie, to zabrzmi jakbym chciał wypędzić ją ze "swojego" terenu. Wiem, zapytam się czy nie wie gdzie jest jakiś strumyk albo jeziorko, bo chciałbym się napić. Przez te przemyślenia chyba zdążyła już mnie zauważyć. No nic trzeba się pokazać. Opuściłem krzaki przyjmując swoją charakterystyczną pozę do poznawania nowych znajomych. Mały nic nie sugerujący i prawie niewidoczny uśmiech, błysk w oku, wysoko zadarta głowa. To zawsze działało, szczególnie na wadery. Powoli się do niej zbliżałem. Była uśmiechnięta i taka... Przyciągająca? Coś takiego. Po prostu sprawiała wrażenie przyjaznej. Kiedy dzieliło nas jakieś siedem kroków zaczęło robić się trochę niezręcznie. Więc powiedziałem:
- Witam szanowną panią! Czy mogłabyś mi wskazać drogę do jakiegoś miejsca z wodą? Męczy mnie pragnienie, a nie znam zbytnio tych terenów. - Nie znosiłem mówić w ten sposób. Skatowałem się za to w myślach. W tej wypowiedzi nie było ani trochę luzu. Pewnie brzmiało to tak jakbym wyrażał kondolencje na pogrzebie. Wadera chwilę starała się jakby ogarnąć ale odpowiedziała. Chyba żartobliwie.
- Z chęcią zaprowadzę szanownego Pana do źródełka. - uśmiechnęła się przy tym trochę kpiąco.
- Czyli mam w ten sposób nie mówić? Dobrze. W takim razie.... Jestem Raz. - Ta tylko uśmiechnęła się rezolutnie. Sprawiała wrażenie idealnej. Nie wiem czemu przyszło mi to na myśl ale po prostu tak wyglądała i się zachowywała.
- W takim razie Razie ja jestem Farce. I tak. Z chęcią Cię zaprowadzę. A potem.... A potem się zobaczy. - Hmmm.... Ciekawe imię. Psikus. Będę musiał na siebie uważać. Omal nie zauważyłem jak nowa koleżanka ruszyła raźnym krokiem za mnie. Skinęła głową abym poszedł za nią.
- Już się boję co potem. Oby nie pływanie w błocie z pijawkami albo jedzenie kory. - Tak. Powiedziałem to. W ten sposób łatwo można sprawdzić jaki charakter ma rozmówca. Czy się obrazi czy uśmiechnie. Na moje szczęście się uśmiechnęła.
- Potem zaprowadzimy cię do Alphy. - Czyżby podwójne szczęście!? Chciałem krzyknąć "Hurrey!!!" Nie dość, że spotkałem taką fajną waderę to jeszcze jest z nią wataha!!! Marzenia spełnione? Prawdopodobnie tak.
- Po co mam iść do jakiejś Alphy? - to pytanie miało za zadanie tylko wypchać czas.
- Aaaaa.... żeby zobaczyć co karze zrobić z kolejnym przybyszem. Może Cię zostawimy, może zabijemy, może wygnamy, a może będziesz mógł się do nas podłączyć. Tylko, żeby czwarta opcja wypaliła musiałbyś wyróżniać się pewną przypadłością. - No proszę. Niby głupie pytanie, a tyle można się dowiedzieć. Ciekawe o jaką przypadłość chodzi? W prawdzie jedną posiadam ale wątpię żeby chodziło o klątwę. Przecież ona nie wygląda na przeklętą. Po drodze pojawiła się niezręczna cisza. Nie lubię tego, bardzo. Do tego zacząłem odczuwać jak czas stopniowo zwalnia. Tylko nie to! Musiałem rozpocząć jakąś rozmowę.
- Ładne futro. Jesteś z południa? - Wszystko zaczęło wracać do normy. Uffffff.... Mało brakowało. Farce uśmiechnęła się i zapytała.
- Dlaczego tak uważasz? I chodzi mi o jedno i drugie. - Tutaj nie musiałem wiele myśleć. Wystarczyło powiedzieć to co się wie.
- Masz brązowe zadbane futro. Nie dziw się, że mówię, że jest ładne. Jeżeli chodzi o pochodzenie to kolor futra posiada zależność od położenia. Wiesz im dalej na północ tym częściej można zobaczyć futra w zimne barwy typu czerń, biel albo niebieski jak u mnie. Im dalej na południe tym więcej wilków w ciepłych kolorach. Na przykład żółty, brązowy, rudawy... - Jej zachowanie w tym momencie mnie ciut zdziwiło. Najpierw tak jak przypuszczałem lekko się zarumieniła ale potem zaczęła jagby coś sobie układać w głowie. Mniejsza z tym. Szkoda było drogi.
- Wiesz Farce... Odechciało mi się pić. Może pójdziemy do tej Alphy? - Tutaj też mnie zaskoczyła. Ni się obraziła, ni zdenerwowała odwróciła się tylko w przeciwnym kierunku i powiedziała.
- Spieszno ci zginąć? W takim razie kto pierwszy? - I zaczęła biec. Może przedtem przejrzała, że tak na prawdę nie chcę mi się pić? W tej chwili nie było to ważne. Biegłem za nią ile sił w łapach. Mój obiad jeździł mi po brzuchu. Po przebiegnięciu paruset metrów, kiedy chciałem ją wyprzedzić coś zrozumiałem. Zawołałem.
- Ej! To nie fair! Ja nawet nie wiem gdzie mam biec! - odwróciła łeb w moją stronę i tylko uniosła brew. Aha czyli to był taki wyścig, w którym ona ma wygrać. Psikus. Już wiem dlaczego. Wrabia cię, a ty się orientujesz dopiero po przebiegnięciu połowy trasy. Biegliśmy dalej. Z przodu zaczęły się pokazywać sylwetki wilków. Zbliżaliśmy się do nich z zawrotną szybkością.

Farce? Mam nadzieję, że o to chodziło.

piątek, 25 marca 2016

Od Luy (CD Blade'a)

 Nie miałam najmniejszej ochoty sprzeczać się z nim o to czy jest dupkiem, czy nie. Udowadnianie komuś, że nie jest taki zły za jakiego się uważa nie leży w mojej naturze. Nie nadaję się do pocieszania, a już tym bardziej dowartościowywania innych. Jednak, skoro już zaczęłam, wypadałoby udowodnić swoje racje. Więc zaczęłam wymieniać listę, którą wcześniej ułożyłam kiedy usiłowałam ocenić czy Wężyk jest takim dupkiem na jakiego wygląda.
-  Dupek nie obiecuje, że wybawi kogoś od strycz...
- A co jeśli ten dupek skłamał?- wszedł mi w słowo wilk.
Rzuciłam mu spojrzenie jakim częściej obdarza się przygłupie szczenię, niż dorosłego basiora. Chociaż z własnego doświadczenia wiem, że znaczna część basiorów trochę przypomina dzieci.
- Gdyby ten dupek wiedział komu pomaga to by wiedział, że ten ktoś się zorientuje jeśli skłamie- odparowałam. Nie byłam jednak pewna czy dobrze mnie zrozumiał, bo nadal nie powiedziałam mu na czym polega moja klątwa. Spojrzałam na niego z udawanym zniecierpliwieniem- Mogę kontynuować?
Blade uśmiechnął się. Złośliwie rzecz jasna.
- Zgody udzielam.
Przewróciłam oczami.
- No więc, dupek nie pomaga obcej waderze gdy się jej w marszu przyśnie, ani nie służy jej za budzik, a już tym bardziej nie...
- Ej, ej, ej!- zawołał Blade ze sztucznym oburzeniem- Pomagam ci, bo moim zdaniem oszuści, szuje, złodzieje i w ogóle czarne charaktery powinny trzymać się razem...
- Ahaaaaa...- tym razem to ja mu przerwałam uśmiechając się tak szelmowsko jak tylko potrafiłam- To bardzo szlachetne jak na dupka.
Przez chwilę miał minę dogłębnie urażonego, Szanownego Pana Delty. Sprawiał wrażenie lekko niezadowolonego z zaistniałej sytuacji, ale szybko z niej wybrnął, a przynajmniej spróbował.
- W takim razie, we właściwym czasie szlachetny dupek zażąda w zamian przysługi. Czy wtedy na powrót stanie się pospolitym dupkiem? - powiedział to lekko podniesionym głosem z naciskiem na ostanie słowa, a na jego twarzy ponownie zakwitł złośliwy uśmiech.
Zamiast  od razu mu odpowiedzieć głośno się roześmiałam, potknęłam i zachwiałam, ale nie przewróciłam. Blade nawet nie próbował mnie złapać jakby chciał w ten sposób udowodnić, że jest rzeczonym dupkiem. Upewnił mnie w tym przekonaniu swym słynnym, szelmowskim uśmieszkiem. Rzecz jasna mu się odwzajemniłam. Taaak... Lubię, a nawet uwielbiam się z nim przekomarzać. W życiu spotkałam wiele podłych i pokręconych wilków. Włóczyliśmy się, kłóciliśmy, a w krytycznych sytuacja nawet tłukliśmy, ale pomimo to dobrze czuliśmy się w swoim towarzystwie. Bywało też, że czyjaś obecność jednocześnie mnie cieszyła i niebezpiecznie podgrzewała temperaturę krwi w żyłach. Przyznam zresztą szczerze, że na tylnej łapie mam niewielką bliznę, którą ufundował mi ktoś tego typu. A jednak dobrze czuję się w takim otoczeniu.
- Pospolitym może nie, ale dupkiem, owszem- powiedziałam kiedy już udało mi się całkowicie uspokoić.
Wężyk doszedł chyba do wniosku, że nie ma sensu się ze mną targować, bo z nieco pobłażliwą miną przewrócił oczami i przyśpieszył kroku. Zrównałam się z nim i zbadałam nasze położenie względem reszty wilków. Szliśmy trochę z boku, a przez nasze tępo niemal zrównaliśmy się z idącą na przedzie Ikaną. Część watahy przypatrywała nam się z zaciekawieniem. Część z nich pewnie zapamiętała mnie jako ,, tę która sypia w dziuplach". Teraz natomiast prawie wszystkich wyprzedzałam.
- Blade? Jesteś Deltą, tak?- zagadnęłam.
Basior uniósł do góry jedna brew, po czym, jak zwykle, szeroko się uśmiechnął.
- Tak, a co? Szukasz jakichś korzyści płynących z tej znajomości?
Uśmiechnęłam się do niego nieco pobłażliwie, a zarazem złośliwie.
- Ależ skąd. Podobnie jak ty jestem bardzo szlachetną personą- powiedziałam z poważną miną i tonem, na co Blade przewrócił oczami- Po prostu myślę, że nie powinniśmy wyprzedzać Alfy. To chyba sprzeczne z zasadami.
Tak szczerze powiedziawszy, to w głębokim poważaniu mam zasady, o ile w ogóle jakieś tu mają, ale sza...
- To tu mają jakieś zasady?-  w tonie basiora czuć było ewidentnie sztuczne zdziwienie, ale i autentyczne rozbawienie- Nie wiedziałem. Bardzo przepraszam, już zwalniam- i jak powiedział tak zrobił.
Zeszliśmy bardziej ku środkowi kolumny wilków i znów zapadła cisza. Rzecz jasna w ciszy tej nie było niczego niezręcznego. To co się dzisiaj wydarzyło zdawało się całkowicie stracić znaczenie. Blade zachowywał się tak samo jak wcześniej, a mi też to większej różnicy nie robiło, więc wszystko było jak najbardziej na swoim miejscu. Może i szybko o tym nie zapomnimy, ale i z pewnością nie będziemy się tym przejmować. Wszystko było, jest i będzie dobrze. Mam w tej watasze tylko jednego kompana i żal byłoby stracić go przez taki drobiazg. Drobiazg, który już nie ma znaczenia.
 Skrzywiłam się lekko gdy na mój nos spadł płatek śniegu. Rozejrzałam się dookoła. Początkowo tylko lekko prószyło, ale po jakichś pięciu minutach śnieg zaczął padać obficiej, a wiatr wzmógł się nieco. Większość watahy zbytnio się tym nie przejęła. Tylko idący parę metrów przed nami Koleżka Ghulobójca otrzepał kapelusz z gromadzącego się w rondzie śniegu. Mój uśmiech musiał chyba wyglądać dosyć niepokojąco, bo Wężyk raczył go zauważyć.
- O, czyżby pogromczyni wszystkich-głów-cerbera wpadła na kolejny genialny pomysł? - spytał, a w jego głosie słychać było ewidentną kpinę.
Rzuciłam mu spojrzenie i uśmiech mówiące ,,Ooooo tak!" po czym przyśpieszyłam i odeszłam lekko na bok. Wykorzystałam to, że wokół Koleżki jest trochę wolnego miejsca i robiąc nie wielki rozpęd przeskoczyłam nad nim zrywając mu z głowy kapelutek. Po udanym lądowaniu narzuciłam go sobie na głowę.
- Kopę lat, Koleżko!-zawołałam ignorując nieco krzywe spojrzenia wilków wokół.
Basior nie wykazywał zbytniego entuzjazmu naszym kolejnym spotkaniem.
- Ty...
- Ja.- przerwałam mu i uśmiechnęłam się promiennie- Nie martw się, nie musisz mnie przepraszać. Wybaczam ci- powiedziałam i szturchnęłam go w bark, specjalnie trochę za mocno- Każdemu się czasem zdarza pomylić nieprzeciętnie ładną waderę z morową dziewicą. Niektórzy po prostu zwracają większą uwagę na wnętrze niż powierzchowność.
Wilk zmarszczył brwi. Nic nie powiedział. Tylko patrzył, a w jego oczach i niewyraźnych emocjach widziałam i czułam jak bardzo mnie nie cierpi. Może nawet nienawidzi? Nie dziwię mu się. Gdybym nie była sobą pewnie też bym siebie nienawidziła. Jednakowoż sobą jestem i nie zamierzam tego zmieniać.
- Nie przejmuj się Koleżko- uśmiechnęłam się uroczo- Już ci oddaję twoją własność.
I jak powiedziałam, tak zrobiłam. Wzięłam kapelusz w zęby, otrzepałam ze śniegu i zarzuciłam basiorowi na głowę.
- Chciałam tylko pogadać, a gdybym nie zabrała ci kapelusza pewnie byś mnie ignorował-  powiedziałam to tak jak gdybym nie zauważyła, że tylko ja tu się odzywam- Życzę miłej podróży.
To powiedziawszy, zatrzymałam się i zaczekałam aż Blade mnie dogoni. Zrównałam się z nim.
 Basior uśmiechnął się złośliwie, ale niczego nie powiedział. Odpowiedziałam mu niemniej szelmowskim uśmiechem.

 ~~~

Kiedy dotarliśmy do ,,kępki" kilkunastu drzew po środku sporej polany, już prawie świtało. Alfa oświadczyła, że w okolicy południa wyruszymy i zatrzymamy się po zmroku. Część wilków pozostała na miejscu, część odeszła pod skraj otaczającego polanę lasu, gdzie chłodne powiewy wiatru były mniej upierdliwe.
 Wężyk uśmiechnął się szeroko.
- To gdzie tym razem się walniesz, co?- zakpił- Niedaleko stąd widziałem jezioro. Jego dno może się okazać całkiem przytulne.
Zrobiłam naburmuszoną minę.
- Wyspałam się na ostatnim postoju- oświadczyłam- Tobie natomiast zalecam sen i to porządny. No chyba, że życzysz sobie holowanko.

Blade? No widzisz jak Lua o ciebie dba?

Od Paxa (CD Lucifera)

        Reakcja srebrnego basiora nieco poprawiła Paxowi humor. Lubił ucierać nosa takim typowym cwaniakom. Nie żeby z miejsca każdego spisywał na listę ,,do odstrzału" - po prostu miny nieznajomych w takich sytuacjach jak ta niezmiernie karzełka bawiły. Niebieskooki ominął kałużę jaskrawej krwi szerokim łukiem i na powrót przybrał szelmowski uśmiech.
  - Nie jestem pewien, czy taki kolor posoki jest oznaką zdrowia - powiedział, chociaż w jego głosie przemawiała nie odraza czy zmartwienie, a czysta ciekawość.
  - Bo nie jest - burknął rogaty i zaczął się powoli oddalać w stronę watahy z zamiarem porzucenia tutaj nieznajomego. - Podobnie jak fakt, że wyżera tkanki. 
  Dreptanie na trzech łapach do łatwym nie należy. Główną siłą ,,napędową" w organizmie wilka są łapy tylne. Tymczasem tylna łapa Paxa po kontakcie z lisimi kłami nie nadawała się do użytku. Cwany sukinsyn. Lisy do specjalnie silnych nie należą, ale nadrabiają sprytem. Skubaniec zamiast chwycić zębami całą łapę jedynie szarpnął przednimi kłami za ścięgna. Zanim się to wyleczy, Paxa czeka cały dzień lub dwa kicania na jednej tylnej łapie i podciągania się przednimi. Nie był to zbyt efektowny sposób chodu. Zwłaszcza, gdy chciało się uciec przed natrętami.
  - To jakim cudem twoje są w porządku? - dźwięczny głosik Adonisa zabrzmiał ponownie nad uchem małego basiora.
  Pax westchnął i już nie próbował przyspieszać. I tak się go nie pozbędzie.
  - Nie wiem, zapytaj je - odparł. - Ze mną gadać nie chcą.
  Srebrny roześmiał się perliście. Na ten dźwięk karzełkiem aż coś szarpnęło.
  - Zabawny jesteś, przyjacielu, ale teraz naprawdę chciałbym wiedzieć co sprawia, że w twoich żyłach płynie kwas nie wyżerając cię od środka. Byłbym naprawdę wdzięczny - basior uśmiechnął się prosząco, jak szczeniak oczekujący dokładki.
  - Ten babsztyl, który mnie przeklął na pewno wie - odburknął Pax, zupełnie nie bacząc na słowa.
  - ,,Przeklął"? - powtórzył nieznajomy, zadowolony z siebie.
  Rogaty otworzył szerzej oczy. Dlaczego on to powiedział? Po jaką cholerę zdradził obcemu, że jest przeklętym?! Spojrzał w bok, prosto w niebieskie ślepia Adonisa. Coś mu tutaj nie grało. Wyciąganie tego typu informacji z wilków od tak nie jest czymś normalnym.
  - Jak ty to zrobiłeś? - walnął prosto z mostu.
  - Ale co ,,zrobiłem"? - odpowiedział basior dramatycznie podkreślając ostatnie słowo.
  - Jakim cudem... - nie dokończył. W tym bowiem momencie jego własna przednia łapa dopuściła się okrutnego aktu zdrady samoistnie podwijając się lekko pod siebie. Stawy ugięły się pod nim i siła ciążenia przybiła pysk karzełka do ziemi. 
  Leżał więc tak z przymrużonymi oczyma, aby nie narazić przypadkiem reszty świata na swój gniew. Jego bezruch i nagła cisza skrywały pod sobą tony przekleństw w kilku językach oraz kolejne warstwy frustracji. Jego godność bardziej chyba ucierpieć nie mogła. Adonis natomiast patrzył na niego chwilę z uniesioną brwią, aż w końcu zdecydował się usiąść, by własnych łap już nie dręczyć.

Lucifer? Wybacz stan opka, weny i czasu brakło *^*

czwartek, 24 marca 2016

Od Blade'a (CD Luy i Riry): A mimo to, dalej wędrujemy

        Kąciki ust basiora uniosły się odrobinę do góry, zdobiąc jego pysk szelmowskim uśmiechem. Trójkątne, białe kły, zdecydowanie zbyt równe i nienaturalnie ostre, niczym rząd zębów rekina, błysnęły obnażone. Podobnie, jak jego czerwone, pozbawione źrenic ślepia, które, choć chyba po raz pierwszy w życiu nie przyglądały się wszystkim i wszystkiemu złowieszczo, to nadal miały w sobie to niebezpieczne światło wilka, który byłby w stanie nie tylko odtrącić sięgającą po pomoc łapę towarzysza, który spadając z urwiska zdesperowany chwyta się brzytwy, ale jeśli nie darzyłby danej osoby sympatią, zdolny byłby i do obserwowania jej upadku w przepaść, z uśmiechem na ustach. Grymasem bardzo podobnym, do tego, który obecnie tańczył mu na wargach, choć może nieco bardziej pewnym siebie. Tak, mimo tego, iż w tamtym momencie (jak w każdym innym, swoją drogą) Blade wyglądał jak demon, wcielenie czerwonookiego zła, to w rzeczywistości nie był do końca pewien, czy aby na pewno tlące się w nim emocje, powinny przybrać taki kształt i pod obecną postacią ukazać się światu. Ubierając wszystko w prostsze słowa, po raz pierwszy nie był pewien, czy powinien się uśmiechać, jak zwykle. Tak, był niepewny, choć nie to było w tym wszystkim najgorsze. Przez cały ten czas myślał, że bez najmniejszych problemów potrafi przejrzeć każdego na wylot, w krótszym, lub dłuższym czasie. Choć Blade na takiego nie wyglądał, w rzeczywistości potrafił wyłapać tok rozumowania naprawdę wielu wilków i gdyby nie jego osobowość, możliwe, że byłby świetnym psychologiem. Z drugiej strony, może to właśnie przez swój charakter nauczył się wnikać w umysły innych? Cóż, to nie było teraz istotne. Bo jakkolwiek wyglądała prawda, oraz cały ciąg przyczynowo-skutkowy, w dni dzisiejszym basior musiał przyznać, że po raz pierwszy w życiu udało się komuś go zaskoczyć. Poważnie.
  Przed oczami mignął mu obrazek, przedstawiający dzień, w którym to poznał Luę. Właściwie nie było to tak bardzo dawno temu, jak z początku mogłoby się wydawać. O ile dobrze pamiętał, poszedł obudzić ją, gdy cała reszta watahy szykowała się do wymarszu, choć szczerze powiedziawszy, z początku wziął ją za dziwnie zabarwiony, świecący głaz. Później wdali się w pogawędkę o zamieszaniu, jakie swego czasu zgotowali w Piekle i właściwie tak zaczęła się ta dziwna znajomość. Co ciekawe, oba wilki były do siebie bardzo podobne, a jednak w pewnym stopniu tak od siebie różne. Ale przecież nie o to tutaj chodzi. Pisząc te wszystkie rzeczy, zmierzam do przekazania wam, że Blade, choć znał i zdążył polubić fioletową waderę (tak, nawet takie szuje jak on były w stanie uważać kogoś za towarzysza, choć bynajmniej nie oznaczało to ograniczenia w stosunku do nich wszelkich złośliwych uwag), to szczerze nie spodziewał się takich zagrań z jej strony. Owszem, był gotów na wiele, ale po takich jak ona w życiu nie spodziewałby się czegoś takiego. Miał więc prawo czuć się trochę niepewnie, ale też nie wyobrażajmy sobie zbyt wiele. Poza tym, to, że nie spodziewał się po akurat tej waderze tego typu zachowań, nie oznacza, że zaraz był tamtemu incydentowi bardzo przeciwny. Stało się, to trudno. Nic na to nie poradzi. Poza tym, szczerze wątpił, by tamto drobne zamieszanie miało jakikolwiek wpływ na ich znajomość, choć słowa wypowiedziane przed chwilą przez Luę jeszcze raz zadźwięczały mu w uszach.
"Jeśli zechcesz, będę się na Tobie wieszać." Z niewiadomych przyczyn, sprawiły one, że basior zaśmiał się krótko i być może odrobinę kpiąco.
-Skoro taka panienki wola.- rzucił, dalej nie przestając się uśmiechać. Teraz, kiedy znów zaczęli ze sobą rozmawiać, Blade przestał zastanawiać się nad tym, czy odzwierciedlenie jego emocji, w postaci szelmowskiego uśmiechu i złowieszczego, ostrzegawczego spojrzenia jest właściwe w stosunku do sytuacji, w jakiej wcześniej znalazł się z Luą. W zasadzie był to moment tak samo właściwy, jak każdy inny.
  Lua uniosła jedną brew, przyglądając się basiorowi z lekko rozbawionym spojrzeniem, choć bliżej nieokreślony wyraz jej pyska pozostawał tajemnicą.
-Widzę, że Ci to nie przeszkadza, co?- zauważyła, uśmiechając się złośliwie do Zdradnicy. Tak, w tym momencie Blade nie miał już zupełnie żadnych wątpliwości, co do tego, czy wredny grymas był tutaj na miejscu.
-Widzę, że nie masz nic przeciwko temu, iż mi to nie przeszkadza.- odparował, przedrzeźniając Luę.
Fioletowa wadera w odpowiedzi wywróciła oczami, parskając śmiechem, jakby zastanawiała się z jakiej to choinki urwał się jej towarzysz. Basiorowi, z nieznanych mu do końca przyczyn, przyszło na myśl, że w tym śmiechu można było wyłapać taką samą ilość wesołości, co czystej kpiny. 
-Przez grzeczność nie zaprzeczę.- Lua dodała po chwili milczenia, po czym odwróciła się od Blade'a i powoli ruszyła w obranym przez siebie kierunku. 
  Z resztą, owy kierunek nie był wybrany tylko i wyłącznie przez nią. W tamtą stronę kierowała się cała wataha, może z wyjątkiem pojedynczych wilków, które jeszcze nie zdecydowały się podnieść z miejsca. Jednak po chwili i one uznały, że warto jest dołączyć do pozostałej grupy. Przez krótki czas można więc było obserwować wilki, które niczym jeden organizm, podniosły się w tym samym momencie i wtopiły w tłum reszty czworonogów, łącząc się w pary, niewielkie grupki, lub też wędrując samotnie. Co kto woli. 
  Basior bez wahania ruszył za waderą i przyłapał się na tym, że niemalże instynktownie zerkał co chwila w jej stronę, jakby z obawy, że głowa samicy zaraz utknie w dziupli, lub reszta tułowia, jak kłoda runie na środku szlaku. W końcu, gdy stado wędrowało już parę ładnych minut, dotarło do Zdradnicy to, iż słowa Luy okazały się prawdziwe. Chyba faktycznie nie będzie musiał jej dzisiaj holować, ani nawet asekurować, co stanowiło aż dziwną odmianę.
-Co tak dziwnie umilkłeś, co?- Lua odezwała się po chwili, choć sama również milczała od momentu rozpoczęcia drogi.
-Ja wiem?- Blade wzruszył ramionami, nie do końca pewny jak powinna brzmieć właściwa odpowiedź.- Zastanawiam się.
-Nad...?- ciągnęła wadera, unosząc jedną brew. Widząc jej minę, Zdradnica uśmiechnął się złośliwie.
-Nad sensem życia.- rzucił sarkastycznie, po czym zadowolony z siebie, przyspieszył kroku. Zmusiło to Luę do dogonienia rozmówcy, choć przez długie kończyny żadne z nich nie miało najmniejszego problemu z pokonywaniem drogi w szybszym tempie.
-Ej, co to za odpowiedź?
-Tak samo idiotyczna, jak pytanie.- Blade odpowiedział wyjątkowo mniej kpiącym tonem, aby fioletowa wadera nie wzięła sobie tej uwagi do serca. Choć szczerze mówiąc, nie sądził, by bardzo się nią przejęła, ale pierwszy raz od dłuższego czasu spotkał kogoś tak samo pokręconego, jak on i miło byłoby pozostać z kimś takim w jak najlepszych relacjach. Co paradoksalnie mogło oznaczać dogryzanie sobie bez przerwy, ale pomińmy ten fakt.
-I tu mnie masz.- Lua odpowiedziała po chwili zastanowienia, po czym znów wróciła do maszerowania w ciszy. Wyglądała na trochę nieobecną i Blade miał wrażenie, że jeszcze chwila i wejdzie do jeziora i zaśnie pod wodą, albo jakby nigdy nic usiądzie, bądź zatrzyma się na środku szlaku.
-Nad czym myślisz?- rzucił, po raz drugi przedrzeźniając dzisiaj waderę. Samica spojrzała się na niego bystrymi, ognistymi oczami, po czym uśmiechnęła się złośliwie.
-Wiesz co? Jednak nie jesteś takim dupkiem, za jakiego uchodzisz.- rzuciła słodkim głosem.
Blade zaśmiał się krótko, nie wierząc własnym uszom i temu, że ktoś skierował do niego takie słowa, po czym pokręcił przecząco głową.
-Nie, naprawdę  j e s t e m .


Lua? Drama sobie była, przyszła Blue i dramę zmyła. Naprawdę nie wiedziałam co dalej pisać, ale przynajmniej masz teraz szersze pole do popisu :P

środa, 23 marca 2016

Od Farce: Głębokie (i krótkie) przemyślenia.

Czy ja właśnie widzę to, co widzę? To nie jest jakaś iluzja, prawda? Nie wymyśliłam tego sobie? Żaden wilk z jakąś dziwną mocą tu nie stoi i teraz nie nagina rzeczywistości, tworząc przede mną takie szkaradne obrazy? Czy TO się dzieje naprawdę?!
– Uuuuuuuuu… – skomentował Ventus i choć dalej był na mnie obrażony, nie mógł odmówić sobie wrednego komentarza, zerkając na mnie chytrze.

~~

  – Dowiedziałaś się przynajmniej tego, co chciałaś?
Z oddali dobiegł mnie głos białej wilczycy, patrzącej na mnie z wyczekiwaniem.
– Co…? – zapytałam nieprzytomnie, dalej wpatrując się w kałużę i nie mogąc nadziwić się temu, co powiedziała przed chwilą Sonea – A, tak. Tak! Dziękuję! – Otrząsnąwszy się z amoku, Brązowa spojrzała na swoją wybawczynię, z uśmiechem na pysku, który chociaż raz – nie był wymuszony.

~~
Stałam tam, jak rażona piorunem, przyglądając się całej sytuacji z szeroko otwartymi ślepiami. Czekajcie, czekajcie. Zwolnijmy i przeanalizujmy tą sytuację jeszcze raz, dobrze? Dopiero co wyszłam z lasu po kłótni z Ventusem, a co widzę? Obściskujące się wilki do złudzenia przypominające Luę i Gada. Ja dobrze trafiłam?
– Widzę, że tworzy się tu nowy paring – sapnął Fioletowy. Otrząsnąwszy się, zgromiłam go wzrokiem. – No co? Zazdrosna?
– N-Nieprawda! – zawołałam w nagłym przypływie oburzenia. Chcąc się jak najszybciej oddalić od tego miejsca, odwróciłam się prędko i zostawiłam tych dwojga w tyle.
„Nie jestem zazdrosna! To, że poczułam takie ukłucie w sercu wcale nie znaczy o tym, że żywię jakąkolwiek sympatię do tego Padalca! Czasami czułam to, gdy ktoś się nie chciał ze mną bawić. Nie, chwila! To zły przykład! Gdy nie byłam w centrum zainteresowania… Jeszcze gorzej! Ugh, nieważne! Po prostu przyjmijmy, że to był odruch obrzydzenia. Tak, to jest to.”
– Jaaaaaasne… – przeciągnął samogłoskę Ventus, lecąc za mną.
– Zamknij się! – sarknęłam na niego, nawet nie podnosząc wściekłego wzroku z deptanej przeze mnie ziemi. – Mam teraz inne rzeczy na głowie, niż przejmowanie się takimi bzdetami jak romanse Gada – odpowiedziałam z dumą, podnosząc wysoko łeb, lecz pomimo mojej chwilowej oziębłości, me oczy natychmiast roziskrzyły się płomykiem radości – Moi rodzice jednak żyją! – pisnęłam wesoło do siebie, lecz zauważywszy dziwne spojrzenie ducha, natychmiast odchrząknęłam, przywołując na pysk maskę obojętności.
Resztę drogi do watahy przeszliśmy w milczeniu, bo niby po co tu wymieniać się opiniami? Zdenerwowałoby to i mnie, i jego. Westchnęłam ciężko, zmęczona tymi wszystkimi wydarzeniami, ale również podekscytowana informacją od Sonei. „Żyją! ŻYJĄ! Spokojnie, spokojnie… Uspokój myśli. Teraz trzeba ułożyć jakiś plan, jakbym mogła ich odnaleźć. To będzie dość trudne, ze względu na ten cały czas, który zdążył już minąć i sporą odległość, która najprawdopodobniej nas teraz dzieli. Tak skupiłam się na zdobyciu potwierdzenia, że mogę ich jeszcze ujrzeć, że nie pomyślałam JAK mogłabym to zrobić.”
Zmarszczyłam brwi, przeklinając w duchu moją lekkomyślność. „Głupia! Sądziła, że jak dowie się, czy żyją, to wszystko zaraz się ułoży! GUZIK! Świat tak nie działa, pogódź się z tym!”
Mój dalszy monolog przerwało uczucie, że ktoś mnie obserwuje. Podniosłam spuszczony wcześniej łeb i rozejrzałam się wokoło. Nagle w oczy rzuciła mi się sylwetka jakiegoś wilka. Niebieskawe futro wynurzyło się z zarośli. Basior, który obecnie się we mnie wpatrywał nie był z naszej watahy, to pewne. Błękitny odcień jego zabarwienia wyróżniał się w tym szarym morzu ogołoconych gałęzi. Miał w oku wesoły błysk, nie wyglądał na takiego, coby posiadał złe zamiary.
Natychmiast na moim pysku wykwitł po części wymuszony uśmiech.
„No tak! Inne wilki! One mi pomogą w odnalezieniu mojej watahy! Po prostu muszę się dowiedzieć z jakiego stada pochodzą, a potem już wszystko pójdzie jak po maśle! Nie, chwila! Nie wolno mi tak myśleć. Nie popełnię tego samego błędu co poprzednio. Choć nie zmienia to faktu, że ten pomysł jest wprost i-de-a-lny! Czas działać!”

 Raz? Chyba przez ten czas zapomniałam jak się pisze ;-;

wtorek, 22 marca 2016

Nowy basior Raz

 
Imię: Raz (dwa, trzy cztery....)
Płeć: Jezdem basiorem.
Wiek: 8 lat ale przez klątwę starzeję się wolniej.
Partner: Mam zamiar się porozglądać. (Swatka pomoże)
Rodzina: "Ojciec" i "Matka". Przestałem ich lubić.
Stanowisko:Wojownik
Wykształcenie: Walka(na poziomie odruchowym, czyli po prostu nawet nie myślę kiedy walczę, bo wszystko dzieje się samo.). Zielarskie( znam po prostu trochę roślin). Umiem się dobrze bawić.( Studiowałem to! Przysięgam!)
Charakter: Hmmm.... Jaki ja jestem? Przede wszystkim uwielbiam się bawić i nie cierpię nudy. Staram się zarażać innych swoją wesołością. Chętnie pomagam innym, dla wewnętrznej satysfakcji. Jestem jeszcze żywiołowy, chcę korzystać z życia. Co tu dodać ? Pewny siebie, głupio odważny z talentem do pakowania się w kłopoty. Czasem pomysłowy jednak zawsze najpierw robię potem myślę. Nadrabiam trochę sprytem. Kieruje mną chęć przygody. Mam w sobie coś z romantyka. To nie znaczy, że jestem jakąś pipą czy cieniasem. Wręcz przeciwnie. Nie pozwalam sobą pomiatać. Do gorszych wad zalicza się to, że nie umiem nie wybaczyć. Często potem podwójnie cierpię.
Historia: Moja historia nie jest zbyt długa za to jest dość zaskakująca. Urodziłem się w jakiejś tam watasze. Moi rodzice nie podali mi swoich imion. Kazali mówić do siebie "Ojciec" ( był dowódcą wojowników) i "Matka"(główna szamanka). Zamiast rodziny i miłości rodziców dostałem zasady, kary, izolację i naukę. W wieku 2 lat "Ojciec" zaczął mnie uczyć walki, a "Matka" zielarstwa. Nauka walki polegała na tym, że po prostu walczyłem z ojcem bez żadnych forów do momentu kiedy nie byłem już w stanie się ruszyć lub do mojego zwycięstwa. Treningi odbywały się 5 razy w tygodniu. Udało mi się go pokonać trzy lata później czyli w wieku 5 lat. Potem walczyłem z nim przy jego wojakach. Znów mi się udało. Po walce "Ojciec" zapytał się swojego oddziału: "Jakim cudem taki młodzik pokonał mnie sam, a wy, szkoleni, nie zdołaliście w ośmiu?" Z kolei nauka zielarstwa wyglądała następująco. "Matka dawała mi księgę na dwie godziny. Musiałem zapamiętać z niej rośliny i ich cechy bo potem musiałem zadecydować, którą z dwóch losowych roślin zjem. W razie pomyłki dostawałem odtrutkę. Po dwóch latach czyli w wieku 4 lat znałem na pamięć osiem 100-kartkowych ksiąg. Pewnie po myślisz:"OMG jakie zrąbane dzieciństwo!" Fakt. Ale ja nie znałem innej rzeczywistości. Kiedy miałem 5 lat rodzice zdecydowali wypuścić mnie do społeczeństwa. To była miła odmiana. Poznałem kolegów, przyjaciół, a przede wszystkim dowiedziałem się co to zabawa. Bawiłem się na całego. Wygłupy, żarty, małe przygody. Pewnego razu założyłem się z kolegami, że pójdę na wesele do pobliskiej wrogiej watahy. Zrobiłem jak powiedziałem. Przyjęto mnie, bawiłem się świetnie, zakolegowałem się z panem i panią młodą, a kiedy powiedziałem im skąd jestem Ci zamiast mnie wyrzucić zapytali się czemu wszystkie wilki z mojej watahy nie są takie fajne. Po zabawie wróciłem do swoich. Moi "Rodzice" dowiedzieli się o tym gdzie byłem. Potraktowali to za zdradę. Byli tak źli na mnie, że skończyło się rozwaloną przeze mnie chałupą, wydziedziczeniem mnie i moją klątwą. Wydziedziczył mnie "Ojciec", a przeklęła "Matka". Wytłumaczyła mi jaką poniosę karę i że tego nie da się zdjąć. Od tego momentu ich z nienawidziłem i zacząłem mieć szczerze wyjebane.
Klątwa: Przedłużanie nudy.
Zasady klątwy: Raz na jakiś czas. Najczęściej kiedy się nudzę. Czas spowalnia. Jest to dla mnie okropna tortura, bo nuda to mój największy wróg. Nauczyłem się wywoływać klątwę i wykorzystywać do własnych celów ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Głos:

Nick na howrse:sztif

poniedziałek, 21 marca 2016

Od Keri: Wilk? Tukan? Wszystko jedno.

Keri siedziała i patrzyła. Siedziała i patrzyła. Siedziała i niemiłosiernie się nudziła. Taki już jej los marny, że mało co ją ciekawi. Obserwowanie śmiertelników było nudne gdy nie krzyczeli. Nie zapowiadało się też by w najbliższym czasie ktoś pokładał się przed nią i błagał o litość, której ona nie udzieli. Tak więc, jak już wspomniałam, niemiłosiernie się nudziła. Przenosiła wzrok z wilka na wilka nie mogąc znaleźć niczego ciekawego. Niektóre osobniki tej rasy wyróżniały się na przykład porożem, skrzydłami i innymi elementami. Nic interesującego. Widywała rogate demony i skrzydlate diabły. Nic nie zrobi na niej wrażenia.
 No chyba, że widok wilka podskakującego na dźwięk własnołapnie złamanej gałązki. Pół biedy, że śmiertelniczka raczyła się przy okazji zamienić w wielkodziobego ptaka. Bardziej interesujący, lub raczej ,,interesujący", był sam fakt wystraszenia się takiego drobiazgu. Sama Keri słabo rozumiała strach, bo doświadczyła go tylko parę razy w życiu. I to bynajmniej nie z powodu gałązki. Była jednak pewna, że to nie jest normalne. Nie miała wiele szacunku do śmiertelników, ale znacznej części, a już zwłaszcza tej przeklętej, nie mogła zarzucić tchórzostwa. Ta jednak wilczyca zdawała się bać wszystkiego.  Aż korciło by zajść ją od tyłu i wystraszyć. Nie widząc lepszej alternatywy, demon wstał i porzucając Samlena, ruszył w kierunku oddalającej się od zbiegowiska wadery.
 Śmiertelniczka nie odeszła zbytnio od watahy. Po prostu lekko się oddaliła i, trzymając się na dystans, obserwowała inne wilki. Keri próbowała się do niej podkraść, ale wadera podskoczyła na sam szeleścik (bo szelestem bym tego nie nazwała) poruszonej łapą trawy. Tym razem jednak nie zmieniła się w ptaka. Stała jednak, z rozstawionymi szeroko łapami, gotowa do ucieczki w taki czy inny sposób. Nie widząc sensu w dalszym rekwirowaniu krzaka, Keri opuściła schronienie i bezceremonialnie wkroczyła w pole widzenia nieznajomej. Zapadła cisza.
Keri nie mogła tego słyszeć, ale dałaby sobie (znaczy się swojemu więzieniu) głowę uciąć, że duszyczce podskoczyło tętno. Gdyby ten oto demon nie był demonem pewnie powiedziałby coś w rodzaju ,,Przybywam w pokoju. Nie telep się tak.". Jednakowoż demon ten wilkiem nie jest i nie odczuwa nawet najmniejszej, najsłabszej, najniklejszej potrzeby uspokojenia tego czegoś przed sobą. To nudna cisza ją do tego skłoniła.
- Zamierzasz się w końcu w tego ptaka zmienić, czy nie?- mruknęła.
Na dźwięk mowy, nieznajoma nieco się uspokoiła. A przynajmniej na tyle by wydusić z siebie coś co ledwo podchodziło pod definicję słowa.
- C-co?
Keri przewróciła oczami. Widocznie to pytanie było za trudne. Zacznijmy więc może od czegoś prostszego.
- Jak się nazywasz ptako-wilku?- Zagadnęła, a ton jej głosu do złudzenia przypominał papier ścierny pokryty masłem.
Teraz wadera chyba znowu poczuła się zagrożona. Jednak strach wydusił z niej odpowiedź.
- Hioshiru.
,,Jest progres" pomyślał demon. ,,Teraz niech poczuje się trochę bezpieczniej."
- Ja Keri- odparła usiłując dolać więcej masła na swój papiero-ścierny głos.
Wadera spojrzała na demona trochę nieśmiało, ale już chyba się nie bała. A przynajmniej nie aż tak jak na początku tej, jakże interesującej, konwersacji.
- M-miło mi p-poznać- powiedziała.
Chciała chyba zrobić krok w kierunku Keri, ale  na wszelki wypadek cofnęła łapę. I słusznie, bo rozmówczyni ptako-wilka nie lubiła i nie chciała się w żaden sposób spoufalać. Rozmówczyni ptako-wilka chciała tylko i wyłącznie z bliska zobaczyć jej przemianę w tukana.
- Byłabyś tak miła, i zamieniła się w tego ptaka?- spytał demon porzucając próby złagodzenia tonu swojego głosu.
Śmiertelniczka spojrzała na nią  lekko zaskoczona.
- Al-le ja t-tak tylko gdy się b-boję...-wyjąkała.
Keri wyprostowała się. Zmrużyła oczy.
- To znacznie ułatwia rozwiązanie problemu- stwierdziła.
Nim Hioshiru zdążyła wyczytać cokolwiek z nieczytelnego pyska demona, wadera nastroszyła futro i, lekko się pochylając, zasyczała niczym kobra prezentując przy tym cały arsenał ostrych, lśniących zębów. Nieszczęsna ofiara ledwie zdążyła pisnąć nim skurczyła się i wylądowała na ptasim tyłku.
 Keri ponownie się wyprostowała i spojrzała na śmiertelniczkę z góry, obdarzając ją nic nie mówiącym spojrzeniem.
- A więc tak to działa...
Rozmówczyni chyba jej nie słyszała. Była zbyt pochłonięta próbami uspokojenia oddechu i akcji serca. Ta jednak zdawała się tego nie dostrzegać i kontynuowała swój monolog tak, jak gdyby duszyczce wcale nie groził zawał.
-  Będę ci mówić  Hio- oświadczyła- Hioshiru jest zdecydowanie za długie i brzmi trochę za poważnie jak na kogoś twojego pokroju. A w zamian za podzielenie się wiedzą, nie zabiję cię gdy znów rozpętam piekło na ziemi. Czy to właśnie nazywacie ,,gestem dobrej woli"?

Hioshiru?

sobota, 5 marca 2016

Od Lucifera: Tropiciel

Martwy. Od dłuższego czasu. Lucy kopnął leżące na ziemi truchło. Było podobne do wilczego. Nawet zbyt bardzo. Miało jednakże wyjątkowo karykaturalne proporcje ciała, a śmierdziało tak potwornie, że nawet muchy go nie obsiadły. Skrzywił nos. Nigdy nie lubił ghuli. A ten tutaj na dodatek przypomniał mu o pewnym chodzącym po świecie ewenemencie, który może zrujnować mu życie. Ewenemencie o srebrnych pazurach i kilku kłach z takowego metalu. Na dodatek strojącym się w kapelutek. Po co? Chole*a wie. Johnny zawsze miał dziwny gust, a Lucifer rzadko podejmował się ryzyka wyjaśnienia mu co nieco o modzie.
Rany na ciele ghula nie budziły wątpliwości - Helsing tu był. Pytanie, jak dawno temu. Niebieskooki nigdy nie był tropicielem. Nigdy nie musiał nim byc. Gdy chciał jeść (od tak, z grymasu), to Maze polowała. I była w tym diabelnie dobra. Ale odkąd strzeliła focha i odeszła, Lucy nie jadł od...20 lat? Zresztą, kogo to obchodzi. Diabeł nie chciał mieć już nic wspólnego z Piekłem i czymkolwiek stamtąd wyłażącym. Mazekeen może mu...wiadomo co. Nie wspominając już o wujaszku Meffie’m. Ale jego pachołek Helsing...To inna historia. Coś nagle tknęło Lucifera. Zachciało mu się z kimś podroczyć, podenerwować. W Piekle niejeden raz załaził innym za skórę: umizgiwał się do córki Mefistofelesa, kłócił się z samym władcą Piekieł, ale największą frajdę zawsze dawało mu irytowanie Johna van Helsinga. Był intrygującą osobistością. Jako jedyny stały bywalec Piekła wychodził na powierzchnię. I to najbardziej Lucifera ciekawiło - jak to jest, na powierzchni, wśród śmiertelników.
Cóż, jego metody wyciągania z Johna tego typu informacji najmądrzejsze nie były i nigdy nic nie wniosły. Dlatego w końcu uciekł. Ale teraz...teraz miał okazję powrócić do chociaż części dawnego siebie, i to bez przymusu powrotu do Piekła. Na dodatek teraz Helsing rzeczywiście może byc w stanie go wykończyć. Denerwowanie pachołka Szatana i możliwość sprawdzenia swojej śmiertelności? Pokusa była zbyt wielka, nawet jak na niego. W sumie...przecież jest samym Diabłem! Śmiertelnicy przez eony przyprawiali mu rogi, wymawiając się ,,Diabeł mnie podkusił!”. O nie, Lucifer nie był twórcą pokus. Przecież nie siedział na niczyim ramieniu i nie mówił co ma robić. Teraz to sam Diabeł poddawał się pokusie. Ironia?
Ruszył w nieznanym sobie kierunku, licząc jak dziecko, że idąc w tą stronę na pewno trafi na więcej śladów. Trudno stwierdzić jak, ale rzeczywiście mu się udało. Po jakimś czasie znalazł ślady obozowiska. Ale jedno zaciekawiło go bardziej: woń demona. Zaitrygowany zagłębił się w las. W pewnym oddaleniu odnalazł miejsce, gdzie - sądząc po woni i aurze - ktoś przeprowadził rytuał. Skupił się i wciągnął powietrze w nozdrza. Południca? Nie, to nie to. Bardziej zalatuje chorobą...Morowa Dziewica! Tak, to zdecydowanie to! Swoją drogą, ciekawe dlaczego śmiertelnicy ochrzcili ten typ demona ,,dziewicą”. Skąd mogą mieć pewność co robił za życia?
Skup się, Lucy!, skarcił się w myślach. Zaraz po tym skarcił się ponownie za nazwanie samego siebie ,,Lucy’m”. W końcu zdecydował się na jakiś czas wyłączyć wszelkie durne myśli i po prostu ruszyć po śladach. Starał się zachowywać jak ,,prawdziwy tropiciel”. W sensie, wyglądać jak ostatni idiota z nosem przy ziemi, któremu wydaje się, że jest profesjonalistą. Szybko jednak upewnił się, że te wygłupy w niczym nie pomagają i równie dobrze może ,,tropić” z podniesioną wysoko głową, a i tak uzyska ten sam efekt.
Po kilku dniach wędrówki zaczęło mu się nudzić. I to wyjątkowo potwornie. Za długo nie miał do kogo gęby otworzyć, a watahy i Żniwiażyka ani widu ani słychu. Warknął zirytowany. Chyba jednak nie powinien być tropicielem. Idzie mu to względnie chu...
- Nie radzę w to wdepnąć.
Lucy zamarł z przednią łapą w górze. Kto to powiedział?
- Za wysoko patrzysz.
Lucifer jeszcze bardziej zdziwiony obniżył niego wzrok i rozejrzał się jeszcze raz. Tym razem dostrzegł małe, pokraczne dziwadło z rogami. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że gada z wilkiem, tylko jakimś takim...skarlałym? No i to poroże było nieco dezorientujące. Miał zachrypnięty, dorosły głos, chociaż jego wiek po rozmiarze basior oceniłby na jakiś rok. Tylną łapę trzymał podkurczoną. Spływała z niej jaskrawo niebieska ciecz o konsystencji krwi. Nawet pachniała podobnie, tylko jakoś tak...niezdrowo, ostrzej.
- W co mam nie wdepnąć? - spytał z uśmiechem.
- Patrz pod nogi - mały basior kiwnął łbem.
Lucifer w końcu spojrzał w dół. Cofnął się krok kładąc łapę na ziemi. Rzeczywiście, omał nie wdepnął w jakąś kałużę. Miała tą samą barwę co krew małego rogacza.
- To...twoja krew? - upewnił się, zaintrygowany. Do tej pory był święcie przekonany, że krew śmiertelników jest ciemno karminowa.
- Lis mnie napadł - karzeł uśmiechnął się krzywo. - Myślał, że jestem martwy i chwycił mnie zębami za tylną łapę...Szybko swojej decyzji pożałował.
- Och, nieustraszony wojownik sprał rzyć małemu liskowi? - rzucił złośliwie Lucy.
- Nie. Przeżarło mu dziąsła i język zanim zdążył podejść - wilk uśmiechnął się jeszcze paskudniej od niego.
Do Lucifera dotarło przed czym basior go ostrzegał i ominął kałużę zdradzieckiej cieczy.

 Pax?

Nowy basior Lucifer

Imię: Lucifer. Prosiłby bardzo o nie zdrabnianie tego, chociaż nawet jeśli tak zrobisz to nie zareaguje niczym powyżej kpiącego uśmiechu. Nawet złośliwie nadane mu przez przyjaciółkę przezwisko ,,Lucy” nie robi na nim większego wrażenia, a nawet już przywykł, że inni tak do niego mówią.
Płeć: Basior
Wiek: Stracił rachubę. Przyjmijmy, że w tej formie egzystuje już 28 lat.
Partner: Lucifer uwielbia towarzystwo wader. Dalej jednak nie pojął, jak można się związać z jedną na stałe.
Rodzina: Ojciec się go pozbył, wuj Mefistofeles ma go serdecznie dosyć, a przyszywana siostra Maze wyklina dzień, w którym dała się mu namówić na opuszczenie Piekła. Co do szczeniąt, to Lucifer nienawidzi dzieci. Można nawet powiedzieć, że się ich boi.
Stanowisko: Medyk. Tylko tutaj przydają mu się jego zdolności.
Wykształcenie: Tysiącletnie praktyki w dziale Wiecznego Potępienia się liczą? A tak na serio, to udało mu się podszkolić u różnych medyków.
Charakter: Od czego tu zacząć? Chyba od faktu, że Lucifer jest specjalistą od wywierania pierwszego wrażenia. Trudno go zapomnieć, zwłaszcza waderom. I to nie są żadne przechwałki - basior ma w sobie coś, co każdą przedstawicielkę płci pięknej w jego towarzystwie wprawia w zakłopotanie i powoduje dziwne reakcje, jak niekontrolowany chichot czy uśmiechanie się wbrew sobie. Nie przeszkadza mu to zbytnio, gdyż z natury jest podrywaczem i lubi wywoływać u obcych dam niekomfortowe uczucie. Co prawda reakcja zależy głównie od samej wadery: im bardziej skomplikowany ma charakter, tym trudniej przewidzieć jej zachowanie. Ale samcom także trudno go zapomnieć, tylko z niekoniecznie tego samego powodu co wilczycom. Lucy przez swoje zachowanie z miejsca daje wrażenie wariata, jakby zbyt mocno uderzył się w głowę (co jest całkiem możliwe - podczas wspinaczki z Piekła ku powierzchni mógł o coś zahaczyć). Przede wszystkim wydaje się niczego nie bać, jakby nadal był zupełnie niezniszczalny i nic nie mogło mu zaszkodzić. Co ciekawe, nawet w obliczu niebezpieczeństwa jest bezczelny i pyskaty, jak przez resztę czasu. Jedyne, co go naprawdę przeraża to DZIECI. Jak chcesz zobaczyć przestraszonego diabła, pokaż mu szczeniaka. Co ironiczne, dzieciaki wydają się go uwielbiać. Nie przejmuje się niczym: od własnego zdrowia po cudze. Wszystko wydaje mu się proste, przez co jest wyjątkowo marnym psychologiem. To sprawka jego dotychczasowego życia: Lucifer nie rozumie problemów zwykłych wilków. Nie obcował ze śmiercią (a przynajmniej nie w ten sposób), nigdy nie stracił nikogo sobie bliskiego, ani nie cierpiał na żadną chorobę. Nie ma więc pojęcia, dlaczego śmiertelnicy wiecznie nad czymś rozpaczają. Jednym z powodów, dla których opuścił Piekło była właśnie fascynacja śmiertelnością, której dalej się nie wyzbył, mimo iż egzystuje na powierzchni już dosyć długo (jak na normalnego wilka). Basior jest bardzo ciekawski i przed uzyskaniem odpowiedzi na dręczące go pytanie nie cofnie się przed niczym. Może być to nieco frustrujące, biorąc pod uwagę fakt, że wilka nie da się niczym speszyć, a sam ma problemy z pojęciem ,,przestrzeń osobista”. Często zadaje także innym dość niekomfortowe pytania, łamie wszelkie tematy tabu - po prostu mówi co myśli, niczego nie ukrywa. Nawet temat jego klątwy nie wydaje mu się niczym niezwykłym. Gdy ktoś pyta się skąd pochodzi bez ogródek przyznaje się, że z Piekła, a jego wujem jest sam Mefistofeles. Zwyczajowość z jaką wypowiada te słowa sprawia, że nikt mu z miejsca nie wierzy, co wyjątkowo go denerwuje. Na jego pysku wiecznie widnieje ten sam nieokreślony uśmiech: ni to złośliwy, ni zawadiacki czy kpiący. Jedno Lucy wie na pewno - działa to dobrze na wadery, podobnie jak jego niebieskie, uwodzicielskie oczy. Trudno w ogóle porównać jego obecną formę do diabła. Ma o sobie dość wysokie mniemanie, przez co wszyscy od razu biorą go za skończonego snoba i narcyza. Ale on już taki jest. Przed samym sobą bez trudu stwierdza, że jest idealny, ale nie prawi o tym znowu na prawo i lewo, ani nie gapi się w lusterka. Lepiej cieszmy się, że nie każe siebie nosić w lektyce i wielbić. Podsumowując, Lucifer jest typem, którego trzeba po prostu tolerować, razem z jego dziwnymi zachowaniami i niewygodną ciekawością.
Historia: Lucifer nie pamięta, by był kiedykolwiek dzieckiem. Przede wszystkim trudno mu samego siebie porównać do rozwydrzonego bachora. Możliwe, że on po prostu był. Stał się. Pusto, a zaraz potem pojawia się on. Miał inne imię. Piękniejsze. Samael, czyli ,,niosący światło”. Wielki i wspaniały, najpiękniejszy z boskich archaniołów, pogromca demonów...Tak przynajmniej o nim mówiono. Trzeba przyznać, rzeczywiście był idealny. Był bezinteresownym wodzem zastępów Niebios, a równocześnie oddanym żołnierzem. Takiego stworzył go Bóg, bo właśnie komuś takiemu był w stanie powierzyć tak potężne moce. Jego głos grzmiał niczym burza, skrzydła zmiatały trzecią część gwiazd i zrzucały na ziemię w postaci rosy, a demony kuliły się i syczały na sam dźwięk jego imienia. Samael Niepokonany, Samael Obrońca, Samael Potężny - tak nazywali go śmiertelnicy. Jego imię przeszło jednak do legend pod zupełnie inną etykietą.
Po wielu stuleciach służenia Bogu, archanioł zyskał sławę i uwielbienie. Bóg wiedział, że tak się stanie. Nie przewidział jednak, że to Samaela pogrąży. Anioł dał się omotać chciwości. Czuł się niezwyciężony, idealny...poczuł się bogiem. Ziarenko chciwości zakiełkowało i ciernie oplotły szlachetne serce, nastawiając niebiańskiego wojownika przeciwko Stwórcy. Stał się Luciferem. Trwał w takim przekonaniu dosyć długo, aż w końcu wystąpił Bogu naprzeciw. Nie chciał już słuchać jego rozkazów. Zażądał równego mu miejsca. Chciał być równie potężny i wielbiony. Jednak Bóg nie uczynił tego co chciał anioł. Miast tego za karę strącił go z nieba. Lucifer spadł w odmęty Piekieł, tracąc swoje anielskie moce. Trafił pod władzę Mefistofelesa, który zrobił z niego osobistego kata. Od tamtej pory przez kilka tysiącleci jedynym zajęciem Lucy’ego były kary wieczyste dla zmarłych śmiertelników, którym podczas Sądu Ostatecznego się nie poszczęściło. Tam też poznał Mazekeen, demonicę, której zadaniem było go pilnować. Polubiła jednak Lucifera. Może nie udało mu się jej w sobie rozkochać jak zwykłą śmiertelniczkę - traktowała go tak samo jak on ją. Przymilali się sobie nawzajem, ale nie byliby w stanie zaufać temu drugiemu. Maze została więc dla Lucy’ego siostrą.
Basior zajmując się karaniem śmiertelników zaczął wkrótce popadać w fascynację ich życiem. Ciekawiło go niezmiernie jak to jest, tam, wśród ŻYWYCH normalnych. W jego głowie zaczął formować się plan ucieczki. Udało mu się zlokalizować wyjście, było jednak wąskie i strome. Śmiertelnik nie byłby w stanie się wydostać...ale diabeł? Lucifer podzielił się swoim zamysłem z Maze. Wadera, choć nie podzielała fascynacji przyszywanego brata, lubiła zamęt, a ucieczka z Piekła byłaby perełką w jej licznych wykroczeniach wobec Mefistofelesa. Gdy więc czujność władcy piekieł była najbardziej uśpiona, a jego córka, Fera, nie plątała się w okolicy, diabeł i demon wymknęli się. Ścieżka była samoistnie wyzwaniem. Została stworzona tak, aby dało się łatwo trafić na dół, ale nie móc się wspiąć do góry. Dla ciągle posiadającego skrzydła Lucifera było to wręcz niemożliwe. Dlatego w jednej czwartej drogi z ciężkim sercem poprosił Maze, by mu je odcięła. Poeci mogą dostrzegać w tym drugie dno: oto upadły archanioł porzuca swój największy dar, godząc się z myślą, iż już nigdy nie powróci na nieboskłon. Jednak dla w ogóle nie orientującego się w tych tematach basiora było to jedynie ,,zło konieczne”, coś, co musiał zrobić, by iść dalej. Dalsza wspinaczka była trudna, ale jednak możliwa. Śmiertelnik dawno porzuciłby tę drogę i zszedł na dół, bądź padł ze zmęczenia tam gdzie stał, pokryty licznymi zadrapaniami od ostrych skał. Ale dla dwójki nieśmiertelnych było to zadanie możliwe do wykonania, choć musieli - a przynajmniej Lucifer - słono za nią zapłacić. Wydostali się - świat śmiertelnych stał przed nimi otworem. Basior jednak przechodząc przez sam próg Piekła, nieumyślnie przeklął samego siebie i Maze. Stracili większość swoich mocy. Mogli żyć wiecznie, ale dało się ich zabić. Maze po dziesięciu latach miała dosyć. Pobawiła się, ale chciała wracać. Niestety, nie mogła wrócić bez Lucifera. A on miał zupełnie przeciwne zdanie co do pobytu na ziemi. Rozstali się, choć basior jest pewien, że Maze tylko szuka sposobu, aby zaciągnąć go do Piekieł.
Klątwa: Uciekinier
Zasady klątwy: Lucifer odkąd opuścił Piekło stracił większość swoich piekielnych mocy. Musi ukrywać się pod śmiertelną postacią. Nie da się ocenić jego wieku, bo jego ciało się nie starzeje. Chociaż można go zabić, nie jest to takie łatwe. Głównie dlatego, że wilk świetnie panuje nad własnym ciałem. Jest nawet zdolny spowolnić bicie swojego serca, by oszczędzać tlen. Można powiedzieć, że jest wyjątkowo ,,wydajny”, nie marnuje żadnej części swojej energii. Rzadko więc jest naprawdę zmęczony i śpi raczej dla relaksu niż regeneracji sił. Nadmiar energii jest zdolny przekazać komuś innemu przez dotyk. To jednak wyczerpuje go bardziej niż gdyby sam używał tej energii. Zupełnie jakby wytracała się podczas przekazywania. Przekazywana przez niego energia jest w stanie nawet przywrócić pracę serca na jakiś czas. To jedyne co skłoniło go do zostania medykiem. Lucy nie odczuwa głodu, co ma dobre i złe strony. Dobra: nie musi polować, ani ogólnie marnować czas na zdobywanie pożywienia. Zła: jedzenie jest dla niego niemal pozbawione smaku. Traci więc jedną z przyjemniejszych cech bycia śmiertelnikiem. Jedną z niewielu zdolności jakie mu pozostały jest umiejętność wyciągania z innych ich najgłębszych pragnień. Potrafi sprawić, że inni zwierzają mu się z czegoś, czego nie odważyliby się powiedzieć komukolwiek. Całe szczęście Lucy nigdy nie był paplą i wszystkie te sekrety zachowuje tylko i wyłącznie dla siebie. Zmuszenie kogoś do zwierzeń jest trudniejsze jeśli jego rozmówca ma skomplikowany charakter.
Głos:
Nick na howrse: RedRidingHood