wtorek, 7 kwietnia 2015

Od Behemota (CD. Blue): Kto czai się pod maską?

Gdy odsunąłem się od oszołomionej, lecz wdzięcznej mi, Blue, nagle wokół niej utworzyło się koło zatroskanych wilków. Westchnąłem, bardziej ze zmęczenia i ulgi. Ta wadera, jak każdy inny wilk trochę waży, a moja szyja nie jest przyzwyczajona do takiego obciążenia. Podejrzewam, że jej skóra na karku również.
Po krótkiej chwili słychać płacz tej czarno-niebieskiej wilczycy. Inni nareszcie odsuwają się na tyle, iż mogę zobaczyć że przytula ona w zabójczo mocnym uścisku Blue. Nie uśmiecham się, lecz wyraz mojego pyska zdecydowanie łagodnieje, a oczy przybierają nieznaną wcześniej wesołość. Patrzę się na wadery z lekkim uśmiechem, który zdołał ujrzeć światło dzienne.
Jednak gdy wilczyca kieruje na mnie swoją uwagę, wbrew własnej woli powraca obojętna mina. Jak na zawołanie Blue poruszyła się niespokojnie i zaczęła kaszleć. Patrzę na nią z niepokojem. Zrobiłem pierwszy krok przed siebie, z zamiarem pomocy, lecz dwa wilki były szybsze. Podchwyciły waderę i pomogły się jej oprzeć o kamienną ścianę. Nagle ktoś woła Jennę. Ta podbiega i zaczyna uważnie przypatrywać się duszącej się wilczycy. Wydaje diagnozę, a sekundę później widzę, jak Blue zamyka oczy, tym samym tracąc przytomność.
– Trzeba ją stąd zabrać. – słyszę stwierdzenie gammy. Vervada kiwa głową z zaciętą miną. Odwraca wzrok i omiata wszystkich wzrokiem, zapewne szukając ochotnika do dźwigania poszkodowanej. Bez namysłu przeciskam się przez wilki, starając się trzymać z daleka krawędzi i podchodzę do delty. Rzucam: „Ja to zrobię”, ignoruję zaskoczone spojrzenia innych i biorę bezwładne ciało na grzbiet. Próbuję się przyzwyczaić do ciężaru i już po chwili idziemy tak, jak szliśmy przed deszczem. Słońce zaczynało powoli wychodzić zza ciemnych chmur. W powietrzu unosi się charakterystyczny, przyjemny zapach, a ciepłe promienie zabrały się do ogrzewania mokrych futer. Na szczęście z biegiem czasu ścieżka zaczyna się rozszerzać, przez co nie idziemy już tak ściśnięci.
Wracam myślami do właściciela ciała na moich plecach. To zaskakujące, jak szybko zareagowałem. Nie tylko na pochwycenie spadającej Blue, ale także na wyrwanie się na stanowisko „transportu”. Cóż, chyba jest tak, że zaczynasz się troszczyć o kogoś, komu uratowałeś życie. Myślisz: „O, on/ona (zakreślić właściwe) prawie nie zginęła, muszę pilnować, by mu/jej nic się nie stało”. Zapewne tak to działa. Blue jest pierwszą istotą, której pomogłem. To dla mnie nowe doświadczenie…
Z moich rozmyślań wyrwało mnie łaskotanie w okolicach szyi. Przekręciłem łeb jak tylko mogłem, by zobaczyć, co jest sprawcą tajemniczych „gilgotek”, a przed moimi oczami ukazał się pysk wadery, który teraz oparł się na moim barku. Na ten widok ponownie łagodny uśmieszek przemknął po mojej twarzy. Przypomniałem sobie, co mówiła. „Źle mnie mieć za przyjaciela...”. Zastanawiają mnie te słowa. Było widać więź między tą niebiesko-włosą waderą, a Blue. I chyba nie było tak źle, prawda? Poza tym, teraz wygląda tak bezbronnie i niewinnie. Jej równy i płytki oddech oraz spokojne oczy ukryte pod powiekami wcale nie wykazują oznak zła, czy brutalnego usposobienia.
Stanąłem na chwilę, by poprawić ją sobie na grzbiecie, po czym znowu ruszyłem, doganiając resztę…
***
Po krótkim czasie ponownie znaleźliśmy wgłębienie w skale, tworzącą małą grotę. Była mniejszych rozmiarów niż ta, na którą natknęliśmy się w czasie wspinaczki na szczyt, lecz wystarczyła, by pomieścić Blue. Wszedłem z Vervadą do jaskini i przechyliłem się lekko w bok, by móc zsunąć z siebie ciało wilczycy. Skinąłem łbem w stronę delty i wyszedłem. Ścieżka była na tyle szeroka, że można było się na niej swobodnie położyć. Tak więc zrobiłem. Minąłem większość wilków i osunąłem się na ziemię. Byłem zmęczony po tym wszystkim, a sen dobrze mi zrobi. Tak więc, zamknąłem oczy, by móc oddać się błogiej lekkości, lecz ta nie nastawała. Mój odpoczynek zakłócały myśli, które pętały się w mojej głowie w nieładzie. Co chwilę poruszałem się niespokojnie, w poszukiwaniu lepszej pozycji… Brzuch, prawy bok, plecy, lewy bok, brzuch… Na usta cisnęły się słowa pretensji: „Dlaczego nie ma więcej stron?!”.
Leżałem tak już długą chwilę. Nie mogąc zasnąć oceniałem estetyczność kamieni przed moim nosem, który, tak samo jak cały łeb, leżał bezwładnie na ziemi. Próbowałem wytrzymać oślepiające spojrzenie słońca, by zaraz potem odwrócić wzrok i ujrzeć fioletowe plamki przed oczami. Obserwowałem inne wilki siedzące same, bądź rozmawiające ze swoimi towarzyszami. Widać, iż cieszą się z tej przerwy. Lecz co to za uciecha, gdy się wie, że ten odpoczynek był kosztem zdrowia jednego z nas?
Wypuściłem ze świstem powietrze. Mozolnie wstałem i skierowałem się w stronę groty, przed którą stoi Jenna oraz ta niebiesko-włosa.
– Jak miewa się Blue? – zapytałem, gdy byłem na takiej odległości, by mogły mnie usłyszeć.
– Och, to ty jesteś Behemot? – dopadła mnie wadera – Nazywam się Rira! – zawołała radośnie
– Wybacz, ale czy mógłbym usłyszeć odpowiedź na me pytanie? – powiedziałem bardziej stanowczo.
– Blue jeszcze śpi… – zerknęła ze smutkiem w stronę wejścia.
– Jest nieprzytomna – poprawiła ją Jenna. – Ale powinna za niedługo się ocknąć – oznajmiła, gdy Rira patrzyła na nią nienawistnym wzrokiem. Skinąłem głową i odwróciłem się, w celu powrócenia na swoje miejsce. Usiadłem, jednak tym razem bliżej wgłębienia, w którym przebywała wadera. Nie kładłem się, lecz oparłem grzbietem o skałę za mną, dalej obserwując wejście do miejsca, w którym przebywa wadera.
Westchnąłem i zdałem sobie sprawę z tego, co się właśnie ze mną dzieje. Czy straciłem jakiekolwiek resztki mojego kamiennego serca, które od dzieciństwa z takim zapałem hodowałem? Cóż, nie trudno jest posiadać taką rzecz, gdy wychowało się w rodzinie, lekko mówiąc, makiawelistów. Sam stałem się jednym z nich. Moja twarda skóra starała się nie przepuszczać żadnych sił z zewnątrz, odkąd tylko pamiętam. W sumie, gdy teraz zbiorę wszystkie swoje myśli, to nawet jeżeli bym chciał, zduszono by ten pomysł już w samym zarodku. Ta wadera w jakiś sposób oddziałuje na moje zachowanie, lecz nie jestem pewien z czego to wynika...
Nagle zauważyłem brak wilczyc pilnujących groty, czyli Riry i Jenny. Podniosłem pytająco jedną brew i wstałem, prostując stawy w łapach. Po chwili niebiesko-włosa wybiegła z jaskini i kierowała się najwidoczniej w moją stronę. Zatrzymała się przed moją klatką piersiową i powiedziała wesoło.
– Blue się obudziła – oznajmiła i poruszyła znacząco brwiami. Nieco się skrzywiłem i wyminąłem ją. Zanim odszedłem, usłyszałem za sobą:
– Ruszaj na podbój! Pewnie nie wrócisz z niego cały, ale myślami jestem z Tobą! – zawołała sztucznym okrzykiem wojennym. Przewróciłem oczami i wznowiłem swój marsz. Ona zapewne bierze wszystko za bardzo lekceważąco. Mam nadzieję, że nie muszę jej przypominać że jej droga przyjaciółka omal nie zginęła…
Wkroczyłem do małej jaskini i bez słowa usiadłem obok szarawo-niebieskiej wadery. Gapiłem się na wejście, kiedy w końcu oprzytomniałem pod wpływem głosu Blue:
– Dziękuję – wychrypiała. Podejrzewam, że samo brzmienie jej tonu ją zdziwiło.
– Mam nadzieję, że Twój kark nie jest w złym stanie? – zapytałem, gdy na jej słowa odpowiedziałem tradycyjnym skinieniem łba.
– Ta rana to pikuś w porównaniu do tego, co by się ze mną stało po roztrzaskaniu o głazy. – odpowiedziała, lekko się uśmiechając. Widać, próbowała rozluźnić atmosferę. Problem w tym, iż ja w ogóle nie czułem że jest napięta. Westchnąłem i skierowałem swój wzrok na waderę.
– Wiem, iż może to być dla Ciebie nieprzyjemny temat, jednak pragnę wiedzieć, dlaczego wtedy straciłaś przytomność?
– Och, to… To nie było nic takiego – odpowiada wymijająco.
– Śmiem twierdzić, iż to wyglądało dość poważnie, a co wydaje się poważne, zwykle takie jest. Oczywiście w przypadku chorób. – stwierdziłem, niezdrowo naciskają na Blue, by wydobyć z niej informację.
– Lekka astma, nic więcej. – rzuciła niedbale.
– Zapewne astmę można wyleczyć… Odpowiednimi ziołami. – odparłem patrząc skupionym wzrokiem przed siebie, próbując sobie przypomnieć nauki, które po części również studiowałem.
– Serio? – zapytała, jakby z niedowierzaniem.
– Mam irytujący zwyczaj zapominania ważnych informacji, lecz o ile pamięć mnie nie myli, był to napar z mięty. Oraz odpowiednie ćwiczenia oddechu… Lecz zapewne gamma już jest tego świadoma. – powiedziałem. Wadera wymruczała krótkie: „Yhm” i pokiwała łbem. Po długiej chwili ciszy poruszyła się, usiłując wstać. Jednak szybko zrezygnowała z tego pomysłu, czując ból spowodowany raną wywołaną przeze mnie.
– Bardzo mi przykro, iż Cię niepożądanie okaleczyłem. – odparłem z nieukrywaną troską w głosie…

Blue?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz