czwartek, 2 kwietnia 2015

Od Behemota

 Przechodziłem przez dość duży lasek. Lekko rozmazywał mi się widok, lecz starałem się iść jak zwykle, z dumą i honorem. Zaczęła już powoli nastawać jesień, przez co liście traciły wodę i obumierały z gałęzi, a wiatr stawał się coraz chłodniejszy, niemal zrównując się z wyrazem mojego pyska. Chociaż wiele mu jeszcze brakowało. Twarda ziemia czasami płatała mi figle, zamieniając się w placki błota w niektórych miejscach, dzięki czemu byłem już nieco brudny na łapach i brzuchu. Starałem strzepywać z siebie nadmiar, lecz, błoto jak błoto, nawet gdy zeszło z futra, zostawiło na nim brązowy, zaschnięty ślad. Bez wody ani rusz. Ale teraz, gdy zrobiło się zimniej, ryzykownie jest brodzić w jeziorze. Westchnąłem, nie wiedząc co zrobić dalej. Wprawdzie, szedłem przed siebie, lecz bez żadnego celu. Jednak wiedziałem, że niedaleko znajduje się jakaś wataha. Skąd? Wokół jest sporo zwierzyny, a zaschnięte łapy wilków odciśnięte w glebie, mówią same za siebie.
Nagle zatrzymałem się, postawiłem uszy i nadsłuchiwałem głosów wilków, stłumionych przez wysokie drzewa, krzewy i ich liście szumiące, kołysane przez wiatr. Chcąc, nie chcąc, ruszyłem w stronę dźwięków. W końcu trafiło mi się jakieś towarzystwo od dwóch miesięcy. To dobrze, prawda? Ale z kolei znowu mogą pojawić się te c h o l e r n e cienie. Próbuję być rozsądny, dlatego też zaczynam analizować wszystkie za i przeciw. Za: poznanie nowych pysków, ewentualne zaprzyjaźnienie się. Przeciw: nie polubienie kogoś, ujawnienie się mojej klątwy, brak kości osoby mi nieprzyjaznej. Które mają więcej konsekwencji? Chyba negatywne argumenty.
Po przemyśleniu wszystkiego, postanowiłem zawrócić i udać się w przeciwną stronę, by przypadkiem znowu nie natrafić na jakieś żywe dusze, zdolne do komunikowania się, jednak plany przerwał mi czyjś głos:
– Kim jesteś? – zapytał lub raczej z a p y t a ł a. Natężenie i wysokość głosu zdecydowanie wskazywała na właściciela płci żeńskiej. Zresztą, dźwięk był melodyjny i uspokajający, czym nie zostałby obdarzony żaden samiec.
Odwróciłem łeb i spojrzałem na waderę. Była mała, ale za to dobrze widoczna. Posiadała szare futro, gdzieniegdzie z domieszką niebieskiej barwy. Puszyste włosy opadały jej na oczy, lekko je przysłaniając. Jak na waderę przystało, posiadała widać dobre geny. Gdy zmierzyłem ją wzrokiem, stanąłem przodem do niej i z przyzwyczajenia, kiwnąłem nonszalancko łbem. Samica chyba była zdziwiona moim zachowaniem, bo jej powieki nieznacznie podniosły się do góry.
– Witam – odparłem ze znajomym mi akcentem – Wnioskuję, iż Pani jest z tutejszej watahy? – zapytałem bez ogródek, jakby takie konfrontacje były dla mnie codziennością. Chociaż tak naprawdę nie rozmawiałem z nikim od kilku ładnych miesięcy.
– J-Ja… – wydukała na początku, niezdolna cokolwiek odpowiedzieć, jednak szybko odchrząknęła i dokończyła zaczętą niezdarnie wypowiedź – Nie. To znaczy - tak. Ale jesteśmy nie tutejsi. Podróżujemy. – odparła wskazując łapą na małe stado nieopodal, widać czyhające na zwierzynę.
– Rozumiem. – mruknąłem badając wzrokiem grupkę wilków współpracujących, starających się zagonić dorodnego łosia. Co ciekawe, wszyscy niemal byli jacyś… Wyróżniających się. Jedna miała opaskę na oczach i jasne, błękitne oczy, druga czarna, posiadająca wyraźną heterochromie, a nad trzecim rozciągała się horda czarnych ptaków.
– Och, patrzysz na nich? – zapytała wadera, zorientowawszy się, iż mój wzrok chwilę już miota po polanie, przyglądając się wilkom.
– Oni są inni, nieprawdaż? – odpowiedziałem pytaniem, dalej starając się zachować zimny wzrok.
– Tak. Wszyscy posiadają klątwy. – odparła – Ja też.
– Interesujące. – mruknąłem pod nosem, lecz chyba wadera oczekiwała, że bardziej zainteresuję się tą sprawą. Nic nie mówiąc, niemal ignorując samicę stojącą koło mnie, zwinnie zszedłem w dół wzgórza, schodząc tym samym na polanę.
Podszedłem do lekko zielonkawo-białej wadery. Z bliska dopiero teraz zauważyłem, że posiada ona niby gogle na głowie. Kolejny raz skinąłem łbem oraz wypowiedziałem to samo słowo:
– Witam – powiedziałem – Chciałbym porozmawiać z alfą, jeśli można – odparłem patrząc na prawdopodobnie członka tej watahy. Samica na początku przypatrywała się mi podejrzliwie, lecz już po chwili otworzyła pysk, a z niego wyleciały słowa:
– Niestety, Ikana… Znaczy alfa, jest teraz… Właśnie tego nie wiemy. Zostaliśmy oddzieleni. – poinformowała mnie. Zmrużyłem oczy na tą wieść.
– A mogłaby mnie Pani uświadomić, jak wygląda? Być może rozpoznam opisaną postać.
– Biała wadera, z charakterystycznym, niebieskim znakiem w okolicach prawego oka – rzekła z nadzieją w głosie. Pokiwałem głową, na znak, iż wystarczy. Przez chwilę skupiłem się na własnych myślach, a potem odparłem:
– Myślę, że jestem w stanie powiedzieć, gdzie to jest. – oznajmiłem, a na moje słowa wilk ożywił się i zmniejszył dzielącą nas odległość.
– Naprawdę? Gdzie?!
– Proszę się uspokoić. Najprawdopodobniej alfa znajduje się za tamtą górą – wskazałem wysoką górę skalną, której szczyt zasłaniała gęsta mgła. Zanim wadera zdążyła coś powiedzieć, przerwałem jej – Lecz nie jestem pewien. Nie chcę, przez moją nieroztropność, narazić was na niepotrzebną i żmudną wędrówkę, która może okazać się zupełnie zgubna. – oznajmiłem. Kątem oka zauważyłem szaro-niebieską wilczycę, która stała tu już od pewnego czasu i przysłuchiwała się naszej rozmowie. Ponownie skierowałem swój wzrok na osobnika z zielonymi włosami.

Blue? Jenna?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz