środa, 30 marca 2016

Od Behemota (CD Blue): Jeno plany, lecz za kilka dni...

       Stado nagle się zatrzymało, a ja o mało nie wpadłem na stojących przede mną jego członków, pogrążony w swoich myślach. Wyprostowałem łeb i zerknąłem nad głowami wilków; z przodu, koło Alfy, stały jakaś parka. Brązową waderę kojarzyłem z widzenia, choć nie znam jej imienia. Chciałem ją kiedyś zapytać o jej klątwę, lecz sprytnie się wymigała, w związku z czym po odejściu tak naprawdę czułem się jakby ta rozmowa w ogóle nie miała miejsca, bowiem odszedłem z niczym wartościowym. Westchnąłem cicho widząc, iż nasza przewodniczka odchodzi na bok z tym, którego jeszcze na oczy nie widziałem. Widocznie trafił nam się kolejny towarzysz, co znaczy, że chwilę jeszcze sobie tak postoimy. 
  Przez pewien czas miałem wrażenie, że jestem tylko obserwatorem. Znaczy, zawsze praktycznie nim byłem, jednak teraz, z niewiadomych przyczyn, ten fakt zaczął mi niebezpiecznie i dziwnie ciążyć na przysłowiowym karku. Również to, że ta przeklęta klątwa męczyła mnie dzień w dzień i nic z tym nie robiłem, podobnie mnie irytował, bowiem to oznaczało, iż daję im wolną łapę oraz pozwalam sobą manipulować, wysysać energię i tym podobne. Co więcej, przeżyłem już niecałe osiem wiosen, co znaczy, iż jestem w kwiecie wieku. I zamiast się tym cieszyć, muszę dzierżyć te plugawe… Cienie. Tak naprawdę nic o nich nie wiedziałem, wyłączając ich działanie. Co się z nimi stanie po mojej śmierci? Jak wyglądają? I, co najważniejsze – skąd je mam i jak się, ich pozbyć? Przez te kilka miesięcy, które zleciały jak z bicza strzelił, miałem okazję dowiedzieć się co nieco o klątwach innych. Mimo, iż nazbyt nie miłuję wdawać się w jakieś konwersacje, chcąc nie chcąc wypytałem o to kilka wilków. Wyniki były takie jak się spodziewałem: większość pozyskała swój plugawy dar poprzez podpadnięcie komuś innemu, wpadnięcie do jakiejś magicznej sadzawki, zagryzienie zatrutego jelenia, coś w tym guście. Prościej – zostali bezpośrednio przeklęci. Niektórzy jednak odziedziczyli klątwę po swoich przodkach. Ta informacja odpowiada mi na jedno i częściowo również na drugie pytanie: odziedziczyłem Cienie oraz, gdybym posiadał potomków, one przeszłyby na jedno z nich lub rozbiły się na kilka części i zatruła wszystkie. A co, gdybym owych nie posiadał? 
Lecz zastanawianie się nad tym jest zbędne, przynajmniej teraz. O ile dobrze mi wiadomo, w mojej dawnej watasze istniały stanowiska szamanów, którzy brudzili sobie łapy w ziołach czy magii. Moje stado nie było jakieś specyficzne czy wyjątkowe. Na świecie muszą istnieć inni członkowie na tych stanowiskach. To oczywiste. Jest szansa, iż mogę skorzystać z ich pomocy. Ale znam ja ten typ. Nie robią nic za darmo. Zawsze trzeba im czymś zapłacić. Jak nie materią, to jakąś wartością duchową. Choć to zależy tylko od nich. Czegokolwiek by nie chcieli, jestem gotów im to dać, wyłączając życie. Na co mi by było pozbycie się klątwy, jeśli musiałbym oddać swe istnienie? 
   Jedno jest pewne – muszę wyruszyć w poszukiwaniu sposobu, by zdjąć z siebie to przekleństwo.
Wypuściłem cicho powietrze z płuc, czując kolejny raz to samo uczucie znużenia. Sam byłem już zmęczony faktem, że dzieje się to non stop. Nie pamiętam nawet, kiedy moje ciało przepełniała energia, a ja mogłem polować całe dnie, nie męcząc się już po kilkudziesięciu minutach. 
Rozejrzałem się dookoła, aż mój wzrok zatrzymał się na szaro-niebieskiej waderze, którą zwykłem zwać Blue. Wdzięczne imię, nie zaprzeczę. Krótkie, dźwięczne, łatwe do wymówienia i przyjemnie się kojarzone. Nie to co moje. Choć gdybym miał możliwość, nie zmieniłbym go. Dobrze do mnie pasuje, a w moich oczach urosłem jako tak samo plugawy stwór jak te, które mnie nawiedzają. Cmoknąłem lekko pod nosem, po czym uczyniłem w stronę wadery kilka kroków, tym samym stając z nią łeb w łeb, bowiem nie stałem daleko. 
– Witaj – odezwałem się pierwszy, zauważywszy, iż Blue wpatruje się w sytuację, która wynikła z przodu i nie zwróciła na mnie uwagi.
– Och, cześć – odparła, zdziwiona zarówno tym, iż tak nagle znalazłem się koło niej i dlatego, że dawno nie rozmawialiśmy. Po jej wypowiedzi, nastała wyraźnie odczuwalna cisza, a którą wadera próbowała zatuszować udając, iż dalej ciekawi ją nowy członek ich stada.
– Miałbym do Ciebie prośbę – rzekłem, rozrywając niezręczną głuszę. Samica popatrzała na mnie zainteresowanym jak i zaskoczonym wzrokiem. – Oczywiście nie zmuszam Cię do niczego, ale jako, iż jesteś najbliższą mi osobą, zwracam się z tym właśnie do Ciebie – powiedziałem, zanim ona zdążyła cokolwiek odrzec. Nie wiem czy to przez moje słowa, które, jakby mogło mi się zdawać, dobrze pasowały do sytuacji, choć może były zbyt śmiałe, czy dlatego, iż może miała tak w nawyku, ale na chwilę jakby niekontrolowanie spuściła zakłopotana wzrok, jednak szybko znowu wbiła je w moje oczy, jakby próbując przewidzieć o co chcę ją poprosić.
– Co masz na myśli? – zapytała, tym samym mnie poganiając, bowiem dalej milczałem, czekając na jej ruch.
– Czy zechciałabyś towarzyszyć mi w pewnej wędrówce? – Popatrzyłem na nią miłym, lecz badawczym wzrokiem, czekając na jej reakcję.
– J-Jakiej wędrówce? – dopytywała, zdaje się, jeszcze bardziej zdziwiona niż poprzednio.
– Och, ruszamy – zauważyłem, gdy wilki przede mną w końcu poczęły iść na przód, a od tych z tyłu posłyszałem kilka słów upomnienia. – Powiem Ci o wszystkim trochę później, a teraz zastanów się nad tą propozycją, M’lady – rzekłem łagodnie, skinąwszy lekko łbem i oddaliłem się od niej, zmierzając go Alfy.


My lady? Och, tak dawno chciałam użyć tego przezwiska w stosunku do Ciebie *-* Jest takie ładne… Chyba zacznę już na stałe się tak do Ciebie zwracać :P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz