piątek, 26 sierpnia 2016

Od Winter (CD. Luy)

Nie rozumiałam. Może i faktycznie mgliście kojarzyłam słowo „iluzja” i miałam względne pojęcie na temat ogólnego znaczenia tego słowa, ale równie dobrze wadera która zechciała mi wytłumaczyć mogła mówić w obcym języku. To takie dziwne. Nic nie zauważyłam, a mimo to coś się zmieniło. Wbrew logice to wszystko. Prychnęłam cicho lustrując wzrokiem okolicę przed kryjówką. Nigdy się nie nauczę. Nie wiem jakim cudem wszyscy dookoła mnie są w stanie wszystko pojmować. Tego jest za dużo jak dla jednego umysłu. Temperatura wokół mnie nieznacznie spadła będąc jedynym zauważalnym śladem mojej irytacji. Z uczuć znam tylko gniew. Tylko to poczułam. Innych nie znam nawet z nazwy, nie wiem czym są, ani jakie są. Prawdopodobnie już się nie dowiem. Zresztą... Wściekanie się na wszystko w zupełności mi wystarczy. I tak jest bardzo męczące.
- Jak ty w ogóle masz na imię, co? – spytała tamta ewidentnie znudzona. Przez chwilę trawiłam sens tego pytania marszcząc brwi.
- Lodowata Morderczyni.
- O rany... Przyjemnie. A tak na serio?
- Lodowata Morderczyni. Bądź Winter.
- O! Winter. To już brzmi lepiej. – wadera przez chwilę milczała czekając na jakąkolwiek reakcję z mojej strony. Może liczyła na to, że i ja spytam ją o imię albo, że powiem coś od siebie. Ja jednak po prostu obojętnie przesuwałam wzorkiem po okolicy szukając jakiegokolwiek śladu zagrożenia.
- No. A ja jestem Lua. – oświadczyła w końcu z kiepsko skrywaną dumą. Mimo wszystko czegoś mi brakowało. Imię było zbyt krótkie. Wiecie... „Winter, Lodowata Morderczyni” czy „Jiwai, Czarci Pomiot”. Te imiona miały dwa człony. Właściwe imię oraz pseudonim. Tak wręcz wypadało. Na pseudonim stawiało się zakłady, kiedy organizowano walki psów. Nikt nie dał by złamanego gorsza za walkę dwóch kundli o imionach Lazari i Danto. Jednakże kiedy pojawiły się ulotki zapowiadające walkę Szaleńca z Diabłem Wschodu ludzie zareagowali zgoła entuzjastyczniej. Pseudonim był ważny. Ważniejszy od imienia, a mimo to wadera podała tylko imię.
- Tytuł?
- Jaki tytuł? – kątem oka widziałam spojrzenie które mi posłała. Teraz to ona nie rozumiała.
- Pseudonim. Drugie miano pod którym zna cię świat. – wyjaśniłam, choć i to nie dało wiele waderze.
- A po co mi takie coś? Jestem Lua i tyle – odparła tamta.
Westchnęłam cicho porzucając ten temat. Jakkolwiek dziwnym by to nie było wadera jakoś nie chciała się podzielić tą istotną informacją. Znów skupiłam się na okolicy zupełnie jakbym chciała dopatrzyć się nie wiadomo czego w tym nieruchomym krajobrazie. Jednak skoro nie działo się zupełnie nic mogłam sobie odpuścić. Cofnęłam się od wyjścia chłodząc powietrze wokół i ułożyłam się na ziemi.
- Nie boisz się, że cię zabiję jak zaśniesz? – mruknęła moja towarzyszka z drugiego końca kryjówki.
- Wyświadczysz mnie i światu ogromną przysługę – odparłam zamykając oczy – Może nawet zostaniesz okrzyknięta bohaterką.
Odpowiedział mi jakiś niezidentyfikowany pomruk. Nawet nie zadałam sobie trudu rozszyfrowaniem go. Niedługo później udało mi się zasnąć.
To, że nigdy nie miałam snów nie powinno nikogo dziwić. A nawet jeżeli śniłam, nigdy tego nie pamiętałam. Nie wiem ile dokładnie czasu minęło do momentu w którym otworzyłam oczy, ale było jeszcze całkiem wcześnie. Lua spała w kącie jak najdalej ode mnie. Raczej z powodu towarzyszącego mi chłodu niż z obawy przede mną. Nic nie poradzę na to, że całą moją sporych rozmiarów przestrzeń prywatną pochłania wieczny ziąb. Owszem mogłabym nieco podnieść temperaturę choć jest to znacznie kłopotliwsze niż obniżenie jej. Jednak nie widzę sensu. Ma te swoje zero stopni i jest mi całkiem dobrze. Ja też nie jestem ciepłą istotą. Zdarzało się, że brano mnie za oddychające truchło, choć nigdy mi to tak naprawdę nie przeszkadzało. Nie jestem zdolna do przejęcia się opinią obcych. Tak jest dobrze. Wstałam, przeciągnęłam się i wyszłam z jaskini. Niemal natychmiast pochwyciłam trop jakiegoś królika i swobodnym truchtem ruszyłam przed siebie rozglądając się. Śniadanie to jednak dobra sprawa. Mimo że docenia się to na ogół kiedy traci się możliwość zjedzenia go. Tym bardziej, jeśli odmawia się sobie jedzenia kilka dni z rzędu. Średnio przyjemne i jeszcze mniej rozsądne, ale czasami warunki nie pozwalają na nic innego.
Po kilkuset metrach znalazłam tego królika. Był tłusty i miałam niemal pewność, że w stu procentach powinien sprostać moim aktualnym potrzebom. Logicznym więc, że już chwilę później nie było po nim śladu prócz kości i strzępków sierści. Oblizałam się zastanawiając się w którą stronę powinnam iść. Zostawić Luę, czy też może nie? Pomogła mi. Powinnam okazać coś. Tylko, nie wiem co. Zmrużyłam oczy i wróciłam tam skąd przyszłam. Póki co wracam. Kto wie na ile, ale wracam.

 Lua? Tak bardzo leń i brak pomysłu -.-

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz