środa, 22 kwietnia 2015

od Ikany(CD. Sonei)

Zmierzyłam waderę wzrokiem. Jak na moje oko miała dwa, może trzy lata. Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu jakiegokolwiek zagrożenia. Gdy nikogo nie dostrzegłam skinęłam na waderę dając jej znak by szła za mną.
 Nie odwracałam wzroku. Słyszałam jej kroki za sobą. Przemykałam pośród paproci, drzew i krzewów, aż dotarłam do miejsca swojego małego ,,obozowiska". W rzeczywistości było to kilka zajęczych skór, martwy dzik i kilka kałuż krwi, które zostawił po sobie Soha. Co mu strzeliło do głowy? Jeśli coś sobie zrobi nie będę się czuła winna.
 Zatrzymałam się przy dziku i obejrzałam na Soneę. Wykonałam krótki gest łapą wskazując na zwierzę.
- Głodna?
Przez chwilę mierzyła mnie niezbyt ufnym spojrzeniem po czym zbliżyła się do dzika. Kiedy ona jadła mnie pochłonęły przemyślenia.
 Co ja ma teraz zrobić z Sohą? Odpowiedź, o dziwo, nasunęła mi się od razu- nic. Nie mam wpływu na to co robi. Nie ma znaczenia co powiem, jemu wszystko jedno...A może właśnie nie? Skrzywiłam się na samą myśl, że Beta mógłby być czymś poza bezmyślną kupą mięśni zapakowaną w wilczą skórę. Chwilę potem mój pysk wykrzywił kolejny grymas, który symbolizował niechęć do samej siebie. Jak ja mogę tak o nim myśleć? Ze dwa razy uratował mi życie, a ja mu chyba razu nie podziękowałam. Kiedy miał rację automatycznie się na niego wkurzałam, albo...albo gdy zachowywał się jak wilk, jak myślący wilk. Może powinnam zaprzestać traktowania go jak niewolnika? To chyba złe, prawda? O mało nie wybuchnęłam śmiechem gdy dotarło do mnie nad jak prostymi kwestiami się zastanawiam.
- To jak jest z tą twoją watahą?- spytała wadera.
Energicznie potrząsnęłam głową na boki, zupełnie jakby to pomagało...
- Pewne okoliczności nas rozdzieliły. Większość jest teraz pewnie gdzieś za tymi górami, pod opieką Gammy i Delty.
Wadera zmrużyła oczy.
- Ktoś jeszcze tu jest? Widzę krew, ale ty nie jesteś ranna, a już na pewno nie tak poważnie jak ten kto tę krew tu zostawił.
Westchnęłam.
- Był  jeszcze Beta, ale gdy dziś rano się obudziłam znikną.- uśmiechnęłam się kwaśno- Widocznie już wszyscy mają mnie dość.
Ciekawam kto bardziej ich męczy, ja czy Jenna. O ile są razem, o ile żyją. Uśmiech natychmiast opuścił mój pysk. Nagle coś przyszło mi do głowy. Skoro Sohy nie ma to nikt nie zabroni mi stąd wybyć.
- Co sądzisz na temat Przeklętych?- spytałam.
- Niegodne zaufania potwory- Sonea uśmiechnęła się, bynajmniej nie uprzejmie. Uniosłam wyżej jedną ,,brew"- Do których się zaliczam- dodała.
Na mej ,,twarzy" pojawiło się coś co chyba można nazwać uśmiechem.
- Wybieram się na poszukiwania moich...- westchnęłam.
No właśnie. Kim oni dla mnie są? Na ogół kulą u nogi... A jednak chcę ich znaleźć, chcę być razem z nimi. Nawet jeśli będę się czuła jak przedszkolanka.
- Twoich...?- wadera zrobiła młynek łapą zachęcając mnie bym dokończyła swoją wypowiedź.
- Mojej...mojej rodziny...zdaje się...- te słowa ledwo co przeszły mi przez gardło.
To zabrzmiało zbyt tkliwie. Nie lubię dużych słów, ale lepszego akurat nie znalazłam. Może kiedyś wymyślę nowe słowo, które dobrze określi to co łączy mnie z innymi Przeklętymi.

Sonea? A reszta niech nie myśli, że już zawsze będę taka milutka.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz