wtorek, 7 kwietnia 2015

Od Blue (C.D Behemota): Astma

Czasami zdarza nam się zapominać wielu rzeczy. Nie mówię tylko o przedmiotach. Z głowy wylatują nam imiona, nazwy, sny lub wspomnienia (albo, w moim przypadku- dobre maniery). Nie pamiętam chwili, w której spadałam w przepaść. Pamiętam natomiast paniczny strach, jaki mnie ogarnął, gdy wisiałam w powietrzu. W jednym momencie nie chcesz umrzeć, a w drugim, kiedy wiesz, że musisz pożegnać się z życiem czujesz, że jesteś na to gotów. JA jednak nie byłam całkowicie gotowa naśmieć. Pamiętam, że kiedy spadałam, mój organizm nadal chciał walczyć. W momencie, kiedy był całkowicie obezwładniony. Jednak, gdy ja nie mogłam sobie pomóc, zrobił to ktoś inny. Nigdy tego nie zapomnę. Nawet jeśli inne wspomnienia będą mnie opuszczać, pozostanie garstka, którym nigdy nie pozwolę odejść.
-Blue!- słyszę głos delty. Zarówno Ver, jak i Jenna na czas podróży są naszymi przywódcami, więc to, że Vervada krzyknęła pierwsza aż tak mnie nie dziwi.
-Jesteś cała?! Wszystko w porządku?- Ver pochyla się nad leżącą mną, abym mogła ją lepiej słyszeć. Jednak to co mówi do mnie delta jest tak odległe, że nie dociera do mojej głowy.
Wpatruję się w wilka, który jako jeden z nielicznych, nie krzyczy. Nie pamiętam jak znalazłam się z powrotem na ziemi. Chociaż bardzo chciałabym wiedzieć dzięki komu jeszcze żyję.
„Och, przecież wiesz.”- odzywa się jakaś cząstka mnie. Ten element, który nigdy nie śpi- „serce”.
Patrzę na Behemota z wdzięcznością, jaką nie obdarzyłam jeszcze nikogo w życiu. Moje usta układają się w krótkie „dziękuję”.
Ale mój głos nie.
Nie potrafię wydobyć z siebie ani słowa. Ale myślę, że wilk domyśla się co chcę mu powiedzieć. Dostrzegam jak kiwa głową. Szkoda, że nie widzę niczego więcej. Świat jaki mam przed sobą, zaczyna się zamazywać. Słyszę pytania delty. Oraz wilki krzyczące moje imię: Blue! Blue! Blue!!! Jedno z nich przykuwa moją uwagę. Tylko jedno „Niebieska” dociera do mojego „serca”, a ono przekazuje to umysłowi. Głos należy do wadery. Znam ją aż za dobrze.
Po chwili mą głowę otacza morze niebieskich włosów. Mam nad sobą pysk czarnej wadery- jednej z niewielu osób, które coś dla mnie znaczą.
-Blue…- głos Riry lekko się załamuje. Czuję jak wadera mnie obejmuje.
-Pierwszy…- odzywam się powoli. Kilka par oczy zwraca się w moją stronę, ale ja patrzę tylko i wyłącznie na Rirę i powoli kończę.- Nigdy wcze… śniej nikt. Mnie nie… nie przytulał. Dzię… ku… ję.- mówię w końcu. Rira znów mnie mocno ściska, tak jakbym zaraz miała odlecieć i już nigdy nie wrócić. Jednak tym razem jej włosy nie przykrywają mi oczu. Wpatruje się w wilki dookoła. Im dłużej skupiam swój wzrok, tym świat robi się coraz wyraźniejszy.
Mój wzrok, całkowicie wbrew woli, znów pada na Behemota. Zaskakuje mnie to, co dostrzegam w jego oczach. Współczucie, ulga, zmęczenie i… troska? Czuję, że mogłabym tak obserwować cały dzień. Jednak, gdy basior zdaje sobie sprawę z tego, że na niego patrzę, szybko odwraca wzrok. I powrotem zakłada maskę.
Nagle czuję ból w klatce piersiowej. Jakby ktoś przeszyłby mi serce ostrzem. Albo je podpalił. Ciężko mi oddychać i z trudem walczę o to by wyłapać tlen. Każdy wdech i wydech boli coraz bardziej i bardziej. Kiedy zaczynam kaszleć, robię co w mojej mocy, aby podeprzeć się łapami i usiąść. Rira i Asher pomagają mi oprzeć się o ścianę góry.
-Dzię…- zaczynam, jednak brakuje mi powietrza, by skończyć. Znów zaczynam kaszleć i się dusić. Słyszę jak Vervada woła Jennę. Akolitka podbiega do mnie. Staje obok Riry i szybko taksuje mnie wzrokiem. Zamykam oczy z nadzieją, że może trochę się uspokoję.
-Astma.- mruczy akolita pod nosem, a potem powtarza to samo Vervadzie. Zaczyna cos tłumaczyć, ale docierają do mnie tylko pojedyncze słowa. Chcę otworzyć z powrotem oczy, ale nie mogę.

***

Pierwsze co czuję to to, że mogę oddychać. Powoli wdycham i wydycham powietrze, starając się uspokoić. Kiedy przestaje się trząść, otwieram oczy. Znajduję się w malutkiej jaskini. Albo skalnej norze, która pomieściłaby zaledwie 4 dorosłe wilki. Nie przypominam sobie, byśmy się gdzieś zatrzymywali. Pamiętam jedynie jak straciłam przytomność, oparta o skalną ścianę. Ktoś zatem musiał mnie zanieść. Ktoś…
„… jeśli zemdlejesz, ja cię nieść nie będę…”- przypomina mi się co powiedziałam Behemot’ owi. Tak naprawdę wcale tak nie myślałam, ale chciałam… ach! Sama nie wiem co chciałam wtedy osiągnąć.
-Blue, obudziłaś się!- dopiero teraz dostrzegam leżąca obok Rirę. Wilczyca wtula się we mnie jak szczeniak.
-Już dobrze.- mówię, chociaż to ja prawie nie straciłam dziś życia.
-Nawet nie wiesz jak bardzo się martwiłam. To wszystko działo się tak szybko. Spadł deszcz, poślizgnęłaś się na skale. Dobrze, że Behemot cię złapał…
„Wiedziałam, że to on!”- odezwało się moje wewnętrzne ja.
-A potem ten twój dziwny atak. Co się wtedy stało?- spytała się, kiedy skończyła opowiadać.
-Ja… jestem chora. To taka dziwna przy… padłość. Zdarza się gdy się boję lub stresuję.- tłumaczę niedbale. Rozglądam się po jaskini. Nie ma tu nikogo, prócz nas.
-Nie ma z Tobą Asher’ a?- jest to raczej stwierdzenie, ale Rira i tak odpowiada.
-Wszyscy są na zewnątrz. Na szczęście znaleźliśmy to miejsce, bo inaczej mielibyśmy niemałe problemy.
-Domyślam się.
-Asher rozmawia z Jenną. To ona poznała tą twoją…
-Astma.- dodaję.
-Właśnie!- Rira kiwa głową.- Tak ją nazwała. Marvel wytłumaczył na czym to polega. Powinnaś teraz odpoczywać. I niczym się nie stresować.- patrzę na Rirę błagalnie.
-Niby jak?- kiwam głową w stronę wyjścia. Wadera zrozumiała. Jesteśmy w trakcie niebezpiecznej podróży. Musimy martwić się nie tylko o siebie, ale i o innych.
„… ani nie będę się tobą opiekować.”- słyszę swój własny głos. Kręcę głową. Mam wyrzuty sumienia, że tak odezwałam się do Behemota. Ale teraz już tego nie cofnę.
Wpatrujemy się z Rirą w wyjście z norki. Znajdujemy się jakieś 1,5 metra od niego. Widzę stąd Jennę. Tak jak powiedziała Rira, rozmawia teraz z Asher’ em. Oraz z…
-Nowy pytał się Jenny jak się czujesz. Przed chwilą, kiedy jeszcze spałaś.- tłumaczy mi Rira. Odwracam się, by móc na nią spojrzeć. Wadera szturcha mnie w ramię i uśmiecha się promiennie. Marszczę brwi.
-I z czego jesteś taka dumna, co?
-A nie, nic, nic.- odpowiada wymijająco. Widzę jednak, że powstrzymuje się od śmiechu lub jakieś uwagi. Jednej z tych, co mówią: Ha! A nie mówiłam!
Wzdycham, potrząsając głową z niedowierzaniem. Uśmiecham się, wydobywając z siebie: heh.
-Bardzo dojrzale.- stwierdzam. Wilczyca nie wytrzymuje i zaczyna się śmiać.
-Dobra, to ja idę powiedzieć Jennie, że już ci lepiej.- oświadcza, podnosząc się z ziemi. Kiedy wychodzi z norki, posyła mi pełen zadowolenia uśmiech, odsłaniając białe kły. Wywracam oczami, udając oburzoną. Kiedy zostaję sama, próbuję się podnieść. Jednak kiedy unoszę łapy, czuję przeszywający ból w okolicach karku. Zaciskam pysk, aby nie krzyknąć. Tak naprawdę nie czuję się dobrze, ale co miałam powiedzieć? Nie chcę aby z mojego powodu opóźniano podróż. I tak przysporzyłam watasze wielu kłopotów. Nie chcę abyśmy mieli teraz czekać aż mi się polepszy. Będę iść z resztą i wytrzymam, aż nie zostanie nas noc i nie będziemy musieli się zatrzymać. Skoro inni mogą maszerować, ja też dam radę.
Słyszę czyjeś kroki. Odwracam się i widzę Jennę. Akolitka podchodzi do mnie.
-Jak tam?- pyta się.
-Nie najgorzej.- kłamię.- Mogę już oddychać.
-Czemu wcześniej nie mówiłaś? Mam na myśli astmę.
-Nie sądziłam, że to aż tak ważne.
-Choroba, która sprawia, że nie możesz oddychać wydaje się dość istotna.- mówi ironicznie Akolitka. Uśmiecham się ponuro. Jedyna znana mi wilczycą, do której ironia i sarkazm pasuje bardziej niż do mnie, jest właśnie Jenna. Czasem odnoszę wrażenie, że używa ironii częściej, niż zwykłych szczerych zwrotów. W dodatku diaboliczny uśmiech, przyklejony do jej twarzy, tylko podkreśla jej charakter.
-Wiem, wybaczcie za kłopot. Jak długo leżałam?
-niecałe 2 godziny.
-Aż tyle?!
-Spokojnie, to nie aż tak długo. Z resztą, niektóre wilki są ci za to wdzięczne. Nawet nie masz pojęcia jak szybko położyli się zmęczeni.
-Dzięki.- mruczę.- Miło wiedzieć, że do czegoś się przydałam. Ale jak skończycie postój, mogę ruszać z wami. – Jenna patrzy na mnie podejrzliwie.
-Na pewno?- kiwam głową.- No dobrze. Pamiętaj tylko, że…
-Jenna!- ktoś, chyba Ver, woła naszą akolitkę. Ta wstaje i kieruje się w stronę wyjścia.
-Sorry.- rzuca i wybiega. Obserwuję chwilę jak biegnie, a potem zamykam oczy. Mój spokój nie trwa długo, bo znów słyszę kroki. Jestem pewna, że to Jenna, więc z marszu chcę powiedzieć, że nic się nie stało. Jednak, gdy otwieram oczy widzę… Behemota! Wilk podchodzi i siada obok. Nic nie mówi. Czuję jak serce, z niewiadomego powodu, zaczyna bić mi szybciej. Podnoszę wzrok na siedzącego obok Behemota. Kiedy go widzę, przypomina mi się to, co stało się podczas burzy. Kidy spadałam z urwiska, Behemot chwycił mnie za kark. Dlatego tak bardzo boli. Dlatego jeszcze żyję. Przypomina mi się co czułam, kiedy spadałam w przepaść. Mój organizm dalej chciał walczyć, a ja nie wiedziałam dlaczego. Po prostu, nie chciałam tego wszystkiego stracić. Niczego… nikogo.

Behemot? Co powiesz :3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz