sobota, 11 kwietnia 2015

Od John'a (CD Azzai): Każdy ma coś za uszami...

Przez moment poczułem, jak przez moje ciało przebiega prąd. Ustąpiło to jednak równie szybko co wszelkie magiczne ataki, jakie mnie w życiu spotkały.
~ Chyba nie dasz jej się wykończyć? ~ usłyszałem zjadliwy głos Mefistofelesa.
Chciałbyś, pomyślałem i zerwałem się na nogi. Wadera nie spodziewała się, że tak szybko się pozbieram. Zamachnąłem się w odwecie łapą. Wilczyca odskoczyła o sekundy za późno – srebrny pazur zostawił jej rozcięcie na łuku brwiowym. Zatoczyła się wpadając na pień drzewa. Szybko rzuciłem w jej stronę nóż. W ostatniej chwili odsunęła się na bok i ze zdziwieniem zauważyła drgającą jeszcze klingę wbitą obok jej głowy. Tym razem to ona zaatakowała. Wadera doskoczyła mnie w jednym momencie znowu próbując porazić swoją klątwą. Chwyciłem ją za łapę i rzuciłem:
- Reverse!
Zaklęcie „odwróć” już nie jeden raz uratowało mi skórę. Odwracało atak przeciwko właścicielowi. Wilczyca potraktowała się sporą dawką własnego „leku”. Upadła na ziemię, lekko sparaliżowana. Wyciągnąłem nóż z pnia drzewa i już miałem wykończyć przeklętą gdy nagle przez moją głowę przeciął straszliwy ból. Upuściłem broń.
~ Nie tak szybko! ~ powiedział mój pracodawca. ~ Nie kazałem ci jej zabijać!
- To czemu nie powiedziałeś mi tego wcześniej?! – warknąłem.
~ Tak było zabawniej. Dawno nie walczyłeś z żadnym przeklętym. To nie strzyga, wampir ani viper, a ty dałeś się tak zaskoczyć. Wyszedłeś z wprawy.
Ból ustąpił. Odetchnąłem głęboko, jakbym spędził kilka minut pod wodą.
- Co mam zrobić? – spytałem bez emocji.
~ Zostaw ją. Jej wataha zaraz tuta będzie. Z kilkunastoma przeklętymi sobie nie poradzisz w ogóle.
Spojrzałem jeszcze na dalej sparaliżowaną waderę. Zakląłem w myślach, schowałem srebrny nóż i pobiegłem w las.

Czyli nie myliłem się. Miałem do czynienia ze sporą grupą przeklętych, którzy jakimś cudem nie napatoczyli się Mefistofelesowi pod nogi. Musiałem przyznać diabłu rację. Dałem się zaskoczyć tym atakiem. Mogłem to przewidzieć. Jeszcze jakieś dwa dni temu rozpłatałem gardło strzydze, a jedna wadera mnie uziemiła. Chole*a jasna. Pięćdziesiąt lat służby i nadal popełniam takie same błędy.
Nadal jednak nie zmieniłem zdania co do swojego celu. Przecież zupełnie dobre wilki w ogóle nie istnieją. Nawet szczeniak traci swoją niewinność po skończeniu roku, bo przeważnie wtedy zaczyna stawiać rodzicom opór, dokuczać rodzeństwu i bić się z kolegami. Każdy ma coś za uszami, jak to się mówiło przynajmniej w czasach mojego dzieciństwa. Nie ma dobrych i złych. Są tylko źli i potwory (w przenośni i dosłownie). O przeklętych już nie wspominając.
Ja też jestem przeklętym. Też jestem potworem. Też zabijam podobnych sobie. Różnica polega na tym, że ja umiem się do tego przyznać sam przed sobą.
Jak się okazało w tych okolicach nietrudno natknąć się na przeklęte wilki.
Idąc przez las do moich uszu docierały odgłosy kroków. Parę razy odwracałem głowę do tyłu. Za każdym razem cichły. Początkowo myślałem, że wyobraźnia płata mi figle. Później uznałem, że to jakiś zwierzaczek pokroju zająca. Ale kroki nie były spontaniczne, tylko miarowe. I co najważniejsze: zmierzały w moim kierunku, a przynajamniej w tym samym co ja. Przyznam, śledzący mnie wilk jest wyćwiczony w skradaniu. Gdybym nie był tym, czym jestem, pewnie nie zauważyłbym nikogo.
Niefortunnie dla właściciela łap, zza mnie zawiał wiatr przynosząc woń kogoś obcego. Wadery.
Zatrzymałem się. Kroki również ucichły. Przez chwilę stałem nieruchomo, testując cierpliwość wilczycy. W końcu się odezwałem:
- Wyjdziesz z tych chaszczy, czy dalej bawimy się w „Czerwone-zielone”?
Przez parę minut panowała cisza. W końcu usłyszałem ruch rozsuwanych krzewów. Odwróciłem się. Na szlak wyszła wadera o ciemnym futrze i czerwonych oczach. Już teraz mogłem przewidzieć, że nie będzie to nudna rozmowa.
Będzie ciekawie, nie ma co.

Lua? Obiecałem opo :>

2 komentarze: