piątek, 17 kwietnia 2015

Od Behemota (CD. Blue): Przemyślanie swoich zachowań – czy ono da jakiś skutek?

Jak porażony prądem, nagle stanąłem w miejscu.
– Rusz się! – ponagliła mnie Blue. Słyszałem bardzo wyraźnie jej słowa, lecz ku jej jawnemu zdziwieniu, nie drgnąłem.
– Nie – odparłem. Wadera popatrzyłam na mnie jak na szaleńca.
– Azzai spadła z przepaści! Nie interesuje cię to?! – zawołała, starając się przekrzyczeć tłum, ale ja jakby go nie słyszałem. W moich uszach dźwięczał jedynie załamujący się głos wilczycy. Odważnie skierowałem swój wzrok na jej oczy utkwione w moim pysku. Było w nich przerażenie i niezrozumiałość mojego jednego oraz bardzo prostego słowa. Zaprzeczyłem ruchem łba, kiwając nim na boki, jakby ilustrując poprzednie wypowiedzenie. Miałem wrażenie, iż do Niebieskiej nie dotarł wcześniejszy wyraz.
– Nie idę. Przykro mi. – By jeszcze bardziej podkreślić moje postanowienie, cofnąłem się o krok.
– Nie masz w sobie ani krzty uczuć?! – krzyknęła z wyraźnym wyrzutem. Nie powiem iż puściłem te słowa między uszami, lecz też nie wywarły na mnie żadnego efektu. Nie jestem pewien, czy w tamtej chwili c h c i a ł e m, by to zdanie dosięgnęło mojego skamieniałego serca. Nawet jeśli, pewnie nie odczułbym tego w najmniejszym stopniu. Zawsze ta niewidzialna bariera mnie chroniła, i to właśnie po niej wszystkie emocje skierowały w jej stronę spływały po niej jak krople wody osuwające się po gładkiej powierzchni głazu.
– Przykro mi – powtórzyłem jeszcze raz, chcąc podkreślić, iż nie sprawdzę, co dzieje się z jednym z naszych, bądź też wyrażając swoją skruchę. Nie wiedziałem, które stwierdzenie jest prawidłowe. Wadera zmierzyła mnie pogardliwym wzrokiem. Moje oczy, przypuszczam, iż były w tym momencie puste i zimne. Nie odczuwałem potrzeby przybrania innej formy swojej mordy, na której ciągle ciążyła kamienna maska. Lecz wystarczyło kilka dni z Blue, by kilka razy obnażyć swoje prawdziwe oblicze. Były to krótkie chwile i momenty, ale jestem pewien, że o n a to zauważyła. Moja maska nie jest idealna. Ostatnimi czasy lekko osuwała się z mojego pyska, chociaż usilnie próbowałem ją zatrzymać. Ale jedno muszę jest przyznać. Jest silna. Twarda i mocna, jak na kamień przystało…
Wilczyca po okazaniu mi wyraźnej pogardy z jej strony, odwróciła się i pobiegła w miejsce, gdzie skupiła się cała grupa wilków – prócz mnie. Stałem tak jeszcze chwilę, zdążyłem mrugnąć kilka razy, po czym uczyniłem podobny ruch: obróciłem moje ciało o 180 stopni i pomaszerowałem przed siebie, wzdłuż szlaku.
Nie wiem, jaki sens miało odcięcie się od reszty watahy, lecz dalej nie uważałem się za jej członka. Owszem, prowadziłem ich do alfy, lecz to wszystko. Problem w tym, że oni chyba zaczęli mnie rzeczywiście traktować jak jednego z nich. Ale jak już wcześniej wspomniałem, takim się nie czułem, co dowodem na to może być moja wcześniejsza postawa. No tak. Jak od kogoś takiego jak ja, można oczekiwać jakiejkolwiek empatii? Co tego zimnego i obojętnego wilka interesuje los innych? Czyż nie ściekają po nim jakakolwiek uczucia, o których tak często się wspomina w bajkach o szczęśliwym życiu? Miłości? Właśnie. Nie potrafię się wpasować w grupę. Zawsze byłem sam i do tej pory nie odczuwałem potrzeby do otworzenia przed kimś pyska. W młodości nie okazywano mi tej słynnej rodzicielskiej opieki. Może dlatego taki jestem? Może to rzeczywiście jest wina mojego matki lub ojca? Często powtarzam pewne zdanie w myślach: „Jeśli nie podoba ci się obecna sytuacja, rób wszystko, by ją zmienić”. W tym rzecz, iż nie proszę bogów o łaskę. Dlaczego mam zmieniać coś, co jest mi… Obojętne? Zresztą jak każda rzecz na tym świecie, w mojej postawie nie dostrzegam niczego nieodpowiedniego. Przynajmniej dla mnie.
Stawiam kroki mniej ostrożnie niż w przypadku pierwszej próby schodzenia z tej góry. Pewnie dlatego, iż wprawiłem już się w tą dziedzinę lub dlatego, że ścieżka, której stąpam, nie jest zbyt stroma. Wręcz przeciwnie – wydaje się łagodna i bezpieczna, co napawa mnie dodatkową pewnością siebie.
Moje uszy nie wychwytują już szumów zaniepokojonych głosów i westchnień innych. Oddaliłem się na tyle, by zniknąć z zasięgu ich wzroku oraz słuchu. Problemem jak zwykle było ciągłe zmęczenie. Mimo, iż zdążyłem się do niego przyzwyczaić, ponieważ nękało mnie ono już od dobrych kilku lat, to teraz było nadzwyczaj intensywne. Nie spałem dobrze przez czasu, w którym prowadziłem poznaną mi grupę wilków przez góry. Teraz, gdy znają drogę, poradzą sobie. Tak przynajmniej zakładam. Nie pozostało mi nic innego jak zejście z wielkiego głazu, sięgającego chmur, i znalezienie sobie jakiegoś prowizorycznego miejsca na odpoczynek i uzupełnienie sił, które i tak prędzej czy później zostaną mi zabrane. Teraz zaczynam się zastanawiać, czy ktoś zauważył moje nagłe zniknięcie. Zapewne nie, lecz przyjdzie jeszcze na to czas. W tym całym zamieszaniu wątpię, by zainteresowanie się jednym wilkiem miało miejsce tak szybko.
Uświadomiłem sobie, iż całe to stado na górze nie czeka jeszcze wiele drogi na dół, kiedy mój wzrok dostrzegł już podgórze, a na nim lekko pożółkłą trawę. Tak, zbliża się już jesień. Co prawda, musi chodzić bardzo powoli, skoro już od dobrych paru miesięcy drzewa pozbywają się pojedynczo każdego liścia, a wiewiórki i inne zwierzęta zapadające w sen zimowy, pałętają się jeszcze pod łapami. Można powiedzieć, że jest okres przed jesienny, jeżeli w ogóle taki istnieje. Jeśli nie, to właśnie powinni go w tym momencie udokumentować.
Tak samo jak dziwną wnękę znajdującą się u stóp góry, lecz daleko od ścieżki, która zakończyła się, wtapiając w ziemię na samym końcu tego wzniesienia. Bez zastanowienia, lecz ostrożnie skierowałem się do interesującej mnie jaskini. Skoro niedźwiedzie zaczynają zajmować coraz to większość kamiennych schronień, warto się upewnić, czy żadnego nie ma w środku prawda? Gdy mój łeb znajdował się już na tyle blisko, by móc omiotać całe wnętrze wnęki, zrobiłem pewny krok do przodu, nie wyczuwając żadnego zagrożenia bądź niebezpieczeństwa z nieznanej mi strony. Rozluźniłem mięśnie i westchnąłem z ulgą na myśl o braku jakiejkolwiek walki, która mogłaby mnie wykończyć, szczególnie z moim obecnym stanem. Dlatego też spokojnie usiadłem w suchszym kącie groty i jeszcze raz się rozejrzałem, nie z ostrożności, lecz z czystej ciekawości, która ostatnio niebezpiecznie mną manipuluje. Jaskinia była większa od tej na górze, lecz w porównaniu z tamtą, każda wnęka okazałaby się większa. Spojrzałem na wyjście znajdujące się przede mną, ale mimo to, musiałem nieco odwrócić swój łeb. Do środka wpadały ostatnie promienie dzisiejszego słońca, które powoli chowało się za horyzontem i w dużej części zniknęło już z pola widzenia. Wypuściłem ze świstem trzymane w płucach przez dłuższą chwilę powietrze i położyłem się na zimnym gruncie.
Mój pysk spoczął standardowo na łapach, a powieki same opadły. Wbrew mojej woli, na myśl znowu wrócił mi obraz pogardliwego wzroku wadery, która posiadała dość pospolite imię: „Blue”. Zauważyłem, iż ostatnio moją głowę niepotrzebnie zaprząta ta właśnie istota. Mogłoby się wydawać, że straciłem panowanie nad sobą, szczególnie w tamtej pamiętnej chwili, gdzie przed oczami błysnęła mi jej zsuwająca się łapa z krawędzi przepaści. Nie wiem dlaczego do tego zdania dodałem: „Mogłoby się wydawać”. Ten skrawek jest zbędny. Faktycznie wtedy straciłem nad sobą panowanie. Było to spowodowane szybkością wydarzeń, która w tamtym momencie narzuciła niepokojące szybkie tępo. Mogę się tym wymawiać. To idealne wytłumaczenie zachowania mojego ciała. Ale tak nie było. Targnęło mną jakieś uczucie pałające do tej zagadkowej istoty…
Moje stwierdzenie tak mnie rozbawiło, że aż prychnąłem z zaciśniętymi oczami….

Blue? Wybacz mi! Zdaję sobie sprawę z mojego zwlekania! ;-;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz