środa, 29 kwietnia 2015

Od Behemota (CD. Johna, Blue): Wróg w pobliżu

Po moim pomyśle, Vervada patrzyła na mnie chwilę, po czym przeniosła wzrok na Jennę. Skinęła twardo głową, dając jej jakiś niezrozumiały dla mnie znak i odezwała się, tym razem kierując swoje słowa do mej osoby.
– Możemy iść wzdłuż rzeki. To dobra koncepcja – oznajmiła, gdy jej gałki oczne mierzyły mnie nie do końca zrozumiałym spojrzeniem. Skinąłem łbem i nie czekając na resztę, ruszyłem. Po chwili dogoniła mnie reszta watahy. A raczej tego, co z niej zostało po oddaleniu się wielu członków.
Nie musieliśmy długo czekać, a nasze uszy podrażnił dźwięk szumu pluskającej wody. Musieliśmy jeszcze przejść przez dość gęste zarośla i już byliśmy w przysłowiowym domu. Na przód wysunęła się delta, a za nią gamma. Całe stado podążyło za tą dwójką, a ja postanowiłem iść na końcu, w razie gdybym kogoś zobaczył. Inne wilki od razu zaczęły rozmawiać podniesionymi głosami, by przebić się przez szum biegnącej niedaleko rzeki. Jak można by było się spodziewać, natężenie hałasu jeszcze bardziej się zwiększyło, przez co mój pysk wykrzywił się w grymasie. Nie lubię zatłoczonych i głośnych miejsc, dlatego też nie za bardzo sprzyjały mi tutejsze warunki do nadsłuchiwania żywych zgub. Westchnąłem, zdając sobie sprawę z mojego braku mocy do zrobienia czegokolwiek i mimowolnie zacząłem iść wolniej.
Stado przedzierało się przez gęstwinę w miarę szybko, a że znajdowałem się na samym końcu, miałem już drogę wolną i pozbawioną zbędnych przeszkód.
Pomimo dźwięków, które otaczały mnie ze wszystkich stron, zdołałem wyłapać głos wilka. Nie należał on do członka watahy, jednak ciekawość kazała mi zawrócić i znaleźć właściciela owego głosu. Stanąłem więc w miejscu, czekając na kolejną falę dźwiękową, która wskaże mi odpowiedni kierunek. Po krótkiej chwili, moje uszy ponownie wyłapały skrawek rozmowy (jak się okazało) dwóch postaci. Z niewyraźnego szumu, ułożyłem słowo „Helsing”. Nie wiem, co ono mogło oznaczać w t y m języku, ale zgadywałem, że jest ono jakąś nazwą, najprawdopodobniej tego wilka.
Obróciłem łeb w stronę ścieżki, na której powinna się znajdować mała grupa wilków, lecz jej tam nie było. A więc musieli już pójść. W takim razie już bez ogródek, skierowałem się w stronę tajemniczego głosu.
– Ta bitwa z kanibalami miała się zakończyć zupełnie inaczej. Nie mogę sobie z tymi przeklętymi poradzić. pożygać się można. – Usłyszałem zdanie wypowiedziane przez bardziej melodyjny i kobiecy ton. Nim jednak zdołałem się wychylić, by sprawdzić, kto r z e c z y w i ś c i e uczestniczy w tym dialogu, umysł podpowiedział mi, że mogę zostać zdemaskowany. Szybko i bezszelestnie padłem na ziemię, będąc zasłoniętym przez chaszcze, od których tutaj się wręcz roiło. Uspokoiłem oddech i bijące serce najszybciej jak się da i po raz kolejny starałem się przysłuchać rozmowie…
- Zaprowadzę cię do nich, a ty zrobisz z nimi porządek… – powiedział ten sam głos.
– Hola! Nie jestem TWOIM sługą. Męcz sobie ich sama. Poza tym nie widzę absolutnie żadnej przyjemności w zabijaniu wilków.
Spróbowałem wysilić jak najbardziej swoje myślenie logiczne i dydaktyczne, i dojść do odpowiednich wniosków. Po pierwsze, wyraz „Helsing” jest jak najbardziej rzeczownikiem rodzaju męskiego i najprawdopodobniej nazywa tego basiora. Po drugie, ta wilczyca wyraźnie zwraca się do niego z lekceważeniem, co nie podoba się mu nie podoba. Jego wrogi ton na to wskazuje. On powiedział coś w stylu: „Nie jestem TWOIM sługą”. Nie podkreślił słowa „sługa”, lecz „Twoim”, co wskazuje na to, iż już komuś służy. Ciekawe… Ale zaniepokoiło mnie jego ostatnie wypowiedź brzmiąca: „Nie widzę żadnej przyjemności w zabijaniu wilków”. Więc zabija co innego, tak? Ale sposób wypowiedzenia i tonu głosu, wskazuje na to, że byłby zdolny do morderstwa nawet swojego pobratymca. Te „usługi” widocznie wiążą się z zatapianiem kłów i pazurów w gardła innych istot. Co to za istoty? Dlaczego je zabija? Co ta wadera ma do Przeklętych? Czy maczała palce w tym ataku kanibalów, o którym mi opowiadano i najważniejsze: kto jest jego szefem? Na te pytania musiałem znaleźć odpowiedź. Ale na razie, postanowiłem wrócić do stada, jak najszybciej znaleźć resztę i ich stąd ewakuować.
– I ja dobrze o tym wiem, skarbie… – Gdy wilczyca wypowiadała te słowa, ja zacząłem powoli cofać się w stronę ścieżki i ziemi, na której nie ma zbyt wielu h a ł a s u j ą c y c h przeszkód.
– NIE NAZYWAJ MNIE TAK! – odwarknął basior. Dla kogokolwiek pracuje, ta wadera najprawdopodobniej jest krewną nieznanego „szefa” wilka. Widać, że działa mu na nerwy, lecz nic nie może z tym zrobić, ponieważ jest wyżej postawiona. Co więcej, wilczyca czerpie z tego przyjemność i nie zwraca uwagi na jego wrogi głos. Po raz kolejny powtórzę: ciekawe…
– Och, po prostu idźże tam do cholery i… – przerwała, ponieważ w tym samym momencie, moja łapa natrafiła na średniej wielkości kamyk, który pchnięty przeze mnie, poturlał się w bok na tyle głośno, by wadera to usłyszała. Przekląłem pod nosem, ale postanowiłem się ujawnić, bowiem gdybym zaczął uciekać, z pewnością jeden z nich zacząłby mnie gonić, co nikomu nie wyszłoby na dobre. Westchnąłem i dumnie podniosłem łeb, jednocześnie wychodząc z zarośli.
Moim oczom ukazał się postawny basior, z kowbojskim kapeluszem i apaszką zawiązaną na szyi. Plamy oraz charakterystyczne ubarwienie jego futra wskazywały na to, że nie jest on z tych stron. Więc przybył tutaj z daleka, hmm?
O dziwo, nie natrafiłem na sylwetkę owej wadery. Zdziwiłem się nieco, lecz nie dałem tego po sobie poznać. Są trzy możliwości, Pierwsza – wilczyca potrafi wyjątkowo szybko i bezszelestnie zwiać, druga – mogło jej wcale tu nie być, trzecia – posiada jakąś magiczną moc znikania, bądź teleportacji. To nie jest jeszcze ustalone. Jeszcze.
Ponownie zmierzyłem obcego basiora. Posiadał wiele sztyletów przytwierdzonych do łap, więc niemądrym byłoby się z nim pojedynkować. Jeśli okaże się, iż on ma inne zdanie, mogę jedynie uciekać. Te narzędzia pewnie dość dużo ważą, szczególnie w takiej ilości, a ja mam to szczęście, że nie ma na mnie nawet małej grudy ziemi. Odchrząknąłem, przygotowując swoje struny głosowe do odezwania się i popatrzyłem w jego pełne wrogości i ostrożności oczy.
– Witam. Niechcący usłyszałem skrawek Twojej wypowiedzi i muszę oznajmić, że niestety nie pozwolę na jakiekolwiek wrogie działania przeciwko tutejszej watahy. Przykro mi – powiedziałem pewnie. Basior uniósł jedną brew do góry, zapewne zdezorientowany moją bezpośrednością, akcentem i językiem. Uznałem jednak, że On nie wygląda na takiego głupiego i może łatwo oraz szybko się domyślić, że słyszałem jego rozmowę. Wyłożyłem więc kawę na ławę.
Basior zmierzył mnie świdrującym spojrzeniem i otworzył pysk w celu rzucenia jakimś obraźliwym stwierdzeniem, lecz w tej samej chwili, przerwała nam postać wychodząca z zarośli. Była to Blue. Co ona tu robiła, nie miałem pojęcia. Czyż nie została na górze? Ale to w chwili obecnej nie jest ważne. Najpierw jej wzrok natrafił na wilka, który wyraźnie był niezadowolony z jej obecność. Następnie spojrzała na mnie i zrobiła zaskoczoną minę.
Zastanawiałem się, czy z racji tego, iż wiem, co planuje ten basior, czy gdy dowie się, że ona mnie zna, jest w stanie wyrządzić jej jakąś krzywdę? Najlepszym byłoby nie zdradzanie swoich imion i więzi, jakie nas łączą. Nawet, jeśli są to kontakty negatywne. Niestety, moje zamierzenia szybko prysły, gdy Blue wypowiedziała jedno, dobitne słowo:
– Behemot? – zapytała.
– Kim jesteś? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie, starając się jeszcze uratować sytuację. Wadera spojrzała na mnie zdezorientowana, wyraźnie nie wiedząc co o tym wszystkim sądzić. Ja z kolei, nie zamierzałem się poddać w swoim postanowieniu i ciągnąć to dalej…

Blue? John?

1 komentarz:

  1. Postaram się jutro napisać dokończenie. Oczywiście jeśli najdzie mnie wena ;)

    ~Blue

    OdpowiedzUsuń