sobota, 25 kwietnia 2015

Od Behemot (CD. Blue): Plan działania

Zatrzymałem się, by wysłuchać pytań wadery, lecz nie odwróciłem łba. Teraz, gdy tak pomyślę, to jaka jest jeszcze moje zadanie w roli „przewodnika”? Miałem przecież tylko zaprowadzić ich do alfy, prawda? Nikt słowem nie wspominał o jakimkolwiek dołączaniu, przyłączaniu, nowym członku, czy inne tego typu wyrazy mówiące jednoznacznie o tym, że już j e s t e m w tej watasze, jako jeden z nich. Cóż, w swoim życiu miałem tylko jedno stado. Było nim moje własne, nad którym miałem sprawować władzę. Które posługiwało się innym językiem, innymi obyczajami, zwyczajami, więziami między wilkami. Moją aspołeczność można wyjaśniać w ten sposób, iż nigdy nie byłem na tyle blisko z kimkolwiek. Dzieciństwo spędziłem na nauce, więc nawet jeśli otaczali mnie rówieśnicy to nie zauważałem ich i ignorowałem, całkowicie skupiony na sobie i tym, co obecnie robię.
Tak więc pytanie Blue w pewnym sensie mnie przysłowiowo „zagięło”. Nie wiedziałem, co na nie odpowiedzieć. No bo skąd można przewidzieć, co stanie się za minutę, godzinę, dzień, miesiąc, rok, czy nawet kilka lat? Chyba że sam wilk ma takie zdolności wróżbiarstwa. Ja niestety ich nie posiadam, więc mogę z czystym sumieniem odpowiedzieć:
– Nie wiem.
Dopiero po kilku sekundach, lub nawet minutach, zorientowałem się, że powiedziałem to na głos. Zwykle starałem się udzielić logicznej odpowiedzi na w s z y s t k i e pytania, które były skierowane w moją stronę. Rzadko się poddawałem mówiąc te dwa słowa, które wyrażają jednoznaczną pustkę w głowie.
Nie odwróciłem łba, choć bardzo chciałem zobaczyć reakcję wilczycy. Dla niej pewnie to nic wielkiego i przypuszczam, że nie zdziwiła za bardzo. No cóż.
Westchnąłem, wypuszczając ze świstem powietrze z płuc, po czym postawiłem krok do przodu. Był on niepewny i niezaplanowany. Po krótkiej chwili niezauważalnie potrząsnąłem łbem i skarciłem się w myślach za swoje „nieodpowiednie zachowanie” po czym odszedłem od stojącej w milczeniu szarej wilczycy, która jak na ironię miała na imię „Blue”. Skierowałem się w dół skały, chcąc jak najszybciej znaleźć się na ziemi. Nie lubiłem wysokości. Oczywiście nie oznacza to, że się ich bałem. Po prostu ich nie lubiłem. Tak samo jak niektóre mięsożerne stwory nie darzą sympatią zieleniny ( w tym ja ), to tak samo wyglądają moje stosunki do zbyt wysokich miejsc. Nie są one zbyt komfortowe, szczególnie dla bezwładnego ciała spadającego w dół.
Gdy zeskoczyłem z ostatniego kamienia, lądując na porośniętej lekko zżółkłymi nićmi glebie, usłyszałem rozmowy innych istot. Dźwięki były zagłuszane przez gałęzie oraz liście, które nie spadły jeszcze na ziemię i krzewy. Nie mając pewności, co do właścicieli owych głosów, podkradłem się najbardziej bezszelestnym krokiem na jaki było mnie stać do jednych z rosnących nieopodal zarośli. Odgarnąłem moją czarno-białą łapą gałąź poszerzając swoją widoczność na otwartą przestrzeń, z której słyszałem zduszone rozmowy.
Moim oczom ukazało się stado, które jakiś czas temu miałem okazję prowadzić do ich alfy. Z pewną ulgą, iż to nie okazali się nieprzyjaciele ( choć byłem odrobinę głodny, ale do kanibalizmu mi daleko ) wyszedłem bez skrępowania, i z małą dawką pewności siebie, z krzewów. Na dźwięk zbyt głośnego szeleszczenia liści wszystkie łby zwróciły się w moją stronę, przyglądając mi się przez chwilę. Otrzepałem futro z kawałków drewna oraz zarośli i podszedłem do wilków.
– Behemot! – zawołała lekko zdziwiona Jenna – Gdzie byłeś? – zapytała zmniejszając dzielącą nas odległość.
– Ponownie się rozdzieliliście? – zignorowałem jej pytanie zadając następne, lecz tym razem skierowałem swoje słowa do stojącej obok delty. Ta tylko zaprzeczyła lekkim i płynnym ruchem głowy.
– To nie było zamierzone. Tak jakoś wyszło – uniosła do góry swoje barki, by zaraz potem je opuścić. Skrzywiłem się na to stwierdzenie. Owszem, nie należę do żadnej watahy, ale uważam, że powinno się bardziej… „troszczyć” o swoje stado. Szczególnie, gdy jest się w nim kimś ważnym.
Rozejrzałem się wokoło, jakby szukając pozostałych sylwetek. Lecz kiedy moje oczy dostrzegły tylko tutejszy krajobraz, westchnąłem. Jednak nim zdążyłem coś powiedzieć, uprzedziła mnie w tym gamma.
– Moglibyśmy się rozdzielić i ich poszukać! – zawołała szukając u Vervady zgody na jej działania. Zanim jednak zdążyła cokolwiek wyczytać w jej pysku, ja otworzyłem swój.
– Nie mieli możliwości udania się gdzieś dalej, ponieważ ten skrawek ziemi oddziela dość szeroka i wartka rzeka. Trudno by było ją pokonać, nawet w kilka wilków. Dlatego też uważam, że rozdzielanie się byłoby zbędną inicjatywą, która jeszcze bardziej podzieliła by watahę. – odparłem patrząc na wilczyce.
– Co proponujesz? – zainteresowała się delta.
– Proponuję zatem, by udać się wzdłuż rzeki, a nuż trafimy na resztę. Idąc w taki sposób, szanse na ich odnalezienie są znacznie większe, niżeliby ruszyć środkiem. – powiedziałem, czekając na reakcję obu wader.
Blue chyba została na swoim miejscu. Jeżeli zaś jest inaczej, będzie trzeba ją wpisać na długą już listę zatytułowaną „Poszukiwani”.

Vervada? Jenna? Blue?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz