poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Od Luy (CD. Winter): ,,Zamiast jednego wilka mamy dwa, jednym z tych wilków jestem ja"

Mój pysk wykrzywił szeroki, złowieszczy grymas, jaki pojawić się może tylko na wyjątkowo złośliwej i kłamliwej twarzy. Tak przynajmniej musiało to wyglądać. W rzeczywistości był to po prostu jeden z uśmiechów jakimi zwykłam obdarzać swoje teraźniejsze bądź przyszłe ofiary. To coś w rodzaju ostrzeżenia. Zwykle jest ono jednak dawane zbyt późno i zaczyna pełnić funkcję groźby nieuniknionego końca, zamiast przestrogi.
 Całe jednak szczęście, że moja szlachetna facjatka wcale nie jest aż tak złośliwa i zakłamana jak się może wydawać.
- Stoi- powiedziałam nie przestając się uśmiechać.
Zabawne. Od lat nie miałam okazji zawrzeć jakiegoś dożywotniego paktu, a zwłaszcza tego typu. ,,Przysługa za przysługę" to najlepszy interes jaki można zrobić. Rzadko słyszę takie oferty. Ci którzy mieli okazję lepiej mnie poznać zwykle wstrzymywali się od takich obietnic, a cała reszta zwykle nigdy nie miała okazji spłacić długu, ale i tak mi się to opłacało. Nawet jeśli ostatecznie nie wykorzystam okazji.
 Rozejrzałam się dookoła usiłując rozeznać się w otoczeniu. Trochę się już rozbudziłam i zaczęłam powoli rozpoznawać znajome kształty. Wiele mogło się zmienić od czasu mojej ostatniej wizyty. Drzewa stały się szersze i wyższe. Niektóre znacząco się rozrosły, a innych, mniejszych, wcześniej wcale tu nie było. To i owo jednak nie mogło się zmienić. Ruszyłam przed siebie muskając ogonem pni mijanych drzew. Usiłowałam przypomnieć sobie w jaki sposób były ustawione gdy byłam tu ze swoim starym ,,znajomym".
 W końcu udało mi się odnaleźć ogromny świerk z obłamanymi kilkoma dolnymi rzędami gałęzi. Obok sterczących z pnia zniszczonych gałęzi wyrosły już nowe, młode pędy. Wyglądało na to, że od dawna nikt tu nie zaglądał. Niewielki fragment pnia był całkowicie obdarty z kory, co wyraźnie nie służyło drzewu, ale nadal nieźle się trzymało. W drewnie wyryte były jakieś inicjały. Nie to jednak mnie interesowało. Świerk był jedynie punktem orientacyjnym. Podobnie jak ledwie widoczny pod śniegiem grobek. Z tego co pamiętam, to od tego miejsca szło się w lewo... A nie! Stop! W prawo. Wtedy szłam w przeciwnym kierunku, więc teraz ,,lewo" stało się ,,prawo".
 Skręciłam we ,w moim mniemaniu, właściwym kierunku. Winter niechętnie podążyła za mną. Kątem oka zerknęłam jeszcze na świerk i leżący pod nim grób, jakbym spodziewała się jakiejś zmiany. Jakbym liczyła, że zamiast kopca ujrzę żywego, uśmiechającego się zawadiacko wilka. Nie, pomyślałam kręcąc głową, Wilki nie żyją wiecznie. A przynajmniej nie wszystkie.
 Idąc w linii prostej w kilka minut dochodziło się stąd do niewielkiej groty po zachodniej stronie gór. Z tego co mi wiadomo, nie da się ich przejść. Są zbyt wysokie, a ich zbocza zbyt strome. Nigdy nie słyszałam też o żadnej wiodącej po nich ścieżce. Był tylko wąski przesmyk kilka kilometrów stąd.
 Nagle coś łupnęło. Nie, ,,łupnięcie" to złe słowo. Lepiej pasowałoby ,,grzmotnęło", albo ,,zagrzmiało". Względnie ,, porządnie pierdyknęło". Był to niewątpliwie odgłos rozpoczynającej się lawiny. Pojedyncze pierdyknięcie zamieniło się w długą, szybką serię wcale nie słabszych pierdyknięć. Kilka kilometrów za nami setki, jak nie tysiące, kilogramów śniegu przetoczyło się po stromych zboczach jednych z największych gór jakie widziałam. Potem zapadła głucha cisza. Wymieniłyśmy z Winter porozumiewawcze spojrzenia. Chociaż... ,,Porozumiewawcze" to chyba trochę za duże słowo. Gdyby przedstawić to jako niemą rozmowę byłoby to tylko takie ,, Ty też to słyszałaś?" i ,, A można było tego nie usłyszeć?".
 Wzruszyłam obojętnie barkami i wskazałam waderze kryjówkę. Ta kilka razy obejrzała się nerwowo za siebie bez przerwy poruszając nosem, po czym niechętnie weszła do jaskini.
- Mogą mnie wytropić- stwierdziła chłodno, siadając- Już tego...- wadera skrzywiła się, jakby usiłując coś sobie przypomnieć-... Próbowałam...
- Ou- mruknęłam siadając kilka metrów na lewo od wadery- Na szczęście tym razem masz mnie- uśmiechnęłam się szeroko.
Gdyby wilczyca miała jakiekolwiek sensowne emocje pewnie skomentowałaby moją niezachwianą i zapewne, odrobinę irytującą, pewność siebie. Zamiast tego jednak, zadała mi rzeczowne pytanie.
- Na czym polega różnica?
Wyszczerzyłam się jeszcze szerzej.
- Po pierwsze na liczbie. No wiesz, zamiast jednego wilka, mamy dwa- powiedziałam tak jakby to wcale nie było oczywiste- Po drugie, jednym z tych wilków jestem ja.
Wadera skrzywiła się lekko. Widocznie słowo ,,ja" nie mówiło jej aż tyle co mi. 
- No dobra- machnęłam lekceważąco łapą- Słyszałaś kiedyś o iluzji?
Winter milczała przez chwilę. Nie miała emocji, które byłabym w stanie odczytać, ale wyczuwałam, że intensywnie myśli. Dziwne. Pierwszy raz spotykam kogoś kto widocznie kojarzy iluzję, ale nie może jej sobie przypomnieć. O czymś tak niezwykłym nie można chyba zapomnieć... Chyba...
 - Co...? Odcinanie sobie łap. Co to ma wspólnego z tropieniem?
O, czyli jednak coś pamięta. Jest to w prawdzie tylko banalna sztuczka, do której nie trzeba nawet magii, ale i tak podchodzi pod definicję iluzji.
- Na dobrą sprawę nic- powiedziałam uśmiechając się szerzej niż zwykle- Kiepski lub przeciętny iluzjonista oszukuje oczy- zrobiłam dumną minę- Prawdziwy iluzjonista oszukuje umysł.
 Moja rozmówczyni skrzywiła się. Nerwowo poruszyła nosem obracając głowę w tę i z powrotem. W końcu podniosła łapę i obwąchała ją. Przez chwilę wpatrywała się w nią z nic nie mówiącym wyrazem pyska. Potem spojrzała na mnie, wyraźnie oczekując wyjaśnień.
 Ja tylko wymownym gestem wskazałam jej swoją głowę.
 Chyba jej się to nie podobało, ale chcąc, nie chcąc musiała przyznać, że trudno o coś skuteczniejszego. Widocznie nie lubiła rzeczy i zjawisk, których nie szło łatwo zrozumieć. Albo to po prostu pospolita niechęć do iluzjonistów. Nikt nie lubi być oszukiwany. Ba! Pół biedy zostać oszukanym. Gorzej gdy wiesz, że ktoś miesza i co miesza, ale nic nie możesz na to poradzić. Niby znasz prawdę, ale i tak czujesz się wyrolowany.
- Jeśli wszystko pójdzie dobrze, a jestem tego pewna, każda istota w okolicy będzie błędnie interpretowała twój zapach- rzuciłam kładąc się na zimnej, kamiennej posadzce- A jeśli się postaram- ziewnęłam- to może nawet tak jej na trochę zostanie.
Winter przez chwilę wpatrywała się we mnie tym, typowym dla siebie, kamiennym spojrzeniem. Jeszcze raz, dla pewności, obwąchała łapę.
- Dziwny z ciebie klaun- mruknęła wyglądając na zewnątrz.

Winter?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz