piątek, 3 kwietnia 2015

Od Jenny - CD Blue: W drogę!

 - Hym, okey. To pójdziesz ty, Marvel... raczej się zgodzi... - zaczynam, gdy nagle słyszę w myślach głos owego basiora.
~ Na co mam się zgodzić? ~ I już widzimy białego kolegę.
 - Na polowanie. Pójdziesz z Blue?
~ Mhm, ale sami?
 - Nie, zaraz...
 - Ja mogę iść - odzywa się Asher.
 - Dobrze, może jeszcze... Kogo by tu... Poszukam Eloy'a, może pójdzie - proponuję. Ale zaraz przypominam sobie o nowym. - A ty... eh, chodź ze mną. Musimy iść do Vervady.
 - A kim jest owa Vervada, jeśli może mi pani wyjaśnić? - pyta, kiedy jesteśmy kilka kroków od reszty. - Och, zapomniałem... Jestem Behemot.
 - Jej, dałbyś już spokój z tym "paniusiowaniem" itp. Przynajmniej nie do mnie. Do innych gadaj  jak chcesz, ale przy mnie nie. Za bardzo mi przypominasz o domu. I jeszcze... Jestem Jenna.
 -  Miło mi. Wybacz, ale tak zostałem wychowany i wątpię, żeby mi to jakoś przeszło.
 - O bosz, to przynajmniej zrezygnuj z "pani", jasne?
 - Oczywiście.
 Milczymy. Ja myślę o tym, że mój towarzysz, to kolejny frajer wychowany na picuś-glanuś przez rodziców. Nie wiem co on o mnie myśli, pewnie że jestem totalnie nie wychowana i zastanawia się, jak by tu mnie unikać przez resztę życia, bo jeszcze go zepsuję albo coś, ale mam to w nosie. Serio, nie pierwszy raz widzę takiego typka i pewnie nie ostatni. Ech, przynajmniej nie jest cieniasem, znaczy na takiego nie wygląda.
 A w ogóle to ciekawe co teraz robi Ver. Ciekawe, czy już pozbyła się kaca? Mam nadzieję, miała cały dzień. Kiedy do niej  dochodzimy, leży pod drzewem i ma zamyślony wyraz pyska. O-o, myślę.
 - Veeeeeeeeeer! - krzyczę.
 - Co? A, Jenna... Kogo ty tu masz? - pyta. Aha, nie ma kaca. Super.
 - To jest Behemot i właśnie... Chciałam żebyś wysłuchała, co ma nam do powiedzenia...
 Przez godzinę słuchamy z Ver opowieści Behemota. Obie się bardzo cieszymy, że być może widział naszych za górą i postanawiamy wyruszyć wraz ze wchodem słońca. Jednak dziś wieczorem ma się odbyć kolacja i to porządna, na której wszystko wyjaśnimy tym naszym Przeklętym.
 Nastaje wieczór, wraz z nim wilki schodzą się w umówione miejsce. Polowanie wyszło świetnie, mamy potężną sztukę łosia i kilka ryb oraz 3 zające. Jestem bardzo wdzięczna naszej grupie od polowań i dlatego oni dostaną najlepsze kawałki.
 - Moi drodzy! Zwołałyśmy was tutaj razem z Ver, bo jutro wyruszamy w góry. Część watahy tam jest i być może ten tutaj, Behemot, nas tam zaprowadzi. W każdym razie wyruszamy z samego rana, równo ze wschodem. Nie będziemy tolerować pojękiwania, marudzenia czy zwlekania. Oni nas potrzebują, to są góry do cholery! I w dodatku, oni są mniejszością. Jest ich tam zaledwie 5, o ile ktoś nie doszedł. Więc zjedzcie, napijcie się, odpocznijcie bo jutro będziemy iść pewnie cały dzień, z może, podkreślam, MOŻE 1 przerwą. Aha, i żeby nie było, potrzebuję się zorientować, czy na pewno wszystko dobrze przeliczyłam, więc jeśli wywołam czyjeś imię, ten odkrzykuje: "Gotowy" i przechodzi na lewo. Jeśli ktoś z was źle się czuje, odkrzykuje: "Niedostępny" i przechodzi na prawo. Wasze,  żeby nie było. Zaczynajmy! Azzai?
 - Gotowa!
 - Paluku?
 - Gotowy!
 - Eloy?
 - Gotowy!
 - Asher?
 - Gotowy!
 - Rira?
 - Niedostępna!
 - Blue?
 - Gotowa!
 - Marvel?
 ~ Gotowy!
 - Hiro?
 - Gotowy!
 - Silvana?
 - Gotowa!
 - Stream?
 - Gotowa!
 - Behemot?
 - Gotowy!
 - Okey, w takim razie w porządku. Wszyscy którzy przeszli na lewo są pewni, że nic im nie dolega?
 - Tak jest!
 - Ufffffff, no i dobra. W takim razie smacznego! - Szczerzę się widząc, jak wilki z uśmiechem rzucają się na żarcie. Schodzę z podwyższenia i dreptam do Riry.
 - Rira? Chodź ze mną - mówię.
 - Dżej? Mogę iść z wami? - Asher pojawia się koło nas tak nagle.
 - Proszę, Jenna - mówi cicho Rira.
 - Okey, chodźcie. - Prowadzę ich do mojej tymczasowej siedziby, gdzie obmyłam waderze oczy i zmieniłam opatrunek. Wzrok jej się polepszył ale nadal musiała uważać. Dałam jej zioła, które zmniejszały opuchliznę, a potem wróciliśmy do uczty. Cieszyłam się, że Asher tak się zajmuje Rirą, przyda jej się.
 Siadam obok Vervady, która wpatruje się w Paluku gadającego ze Stream. Gdyby wzrok mógł zabijać, nasz kolorowy basior leżałby trupem i wykrwawiałby się bardzo, bardzo powoli. A Delta stałaby nad nim z uśmiechem i patrzyła, jakby umierał. Prycham, gdy ta wizja pojawia mi się w głowie.
 - Co? - pyta Ver.
 - Nic, po prostu... Zastanawiam się, czy nie przegięłam ostatnio... Wiesz.
 - A, tak... Wiem, ja też miałam problem żeby dojść do siebie, ale jak widzisz, jakoś mi się udało.
 - Tak, ale chyba poprawiłam ci nastrój tylko na chwilę, co?
 - Ech, to nie twoja wina. Ja po prostu nie rozumiem... W co on gra?
 - Wybacz Ver, ale tutaj ci nie pomogę. Znaczy, jak będziesz chciała się jakoś na nim odegrać to wiesz... - Szczerzę się diabolicznie.
 - Ależ Jenna, o co ty mnie w ogóle posądzasz?! - udaje oburzenie wadera, choć wiem, że się śmieje.
 - Hihihihihi, no nic. Idę coś zjeść, bo te sępy nic mi nie zostawią - żartuję i podchodzę do sterty mięsa.
                                                         *** Bardzo wcześnie rano ***
 Wraz ze wschodem słońca odzywają się te cholerne ptaszyska, więc nie ma wyboru, wstaję. Ale w sumie to dobrze, przynajmniej miałam darmowy budzik. No nic, trzeba zbierać te lenie i wyruszamy. Trzeba w końcu znaleźć Ikanę i resztę. Brakuje mi ich.
 Wychodzę z jaskini i idę prosto do Vervady.
 - Cześć śpiochu. Widzę, że ty też już gotowa? - witam się, bo wadera również już nie śpi.
 - Mhm. Te durne ptaszyska...
 - Ciebie też one obudziły? No popatrz... Dobra, chodźmy. Trzeba obudzić resztę - Uśmiecham się diabolicznie, na co Ver odpowiada tym samym. Obie wiemy, że ta pobudka nie będzie miła dla naszych "podopiecznych".
 - RUCHY, RUCHY ILE MOŻNA SPAĆ?! DZIEŃ DOBRY KOCHANA WATASZKO, WSTAJEMY, WSTAJEMY NIE OCIĄGAMY SIĘ. MUSIMY ZNALEŹĆ RESZTĘ! ZA PIĘĆ MINUT CHCĘ WAS WIDZIEĆ W RZĄDKU PRZY TYM POGIĘTYM DRZEWIE, ZROZUMIANO?! NO, TO JUŻ!!!!!!!!!!!!!!! - wydzieram się na wilki, to samo robi Vervada. Posyłam jej uśmiech niewiniątka i wracam do "cudnego budzenia".  Wilki jęczą, od kogoś nawet obrywam łapą w bok, ale szybko się to kończy, gdy taksuję wzrokiem leżące lub podnoszące się wilki.
 W końcu cały szereg stoi. Ospali, lekko wkurzeni i marudzący, ale zdeterminowani.
 - No witam, witam. Dobra wilczątka. Odlicz do 11, już! - krzyczy Ver. Wilki mówią swoje numerki, gdy wszystko się zgadza, ruszamy w góry uprzednio zacierając ślady swojego pobytu.
 Maszerujemy pół dnia. Słońce przygrzewa, wiatr wieje, liście szeleszczą, a wilki co jakiś czas pojękują i pytają, ile jeszcze. Behemot idzie niedaleko mnie i Ver oraz Azzai, kierując nas gdzie widział "być może" Ikanę. Jesteśmy zmęczeni, jasne ale jestem zbyt zdeterminowana, by robić im teraz przerwę zwłaszcza, że jesteśmy dopiero w połowie drogi. Nie wiem, jak długo wytrzymają, ale powiedziałam im, że nie bedziemy robić postoju dopóki faktycznie ktoś nie padnie na pysk.
 Najgorzej mają nowi. Nie przywykli do takiej wędrówki ale sobie radzą. Jakoś.
<Kto teraz? Też was kocham :P >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz