środa, 29 kwietnia 2015

Od Behemota (CD. Johna, Blue): Wróg w pobliżu

Po moim pomyśle, Vervada patrzyła na mnie chwilę, po czym przeniosła wzrok na Jennę. Skinęła twardo głową, dając jej jakiś niezrozumiały dla mnie znak i odezwała się, tym razem kierując swoje słowa do mej osoby.
– Możemy iść wzdłuż rzeki. To dobra koncepcja – oznajmiła, gdy jej gałki oczne mierzyły mnie nie do końca zrozumiałym spojrzeniem. Skinąłem łbem i nie czekając na resztę, ruszyłem. Po chwili dogoniła mnie reszta watahy. A raczej tego, co z niej zostało po oddaleniu się wielu członków.
Nie musieliśmy długo czekać, a nasze uszy podrażnił dźwięk szumu pluskającej wody. Musieliśmy jeszcze przejść przez dość gęste zarośla i już byliśmy w przysłowiowym domu. Na przód wysunęła się delta, a za nią gamma. Całe stado podążyło za tą dwójką, a ja postanowiłem iść na końcu, w razie gdybym kogoś zobaczył. Inne wilki od razu zaczęły rozmawiać podniesionymi głosami, by przebić się przez szum biegnącej niedaleko rzeki. Jak można by było się spodziewać, natężenie hałasu jeszcze bardziej się zwiększyło, przez co mój pysk wykrzywił się w grymasie. Nie lubię zatłoczonych i głośnych miejsc, dlatego też nie za bardzo sprzyjały mi tutejsze warunki do nadsłuchiwania żywych zgub. Westchnąłem, zdając sobie sprawę z mojego braku mocy do zrobienia czegokolwiek i mimowolnie zacząłem iść wolniej.
Stado przedzierało się przez gęstwinę w miarę szybko, a że znajdowałem się na samym końcu, miałem już drogę wolną i pozbawioną zbędnych przeszkód.
Pomimo dźwięków, które otaczały mnie ze wszystkich stron, zdołałem wyłapać głos wilka. Nie należał on do członka watahy, jednak ciekawość kazała mi zawrócić i znaleźć właściciela owego głosu. Stanąłem więc w miejscu, czekając na kolejną falę dźwiękową, która wskaże mi odpowiedni kierunek. Po krótkiej chwili, moje uszy ponownie wyłapały skrawek rozmowy (jak się okazało) dwóch postaci. Z niewyraźnego szumu, ułożyłem słowo „Helsing”. Nie wiem, co ono mogło oznaczać w t y m języku, ale zgadywałem, że jest ono jakąś nazwą, najprawdopodobniej tego wilka.
Obróciłem łeb w stronę ścieżki, na której powinna się znajdować mała grupa wilków, lecz jej tam nie było. A więc musieli już pójść. W takim razie już bez ogródek, skierowałem się w stronę tajemniczego głosu.
– Ta bitwa z kanibalami miała się zakończyć zupełnie inaczej. Nie mogę sobie z tymi przeklętymi poradzić. pożygać się można. – Usłyszałem zdanie wypowiedziane przez bardziej melodyjny i kobiecy ton. Nim jednak zdołałem się wychylić, by sprawdzić, kto r z e c z y w i ś c i e uczestniczy w tym dialogu, umysł podpowiedział mi, że mogę zostać zdemaskowany. Szybko i bezszelestnie padłem na ziemię, będąc zasłoniętym przez chaszcze, od których tutaj się wręcz roiło. Uspokoiłem oddech i bijące serce najszybciej jak się da i po raz kolejny starałem się przysłuchać rozmowie…
- Zaprowadzę cię do nich, a ty zrobisz z nimi porządek… – powiedział ten sam głos.
– Hola! Nie jestem TWOIM sługą. Męcz sobie ich sama. Poza tym nie widzę absolutnie żadnej przyjemności w zabijaniu wilków.
Spróbowałem wysilić jak najbardziej swoje myślenie logiczne i dydaktyczne, i dojść do odpowiednich wniosków. Po pierwsze, wyraz „Helsing” jest jak najbardziej rzeczownikiem rodzaju męskiego i najprawdopodobniej nazywa tego basiora. Po drugie, ta wilczyca wyraźnie zwraca się do niego z lekceważeniem, co nie podoba się mu nie podoba. Jego wrogi ton na to wskazuje. On powiedział coś w stylu: „Nie jestem TWOIM sługą”. Nie podkreślił słowa „sługa”, lecz „Twoim”, co wskazuje na to, iż już komuś służy. Ciekawe… Ale zaniepokoiło mnie jego ostatnie wypowiedź brzmiąca: „Nie widzę żadnej przyjemności w zabijaniu wilków”. Więc zabija co innego, tak? Ale sposób wypowiedzenia i tonu głosu, wskazuje na to, że byłby zdolny do morderstwa nawet swojego pobratymca. Te „usługi” widocznie wiążą się z zatapianiem kłów i pazurów w gardła innych istot. Co to za istoty? Dlaczego je zabija? Co ta wadera ma do Przeklętych? Czy maczała palce w tym ataku kanibalów, o którym mi opowiadano i najważniejsze: kto jest jego szefem? Na te pytania musiałem znaleźć odpowiedź. Ale na razie, postanowiłem wrócić do stada, jak najszybciej znaleźć resztę i ich stąd ewakuować.
– I ja dobrze o tym wiem, skarbie… – Gdy wilczyca wypowiadała te słowa, ja zacząłem powoli cofać się w stronę ścieżki i ziemi, na której nie ma zbyt wielu h a ł a s u j ą c y c h przeszkód.
– NIE NAZYWAJ MNIE TAK! – odwarknął basior. Dla kogokolwiek pracuje, ta wadera najprawdopodobniej jest krewną nieznanego „szefa” wilka. Widać, że działa mu na nerwy, lecz nic nie może z tym zrobić, ponieważ jest wyżej postawiona. Co więcej, wilczyca czerpie z tego przyjemność i nie zwraca uwagi na jego wrogi głos. Po raz kolejny powtórzę: ciekawe…
– Och, po prostu idźże tam do cholery i… – przerwała, ponieważ w tym samym momencie, moja łapa natrafiła na średniej wielkości kamyk, który pchnięty przeze mnie, poturlał się w bok na tyle głośno, by wadera to usłyszała. Przekląłem pod nosem, ale postanowiłem się ujawnić, bowiem gdybym zaczął uciekać, z pewnością jeden z nich zacząłby mnie gonić, co nikomu nie wyszłoby na dobre. Westchnąłem i dumnie podniosłem łeb, jednocześnie wychodząc z zarośli.
Moim oczom ukazał się postawny basior, z kowbojskim kapeluszem i apaszką zawiązaną na szyi. Plamy oraz charakterystyczne ubarwienie jego futra wskazywały na to, że nie jest on z tych stron. Więc przybył tutaj z daleka, hmm?
O dziwo, nie natrafiłem na sylwetkę owej wadery. Zdziwiłem się nieco, lecz nie dałem tego po sobie poznać. Są trzy możliwości, Pierwsza – wilczyca potrafi wyjątkowo szybko i bezszelestnie zwiać, druga – mogło jej wcale tu nie być, trzecia – posiada jakąś magiczną moc znikania, bądź teleportacji. To nie jest jeszcze ustalone. Jeszcze.
Ponownie zmierzyłem obcego basiora. Posiadał wiele sztyletów przytwierdzonych do łap, więc niemądrym byłoby się z nim pojedynkować. Jeśli okaże się, iż on ma inne zdanie, mogę jedynie uciekać. Te narzędzia pewnie dość dużo ważą, szczególnie w takiej ilości, a ja mam to szczęście, że nie ma na mnie nawet małej grudy ziemi. Odchrząknąłem, przygotowując swoje struny głosowe do odezwania się i popatrzyłem w jego pełne wrogości i ostrożności oczy.
– Witam. Niechcący usłyszałem skrawek Twojej wypowiedzi i muszę oznajmić, że niestety nie pozwolę na jakiekolwiek wrogie działania przeciwko tutejszej watahy. Przykro mi – powiedziałem pewnie. Basior uniósł jedną brew do góry, zapewne zdezorientowany moją bezpośrednością, akcentem i językiem. Uznałem jednak, że On nie wygląda na takiego głupiego i może łatwo oraz szybko się domyślić, że słyszałem jego rozmowę. Wyłożyłem więc kawę na ławę.
Basior zmierzył mnie świdrującym spojrzeniem i otworzył pysk w celu rzucenia jakimś obraźliwym stwierdzeniem, lecz w tej samej chwili, przerwała nam postać wychodząca z zarośli. Była to Blue. Co ona tu robiła, nie miałem pojęcia. Czyż nie została na górze? Ale to w chwili obecnej nie jest ważne. Najpierw jej wzrok natrafił na wilka, który wyraźnie był niezadowolony z jej obecność. Następnie spojrzała na mnie i zrobiła zaskoczoną minę.
Zastanawiałem się, czy z racji tego, iż wiem, co planuje ten basior, czy gdy dowie się, że ona mnie zna, jest w stanie wyrządzić jej jakąś krzywdę? Najlepszym byłoby nie zdradzanie swoich imion i więzi, jakie nas łączą. Nawet, jeśli są to kontakty negatywne. Niestety, moje zamierzenia szybko prysły, gdy Blue wypowiedziała jedno, dobitne słowo:
– Behemot? – zapytała.
– Kim jesteś? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie, starając się jeszcze uratować sytuację. Wadera spojrzała na mnie zdezorientowana, wyraźnie nie wiedząc co o tym wszystkim sądzić. Ja z kolei, nie zamierzałem się poddać w swoim postanowieniu i ciągnąć to dalej…

Blue? John?

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Od John'a (CD. Luy): ,,Dzika Róża"

Mimo wydarzeń ostatniej nocy na moim pysku wukwitł uśmiech czystej złośliwości.
- Cieszę się, że nie tylko ja mam ten problem – odpowiedziałem.
Wadera wyraźnie nie podzielała mojego optymizmu. Jak się cieszę, że w nocy nie pobiegłem za jej iluzją – bo teraz byłem już pewny, że była to ILUZJA. Wyszedłbym na konkretngo debila.
- Uparłaś się mnie śledzić, czy co? – rzuciłem od tak, dla nawiązania jakiegokolwiek kontaktu.
- Phi! Po cholerę? – prychnęła wilczyca. – Czysty przypadek.
Podniosłem pytająco brew. Kłamała. Coś ją tutaj przyciągnęło.
- Słyszałaś walkę, prawda? – rzuciłem.
Jej wzrok mimowolnie powędrował do miejsca, gdzie zapewne dalej leżał martwy ghul.
- Ty to coś zabiłeś? – zapytała, po czym od razu pokręciła głową. – A zresztą, co mnie to obchodzi. Każdy ma swój sposób na nudę…
- Nudę…?! – warknąłem oburzony, ale zaraz przez moją skroń przebiegły iskierki bólu.
~ Ciebie do końca pogrzało? ~ Mefistofeles nie był zdenerwowany. Chrzaniło go kto wie o mojej klątwie. Tym razem dał mi wyraźny komunkat, bym nie dawał się sprowokować. Ale wadera już zdążyła zauważyć moją zbyt gwałtowną reakcję. Najwyraźniej w końcu się zainteresowała moją osobą…
- Coś ty taki nerwowy, hm? – jeden kącik ust podniósł się lekko. – To ściśle tajne?
- Cóż, jak na mój gust to nie jest wiedza dla takich jak TY – odparłem wymijająco. Zadziałało, nieznajoma od razu porzuciła zamiar wydobycia ze mnie wiadomości.
- A to co niby miało znaczyć?
- Wiesz, wiedza bywa niebezpieczna. Zwłaszcza dla tych, którzy nie umieją z niej poprawnie korzystać – odpowiedziałem bez cienia wesołości.
- Wyciągając wnioski z twojego toku rozumowania mam się domyślać, iż ty również się do takowych nie zaliczasz? – wadera podniosła wysoko łeb starając się spojrzeć na mnie z góry. Dość trudne zadanie z racji mojego wzrostu.
- Touché – lekko się uśmiechnąłem. – Pozwolisz więc, że cię tutaj zostawię i pójdę w swoją stronę.
Nie czekając zbytnio na reakcję wilczycy ruszyłem przez las w nikomu nieznanym kierunku. Nie wiem co Ona postanowiła zrobić. Zapewne odeszła w PRZECIWNĄ stronę. Jeśli jeszcze raz będę musiał ją znosić to nie ręczę za siebie. Mefistofeles chyba nie obrazi się, jeśli do swojego konta nadprogramowo dodam kolejnego przeklętego.

Dotarłem nad jakąś rzekę. Rozejrzałem się czujnie wokół, po czym zostawiłem na trawie kapelusz, arafatkę i nóż, po czym wskoczyłem do wody. Całe szczęście nurt był na tyle wartki, że krew z mojego futra nie osiadła na powierzchni wody. Mogłaby ściągnąć nieporządanych przeze mnie osobników. Gdy już odpocząłem i zmyłem z siebie krew – i pewnie wiele innych brudów z podróży – wyskoczyłem na brzeg. Otrzepałem się z wody, po czym sięgnąłem po swoje rzeczy. Pas, kapelusz, arafatka…ale zaraz…Gdzie mój NÓŻ?!
Ogarnęła mnie lekka panika. Miałem swego rodzaju sentyment do tego na pozór nieporzytecznego wilkowi kawałka srebra. Dostałem go ponad pół wieku temu od ojca, jeszcze zanim podpisałem cyrograf. Był to jedyny przedmiot, z którym naprawdę nigdy się nie rozstawałem…no, aż do teraz. Przeczesałem każdy fragment trawnika, kiedy nagle usłyszałem za sobą iście denerwujący, równocześnie słodki i okropny, władczy, kobiecy głos:
- Szukasz czegoś, kochaneczku?
Odwróciłem się momentalnie. Tak jak się spodziewałem była to otatnia osoba jaką miałem ochotę tutaj spotkać. Przede mną, na głazie leżała Fera Rosa, córka Mefistofelesa.
Wiem, dziwnie to brzmi. Ale Fera właściwie nie była córką, lecz wytworem diabła. Stworzył ją naprawdę dawno temu, zanim jeszcze pojawili się upadli archaniołowie, bo brakowało mu towarzystwa. Tak, sam w to nie wierzę, ale on naprawdę musiał się czuć samotnie, skoro coś takiego go uszczęśliwiło. Fera Rosa to jak na mój gust zbyt piękne imię, dla czegoś tak podłego i okrutnego. Przetłumaczone z łaciny oznacza dosłownie „dzika róża” – czysta kpina z dóbr świata właściwego. Owszem, Fera nie należała do brzydkich. Na początku służby nie mogłem uwierzyć, że tak piękne stworzenie może być spokrewnione z diabłem. I to właśnie ona utwierdziła mnie w przekonaniu, że idealne kobiety nie istnieją.
Tym razem przybrała postać jakiejś smukłej, kremowej wadery o długich złotych lokach i znamieniu w kształcie kwiatu na barkach. Gdyby nie krwisto czerwone oczy musiałbym się nieco dłużej zastanawiać z kim rozmawiam. Nie była to jej prawdziwa postać. To ptaszydło którym potrafiła się stać zdecydowanie nie miało szans na tytuł Miss Universum.
No i oczywiście Fera bawiła się moim nożem.
- Ile śmiertelniczek zabiłaś tym razem, aż znalazłaś sobie dobry „strój”? – mruknąłem ponuro. Rosa jka każda rozpieszczona córeczka tatusia była wyjątkowo niezdecydowana i leniwa. Bo po co zmienić sobie iluzją wygląd, skoro można zabrać cudzy? Czasem zastanawiałem się, czy Fera nie jest zazdrosna o wyglądy wader z powierzchni. Zabijanie chyba nie jest konieczne, aby się do kogoś upodobnić.
- Weź przestań – diablica obdarzyła mnie swoim przesłodzonym uśmieszkiem. Uśmiechem pełnym cienkich, ostrych zębów, których najwyraźniej nie miała zamiaru się nigdy pozbywać. – Szukam towarzystwa…
- Bardzo wrzeszczała jak ją torturowałaś? – przerwałem jej, mając oczywiście na myśli biedną, nic nie winną śmiertelniczkę. – Tatuś tak ci pozwala na wszystko, czy jednak dostajesz jakieś szlabany na mordowanie i rozsiewanie plag?
Fera wzięła gwałtowny oddech, ale nie wybuchła. Na jej pysku na moment zabłysła czerwona szrama – pamiątka po tym, jak zabiła mojego poprzednika. Mefistofeles zostawił jej tą cudną bliznę, która powodowała dość nieprzyjemne pieczenie. Dał mi też wiele okazji do odstresowania się przy jakże milutkich rozmowach z jego córką.
- Oj, Helsing, Helsing, jak ja się za tobą stęskniłam – znowu się uśmiechnęła. Fera Rosa była chyba jedyną osobą (poza Mefistofelesem), która używała mojego drugiego imienia. – Chciałam tylko zwrócić na siebie twoją uwagę.
- No to ci się udało. Oddawaj to! – sięgnąłem łapą, by wyszarpnąć Ferze moją własność, ale ta dosłownie rozpłynęła się w powietrzu i pojawiła tym razem obok mnie.
- Czy ty się nigdy nie nauczysz? – mruknęła znudzona. – Wracając do tematu: niedaleko stąd jest jedna wataha, która może ci przypaść do gustu…Są w niej tacy jak ty. Strasznie mnie denerwują. Ta bitwa z kanibalami miała się zakończyć zupełnie inaczej. Nie mogę sobie z tymi przeklętymi poradzić. Szczuję umysły dowódców tubylców, ale ta wataha nie daje się złamać. Nawet wywoływałam bójki i kłótnie, a ci dalej niczym wielka szczęśliwa rodzinka…pożygać się można.
- I jaki to ma związek ze mną?
- Zaprowadzę cię do nich, a ty zrobisz z nimi porządek…
- Hola! – przerwałem. – Nie jestem TWOIM sługą. Męcz sobie ich sama. Poza tym nie widzę absolutnie żadnej przyjemności w zabijaniu wilków.
- I ja dobrze o tym wiem, skarbie…
- NIE NAZYWAJ MNIE TAK.
- Och, po prostu idźże tam do cholery i… - warknęła kiedy nagle popatrzyła w ścianę lasu, oddała mój nóż i rozpłynęła się.
Długo nie musiałem się zastanawiać co ją spłoszyło, bowiem z krzaków wyszedł jakiś wilk…

Ktoś może chętny? Ktokolwiek 

sobota, 25 kwietnia 2015

Od Behemot (CD. Blue): Plan działania

Zatrzymałem się, by wysłuchać pytań wadery, lecz nie odwróciłem łba. Teraz, gdy tak pomyślę, to jaka jest jeszcze moje zadanie w roli „przewodnika”? Miałem przecież tylko zaprowadzić ich do alfy, prawda? Nikt słowem nie wspominał o jakimkolwiek dołączaniu, przyłączaniu, nowym członku, czy inne tego typu wyrazy mówiące jednoznacznie o tym, że już j e s t e m w tej watasze, jako jeden z nich. Cóż, w swoim życiu miałem tylko jedno stado. Było nim moje własne, nad którym miałem sprawować władzę. Które posługiwało się innym językiem, innymi obyczajami, zwyczajami, więziami między wilkami. Moją aspołeczność można wyjaśniać w ten sposób, iż nigdy nie byłem na tyle blisko z kimkolwiek. Dzieciństwo spędziłem na nauce, więc nawet jeśli otaczali mnie rówieśnicy to nie zauważałem ich i ignorowałem, całkowicie skupiony na sobie i tym, co obecnie robię.
Tak więc pytanie Blue w pewnym sensie mnie przysłowiowo „zagięło”. Nie wiedziałem, co na nie odpowiedzieć. No bo skąd można przewidzieć, co stanie się za minutę, godzinę, dzień, miesiąc, rok, czy nawet kilka lat? Chyba że sam wilk ma takie zdolności wróżbiarstwa. Ja niestety ich nie posiadam, więc mogę z czystym sumieniem odpowiedzieć:
– Nie wiem.
Dopiero po kilku sekundach, lub nawet minutach, zorientowałem się, że powiedziałem to na głos. Zwykle starałem się udzielić logicznej odpowiedzi na w s z y s t k i e pytania, które były skierowane w moją stronę. Rzadko się poddawałem mówiąc te dwa słowa, które wyrażają jednoznaczną pustkę w głowie.
Nie odwróciłem łba, choć bardzo chciałem zobaczyć reakcję wilczycy. Dla niej pewnie to nic wielkiego i przypuszczam, że nie zdziwiła za bardzo. No cóż.
Westchnąłem, wypuszczając ze świstem powietrze z płuc, po czym postawiłem krok do przodu. Był on niepewny i niezaplanowany. Po krótkiej chwili niezauważalnie potrząsnąłem łbem i skarciłem się w myślach za swoje „nieodpowiednie zachowanie” po czym odszedłem od stojącej w milczeniu szarej wilczycy, która jak na ironię miała na imię „Blue”. Skierowałem się w dół skały, chcąc jak najszybciej znaleźć się na ziemi. Nie lubiłem wysokości. Oczywiście nie oznacza to, że się ich bałem. Po prostu ich nie lubiłem. Tak samo jak niektóre mięsożerne stwory nie darzą sympatią zieleniny ( w tym ja ), to tak samo wyglądają moje stosunki do zbyt wysokich miejsc. Nie są one zbyt komfortowe, szczególnie dla bezwładnego ciała spadającego w dół.
Gdy zeskoczyłem z ostatniego kamienia, lądując na porośniętej lekko zżółkłymi nićmi glebie, usłyszałem rozmowy innych istot. Dźwięki były zagłuszane przez gałęzie oraz liście, które nie spadły jeszcze na ziemię i krzewy. Nie mając pewności, co do właścicieli owych głosów, podkradłem się najbardziej bezszelestnym krokiem na jaki było mnie stać do jednych z rosnących nieopodal zarośli. Odgarnąłem moją czarno-białą łapą gałąź poszerzając swoją widoczność na otwartą przestrzeń, z której słyszałem zduszone rozmowy.
Moim oczom ukazało się stado, które jakiś czas temu miałem okazję prowadzić do ich alfy. Z pewną ulgą, iż to nie okazali się nieprzyjaciele ( choć byłem odrobinę głodny, ale do kanibalizmu mi daleko ) wyszedłem bez skrępowania, i z małą dawką pewności siebie, z krzewów. Na dźwięk zbyt głośnego szeleszczenia liści wszystkie łby zwróciły się w moją stronę, przyglądając mi się przez chwilę. Otrzepałem futro z kawałków drewna oraz zarośli i podszedłem do wilków.
– Behemot! – zawołała lekko zdziwiona Jenna – Gdzie byłeś? – zapytała zmniejszając dzielącą nas odległość.
– Ponownie się rozdzieliliście? – zignorowałem jej pytanie zadając następne, lecz tym razem skierowałem swoje słowa do stojącej obok delty. Ta tylko zaprzeczyła lekkim i płynnym ruchem głowy.
– To nie było zamierzone. Tak jakoś wyszło – uniosła do góry swoje barki, by zaraz potem je opuścić. Skrzywiłem się na to stwierdzenie. Owszem, nie należę do żadnej watahy, ale uważam, że powinno się bardziej… „troszczyć” o swoje stado. Szczególnie, gdy jest się w nim kimś ważnym.
Rozejrzałem się wokoło, jakby szukając pozostałych sylwetek. Lecz kiedy moje oczy dostrzegły tylko tutejszy krajobraz, westchnąłem. Jednak nim zdążyłem coś powiedzieć, uprzedziła mnie w tym gamma.
– Moglibyśmy się rozdzielić i ich poszukać! – zawołała szukając u Vervady zgody na jej działania. Zanim jednak zdążyła cokolwiek wyczytać w jej pysku, ja otworzyłem swój.
– Nie mieli możliwości udania się gdzieś dalej, ponieważ ten skrawek ziemi oddziela dość szeroka i wartka rzeka. Trudno by było ją pokonać, nawet w kilka wilków. Dlatego też uważam, że rozdzielanie się byłoby zbędną inicjatywą, która jeszcze bardziej podzieliła by watahę. – odparłem patrząc na wilczyce.
– Co proponujesz? – zainteresowała się delta.
– Proponuję zatem, by udać się wzdłuż rzeki, a nuż trafimy na resztę. Idąc w taki sposób, szanse na ich odnalezienie są znacznie większe, niżeliby ruszyć środkiem. – powiedziałem, czekając na reakcję obu wader.
Blue chyba została na swoim miejscu. Jeżeli zaś jest inaczej, będzie trzeba ją wpisać na długą już listę zatytułowaną „Poszukiwani”.

Vervada? Jenna? Blue?

piątek, 24 kwietnia 2015

Od Sonei (CD. Ikany): Młoda wadera

Rozważam słowa wadery.
Z tego, co zrozumiałam, to obecna sytuacja, w jakiej znalazła się wataha, jest dość nietypowa. Po wojnie stado podzielił się, lub też zostało rozdzielone na dwie grupy. Jednak część, w której znajdowała się Alfa jest… gdzieś. Muszę użyć tego słowa, gdyż ani Ikana, ani tym bardziej ja, nie wiemy gdzie mogły pójść wilki, które towarzyszyły wcześniej białej waderze.
-Nie chcesz?- pytam, wskazując na martwego dzika. Odrywam kawałek mięsa, aby Ikana zrozumiała co mam na myśli.
Wadera „wzrusza ramionami” i również zatapia kły w zwierzęciu.
-Wiesz gdzie jest twoja grupa? Ten Beta, który cię zostawił?- pytam po dłuższej chwili milczenia.
-Nie zostawił, tylko…
-… opuścił. Wyszedł gdzieś „na chwilę” z innym wilkiem, ale nie wiesz gdzie. Z kolei ty zostałaś tutaj sama. Jasneee…- wzdycham. Wadera patrzy na mnie dziwnym wzrokiem, więc zaraz dodaję.- Słucha, możemy to ubierać w ładne słówka, tylko, że nie ma to najmniejszego sensu. Ja widzę to tak, jak widzę. Ale chociaż wilk, w pewnym sensie cię opuścił, to chyba nie na zawsze, nie?- teraz biała wilczyca kiwa głową, jakby w końcu zaakceptowała moje wyjaśnienie.
-Muszę ich odnaleźć.- stwierdza rzeczowo. Zaraz jednak precyzuje zdanie.- W pierwszej kolejności Sohę i Jason’ a. Później trzeba rozejrzeć się za grupą Jenny. Mam nadzieję, że są już niedaleko.-nie mam bladego pojęcia kim jest Jenna. Ani też dlaczego Alfa chce najpierw znaleźć Jason’ a i Sohę, których imiona też nie za wiele mi mówią. Jednak nie pytam się ani o jedno, ani o drugie. Zamiast tego mówię:
-Skoro chcesz wyruszyć sama w góry, będziesz potrzebowała kogoś, kto zna te tereny. I ma jakieś pojęcie o leczeniu, na wypadek gdyby cos ci się stało. Jeśli chcesz, mogę ci pomóc.- a później znów wracam do jedzenia, jakby nigdy nic. Zupełnie jakby składanie takich ofert było dla mnie chlebem powszednim.
-„Pomóc”? To znaczy… chciałabyś do nas dołączyć? I szukać reszty nieznanych ci wilków?- kiedy Ikana wypowiada to zdanie na głos, zdaję sobie sprawę z tego, jak głupio brzmi.
-A jestem zaproszona?- pytam i uśmiecham się słabo.
-Oczywiście.- odpowiada spokojnie. Zaraz jednak marszczy brwi.- Dlaczego chcesz mi pomóc?
-Również szukam rodziny.- mówię w końcu. Ikana przez chwilę przestaje zajmować się martwym dzikiem i patrzy na mnie.- A konkretnie, starszej siostry. Uznałam, że znajdujemy się w podobnej sytuacji. Poza tym, może przez przypadek natknę się na wilka, który ja widział. Albo cos o niej wie.
-Hm… siostra…- Ikana zamyśliła się na chwilę.- A jak wygląda ta wadera?
-I tu leży pies pogrzebany. Nigdy nie widziałam jej na własne oczy.
-To znacznie komplikuje sprawę.- stwierdza. Wzruszam ramionami.
-Być może. Ja jednak nie mam zamiaru się poddać. Opuściłam przyjaciół i wędruję ponad pół roku, aby odnaleźć nieznaną mi wilczycę. Wiem, że z twojej perspektywy wygląda to głupio, niemądrze i zapewne naiwnie.- posyłam Ikanie znaczące spojrzenie.- Czasem sama zastanawiam się czemu to robię. Czy na pewno warto. Tylko, że teraz zaszłam zbyt daleko, aby zawrócić.
-W porządku.- oświadcza Ika.- Może gdzieś tam cię rozumiem. W końcu sama nie wiem gdzie jest moje stado. Ale przynajmniej wiem jak wyglądają tamte wilki i znam ich imiona.
„Ja też znam imię siostry. Nazywa się Blue.”- myślę, jednak nie mówię tego na głos.
Nie wiem czy to rozsądek, czy też przesadna ostrożność każe mi tego nie robić. Ja jednak postanawiam się ich słuchać. Przynajmniej przez chwilę.
-Wspomniałaś wcześniej o Przeklętych, prawda?- zmieniam temat, przypominając sobie naszą wcześniejszą rozmowę.- Ty również jesteś jednym z nich? Jednym z n a s ?
Wadera w odpowiedzi kiwa głową.
-Tak. Reszta stada również.
-Wiedziałam.- mówię zadowolona.- W takim razie, całkiem miło wiedzieć, że jest nas więcej.
-No, to zależy jak na to patrzysz.- stwierdza rzeczowo.
Patrzę niepewnie na waderę. Nie sądzę aby naprawdę tak myślała. Gdyby wolała zostać „samotną Przeklętą”, nigdy nie zakładałaby watahy, do której należą tylko i wyłącznie wilki posiadające klątwę. Nie wierzę wilczycy, ale nie wypowiadam się na ten temat. Nie mówię jej co myślę.
-Być może masz rację.- Stwierdzam, jednak zaraz dodaje szeptem, tak aby moja rozmówczyni tego nie słyszała- z dużym naciskiem na być m o ż e.
-Słucham? Mówiłaś coś.- przychodzi mi do głowy co najmniej kilka odpowiedzi, ale z żadnej nie korzystam.
-Nic, nic. Chodźmy lepiej.- mówiąc to, podnoszę się z ziemi.
-Gdzie?- posyłam Ikanie błagalne spojrzenie.
-Która z nas powinna się bardziej martwic o twoje stado? Ty czy ja, hm..?- odpowiadam pytaniem na pytanie. Wadera zrozumiała iluzję, gdyż wstaje i rusza przodem.
-W takim razie, idziemy. Nie, ty prowadź. Znasz te tereny lepiej ode mnie.
Kiwam głową i obejmuję prowadzenie. Jednak dziwnie się czuję. Nie jestem przyzwyczajona do obejmowania dowodzenia. To niekomfortowe, prowadzenie kogokolwiek i wskazywanie komuś drogi. Nawet jeśli jest to tylko jeden wilk.
Dlatego też, po chwili idziemy w miarę równo.

~Tu mniej więcej mieści się opowiadanie od Toshiko~

Idziemy z Ikaną od jakichś pół godziny. To nie dużo, ale droga, jaka mamy przed sobą jest bardzo męcząca i uciążliwa. Przez to, czuję się jakbyśmy szły ponad pół dnia.
-Ech… nie sądziłam, że będzie aż tak ciężko.- mówi w końcu Ikana.
-Ciii.- uciszam Alfę. Ta patrzy się na mnie ze zdziwieniem. Wykonuję gest, który mówi, aby Ikana zaczęła się skradać. Wadera nie do końca rozumie o co mi chodzi, ale po chwili obie czołgamy się, brzuchem przy ziemi.
Kiedy docieramy do niewielkich zarośli, pokazuję Ikanie sarnę. Ta uśmiecha się z zadowoleniem. Wychodzi na przód, a ja skradam się tuz za nią. Po chwili biała wilczyca lekko trąci moje ramię.
-O co chodzi?- szepczę.
-Tam jest jakiś szczeniak. –mówi ściszonym głosem. Odwracam się, w kierunku wskazanym przez Alfę. Faktycznie! Naprzeciwko nas stoi młoda wadera. Dopiero teraz dostrzegam, że jest bardzo wychudzona.
-A może pomożemy jej upolować sarnę?- mówię w końcu, wskazując młodą waderę.


Ikana? A może Toshiko? 

Od Mizuki (CD Stream) :"Prześladowca''

Gdy się obudziłam zobaczyłam przy mnie Stream.Rozmawiała z jakimś wilkiem. Chyba rozmawia o mnie- pomyślałam. Zasnełam znowu... Stream była zmartwiona lecz na jej tważy zaczą pojawiać się lekki uśmiech.Nie pamiętałam co się stalo ale wygląda na to że Byłam ranna. Na łapie miałam zawinięty bandaż.
- No wreszcie się obudziłaś! - powiedziała Stream.
- Oco chodzi? -powiedziałam troszke zmartwiona.
- Spałaś przez cały dzień!-krzykneła przerażona Stream...-chwila, chwila ty nic nie pamiętasz? bałam się że już się nie obudzisz.
- Co? To był cały dzień? Ale?- próbowałam się wytłumaczyć.
- Naprawde nic nie pamiętasz... oh zaczeło się od twojej walki z czarnym basiorem.
Nie wytrzymam tego dłużej! Moja klątwa jest nie do zniesienia! Każdej nocy przychodzi do mnie jakiś tajemniczy wilk... już się boje nawet do jeziora iść sama, Miałam łzy w oczach.
- Nie martw się jestem przy tobie- odpowiedziała przejeta mną Stream.
Poprowadziła mnie do jeziora, Postanowiłam się ożeźwić wskoczyłam tam. Po chłodnej kompieli wyszłam i otrzepałam się, a Stream pomogła mi rozplątać i wymienić bandaż. Rana powoli się goiła, mój medalion świecił na niebiesko. Trzeba ci to zdjąć!- podekscytowana powiedziała Stream. Nie rób tego. Jednak było już za późno. Medalion zranił Stream a ona wyglądała na lekko zdziwioną. Zaburczało mi w brzuchu. Postanowiłyśmy wybrać się na polowanie. Po kilku minutach na ziemie padł upolowany przez nas dorosły jeleń

czwartek, 23 kwietnia 2015

Od Jenny(CD. Vervady)

 Kiedy Ver odbiega, wzdycham. Rozglądam się po okolicy: no tak, fakt. Trochę wilków zwiało... znaczy, udało się na spacer... czy coś w tym rodzaju. Postanawiam nie marnować czasu i wypatruję miejsca, z którego mogłabym zwołać wilki. Uśmiecham się wrednie, widząc niewielkie podwyższenie obok jaskini w której przebywała Blue, podczas opatrywania.
 - NO DOBRA WATAHO! KONIEC POSTOJU, MACIE PÓŁ GODZINY NA ODNALEZIENIE KUMPLI, POTEM RUSZAMY! NIE OCIĄGAMY SIĘ, MAM NADZIEJĘ, ŻE ZNAJDZIECIE WSZYSTKICH, JEŚLI NIE... BĘDZIECIE MIELI PRZYJEMNOŚĆ WYMIERZANIA KARY DLA TYCH, KTÓRZY KAŻĄ WAM DŁUŻEJ SŁUCHAĆ MOICH WRZASKÓW! RAZ, RAZ! - kończę i zbieram się z miejsca. Uśmiecham się pod nosem i idę poszukać Ver. Skoro wyczuła krew, to wersja A: leją się, a to znaczy, że trzeba będzie jej pomóc, wersja B: ktoś nas zaatakował i teraz to już na prawdę, trzeba będzie pomóc. Idę więc tropem kumpelki przez chwilę, a potem słyszę, jak się na kogoś wydziera. Znaczy, że to wersja A.
 - Kogo trzeba prostować? - pytam, wychodząc zza krzaków. Widzę, że bójce przypatruję się jeszcze około 5 wilków ale kiedy mnie widzą, odchodzą. Taaaaaaaaaaaaak, Ikana możesz mi podziękować. Będą cię wielbić, jak się złączymy. Mnie nienawidzą.
 - Tych tutaj - mówi Ver i wskazuje na Hiro oraz Eloy'a. Zauważam też Silvanę, ale nie mam na razie siły z nią gadać.
Ziewam teatralnie i przytykam sobie łapę do głowy, w geście: "Znowu wy?!".
 - Serio? Co tym razem? Do cholery, myślicie że ja czy Ver nie martwimy się tym, że Azzai spadła?! Do chyba jasne, tak matołki? Ale nie lejemy się z tymi, których uważamy za winnych. I jeżeli się nie ogarniecie, to chyba was potraktuję tak, jakbym nie chciała... - Podejrzewam, że oczy zaczęły mi się świecić zarówno z gniewu jak i frustracji, że będę musiała użyć mocy. - Więc wybierajcie, zamknąć pyski, czy zerwać po dupie?
 - Pffffffft, jasssne... Myślisz, że jesteś taka mocna? Coś ci się pomyliło, waderko. Jesteś Gammą, ale krzywdy to ty mi nie zrobisz - warknął, a w zasadzie parsknął Hiro.
 - Założymy się? - pytam, ze złośliwym uśmiechem.
 Słyszę tylko prychnięcie ze strony Hiro, stłumiony uśmiech Eloy'a i westchnięcie ulgi Ver. Wskazuję drogę basiorom, teatralnym gestem łapy. Hiro idzie pierwszy, wyprostowany dumnie i nie zaszczyca mnie ani jednym spojrzeniem. Potem idzie Ver, żeby oddzielić tych dwóch i posyła mi uśmiech mówiący: "Nie dasz im spokoju, co?". Następnie idzie Eloy. Trochę zmieszany, nie wie czy się śmiać czy wykazywać pokorę. Ale decyduje się na firmowy uśmiech numer 4. Wywracam oczami i poganiam go ale również się uśmiecham, choć po prostu swoim krzywym i złośliwym uśmiechem. Widzę, że Silvana chce szybko zniknąć mi z oczu, ale ją zatrzymuję.
 - Silvana! - mówię głośno i władczo, że tak powiem. Sil ledwie dostrzegalnie sie garbi i wraca do mnie.
 - Tak? - pyta.
 - Chyba wiesz, o czym chcę pogadać? - dopytuję, unosząc jedną brew do góry.
 - Noooo, powiedzmy. Ale to na prawdę nie moja wina! Ja tylko...
 - Dobra, dobra... Spokojnie. Nie podoba mi się to co się stało i mam nadzieję, że żałujesz w zupełności swojego czynu. Azzai była... co ja gadam, JEST moją kumpelką, choć może ona tak nie uważa. Ale ja wiem, że ona żyje. Czuję to. Ale teraz... Uważaj na siebie, okey? Ja wiem, będą na ciebie zrzucać winę i po części mają rację, wiesz o tym? Ale jakby przesadzali, to wal do mnie. Mam swego rodzaju odporność na komentarze wybredne i te mniej. Ale wiesz, ja też nie jestem taka całkiem hop-siup do ciebie, dlatego może teraz staraj się w nic nie władować, idź z kimś... Kto cię nie oskarża, możesz iść niedaleko mnie i Ver, tam ci nic nie zrobią, jasne? Rany, co ja gadam. Po prostu... trzymaj się w takiej odległości, żeby nie mieli pretekstu. Mamy dość rannych i utraconych na parę ładnych dni, okey? A teraz spadamy, kazałam im się zebrać. Ruszamy dalej.
 Silvana poszła a ja podbiegłam nad urwisko z którego zleciała Azz. Spojrzałam w dół.
"Mam nadzieję, że nie jesteś bardzo obita. Bo nie potrzebuje potwierdzenia, że żyjesz. Wiem to, jasne? I nie próbuj zaprzeczać. Tylko nas dogoń. Zostawimy z Ver wyraźne znaki. Trzymaj się, Baca gaya", powiedziałam w myślach do wadery i poszłam z ociąganiem do watahy.
<Czy ktoś się nie znalazł? Ktoś nie ma swojego towarzysza?>

Od Vervady ( CD. Silvany ) :

Kręciłam się niespokojnie.W końcu wstałam ,przeszłam kilka kroków po czym wróciłam na miejsce.Chwilę później nadeszła Jenna.Wadera spojrzała na mnie marszcząc brwi.
- Stało się coś ?
Westchnęłam cicho.Podniosłam wzrok na wilczycę.Ujrzałam jej pytające spojrzenie.
- Myślę ,że powinniśmy już ruszać dalej.Postój przedłuża się niepotrzebnie.Wiesz ,że nie mamy tyle czasu...
Gamma usiadła obok.
- Wiem. -odparła -Ale nie rozumiem powodu twojego zdenerwowania.
- Nie zauważyłaś ?
Jenna odwróciła łeb w moją stroną.Ponowne pytające spojrzenie.
Nerwowo wykonałam łapą szeroki okrąg w powietrzu.Westchnęłam.
- Wataha się rozbiegła.Spójrz tylko.Każdy poszedł w swoją stronę.Żebyśmy mogli ruszyć dalej musiałybyśmy pozbierać ich wszystkich...
- Nie wiem w czym widzisz problem -zaśmiała się wadera -Myślałam ,że gryzie cię jakiś naprawdę trudny dylemat...Rozumiem ,że czujesz się odpowiedzialna za watahę ,ale mogłabyś trochę...rozluźnić się.
Potaknęłam głową.Może Jenna ma rację ? Może aż nazbyt wzięłam do siebie tę odpowiedzialność za watahę ?
Już otworzyłam pysk ,żeby podziękować przyjaciółce za słowa otuchy ,kiedy nagle zamarłam.Gamma wyczuła zmianę mojego nastroju.
Zaczęłam nasłuchiwać.Coś jest nie tak ~ myślałam gorączkowo.
- Czyżby kanibale nas odwiedzili ? -spytałam.
Wadera pokręciła głową.
- Nie to nie oni.Nie wyczuwam ich zapachu ,ale...
- Krew czujesz prawda ?
Wilczyca przytaknęła.
- Zrobimy tak....ty zostaniesz tu i popilnujesz te wilki ,które się nie rozbiegły ,a ja sprawdzę co się dzieje.
Zanim Gamma odpowiedziała ja już biegłam.Wiedziona wonią przelanej krwi pragnęłam jak najszybciej dobiec do miejsca skąd owy zapach pochodził.Po drodze natknęłam się na Silvanę.
- Vervada ! -krzyknęła zdyszana.Na jej pysku zauważyłam wyraz ulgi.
- Co się dzieje ? -spytałam bez ogródek.
- Eloy i Hiro...walczą...-wydusiła łapiąc oddech.
Pobiegłam przed siebie.Przyspieszyłam.Silvana dogoniła mnie.
Kiedy dotarłyśmy na miejsce bez namysłu skoczyłam pomiędzy walczących basiorów przerywając ich przedstawienie.
Najpierw spojrzeli po sobie.Później ich wzrok spoczął na mnie.
- Co tu się dzieje !? -wrzasnęłam.
Nagle wokoło zapanowała kompletna cisza.
- Postradaliście rozumy ?! -wzięłam głęboki oddech ,uspokoiłam się - Nie wiem co stało się przyczyną waszej kłótni ,nie obchodzi mnie to.Ale jeśli jeszcze raz powtórzy się taka sytuacja to nie ręczę za siebie.Wyprostuję was obu.
Chwilę później dołączyły do nas niektóre wilki z watahy.Z kępy krzewów nieopodal wybiegła Jenna.

Ktoś dokończy ?

Od Toshiko

Już po raz tysięczny zadawałam sobie pytanie "dlaczego?". Po co odchodziłam od rodziny?
Zrobiłam to z tak nieważnego powodu. Uciekłam, ponieważ zobaczyłam jak moja matka zabija swoją klątwą zwierzynę... Przecież to normalne. Wilki zabijają, by żyć. Dla nich nie ma znaczenia w jaki sposób to zrobią. Więc, co mnie podkusiło, żeby być samą. Kiedy to widziałam nie czułam się dobrze. Z każdym dniem w mojej głowie zaczęło narastać niewyjaśnione poczucie winy. To było straszne i nie do wytrzymania. Przestałam jeść stałam się straszna. Jednak później stało się coś o czym nie mam zamiaru nigdzie wspominać. Jedna z sióstr przyszła mnie pocieszyć. Jak każdy nie wiedziała, co się ze mną dzieje, ale chyba najbardziej jej na mnie zależało. Lecz bardzo mnie to zdenerwowało. Ten jej delikatny ton i głupie teksty. Miałam ochotę coś zniszczyć, ale próbowałam się opanować, wiedziałam jakie skutki przyniosą te emocje. Chodź powiedziałam jej, by sobie poszła ona dalej naciskała aż w końcu wybuchłam. Krzyknęłam na nią, chciałam ją zranić, lecz moja klątwa zrobiła to pierwsza. To dlatego uciekłam. Teraz strasznie mi głupio. Na pewno nie byłam sobą, ale w końcu to ja...
Z tych przemyśleń wyrwał mnie szelest w pobliskich krzakach. Stanęłam w bezruchu i zaczęłam nasłuchiwać. Zauważyłam sarnę stojącą za krzakiem. Wywnioskowałam, że w liściach ukrywa się inny wilk próbujący ją upolować...

Ikano? Uznajmy, że to ty

Od Silvany - CD Hiro

Zaszokowana oglądałam pojedynek basiorów.Wszystko zaczęło dziać się tak nagle...Zaraz ! Przecież nie mogę dopuścić ,żeby się nawzajem pozabijali !Eh co ze mnie za jakaś idiotka ! Oni się biją ,mogą się nawet pozabijać ,a je se patrze na nich w ukryciu.Naprawdę ,Silvano ,jesteś po prostu genialna...
Wyskoczyłam z krzaków i rzuciłam się w ich stronę.
- Przestańcie ! -wrzasnęłam na całe gardło.
- Chcecie sie pozabijać ?!
- Nie wtrącaj się -Hiro odepchnął mnie na bok.
- Nie będziesz mi mówił co mam robić ! Poza tym nie pozwolę na tę bójkę....
- Już sie rozpoczęła ,spóźniłaś się -powiedział cierpko Eloy.Wilk jednak nie patrzył na mnie tylko na przeciwnika.
Nie spóźniłam się -pomyślałam ze smutkiem.
- Zachowajcie się jak na dorosłe wilki przystało -warknęłam.
Basiory nie zwróciły na mnie najmniejszej uwagi.Nawzajem zmierzyli się wzrokiem po czym rzucili się na siebie.
- Koniec ! Zakończcie to ! -nie słuchali mnie.Zachowywali się tak jakby w ogóle mnie tam nie było...Muszę znaleźć kogoś kto doprowadzić ich do porządku.
Pobiegłam przed siebie.Może spotkam gdzieś Gammę albo Deltę...

Ktoś dokończy ?

środa, 22 kwietnia 2015

od Ikany(CD. Sonei)

Zmierzyłam waderę wzrokiem. Jak na moje oko miała dwa, może trzy lata. Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu jakiegokolwiek zagrożenia. Gdy nikogo nie dostrzegłam skinęłam na waderę dając jej znak by szła za mną.
 Nie odwracałam wzroku. Słyszałam jej kroki za sobą. Przemykałam pośród paproci, drzew i krzewów, aż dotarłam do miejsca swojego małego ,,obozowiska". W rzeczywistości było to kilka zajęczych skór, martwy dzik i kilka kałuż krwi, które zostawił po sobie Soha. Co mu strzeliło do głowy? Jeśli coś sobie zrobi nie będę się czuła winna.
 Zatrzymałam się przy dziku i obejrzałam na Soneę. Wykonałam krótki gest łapą wskazując na zwierzę.
- Głodna?
Przez chwilę mierzyła mnie niezbyt ufnym spojrzeniem po czym zbliżyła się do dzika. Kiedy ona jadła mnie pochłonęły przemyślenia.
 Co ja ma teraz zrobić z Sohą? Odpowiedź, o dziwo, nasunęła mi się od razu- nic. Nie mam wpływu na to co robi. Nie ma znaczenia co powiem, jemu wszystko jedno...A może właśnie nie? Skrzywiłam się na samą myśl, że Beta mógłby być czymś poza bezmyślną kupą mięśni zapakowaną w wilczą skórę. Chwilę potem mój pysk wykrzywił kolejny grymas, który symbolizował niechęć do samej siebie. Jak ja mogę tak o nim myśleć? Ze dwa razy uratował mi życie, a ja mu chyba razu nie podziękowałam. Kiedy miał rację automatycznie się na niego wkurzałam, albo...albo gdy zachowywał się jak wilk, jak myślący wilk. Może powinnam zaprzestać traktowania go jak niewolnika? To chyba złe, prawda? O mało nie wybuchnęłam śmiechem gdy dotarło do mnie nad jak prostymi kwestiami się zastanawiam.
- To jak jest z tą twoją watahą?- spytała wadera.
Energicznie potrząsnęłam głową na boki, zupełnie jakby to pomagało...
- Pewne okoliczności nas rozdzieliły. Większość jest teraz pewnie gdzieś za tymi górami, pod opieką Gammy i Delty.
Wadera zmrużyła oczy.
- Ktoś jeszcze tu jest? Widzę krew, ale ty nie jesteś ranna, a już na pewno nie tak poważnie jak ten kto tę krew tu zostawił.
Westchnęłam.
- Był  jeszcze Beta, ale gdy dziś rano się obudziłam znikną.- uśmiechnęłam się kwaśno- Widocznie już wszyscy mają mnie dość.
Ciekawam kto bardziej ich męczy, ja czy Jenna. O ile są razem, o ile żyją. Uśmiech natychmiast opuścił mój pysk. Nagle coś przyszło mi do głowy. Skoro Sohy nie ma to nikt nie zabroni mi stąd wybyć.
- Co sądzisz na temat Przeklętych?- spytałam.
- Niegodne zaufania potwory- Sonea uśmiechnęła się, bynajmniej nie uprzejmie. Uniosłam wyżej jedną ,,brew"- Do których się zaliczam- dodała.
Na mej ,,twarzy" pojawiło się coś co chyba można nazwać uśmiechem.
- Wybieram się na poszukiwania moich...- westchnęłam.
No właśnie. Kim oni dla mnie są? Na ogół kulą u nogi... A jednak chcę ich znaleźć, chcę być razem z nimi. Nawet jeśli będę się czuła jak przedszkolanka.
- Twoich...?- wadera zrobiła młynek łapą zachęcając mnie bym dokończyła swoją wypowiedź.
- Mojej...mojej rodziny...zdaje się...- te słowa ledwo co przeszły mi przez gardło.
To zabrzmiało zbyt tkliwie. Nie lubię dużych słów, ale lepszego akurat nie znalazłam. Może kiedyś wymyślę nowe słowo, które dobrze określi to co łączy mnie z innymi Przeklętymi.

Sonea? A reszta niech nie myśli, że już zawsze będę taka milutka.



Od Hiro ( CD. Eloy 'a ) :

Nie mogłem otrząsnąć się z oszołomienia.Te dziwne uczucie zmieszane z rezygnacją ,smutkiem i bólem sprawiło ,że życie straciło dla mnie najmniejszy sens.Nadal nie mogłem uwierzyć w to co się stało.Najgorsza była jednak świadomość ,że nic nie mogłem na to poradzić ,a niepewność pożerała mój umysł.Myśli kłębiły się...wokoło jednej i tej samej osoby. Azzai.
Nie mogłem sobie wybaczyć.Nie mogłem wybaczyć sobie tego ,że nie zrobiłem nic ,kiedy wadera mego serca opadała bezwładnie w dół przepaści.Biegłem do niej...chciałem pochwycić i trzymać ją tak mocno w swych objęciach ,aby ta była już zawsze bezpieczna.Lecz zawiodłem.Zawiodłem ją.Biegłem za wolno.Za późno dotarłem na miejsce całego zdarzenia.
Westchnąłem ciężko.Pochyliłem łeb.
Co mam teraz zrobić ?
Oczywiście ,że nic.Byłem bezsilny.
Im więcej myślałem tym bardziej dochodziłem do wniosku ,że jedyną osobą odpowiadającą za całe feralne zdarzenie jest nikt inny jak....Eloy.Tak ,to jego uważałem za winowajcę.Nie były to wilki ,które nie zdążyły pomóc Azzai.Nie była to Silvana ,która zepchnęła Azz.Był to Eloy.
Dlaczego ?
Głupie pytanie.Wszystko przecież zaczęło się od niego.To zwykły wilk bez serca. Raz rozkochuje w sobie jedną waderę ,a na drugi dzień ? Znajduje sobie nową...
Niepohamowana wściekłość zawładnęła mym umysłem.Ma moim pysku pojawił się grymas bólu i złości.On to rozpoczął...i on za to zapłaci.
Poderwałem się z ziemi jak oparzony.W oczach tliły się iskierki furii.Momentalnie wyczułem zapach basiora.Podążyłem tropem.Początkowo szedłem powoli ,bezszelestnie ociągając się.W miarę zbliżania się do wilka ,mój chód przyśpieszył.Oddech również.W uszach słyszałem jedynie szybkie bicie swego serca.Serca wypełnionego pustką.
Przyspieszyłem.Nie słyszałem już swych myśli.Tylko czułem...Czułem wściekłość...Furię....Żądzę mordu...
Wypadłem zza skupiska krzewów.Gałęzie owych krzewów były naszpikowane kolcami...Lecz ja nie czułem ich wbitych w me ciało.Nie czułem skaleczeń ,ani ran.Nie zwracałem uwagi na kropelki krwi zabarwiające moje futro...
Rzuciłem się na Eloy 'a.Tak po prostu.Bez zbędnych słów.
Szybko jednak odskoczyłem.Spojrzałem na basiora.Spojrzałem w jego oczy.
Na jego pysku malował się wyraz niedowierzania.Oszołomienia.Zdziwienia.
Zbliżyłem się i pochyliłem łeb nad leżącym na ziemi wilkiem.Zacisnąłem łapę na jego gardle.Niech zapłaci.
Basior nie poddał się jednak.Odepchnął mnie od siebie zamaszystym kopnięciem tylnych łap.
Osunąłem się na ziemię.Zanim zdążyłem zareagować wilk doskoczył do mnie.Przejechał ostrymi pazurami po moim pysku i nawet unik tego nie zapobiegł.
Nagle poczułem w pysku metaliczny posmak.Pojedyncze strużki ciemno-czerwonej krwi opadały leniwie na ziemię.Wstałem.Spojrzałem na przeciwnika.I nieoczekiwanie zaatakowałem.

Eloy ? A może ktoś inny ?

Od Stream :"W pełnej okazałości!"

Będąc w lesie, porozmyślałam sobie
"Co tam u Mizu?"
Nie marnując czasu poszłam w góry.
Niespodziewanie zobaczyłam Mizukę
walczącą z czarnym basiorem.
Spoglądając na Mizu, dostrzegłam jej
ranę na łapie.
Gdy wadera mnie zauważyła, krzykneła
-Stream! -I zaraz po tym czarny basior rozpłynoł się w powietrzu, a Mizuka zemdlała.
Szybkim krokiem podbiegłam do niej..
Była ledwo co przytomna, więc zaciągnełam ją nad malutkie bajorko po środku gór.
-Uh, Mizuka, W co żeś się wplątała? - Pytałam sama siebie.
Obmyłam ranę Mizuki, a następnie pociągnełam ją dalej.
Ja i Mizuka byłyśmy już u niej w domku.Tam, znalazłam jakiś materiał, więc zrobiłam z niego bandaż.
Wystraszona Mizuka, na chwilę otworzyłą oczy, po chwili powieki znów je przysłoniły.
Zauważyłam idącego basiora.
-Co się tu dzieje? - Powiedział
-A ty to kto? - Zapytałam
-Jestem Asher, jeżcze się nie znamy. - Odparł basior.
-Taa, jestem Stream - Popatrzyłam na Mizukę z zastanowieniem
"Kiedy się obudzi?"
-A to, to kto? - Zapytał lekko zdziwiony Asher.
-To Mizuka! W pełnej okazałości! - Powiedziałam ze śmiechem.
-Aha, kumam - Powiedział patrząc na Mizu.
Mizuka powoli zaczynała być przytomna, powoli otwierała i zamykała
oczka.. "Pewnie się zdziwi, nie zna jeżcze tego basiora - Aher'a" - pomyślałam.
Mizuka? Dokończ! ;3
 

Od Christophera(CD. Azzai): Wiedziałem!

 Kiedy w końcu poskromiłem tego smoka, westchnąłem z ulgą i wleciałem na drzewo. Ten smok był okropny. Nie dość, że gadał jakby połknął całą górę to jeszcze był przygłuchy, bo w dzieciństwie miał jakiś tam wypadek. Świetnie. Ale teraz było po wszystkim więc miałem pół roku urlopu. A zdążyłem w ostatnim momencie, jeszcze 4 dni i byłoby po sprawie, musiałbym nadrabiać... Ehh.
 Kiedy już się zregenerowałem, postanowiłem poszukać odpowiedniego miejsca na wakacje. Miałem dość gór i tych terenów, zwłaszcza że kojarzyły mi się z takimi sprawami jak koloryzujący eliksir pewnej smoczycy, błotnisty wulkan z pyska małego smoczka czy jakże urocze krople kwasu z ząbków pewnych bliźniaków. A ten ostatni smok? No cóż, od niego oberwałem jakże miękkim gradem sopli. Brrrrrrrr... Więc nie dziwne było to, że chciałem się jak najszybciej wynieść z tej doliny. Wstałem i wziąłem rozbieg, a potem poleciałem. Latanie sprawiało mi taką przyjemność, jakbym był od tego uzależniony. Ale może to tylko część mojej półsmoczej natury. Nie wiem. W każdym razie lecąc, zobaczyłem na dole dwie wadery, jedną jeszcze szczeniaka, drugą dorosłą. Zaciekawiły mnie, bo rzadko spotykałem wilki a zwłaszcza tutaj, w Smoczej Dolinie, gdzie żyje najwięcej smoków wyrzutków lub po prostu samotników. Uśmiechnąłem się więc do siebie i zleciałem do nich.
 <Tutaj mieści się nasza krótka rozmowa z Azz, nie będę jej powtarzać>
 - Hmm... Przeklęci mówisz? A nie macie czasem braków w szeregach, zwłaszcza braków zarezerwowanych dla wilków na urlopie? - zapytałem uśmiechnięty.
 - Na urlopie? Od czego? - zapytała, nie rozumiejąc Azzai.
 - No, wiesz... Też jestem przeklęty, ale moja klątwa ma w bonusie urlop. Pomyślałem, ze może teraz mi się uda - wyjaśniłem.
 - Hm, to możemy sprawdzić tylko w jeden sposób - powiedziała uśmiechnięta na powrót Azzai.
 - No tak, trzeba by tam iść. Ale mówiłaś coś o rozdzieleniu? - zapytałem i ruszyliśmy przed siebie.
Mała wadera szła początkowo koło Azzai ale potem widocznie się do mnie przekonała i szła swobodnie przed nami.
 - Eh, tak. Mieliśmy walkę z kanibalami i jakoś tak wyszło, że się rozdzieliliśmy. Nasza Alfa i Beta oraz kilku innych członków jest po jednej stronie gór, a reszta tutaj, znaczy tam... Na górze. - Wadera spojrzała na szczyt góry, pod którym staliśmy. Skrzywiłem się.
 - Znaczy... Czekaj. Chcesz mi powiedzieć, że stamtąd SPADŁAŚ i żyjesz? Rany boskie, kobieto!
 - Eh, no co? Wolałbyś żebym nie żyła? - zażartowała.
 - Nie, nie, nie... Skąd. To bardzo dobrze tyle że... Wiem jak to jest stamtąd spadać, bo kiedyś też spadłem, przez takiego jednego smoka, który miał wyjątkowo długi ogon... - I opowiedziałem jej całą historię, jak to próbowałem rozmawiać ze smokiem o wyjątkowo długim ogonie, ale niestety, ten smok nie chciał patrzeć mi na pysk, więc cały czas się odwracał. Na początku przeskakiwałem nad jego ogonem i starałem sie popatrzeć mu na pysk ale w końcu dałem sobie spokój i usiadłem. Po kilku minutach gadanie, coś smoka zaciekawiło w mojej przemowie i odwrócił się... Popychając zaskoczonego mnie prosto w przepaść. Świetnie nie?
 - No, więc wiem jak to boli. Do tej pory mam problemy z niektórymi kośćmi - zaśmiałem się, a wadery mi zawtórowały.
Rozejrzałem się.
 - Hym, no tak, to chyba będzie tutaj - mamrotałem do siebie.
 - Co mówisz? - zapytała Azz.
 - Em, nic nic, tylko... Jak wtedy spadłem, nie mogłem się posługiwać skrzydłami i znalazłem tą ścieżkę. Wszedłem na górę. Nie jest zbyt łatwa, ale da się zrobić. Poza tym, przy trudniejszych kawałkach mogę wam pomóc, nie? - Na potwierdzenie zamachałem skrzydłami z uśmiechem.
 - No tak - potwierdziła Azzai.
*** Po jakimś czasie wspinaczki ***
 - Wiecie co? - zapytałem. - Może zrobimy postój? Zanosi się na burzę, to nie jest dobry pomysł na wędrówkę po takiej skale. Tam jest grota, widzicie? Tam przeczekamy i jak trochę podeschnie, ruszymy dalej - oznajmiłem, a wadery ze zmęczeniem pokiwały głowami. Jednak po kilku mitach Darkne zaczęły opadać powieki więc westchnąłem z uśmiechem i zabrałem na grzbiet, a potem położyłem w jaskini już uśpioną waderę. Potem wróciłem po Azzai która nie okazywała zmęczenia ale łapy jej się trzęsły, a opadająca głowa mówiła sama za siebie. Ją również wziąłem na grzbiet, mimo że początkowo się uśmiechała i mówiła, że da radę, to tylko kilka stopni. Zaniosłem ją do jaskini.
 - Dzięki, Chris. Dobranoc. - I zasnęła. Po chwili słyszałem jej głęboki i równy oddech. Okrążyłem ją i sprawdziłem czy nie jest gdzieś poważnie ranna. Miała kilka ran ciętych i trochę spuchła jej lewa tylna łapa. Zająłem się tym tak dobrze jak umiałem a potem zasnąłem, choć bardzo lekkim snem.
<Azzai? Darkne?>

wtorek, 21 kwietnia 2015

Od Sonei: Głos, który porwał wiatr.

Mój przyjaciel zawsze mawiał, że wiatr jest żywy. Posiada on duszę, uczucia oraz wspomnienia. Dlatego często jęczy, gdy odwiedza ponure krainy i widzi biedne wilki, gdyż smuci go ich widok.
Teraz wiatr świszczy mi tak głośno do uszu, jak jeszcze nigdy wcześniej. A następnie, jakby przeraził się mojej osoby, przeszedł w cichy i żałosny skowyt.
Takie przynajmniej mam odczucie.
Niestety wraz z silnym wiatrem, zaczął padać śnieg z deszczem. Od jakichś dwóch godzin chodzę wąskim szlakiem, pokrytym mazią z błota, śniegu i kałuż wody. Nie jest to wyprawa moich marzeń. Bywało lepiej, ale bywało i gorzej, dlatego staram się nie narzekać zbyt długo.
Wiatr ciągle wieje mi w plecy, przez co muszę uważać, aby nie zsunąć się ze ścieżki. Wcześniej, kiedy się wspinałam, nie stanowiło to dla mnie żadnego problemu. Jednak oto mam przed sobą śliskie, strome zbocze, co oznacza trudniejszą i jeszcze bardziej niebezpieczną drogę.
Z moich ust wydobywa się ciche przekleństwo, gdy przez przypadek poślizgnęłam się na oblodzonym kamieniu. Ląduję w mokrej breji, która brudzi sporą część mojego białego futra. Na czarnych fragmentach nie widać tego tak bardzo, ale i tak specjalnie się tym nie przejmuję. Nigdy nie obchodził mnie mój wygląd i prędko się to nie zmieni. Ponoć istnieją rzeczy do których trzeba dojrzeć, ale jeśli oznacza to, że w przyszłości będę się gapić w swoje odpicie i przeglądać w tafli wody, to wolę pozostać wiecznym, dzikim i niezależnym „dzieckiem”.
Nie zawracam sobie głowy otrzepywaniem futra i brnę dalej przed siebie. Tak właśnie wygląda moje życie przez kilka ostatnich tygodni. Niecały miesiąc wcześniej wędrowałam przez gęsty las, jednak pech chciał, że spotkałam na swojej drodze łańcuch gór. Nie chciałam tracić czasu na okrążanie ich, a poza tym kiedy stałam przed wzniesieniami droga nie wydawała się taka straszna i niebezpieczna. Teraz już wiem jak bardzo się myliłam. Ale nie ma sensu zawracać. Jedyne co mi pozostało to iść na przód.
Zaczynam powoli schodzić ze zbocza. Wiatr nagle zmienił kierunek. Teraz wieje prosto na mnie.
„Świetnie. Wędrownym wilkom wiatr zawsze w oczy.”- myślę zniesmaczona. Wzdycham głośno, jednak nie słyszę swojego głosu. Został on porwany przez wiatr i zapewne szybko go nie odzyskam. Nie ma sensu przekrzykiwać burzy.
Jedyna rzecz jaka dociera do moich uszu to długi świst powietrza. Przypomina on żałosny lament. To już kolejny raz, kiedy biedak płacze. Chociaż silny wiatr, w dodatku deszcz, znacznie utrudniają mi podróż, nie mogę pozwolić sobie na postój. Przede mną wiele godzin marszu i nie zamierzam zwalniać. Dlatego też zaciskam zęby i staram się nie myśleć o niedogodnościach.

~ *** ~

Po kilku godzinach mozolnej wędrówki, w końcu zastaje mnie noc. W ostatniej chwili udaje mi się znaleźć schronienie w skalnej ścianie. Nora jest niewielka, wilgotna i cuchnie w niej zgnilizną, ale postanawiam w niej przenocować. Miałam ciężki dzień i jestem wykończona. Poza tym nie uśmiecha mi się szukanie lepszego legowiska. Nie chodzi o to, że boję się podróży w ciemności. Martwię się jedynie, że mogę chodzić przez kilka godzin i nie znaleźć niczego. A wolałabym nie zostawać w taką pogodę na szlaku.
Rozglądam się po niewielkiej norze. Na dworze jest tak ciemno, że nie dociera tutaj najmniejsze światło. W dzisiejszą noc, nawet księżyc opuścił świat. Jego też zaczął martwic ten przeraźliwy widok.
Zamykam oczy i staram się uspokoić oddech. Czuję jak trzęsą mi się łapy. Nie jest mi zimno. Harrin powiedziałby teraz, że trzęsę się ze strachu, ale ja nie lubię tak tego nazywać. Nie jestem przerażona. Po prostu nie czuję się tutaj komfortowo. W dzieciństwie opowiadaliśmy sobie z przyjaciółmi wiele strasznych historii. Nie brakowało wśród nich opowieści o samotnych wilkach, które podczas zamieci postanowiły przenocować w jaskini. Przerażone zasypiały w świetle księżyca, jednak żaden z nich nigdy nie dożywał świtu.
Nie pamiętam już szczegółów tych historii, ale większość z nich kończyła się w ten sam, przerażający i makabryczny sposób. Co prawda nie jestem szczeniakiem i już dawno przestałam wierzyć w opowiastki o potworach-mordercach. Jednak to niemiłe uczucie nadal pozostaje.
Chociaż nie mam ochoty zasypiać, zmęczenie bierze nade mną górę. Udaje mi się odpędzić wszelkie koszmary i ułożyć do kolejnego niespokojnego snu.

~ *** ~


Kolejny dzień zapowiada się zdecydowanie lepiej niż te kilka ostatnich.
Wstaję trochę przed świtem, aby móc wcześniej znaleźć się w bezpieczniejszym miejscu. Jest już cieplej niż ostatnio, więc śnieg pokrywający górską ścieżkę, przez noc zdążył stopnieć. Teraz góry pokryte są błotem i niezliczoną ilością wody. Wzdycham po raz kolejny, szykując się na kolejny, męczący dzień.
Jest już po południu, kiedy docieram na niewielką polanę.
Słońce zdążyło schować się za horyzontem, pozostawiając jedynie różowo-fioletowe niebo. Wyczuwam w powietrzu coś czego nie spodziewałam się znaleźć na takim odludziu- zapach innych wilków. Przez chwilę zdaje mi się, że to zwykłe złudzenie. W końcu miesiące samotności mogą różnie działać na nasze zmysły. Jednak zaraz znajduję ślady wilczych łap. Nie znam się na tropieniu, ale te wydają się świeże. Ktoś tutaj był i to całkiem niedawno.
Albo dalej jest.
-Jak ci na imię?- słyszę za sobą głos wadery. Nie jest on straszny, ani władczy, jednak bez wątpienia jest to głos, który wydaje rozkazy.
„A skoro jest tutaj przywódca, to jest i stado.”
Odwracam się w stronę mojej rozmówczyni. Jest to dorosła wadera. Ma jasne, białe futro i charakterystyczny niebieski znak przy lewym oku. Nie mam ochoty na zabawę w „poznajemy siebie nawzajem”, ale skoro ktoś mnie o coś pyta, to źle byłoby nie odpowiedzieć.
-Sonea. Mam na imię Sonea. Jestem zielarką, jeśli to t e ż chciałabyś wiedzieć.- to ostatnie było trochę zbędne, ale dopiero teraz zdaję sobie z tego sprawę.
Wilczyca nie odzywa się przez chwilę, jakby dokładnie rozważała każde wypowiedziane przez mnie słowo. Po chwili jednak odzywa się spokojnym głosem.
-Jestem Ikana. Alfa watahy Przeklętych, jeśli chciałabyś wiedzieć.- dodaje przedrzeźniając mnie. Rozglądam się dookoła nas i uśmiecham smętnie.
-A gdzie twoja wataha, Ikano?- wilczyca taksuje mnie wzrokiem, jakby rozważała czy można mi zaufać. Nie wyglądam podejrzanie, chociaż może moje ubłocone futro trochę przybliżyło mnie do Demona.
-Wolałabym nie opowiadać każdemu tej historii.
-„Każdemu”? Ile wilków mnie uprzedziło?- uśmiecham się zwycięsko. Jestem zaskoczona, że po tak ciężkiej podróży mam siłę i ochotę z kimś rozmawiać.

Ikana? W końcu coś napisałam ^-^ 

Od Blue (C.D. Behemota): “Chcę czegoś więcej.”

Słucham wilka w milczeniu. Albo właściwie słuchałam wilka w milczeniu, gdyż przed chwilą basior skończył swoją opowieść. Wyjaśnił mi z grubsza na czym polega jego klątwa, chociaż wcale o to nie pytałam. Nie wiem, czy to dlatego, że Behemot źle zrozumiał moje pytanie, postanowił mi zaufać czy po prostu nadal jest zmęczony i obecnie nie za bardzo się tym przejmuje.
Raczej ta trzecia opcja.
-Nie musiałeś aż tyle mówić.- oświadczam w końcu.-Pytałam się tylko ile to trwa.- dorzucam zadowolona. Basior rzuca mi nieokreślone spojrzenie.
Kiedy Behemot opowiadał mi o klątwie, dowiedziałam się jednej, istotnej rzeczy. Chociaż jesteśmy zupełnie inni, to posiadamy podobna klątwę! Nie wiem, czy powinnam się cieszyć, czy smucić. Czy w ogóle powinnam na to jakoś zareagować.
Czekam aż basior coś powie, ale ten nada milczy.
-Wiesz…- odzywam się w końcu.- w zamian za to, też ci o czymś opowiem.
-O czym?- wilk marszczy brwi.
Rozglądam się przez chwilę.
-Chodź, wyjdźmy stąd. Ta jaskinia mnie przeraża. Masz siłę chodzić?- Behemot kiwa głową. Wychodzimy powoli z jaskini. Zwalniam kroku, aby nie narzucić od razu wilkowi szybkiego tempa. Z resztą, i tak nigdzie się nie spieszymy.
-Zaufałeś mi w kwestii swojej klątwy, więc ja też mogę ci powiedzieć coś o sobie.- mówię kiedy znaleźliśmy się na zewnątrz.
-Nie mówisz mi opowiadać. Dla niektórych to trudny temat.
-Dla ciebie też, nie? Okey, dla mnie to nic takiego.- przyznają się w końcu. Wiem, że basior mi nie wierzy.- Ech… wytłumaczę ci to w inny sposób. Chodź.- ciągnę basiora za sobą.
Wchodzimy ostrożnie na skały. W końcu udaje nam się dotrzeć na niewielka skarpę, z której widać większą część naszego obozowiska. Możemy obserwować stąd część watahy, pod warunkiem, że nie odejdą za daleko.
-Widzisz ich?- jest to pytanie retoryczne, więc kontynuuję swoją wypowiedź.- Znam dobrze większość tych wilków. Każdy z nas jest przeklętym. Ale nie każdy lubi o tym wspominać.
-Co masz na myśli?- widzę, że basior jest jeszcze trochę zdezorientowany. Muszę trochę zwolnić. Tłumaczę wszystko zbyt chaotycznie.
-Mówię, że chociaż jesteśmy ze sobą w miarę blisko, nie każdy mówi o swojej klątwie. To normalne, bo dla większości jest to trudny temat. Znam klątwy tylko kilku wilków, ale większość powiedziała mi o nich, gdyż chcieli się zrewanżować.
-Zrewanżować? Mieli u ciebie dług wdzięczności?- parskam śmiechem i kręcę przecząco głową.
-Jasne, że nie! Po prostu, kiedy opowiedziałam im o swojej klątwie, część chyba poczuła, że powinna opowiedzieć coś o sobie. A nie tylko słuchać co mają do powiedzenia inni.
-Nadal nie mogę pojąć do czego zmierzasz.
-Ech… nie wstydzę się swojej klątwy. Jako jedyna z watahy, bądź jako jedna z niewielu. Skoro każdy wie, że jesteśmy przeklęci, to po co na siłę to ukrywać? Nie mówienie o klątwie nie sprawi, że o niej zapomnisz. Ani, że przestaniesz być przeklętym. Tak mi się wydaje.- przerywam na chwilę. Chcę dać basiorowi chwilę czasu. Kątem oka widzę, jak obserwuje część stada.
Jestem ciekawa w jaki sposób nas postrzega. Skoro nie chce dołączyć do watahy, nie czuje się jak jej członek, musimy być dla niego tylko i wyłącznie przeszkodą. Notuję sobie w głowie, aby później go o to zapytać.
-Ha! Wiesz, kiedy słuchałam twojej opowieści odkryłam jedną rzecz.
-Mianowicie?
-Mamy bardzo podobne klątwy.- patrzę na basiora, ciekawa jego reakcji.
-Doprawdy? W takim razie, na czym polega twoja?- pyta się mnie w końcu. Cieszę się, że sam zadał to pytanie, chociaż wilk najwyraźniej nie jest z siebie dumny. Nie wiem czy dopiero teraz doszło do niego, że to bardzo bezpośrednie pytanie i spora część z nas mogłaby się za to obrazić. A więc ktoś po raz pierwszy ma szczęście, że trafił akurat na mnie.
-Widzę duchy.- mówię krótko. To przykuwa uwagę basiora. Nie patrzy na mnie ciekawskim wzrokiem, ale widać, że te słowa zwróciły jego uwagę.- A tak dokładnie, dusze zmarłych wilków. One z kolei, aby być widocznym, pobierają ode mnie energię. To jak błędne koło. Nie da się tego przerwać. Ale jest też spora różnica między naszymi klątwami.
-Dusze nie są z tobą bezpośrednio złączone, prawda? Ich istnienie nie jest od ciebie zależne, chociaż tylko ty potrafisz je dostrzec?
-Yhym. I wilki o „zdolnościach parapsychicznych”. Ale, tak. Właśnie tak to wygląda. Dlatego też nie pobierają teraz ode mnie energii. One mają świadomość, rozumiesz? To zaskakujące, ale chociaż są martwe, potrafią funkcjonować jako zjawy. Dlatego też żaden z nich się tutaj nie zapuszcza.- mówię, pokazując otaczające nas góry.- Nie boją się wędrówki, ale nie mają potrzeby chodzenia po górach.
-Czyli… po prostu dajesz im siłę?
-Nie, one ją kradną. Tylko, że ja nie wiem jak je od tego powstrzymać. Zabrzmi to głupio, ale trochę się do nich przyzwyczaiłam. Wiesz… żyłam ponad rok w odosobnieniu i dusze wilków, były jedynymi istotami, z którymi mogłam rozmawiać.
-„Rozmawiać”? Nigdy nie przypuszczałem, iż coś takiego jest możliwe.
-To zależy na jakie duchy trafisz. Większość z nich nic nie mówi, to prawda. Albo z przerażenia, albo nieufności. Istnieje wiele zjaw, które nękały mnie i straszyły przez tygodnie. Ale część dusz jest niegroźna. Często widuję młode szczeniaki. Bawiące się razem.
-To nie jest aż tak przerażające.- stwierdza ostrożnie basior. Kręcę głową.
-Mi też z początku tak się zdawało. Do póki nie dotarło do mnie, że tych dzieci już nie ma. Z początku cieszyłam się, że widzę również niegroźne duchy. Ale później, zdałam sobie sprawę z tego, że gdzieś tam są rodzice, przyjaciele, a może i całe stada, które opłakują ich śmierć. Myślę, że to właśnie boli najbardziej. Świadomość, że ktoś za nimi tęskni, a tylko ty je widzisz.
Wzdycham głośno.
Właśnie na tym to wszystko polega. Moja klątwa nie sprawia mi bólu fizycznego. Nie ogranicza mnie w żaden sposób, ani nie daje nowych możliwości. Ona jest po prostu smutna. I nic więcej.
-Wybacz, nie spodziewałem się.- wyznaje w końcu wilk. Taksuję go wzrokiem.
-Nikt się nie spodziewa.- uśmiecham się smutno.- Ale nigdy więcej nie przepraszam za nic. To ja tutaj mówię, ty mnie do niczego nie zachęciłeś. Jasne?
-Skoro tak to widzisz.- basior wzdycha i patrzy na mnie obojętnie. Po chwili znów się odzywa.- Skoro już skończyłaś, to może w końcu sprawdzisz co u Azzai, hm…? Ciągle ze mną siedzisz, a twierdziłaś iż to ja nie chciałem jej pomóc.- posyłam wilkowi groźne spojrzenie. Zaskakuje mnie ta nagła zmiana tematu, ale odpowiadam na jego pytanie.
-Jesteś niemożliwy. Oczywiście, że w i e m co się stało z Azzai!- udaję poruszoną. Kładę się na ziemi i zgarniam kosmyki włosów, które wpadły mi do oczu.
-Ach, doprawdy? A więc czemu wcześniej…
-Wkręcałam cię. Byłam ciekawa twojej reakcji. A ty tak po prostu mi uwierzyłeś. Oczywiście, że pytałam co z Azzai! Nawet pocieszaliśmy z Marvel’ em Eloy’ a. Jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć, to spadła z przepaści i nikt nie wie gdzie teraz jest. Mam nadzieję, że znalazła jakiś bezpieczny szlak, tam na dole.- dodaję zaniepokojona. Tak, naprawdę mam nadzieję, że z Azzai wszystko w porządku.
Zerkam na siedzącego obok Behemota. Wilk po chwili zmienia pozycję i również kładzie się na ziemi. Wpatruje się przed siebie. Chcę zobaczyć co takiego zwróciło jego uwagę, więc odwracam wzrok w tym samym kierunku.
Ale tam nic nie ma.
Basior tak po prostu patrzy się w przestrzeń. W nicość. Nie mam pojęcia, czy jest w niej coś fascynującego, ja tego nie dostrzegam, czy może po prostu wilk nad czymś rozmyśla, a jego wzrok powędrował w pierwszą lepszą stronę.
Ponieważ rozmowa nagle ucichła, ja również zaczynam nad czymś rozmyślać. Póki co, do mojego umysłu trafiają pojedyncze, chaotyczne wspomnienia, które razem niczego nie znaczą. Jednak w końcu udaje mi się uczepić jednego obrazu, zdarzenia i nad nim rozmyślać.
Myślę o tym co dzieje się wokół.
Jak szybko każde z nas się zmienia. Dlaczego spędzam czas z nieznanym mi wilkiem? Dlaczego jesteśmy w stanie tak szybko zmieniać nasze usposobienie? Raz jesteśmy weseli, a chwilę później złościmy się, tylko po to aby zacząć płakać. A kiedy łzy wyschną, znów zaczynamy się śmiać. Dlaczego wilki zachowują się tak różnie? Z resztą, to samo tyczy się mnie. Przez te ostatnie kilka dni, co chwila staję się inną wilczycą. Inną Blue.
Zaczynam się śmiać.
-Co tak cię bawi?- pyta się basior ze stoickim spokojem w głosie.
„Ech… tylko on ciągle jest taki sam”- myślę. Jednak zaraz przypominam sobie widok cierpiącego Behemota, więc szybko prostuję swoje myśli „No… prawie ciągle.”
-Nic. Po prostu… bawi mnie ta cała sytuacja. To jak szybko jesteśmy w stanie się zmienić. Dlaczego najpierw martwię się o Azzai, potem na ciebie krzyczę, a chwilę później jestem w stanie pocieszać Eloy’ a? Dlaczego jestem w stanie wyzywać cię od egoistów, płakać, a później się tobą opiekować? A zaraz później słuchać o twojej klątwie i jeszcze opowiedzieć o swojej. A w dodatku…- chcę mówić dalej, ale basior nagle mi przerywa.
-Jak to „opiekować”?!- tym razem nie stara się ukryć zdumienia. Zacinam się. Ten fragment niechcący mi się wymsknął, ale dobrze, że nie powiedziałam niczego więcej.
-Nieważne. Zapomnij o tym.- mówię ostro. Jednak basior ignoruje ton mojego głosu.
-Tylko, że…
-Nie było tematu.- przerywam Behemot’ owi, zanim ten w pełni się wypowie. Czuję, że znów się rumienię, chociaż mam nadzieję, że nie jest to aż tak widoczne, jak mi się zdaję. Jednak na wszelki wypadek odwracam głowę. Wiem jednak, że to nic nie da, więc po prostu ukrywam twarz w przednich łapach. Może to wygląda trochę bardziej naturalnie.
Nie mam pojęcia jak teraz zacząć rozmowę, by nikogo nie urazić, więc dla bezpieczeństwa leżę cicho. Widzę, że Behemot się czemuś przygląda, ale już nie patrzy w nicość. Patrzę jak obserwuje watahę. Znów jestem ciekawa co teraz sobie o nas myśli. Może rozważa dołączenie do nas? Nie, oczywiście, że nie rozważa. Chcę tak myśleć, ale wiem, że to nie prawda.
A najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że czuję się zawiedziona. Ale czym?! Przecież znam wilka zaledwie kilka dni. Nie rozmawiam z nim aż tak często. Tak naprawdę, to niczego o nim nie wiem, a on nie wie niczego o watasze. Dlaczego więc miałby do nas dołączyć? Dlaczego więc j a c h c ę aby on do nas dołączył?!
„Ha! Przyznałaś się sama przed sobą.”
„Do niczego się nie przyznałam.”- nie mam zamiaru do się niczego przyznawać. Zwłaszcza jeśli jest to nieprawdą.
W końcu nie wytrzymuję. Podnoszę wzrok, wpatrując się wilkowi w oczy i pytam:
-Słuchaj, wiem, że przez pytanie które chcę ci zadać zaraz wybuchnie kolejna sprzeczka, ale dłużej już tak nie wytrzymam.- basior odwraca głowę odrobinę, aby móc na mnie spojrzeć. Wzdycham i zaczynam mówić:
-Ale powiedz, proszę. Dlaczego taki jesteś? Nie myślałeś o tym, aby do nas dołączyć?
-Nie.- odpowiedź jest tak chłodna, że aż boli.
-Dlaczego?
-Nie musisz tego wiedzieć.- basior podnosi się. W głębi serca wiedziałam, że tak to się skończy. Ale jednak chciałam go o to zapytać. Zwykłe „nie” mi nie wystarczy. To nie jest dostateczna odpowiedź.
„Chcę czegoś więcej”
Zanim wilk odejdzie, chwytam go za łapę. Behemot patrzy na mnie wzrokiem mordercy, jednak jestem w stanie to zignorować. Ja również jestem w stanie posłać mu takie spojrzenie, więc nie robi ono na mnie wielkiego wrażenia.
-Już ci mówiłem.- warczy.
-To nie wystarcza.- odpowiadam spokojnie.
-W takim razie… czego jeszcze chcesz?
„Czegoś więcej”
-Powiedz mi tylko co będzie później? Kiedy w końcu odnajdziemy resztę watahy i będziemy w stanie poszukać kolejnego miejsca do zamieszkania. Co będzie dalej? Co później zrobisz? Zostaniesz z nami? Pójdziesz własną drogą? Czy chociaż raz obejrzysz się za siebie?

Behemot?

Nowa wadera Toshiko

DEATH BADGE by DrinksOnUs
Imię: Toshiko.
Płeć: wadera
Wiek: 1 rok
Partner:
Rodzina: Nie mam zamiaru do nich wracać, choć prawdopodobnie żyją.
Stanowisko: Na razie jestem za mała, lecz w przyszłości chciałabym być doradcą.
Wykształcenie: Wydaje mi się, że przez tak krótki okres mojego żyia nie zdążyłam sie jeszcze za wiele nauczyć.
Charakter: Jestem bardzo cicha i zamknięta w sobie. Nie lubię znajdować się w centrum uwagi. Większość czasu z chęcią spędzam w samotności. Bardzo rzadko się otwieram, jestem nieufna. Na samym początku zawsze oceniam kogoś gorzej niż jest naprawdę. Ciężko mnie polubić, ponieważ po prostu nie chcę, by ktoś to zrobił. Na miłe słówka odpowiadam atakiem, albo fizycznym albo słownym. Potrafię kogos mocno zranić, jeśli chodzi o stan psychiczny. Jestem inteligentna i myślę nieszablonowo. Jednak jest we mnie dużo psychopaty. Nie rusza mnie ból i cierpienie. W jednym momencie mogę kogoś chcieć zabić, a potem się śmieję i jestem dla wszystkich milusińska. Wszystko traktuję na poważnie, ale sama często żartuję. Dla każdego mam inną twarz i nigdy nie staję po jakiejś stronie. Jestem między nimi, dzięki czemu nie mam wrogów i sojuszników. W głębi serca jestem niesamowicie wrażliwa i krucha. Nie mogę być sobą z powodu klątwy.
Historia: Urodziłam się watasze szamanów. Słynęła ona z wielu mikstur, nieznanych technik leczenia i przede wszystkim pradawnej magii. Wilki ze stada wyróżniały się tym, że każdy miał śnieżnobiałą, gęstą sierść i niebieskie oczy. Od tego właśnie zaczęły się moje problemy. Byłam wyśmiewana i uznawana jako dziwadło za inny wygląd. Niewidoczne źrenice i tęczówki oraz krótka, czarna jak smoła sierść bardzo rzucały się w oczy. Moje rodzeństwo i rodzice wyglądali normalnie, więc skąd ja się wzięłam? Mówili, że jestem przeklęta. Mieli rację. Kiedy tylko się zdenerwowałam lub ucieszyłam coś wokół mnie musiało umrzeć. Ilość i odległość zależało od mocy uczuć. Nie znałam się na magii, byłam kompletnym beztalenciem. Któregoś dnia widziałam jak matka zabija magią sarnę. Wtedy coś we mnie pękło. Poczułam, że tym, że jestem taka jaka jestem przynoszę tylko rodzicom hańbę. Moja siostra próbowała mnie pocieszać, lecz coś jej nie wyszło. Zdenerwowała mnie i bardzo na tym ucierpiała. Zabiłam ją. Uciekłam i nadal nie mogę pogodzić się z tym kim jestem i co robię.
Klątwa: klątwa emocji.
Zasady klątwy: Kiedy we mnie pojawią się jakieś silne emocje, zaczynam zabijać każdą formę życia znajdującą się w pobliżu. Zasięg działania przekleństwa zależy od siły uczuć.
Nick na howrse: Anwarunya

Od Luy(CD. John'a i Moonlight)

 - Jesteś okrutnikiem- powiedziałam spoglądając na dziurę, w której ukryła się wiewiórka. Nie było to bynajmniej oskarżenie, a raczej chłodne stwierdzenie faktu.
Basior wzruszył barkami po czym rozejrzał się dookoła. Nie znalazł chyba nic ciekawego bo po chwili jego wzrok znów spoczął na mnie. Wyczułam delikatne, ledwo dostrzegalne zmieszanie. Chyba rozumiem...
- Nie wiesz co teraz- znowu stwierdziłam.
Potaknął.
- Rzecz to całkowicie naturalna- dodałam- Bo na przykład ja też nie wiem. Możemy się rozstać nie znając nawet swoich imion lub, ruszyć razem, jak to mówią ,,ku przygodzie!"- skrzywiłam się.
Normalna wadera uznałaby zapewne tę sytuację za niezręczną i zapewne taka ona jest, ale ja tego bynajmniej nie odczuwam.
 Basior znowu się rozejrzał. Wyczułam, że jest podenerwowany i, o dziwo, nie chodziło o mnie.
- Muszę iść- powiedział- Teraz.
Przekrzywiłam lekko głowę. Machnęłam niedbale łapą. Na ziemi pojawiła się kopia jego kapelusza, która po chwili znalazła się na mej głowie.
- To idź- powiedziałam obojętnym głosem kładąc się na ziemi i, po części, owijając się ogonem i zsuwając sobie rondo kapelusza na pysk -a ja tu będę leżeć i ślicznie wyglądać.
- Nie powiedziałem, że wrócę.
- Nikt tego nie powiedział mięśniaku- na chwilę odrzuciłam kapelutek do tyłu- Szerokiej drogi, bez iluzjonistów i rasistów.
 Kiedy moja głowa ponownie spoczęła na ziemi do uszu doszedł odgłos oddalających się kroków. Wilki przychodzą i odchodzą. Nie ma się tu nad czym zastanawiać. Jedne nam się przedstawiają, a drugie pozostają Koleżkami lub Koleżankami.
 Gdy się obudziłam nie słyszałam niczego prócz cichego stąpania jakiegoś małego zwierzątka. Otworzyłam ospale oczy, nie ściemniło się jeszcze. Iluzji nie było już na mej głowie, najpewniej rozpłynęła się gdy spałam. Tuz przed mym nosem siedziała wiewiórka, najpewniej ta sama, którą dziś torturował tamten basior. Ziewnęłam głośno. Futerko na karku zwierzątka błyskawicznie uniosło się do góry, podobnie jak i właściciel, który aż podskoczył. Niecałą sekundę później wiewiórka zniknęła. Dźwignęłam się z ziemi i przeciągnęłam. Powiodłam wzrokiem po otoczeniu.
 Coś otarło się o krawędź mego umysłu. Szczęście, tęsknota, entuzjazm i...nadzieja? To na pewno nie był basior, którego dziś spotkałam. Wiedziona bardziej nudą niźli ciekawością ruszyłam tropem właścicieli tychże emocji. A trzeba wam wiedzieć, że było ich dwoje, może troje. Truchtałam z nosem przy ziemi. Kiedy znaleźli się w moim polu widzenia nieco przyspieszyłam, ale nadal starałam się zachować ciszę. Kiedy dzieliło nas około pięciu metrów obok ucha czarnej wadery zaczęła się kręcić pszczoła. Ta jak to na waderę przystała zaczęła kręcić głowa na różne strony, aż w końcu mnie dostrzegła. Cała trójka stanęła i odwróciła się ku mnie. Spotkałam się z trzema parami oczu. Basior warknął ostrzegawczo. Teraz wyczuwałam głównie rozdrażnienie, może nawet gniew.
- Obawiam się iż z kimś mnie pomyliście- powiedziałam podchodząc bliżej.
Biała wadera szturchnęła agresora w bok i szepnęła mu coś na ucho. Wilk uspokoił się, ale wyglądało na to, że nadal uważa mnie za zagrożenie. Tymczasem druga z towarzyszących mu pań rozglądała się dookoła szeroko otwartymi oczami. Czuła się zdezorientowana. Musiałam się skupić by nie dać się rozproszyć i zachować spokój.
- Kim jesteś?- zadała, jakże pospolite, pytanie czarna.
Uśmiechnęłam się pobłażliwie.
- Jestem Lua, córka Iluzji i Sarkazmu. Znana też jako Illusio bądź Sciurus. Zielarka, wojowniczka i iluzjonistka w jednej osobie- wykonałam ukłon do tego stopnia przesączony ironią, że można by ją ze mnie zlizywać.
 Jak jeden mąż, cała trójka niemiłosiernie się skrzywiła. Już miałam skomentować wyrazy ich gdzieś za nimi zamajaczyła mi postać jakiegoś wilka. Nieznajomi powiedli za mym wzrokiem. Z ich gardeł białej wadery i wydobyło się westchnienie ulgi. Nie zważając na mą obecność pomknęli ku ciemnej wilczej postaci. Druga z wader zdawała się być niezdecydowana, jednak po chwili dołączyła do towarzyszy.
 
Już od jakiejś godziny bez celu wędrowałam lasem. Nie zapowiadało się na jakiś przełom, a przynajmniej do czasu gdy wyczułam czyjeś emocje. Gniew...gniew dość chłodny jak na gniew. Ruszyłam w tamtym kierunku. Od razu uderzył we mnie nadmiar uczuć. Wcześniej wyczułam tylko jedną osobę. Wyglądało jednak na to, że tą drugą istotę mogę wyczuć dopiero po zbliżeniu się do niej. Nie potrafię tego opisać. Było to tak poplątane, nieokreślone i sprzeczne, że po prostu upadłam. Czułam się trochę jakby ktoś przykuł mnie do ziemi niewidzialnym łańcuchem. Byłam zdezorientowana. Chyba jeszcze nigdy nie spotkałam się z tak nieokrzesaną  istotą. Przez głowę przelatywał mi natłok przemieszanych ze sobą uczuć. W takich sytuacjach tracę kontrolę nad własnym umysłem, czy nawet ciałem. Miałam wrażenie, że moje ciało drga. Na zmianę wstrząsał mną nieokiełznany gniew, rządza mordu i radość. Zebranie się do kupy zajęło mi dobre parę minut. Ruszyłam dalej w poszukaniu tego, który zafundował mi nieznośny ból głowy. Nawet iść prosto nie mogłam. Emocje zdawały się z każda chwilą narastać, czułam jak bardzo są prymitywne. Chyba nawet bardziej od tego tępego gniewu wilków którym wczoraj skakałam po głowach. Zanim dotarłam na niewielką polankę zdążyłam się jeszcze czterokrotnie przewrócić. W końcu wyszłam zza linii drzew. Było już ciemno więc niewiele widziałam. Powietrze przeszył nie wilczy wrzask. Przypominało mi to dźwięki wydawane przez tamtą torturowaną wiewiórkę, tylko o wiele głośniejsze i przeraźliwsze. Wyczułam intensywny strach i gniew, a potem...wszystko ucichło. Tylko poruszane powiewami wiatru liście szumiały mi nad głową, reszta świata siedziała cicho. Razem z emocjami, które zdawały się po prostu wyparować. Ruszyłam w stronę, z której przed chwilą dobiegały wrzaski. Skradałam się, myślę, dość skutecznie. W końcu nic nie mąciło spokoju mych myśli. Czy się bałam? Chyba powinnam, ale przed chwilą dostałam dawkę strachu tego co przed chwila chyba zdechło, więc teraz pewnie nie wyczułabym własnego. Wyczuwałam jakiś smród, im  byłam bliżej tym stawał się intensywniejszy.  Naglę potknęłam się o coś. Kiedy wstałam zorientowałam się, że tym o co się potknęłam było ścierwo. Było to coś pomiędzy wilkiem, a hieną. Miało dość krótki, pomarszczony pysk i wykrzywiony kręgosłup. Skrzywiłam się. Chyba tylko takie monstrum mogło tak namieszać mi w głowie. Jak dotąd byłam przekonana, że rozumiem gniew, ale to miało go w sobie, za życia, tak wiele, że nie mogłam tego pojąć. Ponadto unosił się nad nim okropny swąd. Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu drugiego. Światło księżyca przebiło się przez liście i padło na krzew dwa metry ode mnie. Zalśniły dwa punkty. Cofnęłam się o krok i o więcej nie zamierzałam. Wyczułam czyjeś emocje. Nie tak intensywne jak tamte. Zdaje się niepewność, ktoś tu chyba intensywnie myślał.
 Jak należy się w takiej sytuacji zachować? Jeśli to coś chce walczyć najpewniej zaatakuje, ale co jeśli nie chce? Najpewniej odejdzie. Zmarszczyłam ,,brwi". Coś czarno to widzę. Emocje tego czegoś nie były prymitywne, może więc być to zwykły wilk. A może to ja powinnam odejść? Jeśli to coś w krzakach wpadnie w taką furię jak to zdechłe to najpewniej będę bezradna. Może powinnam użyć iluzji? Wycofałam się za  najbliższe drzewo nie spuszczając oczu z kryjówki posiadacza ślepi. Udawałam , że próbuję o okrążyć. W rzeczywistości omijając pień wytworzyłam iluzję, która poszła dalej. W ten sposób mogłabym oszukać tą istotę. Pewnie pomyśli, że rzeczywiście planuję atak. Trudno jest kierować iluzją wilka, a już zwłaszcza gdy się tego nie widzi. Poprowadziłam więc,,siebie " jeszcze parę metrów i stanęłam. Na dźwięk szmeru, pochodzącego najpewniej z krzaków, nieprawdziwa ja podskoczyła imitując przerażenie po czym odbiegła.
 Nasłuchiwałam godzinami. Czyżby to coś nie nabrało się na moją sztuczkę? Dopiero gdy zaczęło świtać do mych uszu doszedł odgłos kroków. Wyjrzałam zza pnia i omal nie zaklęłam. Całą noc siedziałam tu w napięciu, oka nie zmrużyłam, żeby zobaczyć faceta w kapeluszu?! I to tego samego?! Wyszła z ukrycia. Jego wzrok momentalnie powędrował w moją stronę.
- Przez ciebie całą noc nie spałam, a spać lubię- powiedziałam zupełnie jakbym nie zauważyła, że jest upaprany w zaschniętej krwi.
Bo w sumie co mnie to obchodzi. Jak lubi zabijać- niech zabija.

John? Ja nie ksiądz, nie musisz mi się spowiadać z jakiej racji zabiłeś tego biednego ghul'a.

Od Eloy'a( CD. Silvany )

Odszedłem od wader.Tak naprawdę nie miałem ochoty na towarzystwo Silvany.Azzai była tylko wymówką ,choć i tak ,jakby nie patrzeć ,byłem ciekawy czy nie ma może jakiś nowych wiadomości na jej temat.Dotarłem do miejsca gdzie wataha zrobiła sobie postój.
Podszedłem do Jenny.
- Nie wiesz może ....hmm....są jakieś wiadomości na temat Azzai ? Ktoś coś wie ?
Wadera pokręciła przecząco głową.Spuściłem łeb do dołu.
- Ale nie martw się -powiedziała pocieszająco kładąc soją łapę na moim barku -Na pewno się znajdzie.Cała i zdrowa.
- Potaknąłem na znak ,ze rozumiem.
Nadal zastanawiało mnie o co tak naprawdę poszło waderom ,że aż doszło do sprzeczki.Przecież Sil zepchnęła Azzai w przepaść -a więc coś musiało się wydarzyć.Wadery pobiły się...tylko czy Silvana zepchnęła Azz umyślnie czy przez przypadek.Słyszałem ,ze podobno był to zwykły wypadek ,ale .....Sil równie dobrze może udawać i kłamać.Moje teorie co do Sil nie zgadzały się jednak z tym jaka była naprawdę.Przecież poznałem ją bardzo dobrze.Dużo ostatnio spędziliśmy czasu razem ,i uważam ,że bardzo dobrze zdążyłem ją poznać -na tyle żeby wiedzieć ,że na pewno nie byłaby zdolna do czegoś takiego.A jednak.
Moje rozmyślania przerwał szelest nieopodal.Chwilę później z krzaków wyleciał spłoszony ptak.Energicznie wymachiwał skrzydłami.
Nagle coś rzuciło się na mnie i przygwoździło do ziemi.Kiedy ucisk zelżał -wstałem i spojrzałem przed siebie.Przede mną stał Hiro.

Hiro ? A może nasz obserwator ? 

Od Silvany ( CD. Vervady i Stream ) :

Nagle obok mnie pojawiła się Vervada.Odwróciłam głowę uciekając wzrokiem.
- Sil ? -usłyszałam.
Zaszlochałam cicho.
- Ja nie chciałam -wydusiłam -To był wypadek.A poza tym....to ona zaczęła.-Wyjaśniłam i opowiedziałam Delcie całą sytuację ,która zaszła z Azzai.
- Już dobrze -powiedziała Vervada siadając obok mnie -Wszystko rozumiem.
- Ale oni nie -wskazałam łapą w kierunku gdzie znajdowała się teraz nasza wataha -Oni nie rozumieją.Dla nich jestem już tylko morderczynią i chodzącą furią.
Ver zaśmiała się cicho.
- Wygadujesz głupoty.Porozmawiam zaraz z nimi.A ty -chodź ze mną.
Posłusznie wstałam i ruszyłam razem z Ver.

Towarzystwo Eloy'a i Stream znacznie poprawiło mi humor.Ale o zdarzeniu z Azzai i tak nie zapomniałam.Spochmurniałam.
- He ! Sil coś się stało ?-spytała Stream przyglądając mi się.
- Nie ! Nie ! -zaprzeczyłam.-Coś mi tylko do oka wpadło....
Uśmiech Eloy'a opadł.Wiedział co mnie martwiło.
- Ja już muszę iść -powiedział Eloy.
- Dlaczego ? Zostań jeszcze z nami ! -zaprotestowała Stream.
- Może są już nowe informacje dotyczące Azzai....-wytłumaczył i odszedł szybkim krokiem.
Spuściłam łeb w dół.
- Zamartwiasz się zwykłą kłótnią ? -szturchnęła mnie Stream.
- Po części chodzi tutaj też o....Eloy'a -powiedziałam cicho.
- Od tego incydentu z Azz unika mnie....szerokim łukiem...
- Nie martw się !na pewno wszystko się wyjaśni !
- Wiesz ? Chyba jednak będę musiała z nim w końcu porozmawiać.
- Dobry pomysł.Wyjaśnijcie sobie wszystko.
- A więc....skoro tak to muszę już iść ,żeby go jeszcze dogonić.
Stream kiwnęła potakująco głową.
Ruszyłam przed siebie.Już miałam wyjść zza krzewów , wystawiłam z nich lekko pyszczek kiedy usłyszałam jakąś rozmowę.Lekko odgarnęłam z pola widzenia gałązkę krzaku.
Moim oczom ukazał się Eloy w towarzystwie jakiegoś innego wilka...

Kto dokończy ?

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Od Stream(CD. Silvany)

Byłam nad niewielkim jeziorkiem przy plaży, jak to ja..
To moje miesce spoczynku, ostatnio.. byłam dosyć nieobecna, a myślami byłam gdzie indziej. Mam dziwne wrażenie, że "coś" się dzieje w naszej watasze..
Nie jestem ani zła, ani szczęśliwa. To chyba jeden z moich gorszych dni.
Pomyślałam, że się przejdę do lasu, skoro w brzuchu brzęczy, to trzeba wrzucić coś na ząb!
Gdy byłam już w drodze do lasku, nagle usłyszałam
"Aaaaaaa!!!!" chwilę potem moje spojrzenie padło na pień drzewa,z pnia drzewa na ziemię, z ziemi na trawę, a z trawy na niebo.
Nagle ktoś się na mnie przewrócił, zaczeliśmy się toczyć, kilka metrów i "ZIU" z górki.
Po zatrzymaniu... niezręczna sytuacja.. Basior który się na mnie przewrucił, był na górze i
stał na mnie. Ja, natomiast byłam na dole.
Basior, zarumienił się, zszedł ze mnie ostrożnie i podał mi łapę.
Oczywiście ją chwyciłam i wstałam..
-Sorry, tego nie było w planach. - Powiedział basior spoglądając na swoje łapy.
-Nie, nie szkodzi! To było poprostu trochę.. niespodziewane. - Powiedziałam.
-W sumie, skoro już wszystko w porządku, to jestem Eloy. - Powiedział już załkiem wesoły.
-Heh, spoko, ja jestem Stream. - Odpowiadając mu z uśmiechem, spoglądałam myśląc
"Czyto nie ten, który tak baardzo lubi Azzai?"
-Coś się stało? Nagle ucichłaś - Powiedział Eloy.
-Ummm... - Nadal pogrąrzona myślami, nie odpowiadałam.
-EJ! - Eloy przeprzywił głowe, i po chwili lekko szturchnął moją łapę.
-E! Co? - Odskoczyłam lekko, byłam zszkowana, i myślałam "on coś do mnie mówił?"
-Heheh, niezły stan uśpienia! - Zaśmiał się Basior.
-Ja tylko.. - Spojrzałam na krzaki.
-Może gdzieś pójdziemy? - Zaproponował Eloy.
-No jasne! - Potwierdziłam z zachwytem.
Gdy ja i Eloy tak sobie szliśmy , nawet nie wiem ile, zobaczyliśmy zapłakaną Waderę.
Była biała i miała długie loki. Gdzie, nie gdzie miała też niebieskie znaki.
-Co się stało? - Zapytałam Waderę.
-Eh, eh, nic... - Powiedziała, spoglądając na mnie.
-No dalej, powiedz! - Próbowałam z niej to wydusić!
-Em.. Hej, Silvana.. - Powiedział Eloy wolniutko machając łapą w jej stronę.
-... - Milczała wadera.
-To wy się... znacie? - Zapytałam wścibsko lekko kręcąc łapą w kierunku wadery.
-Tak
-Tak - Odpowiedzieli.
-Aha, ja jestem Stream. - Powiedziałam do wadery.
-Silvana.. - Odpowiedziała cicho.
-Ale ja nadal nie wiem co się stało! - Źrenice mi się zmniejszyły, byłam sfrustrowana.
-Nieważne.. - Powiedziała Silvana.
-Dobra... - Powiedziałam, strzelając "focha"
-Pfff... pokłuciła się z Azz . -Wydusił Eloy.
-WRESZCIE! - Krzyknełam
-Jesteś aż taka ciekawska? - Żekł z uśmiechem Eloy.
-Może.. - Powiedziałam
Właśnie wtedy Eloy i ja wzieliśmy Silvanę za łapy i zaciągneliśmy za drzewo..
Zaczeliśmy się śmiać i wogule, pocieszyliśmy ją..

Ktoś dokończy?

Od Behemota (CD. Blue):

Po kolejnym „ataku”, nie mam wątpliwości, iż kolejny raz straciłem przytomność. Osunąłem się na ziemię, zamknąłem oczy i zapadłem w błogi sen. Ale w końcu kiedyś trzeba się obudzić, prawda?
Powoli odzyskiwałem świadomość i wraz uczuciem narastającej kontroli nad ciałem, podniosłem do góry powieki. Niemal natychmiast mój wzrok trafił na pysk Blue, który wyrażał mieszane uczucia: troskę, strach i wiele, wiele innych. Pomimo mojego wcześniejszego „odpoczynku”, jeśli mdlenie można tak nazwać, nie miałem ochoty wstawać, lecz dalej leżeć i nie przejmować się stojącym nade mną wilkiem. Jednak wiedziałem, iż muszę to jej to wyjaśnić. Oczywiście, nie zamierzałem powiedzieć jej w s z y s t k i e g o, a nawet większości.
Podniosłem więc, mozolnie i z lekką niechęcią.
– Nie wstawaj! Musisz odpoczywać! – zawołała wadera niemal od razu do mnie doskakując. Natychmiast zgromiłem ją ostrym wzrokiem. Blue momentalnie zamilkła.
– Co ty tu robisz? – warknąłem. Owszem, przejawiałem w tamtym momencie moją agresję, lecz była ona całkowicie uzasadniona. No, prawie.
– Czyż nie miałaś przypadkiem iść? A może byś sprawdziła w końcu co z Azzai? – zapytałem zgryźliwie. Na dźwięk członka z jej stada, drgnęła niespokojnie. Widać, że dany temat wyraźnie ją drażnił.
– Nie zachowuj się tak egoistycznie! – naskoczyła na mnie. P o n o w n i e.
– Nie objawiam zachowań egoistycyzmu. – By potwierdzić swoje słowa i dodać im stanowczości, kolejny raz zaprzeczyłem ruchem łba. Zrobiłem to powoli, bowiem dalej moją czaszkę rozsadzał ból. – Egoistycznym z mojej strony, byłoby zatrzymanie Cię tutaj. Ja natomiast mówiłem, byś poszła. Czego najwyraźniej nie zrobiłaś – odparłem twardo mierząc waderę wzrokiem. Ta, momentalnie wstrzymała oddech, jakby zaraz miała wybuchnąć. Mina jej wykrzywiła się w grymasie.
– Martwiłam się o Ciebie! – krzyknęła wysuwając do przodu swój łeb – Nie bądź obojętny na innych! – Potrząsnęła gwałtownie głową. Westchnąłem, próbując uspokoić oddech i emocje. Zacisnąłem mocno powieki, kiedy fala gorąca przeszła przez moje kości. Nabrałem tlen w płuca i wraz z jego wypuszczeniem, powiedziałem:
– Posłuchaj. Nie wiem, jak dużo widziałaś. Jednak wolałbym, żeby to, co tutaj się stało, pozostało tajemnicą. – Wbiłem wzrok w waderę, oczekując potwierdzenia padającego z jej pyska. Widać było, iż biła się z myślami i nad czymś żarliwie zastanawia.
– Dobra – prychnęła od niechcenia. Moje rysy złagodniały. – Ale czy mogę zadać Ci jedno pytanie?
– Już to zrobiłaś. – rzekłem spokojniejszym tonem. Wilczyca dalej wpatrywała się we mnie, oczekując odpowiedzi. Napierała na mnie nie ciałem, lecz słowami i swoim wzrokiem. Zastanawiało mnie, dlaczego chciała tyle wiedzieć. Jest to częściowo zrozumiałe po tym całym… Widoku, lecz nie do końca. Sam chciałem być doinformowany w sprawie jej dziwnego zachowania, które objawiało się między innymi we wróceniu tutaj, czy czekaniu, aż się ocknę. Wnioskuję, iż dość długo byłem nieprzytomny. Kątem oka zerknąłem na wyjście z jaskini i zauważyłem, że było już koło południa. Blue wtargnęła tutaj w którymś momencie, gdy na niebie błyszczała jeszcze ta srebrna kula, zwana księżycem.
Wadera musiała zauważył mój mały ruch gałką oczną, ponieważ automatycznie odwróciła swój łeb, by sprawdzić, na co się patrzyłem.
– Jest już południe, prawda? – zapytałem pierwszy. Wilczyca nie zauważając zmiany tematu, kiwnęła głową.
– Tak. Już długo tutaj siedzimy – odparła. Dopiero po chwili doszło do niej, co powiedziała i natychmiast oblała się rumieńcem, całkowicie dla mnie nie zrozumiałym.
Wypuściłem powietrze ze świstem oraz zrezygnowaniem.
– Możesz. Lecz tylko j e d n o – podkreśliłem, by pozbyć się późniejszych niedomówień. Niebieska kiwnęła potakująco łbem. Nie mogąc już dłużej wytrzymać uciążliwej masy ciała, podreptałem do wyjścia z groty i usiadłem opierając się o kamienną ścianę, by dać ulgę łapom. Wadera podeszła i spoczęła koło mnie, wpatrując się w drzewa nieopodal.
– Ile to trwa? W sensie, jak długo Cię atakują? – sprecyzowała pytanie, chcąc wykorzystać je jak najlepiej. Po sekundzie zauważyłem, iż ponownie przenosi na mnie wzrok.
– Te ataki bazują na zabieraniu mi sił przez te Szlamy. Ciągle to robią. Nawet teraz – oznajmiłem. Blue nagle odwróciła łeb się jednocześnie zaniepokojona, jak i zaciekawiona.
– Nie rozglądaj się – przerwałem jej – Nie zobaczysz. Sam ich teraz nie widzę. Lecz wracając do tematu… Ciągle pobierają mi energię. Trwa to już od dwóch lat. Ale czasem zdarzają się większe incydenty. Takie, jak widziałaś przed chwilą. Nie powiem, żeby występowały rzadko, lecz skłamię mówiąc, że często. Raz na dwa, czy trzy dni… – rzekłem. Zdałem sobie sprawę z tego, że powiedziałem ciupkę za dużo. Jednak nie zaprzątałem sobie tym teraz mojej bolącej głowy.

Blue?

Od Blue (C.D. Behemota): Bo czasem trzeba odrzucić dumę.

Nic nie mówię.
Kiedy Behemot mnie mija i idzie znów do groty, z moich ust nie wydobywa się najcichszy dźwięk. Zastanawiam się nad jakąś błyskotliwą odpowiedzią, ale nic nie przychodzi mi do głowy. A potem jest już za późno. Wilk idzie w swoja stronę. A ja stoję w miejscu.
Behemot tak po prostu odbiegł, nie dając mi się… wypowiedzieć! Zrobił dokładnie to samo co ja, a miał do mnie o to p r e t e n s j e ! Na moim pysku pojawia się przebiegły uśmiech. Kłócimy się z basiorem już od jakiegoś czasu i ta sytuacja powoli zaczyna mnie bawić. Stałe tematy, te same obelgi i niezmienne reakcje. Można się wkurzyć, przyzwyczaić lub zacząć śmiać. Nie lubię się często denerwować, a uważanie kłótni za rzecz normalną byłoby po prostu nie w porządku. Pozostaje więc trzecia opcja.
Odwracam się i kieruję w stronę jaskini. Zastanawiam się przez chwilę jak basior zareaguje na moją ponowną obecność. Czy będzie zły? A może zrezygnowany? Albo po raz kolejny nie okaże emocji? Nie mam pojęcia. Chociaż osobiście wolałabym, aby nie mówił do mnie ze stoickim spokojem w głosie. Przyrzekłam sobie, że kiedyś rozszyfruję jego emocje i dowiem się jaki wilk kryje się pod maską. Po co to robię? Nie mam pojęcia. Jestem trochę ciekawa i tyle. Może nawet uparta, ciężko powiedzieć. Chyba ma to coś wspólnego z chceniem.
Przez chwilę zastanawiam się jak powinnam sformułować swoją wypowiedź. Tak aby dotarła do basiora, ale jednocześnie nie była zbyt ostra. Wyczerpałam już limit chamskości i przekleństw na ten tydzień, więc powinnam trochę przystopować. Co prawda nie pochodzę z „wyższych sfer”, ale normalnie mój język nie jest aż tak niedbały, a wypowiedzi bezczelne. Chociaż nie zwracałam na to większej uwagi, do póki nie poznałam Behemota.
W końcu przestaje zawracać sobie głowę układaniem wypowiedzi. Jeśli dobrze wszystko rozegram to sama się ułoży. Z takiego przynajmniej wychodzę założenia.
Wchodzę do jaskini. Tak jak wcześniej nic nie widzę, chociaż już szybciej przyzwyczajam się do mroku. Rozglądam się dookoła, szukając wilka. Z początku nikogo nie widzę. Może po prostu zdawało mi się, że Behemot tu wchodził? Nie, jestem pewna, że tutaj jest.
Słyszę zipanie.
Odwracam się i dostrzegam wilka. Zgarbiony, ledwo trzyma się na łapach. Opiera się o ścianę groty tak mocno, jakby ta miała się zaraz zawalić. Przerażona, podbiegam do basiora. Nie mam pojęcia co mu jest. Widzę tylko, że dyszy i ledwo trzyma się na łapach.
-Behemot! Co ci jest?!
-Idź stąd!- basior mnie odpycha, chociaż wie ile sił go to kosztuje. Zdezorientowana podchodzę do samca. Dopiero teraz je dostrzegam. Ciemne, zmiennokształtne, szkaradne cienie. Wyglądają jakby atakowały wilka od środka. Wysysały z niego… energię! To jak duchy! Tylko, że ode mnie nie pobierają sił tak żarłocznie i bezlitośnie.
Cofam się przerażona. Gdyby to były zwykłe dusze to nie wystraszyłabym się tak bardzo. Ale to nie są byle zjawy! Nie ma pojęcia do jakich rzeczy są zdolne.
Chcę coś zrobić, ale nie mogę. Chociaż moje „drugie ja” każe mi się ruszyć, to ciało stoi w miejscu. Wbijam wzrok. Wpatruję się w czarne psy. Demony.
Z jednej strony przypominają zwykłe zwierzęta. Ale z drugiej strony jest w nich coś zupełnie „nie wilczego”. Nie z tego świata. Jakby ostatkiem sił balansowały między tą, a tamta stroną. A energia Behemota dodawała im siły.
Po chwili bestie zniknęły. Nie zostało po mich najmniejszego śladu. Jakby były tylko i wyłącznie wytworem mojej wyobraźni. Patrzę na cierpiącego Behemota. To już nie jest wytwór mojej wyobraźni!
-Behemot!- krzyczę i podbiegam do wilka. Łapię go w ostatniej chwili i pomagam basiorowi oprzeć się o ścianę groty.
-Mówiłem… byś po..szła.- dyszy. Wpatruję się w niego zdezorientowana. Jest zmęczony, a mimo to nadal próbuje zachować się tak jak zwykle. Zupełnie jakby cienie zerwały mu maskę, a on próbuje założyć ją z powrotem. Tylko, że okrycie jest za daleko, a Behemot nie ma siły by po nie pójść.
-Chyba żartujesz! Nigdzie nie idę! Nie zostawię cię w t a k i m stanie!- nigdy nie spodziewałam się, że wypowiem takie słowa. A tym bardziej na głos!
-Odejdź.- basior zaczyna się trząść, jakby w grocie było co najmniej -40*C. Dotykam wilka. Chociaż jego ciało pokrywają krople potu, jest zimny jak lód.
-Potrzebujesz pomocy.- mówię stanowczo.
-Zostaw mnie.- samiec, mówiąc to, traci przytomność. Osuwa się powoli i upada na ziemię. Robię wielkie oczy z przerażenia. To wszystko dzieje się za szybko. Nie mam pojęcia co robić…
„Uch, uspokój się!”
Otrząsam się i szybko przywołuję do porządku. W ostatniej chwili udaje mi się zachować zimną krew i zacząć myśleć racjonalnie. Po pierwsze: ktoś musi zająć się Behemot’ em.
W pierwszej kolejności chcę biec po kogoś z watahy. Wolałabym aby wilk nie zostawał w tym miejscu, a sama nie jest w stanie go zanieść. Nie chodzi o to, że wilk jest ciężki. To ja zawsze byłam zbyt słaba. Chcę biec po pomoc, ale nagle coś mi się przypomina. Moment, w którym basior próbował ponownie założyć maskę, chociaż wiedział, że coś się z nim dzieje. Albo raczej c o ś się z nim dzieje.
Nie, zawołanie pomocy to zły pomysł. On z pewnością nie chciałby aby cała wataha poznała jego słaby punkt. Muszę, więc tu zostać i zająć się nieprzytomnym.
Kładę łapę na czole, a później policzku basiora. Zjawy wyssały z niego sporo energii. Behemot jest zimny jak lód. Jakby ktoś całkowicie wyssał z niego życie.
-Trzeba go jakoś ogrzać. Inaczej może być nieciekawie.- myślę.- Tylko jak można… och. No tak.- wpadłam na pewien pomysł, jednak wydaje mi się niedorzeczny. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że muszę coś szybko zrobić. Muszę na chwilę porzucić swoją dumę, jeśli dzięki temu będę mogła komuś pomóc. Ostrożnie przytulam się do wilka, kładąc głowę na jego czole. Starając się ogrzać basiora myślę tylko o jednym- mam nadzieję, że wilk faktycznie j e s t teraz n i e p r z y t o m n y. Co jak co, ale wolałabym, aby żadne z nas tego nie pamiętało, więc nie chcę aby samiec obudził się akurat teraz. Co by sobie pomyślał? Jakbym miała się z tego wytłumaczyć?
Leżę tak przez jakiś czas. Im dłużej o tym myślę, tym czuję się bardziej skrępowana i niepewna. Czuję jak rumienią mi się policzki, więc w końcu odskakuję od wilka. Dotykam jego pyska łapą. Jest zdecydowanie cieplejszy niż wcześniej, więc moje chwilowe upokorzenie nie poszło na marne. Co prawda basior nigdy nie będzie mi wstanie za to podziękować, bo o niczym nie wspomnę, ale wcale mi to nie przeszkadza.
Wzdycham głośno i siadam, opierając się o ścianę. Widzę stąd wyjście z jaskini, oraz świat na zewnątrz. Dopiero teraz dociera do mnie jak długo tutaj jesteśmy. Jeszcze raz podchodzę do Behemota, sprawdzając czy wszystko w porządku. Wilk oddycha już normalnie, więc nie jest tak źle. Nie jestem medykiem, więc ciężko mi jest dokładnie opisać stan Behemota. Ale doskonale wiem co to znaczy wilk w śpiączce.
Widzę jak basiorowi drgają powieki. Po chwili porusza odrobinę głową. Zabieram łapę i odskakuje gwałtownie. Behemot zapewne zaraz otworzy oczy, a wtedy lepiej, bym nie siedziała obok niego. Coś mi tak podpowiada, a ja wyjątkowo, wolę się tego c z e g o ś posłuchać.

Behemot? Zabrzmi to wrednie, ale mam nadzieję, że przez dłuższy czas jednak b y ł e ś nieprzytomny.