poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Od Behemota (CD. Blue)

Patrzyłem przez chwilę na waderę tym swoim „dziwnym” spojrzeniem. Jednak po chwili odwróciłem wzrok na ścieżkę pod moimi łapami, ponieważ poczułem osuwający się kamień, który mógłby być moją zgubą, gdybym się w porę nie ocknął.
Droga była trudna, nawet dla czempionów pod względem wspinaczki. Poza tym, ta droga chyba nie była stworzona do spacerów, szczególnie w tak licznej grupie, o ile pod słowem „liczne” kryje się para sztuk wilków. Słyszałem, że ta wataha liczy nie więcej niż kilkanaście osobników, wyłączając w tym mnie. Lecz teraz, gdy stado się rozdzieliło, ciężko je jakkolwiek nazwać „stadem”.
Nagle ścieżka nieoczekiwanie stała się zbyt wąska, a pary wilków idące posłusznie rzędem, zaczęły przyciskać się do ściany. Nie inaczej było w naszym przypadku.
Z racji tego, iż Blue szła przy krawędzi, z każdą chwilą bardziej napierała swoim ciałem na moje. Nie muszę chyba wspominać, że była to dość kłopotliwa sytuacja. I dla naszej dwójki, i dla całej reszty. Dlatego póki Vervada nie odezwała się, większość już dawno spłonęła soczystym rumieńcem.
– Hej! Musimy wszyscy się ustawić jeden za drugim! Słuchać mnie! – domagała się uwagi, gdy inni zagłuszyli ją swoimi niezdarnymi przeprosinami. Jednak po chwili, gdy wypowiedziane było ostatnie „Sorry”, polecenie delty zaczęło być wykonywane. Skłamałbym, jeśli powiedziałbym, iż to były dość zwinne przepychanki, bo tak nie było. Łapy wilków raz po raz zsuwały się z krawędzi, żeby czym prędzej wrócić na ziemię.
Przepuściłem Blue przodem, z racji jej małej postury i już po chwili, zgodnie maszerowaliśmy przed siebie, jeszcze bardziej zachowując ostrożność. Nagle poczułem na nosie coś mokrego.
Nie mogłem się powstrzymać, by nie spojrzeć w niebo, które w tamtej chwili spowijały ciemne chmury, z których zaczęły rzęsiście spadać krople.
– Szlag. – usłyszałem przekleństwo wypowiedziane pod nosem gammy, a zaraz potem innych wilków. Sam musiałem się powstrzymywać, żeby w tym momencie nie rzucić jakąś obelgą skierowaną w stronę pogody. Ponieważ, umówmy się, pod wpływem deszczu kamienie zaczynają być coraz bardziej mokre, co za tym idzie – bardziej śliskie. Byliśmy więc w opłakanym stanie. Nie mogliśmy bowiem się zatrzymać lub cofnąć. Jedyną opcją było posuwanie się na przód z ryzykiem osunięcia się jakiegoś członka watahy.
Próbowałem być skupiony na utrzymaniu równowagi, lecz nie było to prostym zadaniem. W około szumiał deszcz, a nie ubłagalnie głośne rozmowy innych świszczały mi w głowie.
„– Uważaj.”
„– Dzięki.”
„– Nic Ci nie jest?”
„– Idź przede mną.”
„– Przepraszam, to niechcący”
Pojedyncze zdania lub wyrazy obijały się o moje uszy, tworząc we łbie ból. Dodatkowo moje oczy męczyły się by przeanalizować ścieżkę oraz ustalić, gdzie powinienem stawiał łapy. Mięśnie za to były ciągle napięte, a nie mogąc ich rozluźnić, mój stan emocjonalny wskazywał jedno – zirytowanie.
Naturalnym było, iż patrzyłem pod łapy. Przez to właśnie siebie w niedalekiej przyszłości będę obwiniał.
Nagle na moją klatkę piersiową coś naparło. Natychmiast podniosłem łeb. Okazało się, iż ruszyłem o krok za daleko, przyśpieszyłem, w wyniku zdenerwowania, swoje tępo i padłem na Blue. Ta, na nieszczęście, stanęła tak niefartownie, iż osunęła się na kamieniu, a jej sylwetka przechyliła się w wiadomym kierunku. W stronę krawędzi. Momentalnie straciła równowagę. Widziałem, jak szare futro przemyka przed moimi oczami, by potem spaść i zniknąć we mgle.
Lecz to było tylko wytworem mojej przesadnej wyobraźni. Moje ciało zdążyło zareagować i uchwycić jej kark. Mimo, iż zaciskałem paszczę na jej skórze, wydawało mi się, iż wilczyca tego nie poczuła. Wpatrywała się oszołomionym wzrokiem w przepaść pod nią.
– Blue! – krzyknęła jakaś wadera. Była pierwszą, która się ocknęła, bowiem wszyscy inni pozostali w upiornej ciszy.
Miałem świadomość, iż Blue musi w tej chwili czuć ból, - Kto by nie czuł? - dlatego też poluźniłem uścisk szczęk, lecz nie na tyle, by całkowicie wypuścił on skórę. Bałem się poruszyć, ale w końcu zacząłem powoli cofać się do tyłu i wciągać waderę na ziemię. Gdy zdołałem przemieścić ją w bezpieczne miejsce, puściłem momentalnie jej kark.
Jej oczy powędrowały na mnie, a ona poruszyła pyskiem, jakby mówiła:
„– Dziękuję za ratunek.”
„– To był wypadek… Ale cieszę się, że miał miejsce.”, pomyślałem, lecz nie wypowiedziałem tego na głos. Po chwili musiałem się odsunąć, by zrobić dostęp delcie do oszołomionej wilczycy…
Blue? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz