środa, 27 maja 2015

Od Sonei (CD Marvel’ a): Nadzieja..?

Otwieram leniwie oczy, starając się przyzwyczaić do światła dnia.
Ziewam przeciągle. Podnoszę się, próbując jakoś rozprostować kończyny. Mam dziwny zwyczaj zwijania się „w kulkę” podczas snu, dlatego też często jestem później cała zdrętwiała.
Podnoszę się i w końcu decyduję na krótki spacer. Jestem zmęczona po wczorajszym dniu i muszę w jakiś sposób odreagować. A odrobina samotności może nie być takim złym pomysłem. Wczoraj wszyscy siedzieli do późna przy ognisku, rozmawiali i śmiali się serdecznie. To wszystko było dla mnie takie… odległe. Gdy ich obserwowałam, miałam wrażenie, że żyję w innym świecie niż oni. Zupełnie jakbym znalazła się w jakiejś opowieści fantastycznej.
Krzywię się lekko. Nie żebym miała coś do fikcyjnych opowiadań, ale zdecydowanie bardziej wolę horrory i kryminały… a z resztą, o czym ja myślę?! Powinnam się cieszyć, że nie wylądowałam w przesłodzonej komedii romantycznej. Chociaż przez moją durną klątwę i tak wylądowałabym na trzecim planie… no dobra: stop! Skończmy ten monolog.
Kiedy wędruję po naszym obozowisku, przyglądam się śpiącym wilkom. Niektóre z nich leżą same, ale te które już wstały, zaczęły łączyć się w grupki i rozmawiać ze sobą.
„Co ja tutaj robię?”- myślę nie po raz pierwszy. Co prawda, to nie jest tak, że nigdy nie trafiłam na szczęśliwą watahę. Miałam raz dobre stado, do tego się przyznaję. Ale nawet tam wilki się sprzeczały, kłóciły i nie raz walczyły ze sobą. A dlaczego tutaj wszyscy są tacy zgrani?
„Co ja tutaj robię?”
Słońce zaczyna świecić mi po oczach, dlatego szybko postanawiam znaleźć jakieś miejsce w cieniu. Niestety w okolicy nie ma zbyt wielu drzew… a jeśli jakieś są, to niezbyt rozłożyste. Rozglądam się dookoła i napotykam dość spore skały. Idealnie! Bez wahania udaję się w tamtym kierunku. Nie patrząc pod nogi, niechcący nadeptuję komuś na łapę. Z moich ust wydobywa się ciche i starannie dobrane przekleństwo.
-Uch, sorki. Nie chciałam.- zaraz zwracam się do nieznajomego.
~Nic się nie stało.- słyszę głos w głowie. Robię wielkie oczy i przyglądam się basiorowi.
Jest to wilk o śnieżnobiałym futrze. Ma śliczne oczy- jedno niebieskie, drugie żółte. Dostrzegam też kilka bransoletek na jego lewej łapie. Nie wiem jak i czemu słyszę jego głos w swoim umyśle, ale staram się za bardzo o tym nie myśleć.
-Jeszcze niedawno widziałam szczeniaka, który tak po prostu powalił sarnę, nawet jej nie dotykając. Chyba już nic mnie nie zdziwi.- mamroczę cicho, do siebie.
~Szczeniaka?- słyszę pytanie w swojej głowie. Ech, czyli powiedziałam to zbyt głośno.
-Acha. To ta mała, czarna wadera, która przyszła z Ikaną. Toshiko.- tłumaczę pospiesznie.
Biały wilk kiwa głową, najwyraźniej przypominając sobie kim jest opisana przeze mnie wilczyca. Nie widzę sensu prowadzenia jakiejkolwiek rozmowy, dlatego też rzucam basiorowi ciche „cześć” i już mam zamiar odejść. Zaraz jednak słyszę pytanie:
~A ty jesteś Sonea, prawda?
Jestem zdziwiona tym, że ktokolwiek interesuje się tym jak mam na imię. Patrzę się na białego podejrzliwie, ale on tylko uśmiecha się przyjaźnie. Niestety, potrafię odpowiedzieć tylko słabym, nieco wymuszonym uśmiechem.
-Tak.- mówię, kłaniając się ironicznie. Nie wiem czemu, ale wilka trochę rozbawił ten dziwny gest.
~Jestem Marvel. Miło mi poznać.
-No to, mi w takim razie również.- mówię w końcu.
Nie mam bladego pojęcia jak zacząć rozmowę, więc przez chwilę rozglądam się dookoła. Ale wokół nas widzę tylko rozmawiające lub śpiące wilki.
-Hm… długo należysz do watahy?- uznaję, że warto zacząć od tego pytania.
~Nie aż tak długo, ale dobrze znam resztę stada, jeśli o to ci chodzi.
-O, ekstra! Mógłbyś w takim razie opowiedzieć mi coś o tej watasze? No bo, cóż jeśli mam być szczera to nie byłam do końca gotowa na to wszystko.- pokazuję tą bardziej „zaludnioną” część obozowiska.
Marvel uśmiecha się, najwyraźniej rozumie co mam na myśli.
„Co ja tutaj robię? Co ja tutaj robię? Co ja tutaj robię?”
~Jasne, nie ma problemu. Ale zanim zacznę to mogłabyś opowiedzieć coś o sobie?
Marszczę brwi.
-O mnie?
~No… na przykład, dlaczego zdecydowałaś się dołączyć? I jak „wpadłaś” na Ikanę?
-Aaaa… to. No dobrze, niech będzie. Tylko od czego by tutaj… o, dobra, już wiem!- uznaję, że skoro mam opowiadać jak się tutaj znalazłam, to nie powinnam ciągle sterczeć w miejscu. Dlatego też siadam naprzeciwko Marvel’ a. I właśnie w taki oto sposób, mój poranny spacer szlag trafił. Ale niech i tak będzie.
-Powiedzmy, że opuściłam moją kolejną rodzinę, aby wyruszyć w podróż. Przez długi czas wędrowałam samotnie. Nie miałam w planach górskiej wyprawy, ale pech chciał, że ten łańcuch znalazł się na mojej drodze. Przez przypadek spotkałam Ikanę i zaproponowałam jej pomoc w szukaniu was. No, a resztę opowieści znasz już od Alfy.
Marv kiwa głową, zapewne układając sobie tą pospiesznie opowiedzianą historię. Zaraz jednak marszczy brwi.
~Hej, mogę cię o coś zapytać? Nie wiem tylko czy to nie jest zbyt osobiste…
-Wal śmiało.- uśmiecham się. Teraz szczerze.
~No dobrze… czemu w ogóle opuściłaś poprzednią watahę? Po co była ta podróż?
Uśmiech schodzi mi z pyska.
-A obiecujesz, że nie będziesz się śmiać?
~Oczywiście.- słyszę w głowie.
Przyglądam się basiorowi, unosząc jedną brew. Nie jestem pewna, czy po prostu nie robi sobie ze mnie jaj. Ale nie wygląda na takiego, więc chyba mówił szczerze.
-Cóż, powód jest głupi i niedojrzały, co tutaj ukrywać. Szukam mojej starszej siostry.
~Co jest w tym głupiego?
-To,- wyznaję.- że nigdy jej nie widziałam. Ona pewnie w ogóle nie wie o moim istnieniu! A ja nawet nie wiem jak siostra wygląda.
~Aaaa… rozumiem.
Zapada niezręczna cisza. Mam ogromną nadzieję, że basior nie patrzy na mnie jak na wariatkę. Marvel wygląda jakby nad czymś myślał. Po chwili jego twarz się rozjaśnia, jakby właśnie wpadł na jakiś genialny pomysł. Jeszcze tylko chwila, a zaraz krzyknie „eureka”, myślę.
~A wiesz chociaż jak twoja siostra ma na imię? Wiesz, to znacznie ułatwi sprawę.
-Jasne. Ma na imię Blue.
Kiedy wypowiadam to imię, Marvel podnosi nagle głowę. Zrywa się z ziemi, jakby ktoś kopnął go prądem. Robi wielkie oczy i wpatruje się we mnie z niedowierzaniem. Przez chwilę taksuje mnie wzrokiem, jakby oglądał jakiś rzadki gatunek zwierzęcia. Mojej uwadze nie umyka fakt, że zaczyna bawić się bransoletkami na łapie. Czyżby znał tę waderę?


Marv? XD

Od Blue (CD Behemota): Ostatnia rozmowa.

Siedzę z daleka od obozowiska. No, dobra, może nie oddaliłam się aż tak bardzo od reszty, ale na tyle aby móc posiedzieć we względnej ciszy. Jestem zmęczona. Nie fizycznie, ale poniekąd jestem wykończona „psychicznie”. Tak wiem, brzmi to głupio. A przynajmniej, na tyle niemądrze abym ja czuła się z tym dziwnie. Zwykle rzadko kiedy znajduję się w takim stanie. Najczęściej jest tak kiedy za dużo nad czymś myślę, albo wstaję „lewą łapą”. Ale dzisiaj, wyjątkowo to pierwsze.
Aktualnie moją głowę zaprząta kilka rzeczy. Po pierwsze: ten dziwny wilk, którego widzieliśmy z Behemot’ em. Płatny zabójca z kapeluszem. Nie wiem co powinnam o nim myśleć, chociaż jedno jest pewne: on j e s t niebezpieczny. Nie chodzi mi tylko o to, że potrafi dobrze walczyć. Nawet nie biorę pod uwagę jego kolekcji śmiercionośnych ostrzy! Po prostu, ten nieznajomy miał w sobie coś dziwnego, jakąś dziwną aurę. Jakby ktoś wywiesił nad nim znak ostrzegawczy, z napisem „Nie zbliżać się, bo gryzę”. W dodatku jeszcze ta wzmianka o piekle. Jak to było? Pochodzę z samego piekła? No, w każdym bądź razie coś w ten deseń. A najgorsze jest to, że wilk wypowiedział to bez cienia ironii czy też sarkazmu. On nie żartował. A skoro nie żartował to znaczy, że w pewnym sensie on również może być przeklętym. Takie przynajmniej odnoszę wrażenie.
Na szczęście kolejne problemy nie są już takie poważne. A w zasadzie to nie nazwałabym ich problemami. Raczej… zmianą? W tym czasie dołączyło do nas tyle wilków, że mam wrażenia jakbym sama była nowa w watasze. Kolejne twarze do rozpoznawania, kolejne imiona do zapamiętania… ale przynajmniej nie narzekam na nudę. W czasie naszej wyprawy dołączyło do nas jakieś 7/8 wilków, jeśli dobrze liczę. Oczywiście nie każdy powiedział, że chce dołączyć do watahy. Chociażby Fioletowa Bezimienna, która nawet nie raczyła się nam przedstawić. Ale myślę, że w końcu prędzej czy później się do nas odezwie. No i jest jeszcze jeden wilk, który nigdy nie mówił, że chce należeć do tego stada, chociaż od jakiegoś czasu z nami podróżuje. Behemot zaproponował nam pomoc w odnalezieniu Ikany, a my ją przyjęliśmy. Wędrował z nami przez ten czas, aby pomóc przeprowadzić watahę przez góry… i tyle. Ale skoro już naleźliśmy Ikę to czy to znaczy, że on odejdzie? Tak po prostu? Może to dziwne, ale chyba go polubiłam. Co prawda nie nazwałabym go od razu najlepszym przyjacielem, ale wolałabym wrzucić wilka do grup kumpli niż wrogów.
Wzdycham od niechcenia. Czyli drogę powrotną będę musiała pokonać sama. Skoro do tej pory byłam w parze z Behemot’ em. No nic, jeśli on woli odejść to ja nie będę go zatrzymywać. Bo niby Czemu on miałaby posłuchać się akurat mnie?! Ha! Jasneee…. Poza tym nie lubię się wtrącać w cudze życie. Jeśli Behemot nie ma zamiaru zostać to powinnam to zaakceptować, nie? Chyba powinnam przyzwyczaić się do tego, że wilki przychodzą i odchodzą. Z jego stratą też się pogodzę.
„Kłaaaamieeeeesz…”
„Och, spadaj głupku! Wszystko było dobrze, póki się nie pojawiłaś!”
„Wieeeem… mieszam ci w głowie! W uczuciach!”
„Phi! Nie przeceniaj swoich umiejętności. Nie mam zamiaru cię słuchać.”
Z tymi słowami podnoszę się i odchodzę. Wiem, że to nic nie da, bo sumienie zawsze za Tobą łazi, ale jest to symboliczny gest, który trochę mi pomaga. Nie mam bladego pojęcia gdzie idę. Moje łapy same niosą mnie przed siebie.
Po chwili widzę czarnego wilka, leżącego trochę dalej od ogniska i reszty wilków. Z początku myślę, że to Asher. Nie, on przecież nie ma białych fragmentów na futrze. Uśmiecham się słabo. Widzę tego basiora najpewniej po raz ostatni w życiu. Może ten fakt jest trochę przygnębiający, ale skoro już tutaj jestem to mogę z nim pogadać, nie? W sumie to nawet dobrze, że go spotkałam. Przypadek?
„Oh… nie sądzę.”- słyszę głos w głowię.
Na szczęście nie komentuję tej uwagi. Mam dosyć mojego sumienia, „serca”, mojej głupiej podświadomości. Mam dość tej przemądrzałej istoty.
-Hej.- podchodzę do Behemota.
Wilk odwraca głowę w moją stronę, ale nadal leży.
-Dobry wieczór.- słyszę po chwili.
Przewracam teatralnie oczami, ale przyłapuję się na drobnym uśmiechu.
-Wilku, widzimy się po raz ostatni. Nie wyskakuj mi tutaj z „dobrym wieczorem”. Zwykłe cześć wystarczy.- staram się mówić to najmilej jak potrafię, aby wilk nie wziął tej uwagi za bardzo do siebie. Ale Behemot tylko kiwa głową, jak to ma w zwyczaju. Mojej uwadze nie umyka jednak fakt, że basior nie zaprzeczył moim słowom. F a k t y c z n i e widzimy się po raz ostatni, ale żadne z nas nie ciągnie tego tematu dalej. Jestem mu za to naprawdę wdzięczna. Nie tylko za to, ale za wiele innych rzeczy. Za to, że był moim towarzyszem podczas podróży, że zgodził się pomóc w odnalezieniu Ikany, że mogłam się z nim przekomarzać… że uratował mi życie. Szkoda tylko, że nie będę miała okazji się mu zrewanżować.
Robi mi się trochę smutno, chociaż mam nadzieję, że nie widać tego tak bardzo.
-Czy coś się stało?- słyszę po chwili. Ech, czyli jednak widać…
-Nie, w porządku.- zmuszam się do uśmiechu, ale wiem, że nie jest przekonujący.
Nie wyjaśniając niczego, kładę się tuż obok wilka. Zwykle taka bliskość byłaby dla mnie dość niezręczna, ale teraz nie dbam o to. Nie obchodzi mnie tez jak odbiera to wszystko Behemot. Ale przecież drugi raz się już nie zobaczymy! Może więc odbierać to jak mu się podoba.
-Słuchaj Behemot ja… możliwe, że powiem teraz kilka słów za dużo, ale nie lubię owijać w bawełnę.- te słowa zwracają uwagę wilka.- Wiem, że nas opuszczasz…
-… nigdy nie potwierdziłem swojej przynależności do Watahy Przeklętych.
-… wiem i nie zamierzam cię zatrzymywać. Nie mam zamiaru zmuszać cie do tego abyś został.- nawet jeśli bardzo bym tego chciała, myślę, ale nie mówię tego głośno.
-Wybacz, ale nie bardzo rozumiem do czego zmierzasz.
-Rób co chcesz. Nic mnie to nie obchodzi.- teraz gdy wypowiadam te słowa nagłos, zdaje sobie sprawę z tego jakim wielkim są kłamstwem. Behemot wydaje się być trochę zmieszamy, chociaż nie wiem o czym tak naprawdę myśli i jak się czuje. Może to co powiedziałam było jednak zbyt mocne? Dlatego na wszelki wypadek dodaję:
-Ale wiesz, nawet jeśli znamy się krótko to… chyba trochę cię lubię. To znaczy, może nie od razu jak najlepszego przyjaciela! Lubię cię jako kumpla. I chyba gdzieś tam w głębi serca… NO wiesz, mojego czarnego i skamieniałego serca- uśmiecham się przebiegle.- trochę będzie mi brakować twojego towarzystwa. Ale skoro masz zamiar odejść, to jeszcze dziś będziesz skazany na towarzystwo takiego złośliwego chochlika jak ja.- kończę, uśmiechając się szelmowsko.
Jest mi trochę lżej, po tym jak przyznałam się co tak naprawdę myślę. Nie wiem tylko jak on na to zareaguje.

Behemot :3 

wtorek, 26 maja 2015

Od Marvela (CD Jenny): "Kulki" świadomości

Uśmiechnąłem się i podniosłem do pozycji siedzącej. Nie byłem pewny, co znaczy "suprabhata", czy jak to tam było, ale biorąc pod uwagę przyjazny ton Jenny wziąłem to za powitanie. Przeciągnąłem się i ziewnąłem potężnie.
- Oho, Marv, ziewanie jest zaraźliwe - ostrzegła wesoło akolitka.
~ Ale tłumienie go jest znowu niezdrowe ~ odpowiedziałem jeszcze zanim zamknąłem pysk.
- To jak? Wszyscy mamy nagle zacząć ziewać? - wadera uśmiechnęła się szeroko.
Odwzajemniłem uśmiech. Lubiłem Dżej. Może nie znam jej za długo, ale po prostu lubiłem jej wesołą, beztroską aurę. Nic się nie może przed nią ukryć, więc nawet nie musisz jej tłumaczyć co cię trapi. Inni może nie przepadają za taką cechą, mi ona jednak całkowicie odpowiada. Poza tym bardzo miło mi się z Jenną rozmawia.
- Co ty taki strapiony? - rzuciła jakby od niechcenia wadera. - Wczoraj ledwie parę słów z innymi zamieniłeś. O czymś myślałeś...? - podniosła sugestywnie brew.
I właśnie o to mi chodziło. Nie musiałem się usprawiedliwiać.
~ W sumie to tak ~ odparłem nie owijając w bawełnę. Odpowiedź jednak skierowałem wyłącznie do świadomości Dżej.
- Masz na myśli "Kod Niebieski"? - jeden z kącików ust Jenny mimowolnie się uniósł.
~ Sprytnie to ujęłaś, ale nie podoba mi się ta nazwa ~ humor mi nieco się "skiepścił" na dyskretną wzmiankę o Blue.
~ O! Romansik! Jakie to słodkie! ~ zaszczebiotał jakiś trzeci głos.
Skrzywiłem się i wbrew wszystkiemu odłączyłem od umysłu wadery. No właśnie, to był jedyny minus rozmów z Dżej. Jakby to wam zobrazować...
Wyobraźcie sobie, że każda świadomość przypomina szklaną kulkę do gry. Każda ma inne kolory, plamy oraz rysy, wgłębienia i dziury. Nie ma dwóch takich samych. Weźmy na przykład parę wilków z naszej watahy; Blue ma przypisany kolor niebieski (zdziwienie?), połyskujący turkusem, częściej jednak niestety barwiący się granatem, sama kula za to poznaczona jest wieloma rysami. Świadomość Ashera jest - dosłownie - wiekowa, znaczy ją wiele wgłębień, cała mieni się czernią mieszaną ze złotem - przebłyski zapewne zapoczątkowane przez Rirę, ale to chyba nie mój interes. Niebieskowłosa ma za to wyjątkowo kolorową kulę, wszędzie jednak gdzie powinny być wspomnienia wyglądu widnieją białe plamy, jakby wadera cierpiała na zaniki pamięci, albo nie mogła nigdy zapamiętać jakiegoś szczegółu. Kiedy więc "rozmawiam" z Jenną mam wrażenie, jakby zamiast jednej kuli w jej głowie znajdowały się dwie. Obok przyjemnej świadomości znajduje się mniejsza - zimna i aż przeraźliwie pusta, należąca do osoby zdecydowanie okrutnej. Zawsze gdy staram się podłączyć do świadomości wilczycy muszę się otrzeć o tą drugą. Ale teraz ta dziwna druga świadomość bezpośrednio podłączyła się do mojej. Było to tak nieprzyjemne, że mój umysł zaprotestował dalszemu połączeniu.
Jenna warknęła zirytowana.
- Teraz się odzywasz? Stęskniłaś się czy jak?! - akolitka była wyraźnie wściekła.
Nie słyszałem odpowiedzi tej drugiej, ponieważ byłem odłączony. Nie mogłem też niestety dalej rozmawiać z Dżej. Zdenerwowałem się. Nienawidzę kiedy ktoś przerywa mi prywatną rozmowę. Skupiłem się i na powrót wtargnąłem do umysłu wadery. Błądziłem naokoło jej świadomości aż w końcu natrafiłem na tego wstrętnego pasożyta. Wwierciłem się w niego mocno, jednak nie na tyle aby zaszkodzić kumpeli. I znowu poczułem ten nierzyjemny lodowaty dotyk obcej mi zupełnie świadomości:
~ Och, jakie to słodkie. Co ty niby zamierzasz mi zrobić?
Jednak w miarę jak mocniej wbijałem się w zaporę kobiecy głos zmieniał ton na zaskoczony, a następnie lekko wystrszony:
~ Zaraz, co ty robisz? Ej! To wcale nie jest przyjemne! Masz natychmiast przestać!
~ Ani myślę! ~ odpowiedziałem zdeterminowany i zebrałem się na ostatni wysiłek.
W końcu tajemnicza czarna dziura ustąpiła i zniknęła. Nie całkowicie, jednak nie była już tak widoczna i denerwująca. No i nie miała połączenia ani z Jenną, ani ze mną.
Zerwałem połączenie i spojrzałem na waderę. Ta znowu wyglądała na zdziwioną. Chyba słyszała tą krótką wymianę zdań między mną, a bezcielesnym głosem.
- Coś ty zrobił?! - spytała zaskoczona.
~ To co dawno powinienem. Przegnałem tą jędzę ~ położyłem się na ziemi. Ten pojedynek mnie na powrót zmęczył.
- Jak to PRZEGNAŁEŚ?!
~ Nie na długo. Odsunąłem jej świadomość od twojej. Do wieczora powinnaś mieć spokój, a jeśli ta żmija weźmie sobie to spotkanie do serca, to da ci więcej czasu.
Dżej zamrugała szybko. Zastanawiała się chyba czy ma mi coś więcej wytłumaczyć.
~ Nie tłumacz ~ odpowiedziałem zanim otworzyła pyszczek. ~ Im mniej wiem o tej dziwnej bezcielesnej babie tym lepiej. Poza tym ty nie wymagasz ode mnie PEWNYCH wyjaśnień, więc i ja od ciebie niczego nie wymagam.
- Ja...Dzięki - rzuciła wadera.
~ Nie ma sprawy ~ uśmiechnąłem się. ~ Pozwolisz, że skorzystam z postoju i jeszcze trochę się prześpię? To było trochę...męczące.
Jenna uśmiechnęła się i pokiwała ze zrozumieniem łbem. Położyłem się więc zamykając oczy. Do moich uszu dotarł dźwięk odchodzącej wilczycy. Nie minęło jednak dziesięć minut, gdy ktoś nade mną stanął. Otworzyłem jedno oko, ale świecące w pysk słońce sprawiało, że widziałem tylko ciemne kontury osoby przede mną.

 Ktoś?

niedziela, 24 maja 2015

Od Behemota (CD Blue, Johna)

Zmrużyłem podejrzanie oczy wpatrując się w naszego nowego „kolegę”. Bez wątpienia był niebezpieczny i nie starał się tego ukryć. A fakt, że wspomniał że pochodzi z samego piekła, nie można chyba zaliczyć do żartów. Ani do kłamstw. No bo jaki miałby w tym cel? Odstraszenie mnie? Nie, tu nie o to chodzi, prawda? Musiał zdawać sobie z tego sprawę, że nie speszę się po takim wyznaniu. Ale jeśli mówił prawdę to znaczyłoby, że w pewnym sensie również jest Przeklętym. Cóż, w każdym razie, nie mam zamiaru tego ciągnąć. Prychnąłem pogardliwie w jego stronę i odwróciłem się. Ruszyłem w stronę ścieżki, którą tu przybyłem. Kiedy przechodziłem koło Blue, skinąłem niezauważalnie łbem, na znak, by poszła za mną. Usłyszałem jeszcze szelest liści, czyli pewnie On również postanowił się oddalić.
Wadera podążała za mną. Gdy była już pewna, że jesteśmy w wystarczającej odległości od siebie, przyśpieszyła tępa, by znaleźć się koło mnie.
– Co o nim myślisz? – zapytała otwarcie patrząc na mnie z zainteresowaniem.
– Myślę, że jest zagrożeniem dla watahy. Jednak mówił, że nie zamierza nikogo pozbawiać życia. Nie miał powodu by kłamać, jeśli uwzględnić fakt, że jest na to za dumny – odparłem wbijając wzrok w krajobraz przede mną. Wadera jeszcze chwilę pozostała w milczeniu, po czym przeniosła swoją uwagę z mojego pyska, na swoje idące łapy.
– Powinniśmy powiedzieć o tym stadzie. To nie przelewki – rzekła przekonana swoimi własnymi słowami. Jednak ja stanowczo zaprzeczyłem ruchem łba.
– Nic nie wspominajmy. Uważam, że nie ma to sensu, ze względu na słowa basiora.
– Dlaczego tak wierzysz w to, co powiedział?! – zawołała Blue, nagle się zrywając – On przecież jest n i e b e z p i e c z n y! – krzyknęła, mocno podkreślając ostatnie słowo.
– Posłuchaj. Ja mu nie ufam, ale nie sądzę, by wszczynanie paniki było dobrym pomysłem – powiedziałem spokojnym głosem. Blue prychnęła tak samo, jak ja to zrobiłem przed chwilą do nieznajomego.
– Nie możemy się wyprzeć tego, że go widzieliśmy – odparła obrażonym głosem.
– I się nie wyprzemy. Po prostu nic nie będziemy mówili, a jak zadadzą nam na ten temat pytanie, odpowiemy zgodnie z prawda. To nie jest kłamstwo.
– Ale utajanie prawdy – mruknęła dodając. Westchnąłem, nie mając ochoty dalej ciągnąć tej konwersacji.
~~~~

Wszyscy siedzieli przy ognisku żywo rozmawiając. Ja nie uczestniczyłem w tej wymianie zdań, ponieważ nie za bardzo miałem na to ochotę. Byłem zmęczony i chętnie bym się położył, lecz przez tą głośną gwarę, nie mógłbym zasnąć, a zbytnie oddalenie się od stada byłoby niemądrym pomysłem. Tak więc nie pozostało mi nic innego jak znoszenie tych wchodzących na siebie rozmów. Położyłem się, starając choć trochę odpocząć. Moje uszy wychwyciły małe urywki zdań, z których wynikało, iż część stada ma zamiar wybrać się na polowanie. Uważam, że jest to nierozsądna inicjatywa, szczególnie teraz, gdy zrobiło się ciemno, jednak nie miałem zamiaru się wtrącać. I tak za niedługo ta wataha stanie mi się zupełnie obca.

Blue?

Od Jenny - CD Vervady: Poranne pomysły... no cóż

Moje oczy robią się wielkie jak kamienie a pysk wypływa szeroki i lekko złośliwy uśmiech.
 - Ohohohohoho, no... To już jakiś krok w... pewną stronę - mówię.
 - Chyba tak. Mam nadzieję, że jakoś to pójdzie i może w końcu sobie wyjaśnimy całą sytuację...
 - Tia, przydałoby się.
 - A ty? O czym tak niesamowicie myślisz przez ostatni czas? Jak siedzieliśmy sobie wcześniej przy ognisku to ty tak... na odludziu. No więc? Powinnam o czymś... A może O KIMŚ wiedzieć? - Ver porusza sugestywnie "brwiami" i szturcha mnie w bok. Prycham ale moje myśli faktycznie kierują się w stronę pewnego wilka. Nie wiem, co mam o tym myśleć. Nigdy nie myślałam, że może mi się ktoś... Wedrzeć do głowy. Nie chcę jednak o tym myśleć, więc szybko wymiatam swoje myśli, w końcu Marvel wszystko słyszy... Sprawdzam czy już wie, ale nic na to nie wskazuje. Śpi jak zabity. Dobrze... Nie chodzi o to, że to on jest odpowiedzialny za zamieszanie w moim dawno ściemniałym i niezdolnym do takich miłości serduchu, tylko po prostu. Nikt nie powinien wiedzieć. Nawet Ver, przynajmniej na razie. Dlatego, żeby jej nie podsycać odpowiadam:
 - Nie, nie ma nikogo takiego ani niczego. Tylko... czasem po prostu lubię pobyć sama, słuchać waszych rozmów ale z odległości i... pokontemplować. - Robię śmieszny ruch łapą i dziwną, jakby zdegustowaną minę, na co Vervada parska śmiechem. Kładzie się koło mnie i patrzymy na siebie bez sensu. Potem zdmuchujemy sobie grzywki z oczu jak głupki. Chichramy się do tego, co robi z nas na prawdę głupole ale nie martwimy się tym, bo jest fajnie. Na reszcie nie ma się czym martwić i możemy się w spokoju same, we dwie, bez żadnych basiorów powygłupiać.
Pozostajemy w stanie głupawki jeszcze jakiś czas, a potem oczywiście wszystko psuje ten kolorowy, Paṅkha co w moim języku oznacza Piórko. Przychodzi do nas, zaspany i pyta Ver czy by się z nim nie przeszła na spacer.
 Robię poważną minę i bezgłośnie mówię do Ver: "Spacer, aha". Ona się śmieje, trąca mnie a ja się przewracam na bok. Odprowadzam ich wzrokiem a potem układam się wygodniej i rozglądam. Niektórzy się już obudzili, inni poszli na spacery, jeszcze inni leżą w grupkach i gadają. Nie wiem, czy chcę z kimś gadać. Ale z drugiej strony... Może jest tutaj ktoś, kto też chciałby pogadać? Patrzę, patrzę i ... znajduję Marvela. Leży na boku i również przygląda się innym. Uśmiecham się w miarę przyjaźnie, przynajmniej na ile mnie stać i ruszam w jego kierunku.
 - Suprabhāta, Marvie. Jak noc? - mówię, siadając koło niego.
Wilk uśmiecha się i również siada, ziewając.
<Co powiesz, Marviku? :D >

piątek, 22 maja 2015

Od Luy

Powieki unoszą się powoli. Na widok całkowicie odmienionego krajobrazu gwałtownie opadają. Umysł przez chwilę przetrawia informacje. Kiedy na powrót mam przed oczami świat mój pysk wykrzywia grymas. Znowu jestem świadoma snu.
W ciągu ostatnich kilkunastu lat moja klątwa zaczęła się nasilać. Zupełnie jakby ten stary, martwy szaleniec zaczął się niecierpliwić. Na przykład dziesięć lat temu mój zasięg ograniczał się do wilków, które znajdowały się w mym polu widzenia. Jakieś pięć minęło od czasu gdy mój, dość bliski, przyjaciel zginął w niezbyt przyjemnych okolicznościach, a mi w tym czasie ból i strach roztrzaskały czaszkę. Oczywiście w przenośni, w końcu to on zdechł, nie ja. A ledwie parę miesięcy temu zaczęłam wyczuwać emocje tego czego nie widać. Chociaż... nie to mogą być po prostu urojenia starej wariatki.
Ziewam głośno,a przynajmniej tak sądzę. Wszystko co robię wydaje się głośne w porównaniu z nienaturalną ciszą wokół. Świat jest obecnie szarawy. Sosny są czarne bądź ciemnoszare. Trawa w miarę jasna. Słońce wydaje się jakieś rozmyte i okropnie wali po oczach. Powoli wstaję, poślizguję się i spadam na ziemię. O dziwo czuję ból. Tak chyba nie powinno być w śnie...prawda? No nic. Przeciągnęłam się i ruszyłam przed siebie szeroką, piaszczystą drogą. Zdaje się, na południe. Naglę coś usłyszałam, pierwszy odgłos nie pochodzący ode mnie bądź nadepniętych przeze mnie przedmiotów. Podnoszę wzrok ku górze. Gdzieś nade mną przeleciał kruk, a po chwili znikną wśród drzew. Marszczę nos. Po chwili coś przyszło mi do głowy. Spojrzałam na świecidełka na ogonie. Zachowały swój kolor, podobnie jak i moje futro. No proszę...czarna plama kolorowego świata stała się jedynym ,,barwnym" przedmiotem swego snu.
Rozglądam się dookoła w poszukiwaniu jakichś innych hałaśliwych istot. Wtedy moją uwagę przykuła niewyraźna, odległa wilcza sylwetka. Chyba wadera... Przyśpieszam kroku. Nawet znajdując się kilka metrów od niej nie dostrzegam szczegółów. Wadera wydaje się być jakaś rozmyta, jej sylwetka jakby faluje, uniemożliwiając mi rozpoznanie persony. Jednak coś w jej postawie pomaga mi odnaleźć odpowiedź na moje pytania. To najpewniej moja matka. Jej obraz już dawno zatarł się w mej pamięci. To tłumaczy dlaczego nie mogłam jej zidentyfikować po pysku. Przez większość mego dzieciństwa patrzyłam na nią z dołu, a ona miała nieprzyjemny zwyczaj zadzierania nosa. Ej...chwila... Chyba zaczynam dostrzegać podobieństwo.
Nie odzywa się. Stoi z dumnie uniesioną głową, niczym posąg strzelony na cześć jakiejś ważnej osobistości. Szkoda, że zapomniałam jak wyglądały jej oczy. Chciałabym teraz spojrzeć w te dwa nieruchome punkty z góry. Napawać się świadomością, że jestem wyższa i lepsza od niej. Że, na swój sposób, pokonałam śmierć i trwam. Że dni jej chwały dawno minęły, podobnie jak pamięć o niej. Pozbawionych charakteru sztywniaków nikt nie pamięta. Za to takie ziółka jak ja, owszem. Choćby z racji ich przewinień. Na mym pysku wykwita szeroki uśmiech, który momentalnie znika gdy wadera otwiera swój i zaczyna śpiewać. Ptaki, które nie wiedzieć kiedy się pojawiły, wygwizdują melodię. Cofam się o parę kroków.
Ja znam te piosenkę.
Uszy same opadły. Szczęka lekko opadła.
,,Mortem
Melior cae
Mortem
Superior vulnere
Cum..."
Kładę się na ziemi i kładę łapy na uszach, ale dalej słyszę i to dwa razy wyraźniej
,,Cum munus carnifici
Diabolus ludum..."
Budzę się. Na powrót czuję ból. Wygląda na to, że spadłam nie tylko w swoim śnie. ,,Syczę" w akcie bezsilniej agresji i dźwigam się z ziemi. Rozglądam się wokół. Jakby w obawie, że znów usłyszę ,,Piosenkę skazańców". Sama piosenka nigdy nie robiła na mnie większego wrażenia. Niekiedy nawet nucę ją podkradając się do zająca. Ale na widok własnej matki śpiewającej mi tą piosenkę zrobiło mi się po prostu niedobrze. Dopiero po chwili dociera do mnie, że zaśpiewała oryginalną wersję, w łacinie. Kiedy byłam szczeniakiem ten język zdążył już stracić na znaczeniu. Matka jednak dobrze go znała. Dziadek postanowił ją go nauczyć, a ona usiłowała wpoić go mnie. Byłam nieco oporna i nigdy nie opanowałam go do perfekcji, ale na tyle, żeby zrozumieć słowa. Głośno przełknęłam ślinę. Pomruki wydobywające się z głębi brzucha przypomniały mi o potrzebie zapełnienia go. O wiele dotkliwsze było jednak pragnienie, które skłoniło mnie do powrotu nad rzekę. Na szczęście nie natknęłam się tam na ową złotowłosą waderę. Znalazłam jedynie kilka nieświeżych śladów. Najpewniej pozostawili je ci, których wtedy obserwowała. Nie specjalnie chciało mi się badać trop. Skupiłam się więc na zwilżaniu gardła.
Mój spokój zakłócił cichy, prawie nie słyszalny szelest. Wiatru praktycznie nie było. Wyczuwałam pewne emocje. Z trudem je od siebie odpędziłam. Wilk chyba jeszcze mnie nie zauważył. Jednak minutę później emocjony stały się silniejsze i stało się oczywistym iż zostałam namierzona.

Ktoś dokończy?

czwartek, 21 maja 2015

od Ikany(CD Azzai)

Ułożyłam się wygodnie pod drzewem z zamiarem przespania całej nocy. Aż do białego rana. Nie było mi to jednak dane z racji tego iż Azzai zamarzyły się reformy. Z miejsca doszłam do wniosku, że słuchanie całej jej wypowiedzi mija się z celem. Ani mi przez myśl nie przeszło mieszać się w sprawy łowców. Nie zamierzam powoływać jakichś ekspedycji. Skoro wróciłam to chyba mogę zrzucić ten obowiązek na nią. Więc kiedy wygłaszała mowę zajęłam umysł czymś co początkowo zamierzałam przemyśleć jutro. Chciałam trochę oczyścić umysł by trzeźwiej myśleć.
 Tak więc już w zasadzie wszyscy jesteśmy w miarę zebrani. Trzeba jeszcze tylko załatwić parę spraw organizacyjnych i znaleźć Sohę oraz Jason'a. To znaczy...o ile nadal żyją.  Nie ma sensu cofać się całą watahą taki kawał. Może lepiej byłoby wysłać małą grupkę która zorientowałaby się w sytuacji i, ewentualnie, sprowadziła nasze zguby.
 Jeszcze przez chwilę zastanawiałam się jak to wszystko zorganizować. Tak, omówię to jutro z Jenną i Vervadą. Obie otrzymają w miarę szczegółowe instrukcje. Słabo znam znaczną część tych wilków.
- ...i właśnie poprzez wzgląd na powyższe argumenty sądzę iż...- przerwałam jej uniesieniem łapy.
- Azzai...-wzdycham- Ja na prawdę nie zamierzam się mieszać w sprawy polowań do puki wilki wracają z nich żywe i ze zdobyczą- wadera spróbuje mi przerwać, uciszam ją gestem i kontynuuję dosadnym, nieznoszącym sprzeciwu głosem- Ja rozumiem, że nie zawsze jest na co polować, ale wtedy zawsze możesz poprosić o pomoc kogoś kto, choć nie zalicza się do łowców, ma o tym jakieś pojęcie. Pozostawiam ci w temacie polowań wolną łapę- ziewam- Masz jeszcze coś do powiedzenia?

Azzai? Wybacz, że takie krótkie, ale nie znam twojej listy żądań.

środa, 20 maja 2015

Baner

A więc po długich staraniach udało mi się coś wymodzić. Nie osiągnęłam 100% sukcesu, ale też coś. W (kolejnej -.-) ankiecie zadecydujecie który baner ma zostać. Jeśli chodzi o ten drugi to po wstawieniu na prezentację białe tło POWINNO zniknąć. Dlatego prosiłabym aby, zanim ktoś zagłosuje na ten drugi, sprawdził czy po zapisaniu prezentacji białe tło zniknie.

Nr. 1


Nr. 2


Wasza kochana Alfa Ika

PS. Napisy przy drugim mogą być trochę niewyraźne więc jeśli uważacie to za problem to piszcie w komentarzach na jaki kolor powinnam je ,,przefarbować". 

Od Azzai: Rewolucje w moim stanowisku.

Nagle Hiro przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił,aż nie mogłam nabrać tchu.Na szczęście mnie puścił i mogłam już normalnie oddychać.W ogóle wierzyć mi się nie chciało,że jeszcze kiedyś powiem to "Kocham Cię" do osoby pod imieniem Hiro.Jednak to był dobry wybór.Co tam Eloy jak przed sobą widzę kogoś,na którym można polegać.Gdy usłyszałam "ja też Cię kocham" poczułam ciepło w sercu,gdzie głównie była tam zima.
I tak szliśmy przez całą drogę nic nie mówiąc.Gdy już dotarliśmy zauważyłam,że nasza ulubiona alfa-Ikana znalazła się tak jak ja.Każdy siedział przy ognisku i wysłuchiwał z ciekawością opowiadania Ikany.Paluku odsunął się trochę,bym ja z Hiro moglibyśmy usiąść,lecz Hiro cały czas stał,a potem gdzieś pobiegł.Powiedział,że musi coś sprawdzić,ciekawe co?
-Streścisz mi to opowiadanie,kiedy jeszcze mnie nie było,Paluku?
-Ok.Ale potem...-I zamilkł
Siedziałam tak i siedziałam i nagle usłyszałam kroki.Po odgłosie było słychać,że idzie duży basior.Nagle on usiadł koło mnie.Na początku myślałam,że to Eloy,który chce wykorzystać sytuację i ze mną porozmawiać,ale to był na szczęście Hiro.
-Już?-spytałam
-Co już?
Przewróciłam oczami.
-Miałeś coś sprawdzić?
Ten coś tam mówił,lecz ja nie mogłam zrozumieć.Sam bełkot.Jednak po tym swoim krótkim przemówieniu uśmiechnął sie.Ja jak należy odwzajemniłam to.Po skończonej opowieści Ikany,całą treść bo jak to ja nie słuchałam streścił mi Paluku.Gdy już wszystko wiedziałam oddaliłam się na małe przemyślenia.Nagle przypomniałam sobie obietnicę jaką złożyłam Rirze.Szybko do niej pobiegłam.
-RIRA!!!
-Co,Azzai?!
Odetchnęłam parę razy i za jednym wydechem powiedziałam całe zdanie.
-Pamiętasz moją obietnicę?
-Co?Mów wolniej.-odparła z lekkim uśmieszkiem.
Wzięłam wdech i wydech.
-Pamiętasz moją obietnicę,z tym jeleniem?
-No tak,ale już nie musisz to robić.
-Nie muszę...Ale muszę zgromadzić ludzi bo ostatnio straciłam formę.
-No ok...Ja mogę iść.-powiedziała pełnym duchem
-Dobrze...Jeszcze może 2 osoby.Ktoś musi tu wprowadzić porządek z polowaniem.
-A co?
-Ponieważ ja jestem dowódcą polowań,to muszę odgrywać jakąś rolę tu,niestety jestem omegą,ale to inna sprawa....Jako dowódca powinnam iść z moją grupą na polowania czyli z tobą jako tropiciel i Mizuką no i jeszcze z Darkne,ale ona jest jeszcze młoda.
-O jejku nawet zapomniałam kim jestem,haha!
-No widzisz...Więc idziemy.
Po zebraniu paczki czyli Rira i jeszcze Asher'a,Hiro no i Darkne na szkolenia.Powiedziałam alfie gdzie idziemy i ruszyliśmy w drogę.Upomniałam Ikanę,że jestem dowódcą i że ja powinnam być na każdym polowaniu i wprowadzić zasady.Odparła,że się zgadza,ale pomyśli o tym.Rira jako tropiciel zaczęła węszyć.Jednak na daremne,ponieważ z nieba zaczął padać śnieg.Na początku padało niewinnie,jeden płatek co minuta,lecz ta minuta skracała się do pół minuty.Ślad,który został znaleziony przez Rirę po pięciu minutach zniknął.Nakazałam Darknie by spróbowała coś wywęszyć.Wiedziałam,że ona ma wyczulone zmysły jak ja,ale czulsze.Po może godzinie znaleźliśmy trop.Asher rozkazał krukom by one znalazły obiecane jelenie.Nagle znaleźliśmy jeziorko gdzie pasały się jelenie.Jeden z jeleni,samiec miał nawet pokaźne rogi.
-Słuchajcie,musimy uważać na samca.Jest nas pięciu.Hiro,Asher wy będziecie odganiać najsilniejszych,Darkne spróbuje zagonić jelenie do nas a ja i Rira zadamy cios.My będziemy siedzieć pod tym drzewem.Dasz sobię rade?
-Chyba tak.-odparła Darkne z nutką niepokoju.
Gdy już się rozstawiliśmy wydałam sygnał.Hiro i Asher wybiegli zza krzaków.Tak jak z planem odgonili samca dominującego i parę innych.Darkne,trochę się zawahała,ale pobiegła.Zaganiała je z małą trudnością.Asher pobiegł,by jej pomóc.Jelenie,nie zdając sobie sprawy biegły prosto na nas.Rozpoczęłam odliczanie.
-Trzy...dwa...JEDEN!
Rira i ja wyskoczyłyśmy z kryjówki.Rira złapała starą łanię a ja jakiegoś młodego.Reszta przybiegła do nas by nam pomóc.Nie zauważyłam,że jeleń,którego trzymałam w śmiertelnym uścisku miał rogi.Jedno z nich było zbyt blisko mojego oka.Krzyknęłam z całych sił by ktoś mi pomógł.Jak zwykle znikąd zjawił się Hiro i odciągnął rogi ode mnie,sam narażając się na utratę oka.Riry jeleń już nie żył,lecz mój cięgle walczył.Postanowiłam użyć swojej klątwy.Puściłam zdobycz i jak ona wstała na nogi poraziłam ją duża dawką elektryczności.
-A widzisz dotrzymałam słowa.-zwróciłam sie do Riry.
-To prawda.To co idziemy?
Jak najbardziej.
Hiro i Asher ciągnęli za sobą łupy.Ja z Darkne próbowaliśmy znaleźć drogę,co było niemożliwe.Postanowiliśmy zawyć by jakoś się odnaleźć.Zawyliśmy jako jedna grupa.Prawdopodobnie było nas słychać z 5 kilometrów a nawet i dalej.Po pięciu minutach otrzymaliśmy wiadomość o położeniu watahy.Jednak byli na wschód a nie na południe jak nam się zdawało.Zmęczeni i głodni dotarliśmy do watahy.Hiro i Asher rzucili się jako pierwsi do jedzenia.Reszta dziwnym cudem nie była głodna,no może Ver,Jenna i Christopher.Podeszłam do Ikany by załatwić parę spraw dotyczących mojego stanowiska.Gdy ją wreszcie znalazłam zaczęłam rozmowę.

Ikana?

niedziela, 17 maja 2015

Od Farce: „Kogo mam unikać…?”

Łączyłam ze sobą wszystkie fakty; ta wataha została rozdzielona, jednak większość się już znalazła, w tym ich alfa, lecz niektórzy dalej znajdują się poza naszym zasięgiem. To skomplikowane.
– Nikt nie mówił, że będzie łatwo – rzekł Ventus nawet nie zaszczyciwszy mnie swoim spojrzeniem.
– Oj, zamknij się – mruknęłam pod nosem. Właśnie w tej chwili wszyscy siedzieli przy ognisku, nawet ci, którzy większość czasu byli odludkami. Ja, wymawiając się zmęczeniem, oddaliłam się od nich i położyłam na miękkiej, wilgotnej trawie. Byłam na tyle daleko od zbiorowiska, by mnie nie usłyszeli, lecz na tyle blisko, by móc ich obserwować.
– Muszę znaleźć swoich – odparłam.
– Serio? – zdziwił się – Przecież ty też jesteś w pewnym sensie przeklętą – powiedział ilustrując mnie wzrokiem wisząc jednocześnie w powietrzu.
– I dlatego mam tu zostać? Oszalałeś? Tu są same wyrzutki i świrusy! – poskarżyłam się – Nie mam zamiaru się ich trzymać. Nawet ci, co chcieli mnie przygarnąć, jak oni mieli… – zastanowiłam się, lecz nim moja pamięć podsunęła mi odpowiednie imiona, Ventus zrobił to pierwszy:
– Rira i Asher – mruknął, ciekawy mojej odpowiedzi
– Właśnie. Nawet oni mają nierówno pod sufitem. A ta wadera nawet bardziej – prychnęłam pogardliwie.
– Ale u kogo masz zamiar się zatrzymać? – zapytał
– U nikogo. Nie będę pod niczyją opieką. Po prostu przez jakiś czas mam zamiar się u nich stołować, a jak zobaczę gdzieś w oddali moją rodzinę, to dam dyla. – Uśmiechnęłam się na samą myśl o tym.
– Jak chcesz. Ale przez to, że jesteś do mnie przykuta…
– TY jesteś przykuty do MNIE – poprawiłam go.
– Tak, tak – machnął lekceważąco łapą, puszczając moją uwagę pomiędzy uszami – Ale kiedy ktoś się o tym dowie, będziemy mieć kłopoty. OBOJE – powiedział z wyraźnym naciskiem na ostatnie słowo.
– Dlaczego tak sądzisz? – zapytałam bez krzty zainteresowania, dalej wpatrując się w mały, świecący punkt przede mną, będący ogniskiem.
– Bo po pierwsze; dowiedzą się że jesteś wredną hipokrytką, a po drugie; na świecie mało jest wilków, którzy walczą z takimi jak ja…? Nie będę miał szansy na odpokutowanie tych chole*nych grzechów – warknął wyraźnie niezadowolony z takiego obrotu sprawy.
– W takim razie jak chcesz zapobiec naszemu zdemaskowaniu? – zapytałam, tym razem wkładając trochę zaangażowania w moje zdanie.
– Ostrzegę cię, kogo masz unikać, żeby taka sytuacja nie miała miejsca – odparł. Niemal od razu automatycznie przewróciłam oczami, jednak podjęłam się wyzwania.
– Po dobra, Panie Wszystko-Wiedzący. To kogo w takim razie mam się wystrzegać? – Wbiłam wzrok w grupkę wilków zabranych przy palącym się ognisku.
– Widzisz tą szarą, koło alfy? – zapytał wskazując odpowiednią wilczycę – To Darknenyomu. Ma moc czytania w myślach – poinformował mnie. Na jego słowa, nie mogłam się powstrzymać od prychnięcia. Duch jednak zignorował to i mówił dalej:
– Te dwa białe, dość podobne do siebie wilki, to Sonea i Marvel. Ona ma moc kontaktu z duchami, ten ma telepatię i czytanie w myślach. Potem jest Lua. To ta czarna, z puszystym ogonem i świecidełkami. Empatia. Jak się za bardzo zbliżysz, wyczyta Twoje prawdziwe emocje. Jest jeszcze ta parka siedząca koło siebie – Blue i Behemot. Znowu w grę wchodzą duchy. Może nie mogą mnie zobaczyć, ale na bank wyczują moją obecność – mówił z dużym zaangażowaniem. Widać, że to było dla niego ważne.
– A skąd ty to wszystko wiesz, co? – przerwałam mu, patrząc na niego podejrzliwym wzrokiem. Ventus tylko przewrócił oczami i westchnął, jakby to było oczywiste.
– W przeciwieństwie do Ciebie, ja interesuje się innymi i uważnie słucham. A TY widzisz tylko czubek własnego nosa – najechał na mnie swoimi oskarżeniami.
– Ej! – zawołałam oburzona.
– Co „ej”? To prawda! – wyparował. Już otworzyłam pysk, by rzucić jakąś kąśliwą uwagą, lecz żadna nie przychodziła mi do głowy. Dałam za wygraną i przeklęłam Ventusa pod nosem. Odwróciłam się zadem do niego oraz rozmawiających w oddali wilków i położyłam swój łeb na łapach. Bez słowa, zamknęłam oczy i usiłowałam zasnąć...

Od Vervady ( CD. Appalosy i Jenny ) :

Stanęłam przy jednym z drzew.Przyglądałam się jak poszczególni członkowie watahy z ulgą witali Ikanę.Zbliżyłam się do Alfy -chciałam się przywitać i porozmawiać chociaż chwilkę - jednakże tłum jaki zgromadził się wokół wadery uniemożliwił zrealizowanie moich ,,planów ''.
Wzruszyłam ,,ramionami '' po czym odeszłam kierując się w stronę ogniska.Do moich uszu dobiegały różne śmiechy i chichoty.Gwar rozmów wypełnił otoczenie.Rozejrzałam się wokoło w poszukiwaniu Paluku -basiora jednak nigdzie nie zauważyłam.
Powolnym krokiem przybliżałam się do płomieni ogniska.
,,Będę miała towarzystwo '' ~ pomyślałam na widok postaci przy ognisku.Jak się okazało była to wadera.Wilczyca przyglądała się płomieniom..
- Appalosa ? -spytałam.
- Tak.Coś się stało ? -wadera odwróciła się.
Usiadłam obok niej.
- Nie ,nic.Tak tylko...chciałam się upewnić.Jestem Vervada -powiedziałam.
Appalosa skinęła głową.
- Hmm...jesteś głodna ? Mogłabym coś upolować ,jeśli chcesz  -zaproponowałam.Miałam również nadzieję ,że w ten sposób rozładuję napięcie między nami i rozpoczniemy rozmowę.
- Nie ,dzięki.
Już otworzyłam pysk ,żeby coś powiedzieć.Przerwał mi jednak tłum wilków ,które ni stąd ,ni zowąd pojawiły się przy nas.Wszyscy zaczęli siadać przy ognisku.Spojrzałam w bok.Obok mnie usiadła Ikana.Wadera odwzajemniła spojrzenie ,uśmiechając się przy tym lekko.Pomimo tego dostrzegłam na jej pysku ,swojego rodzaju ,niezadowolenie.Zapewne jest zmęczona i niekoniecznie cieszy ją wizja opowiadania watasze co działo się podczas naszego rozdzielenia.Ikana zaczęła opowiadać.

Kątem oka dostrzegam jakieś poruszenie po swojej lewej stronie.Spoglądam w tamtą stronę.Moim oczom ukazuje się Paluku.Szybko odwracam pysk w przeciwnym kierunku udając ,że słucham opowieści Alfy.Nagle poczułam ,że się rumienię.Miałam jednak nadzieję ,że dzięki blaskom ogniska nikt niczego nie zobaczy.

Przyglądałam się jak ostatnie płomienie gasną.Wstałam i przeciągnęłam się.Zmierzałam właśnie w stronę watahy.Na pysku wyrósł mi uśmiech ,jednak zmęczenie nie dawało spokoju.Niechcący nadepnęłam na kogoś.Postać wstała i usiadła przede mną.
- Co się tak szczerzysz ? Gadaj szybko ! - powiedziała cicho Jenna.
- Ja ?
Wadera przewróciła oczami.
- Nie ,rozmawiam sama ze sobą -parsknęła sarkastycznie -Mów o co chodzi.
- O nic nie chodzi.
- Mnie nie oszukasz.Co się stało ? Przecież ten uśmiech sam by się do ciebie nie przykleił.
- Nic ,tylko....cieszę się ,że Paluku już wrócił ,a poza tym to ...zamierzam z nim porozmawiać.

Jenna ?

Od Hiro ( CD. Azzai ) :

Słowa Azzai wytrąciły mnie z równowagi.Mój umysł do tej pory spokojny,teraz -szalał na pełnych obrotach.Całe stosy myśli zaczęły kłębić się w mojej głowie.Nie wiedziałem jak zareagować na jej słowa.
Stałem jak skamieniały.Wpatrywałem się w waderę nieobecnym wzrokiem.
- Coś nie tak ? -spytała cicho Azzai.W jej głosie dało się słyszeć nutę zdenerwowania.
Pokręciłem głową otrząsając się z zamyślenia.
- Nie....ja tylko...-nie potrafiłem powiedzieć żadnego sensownego zdania.Nie miałem nawet pojęcia co dokładnie powiedzieć.
Wadera podeszła bliżej przyglądając mi się zatroskanym wzrokiem.Po chwili zaczęła łapą drążyć w ziemi mały dołek.Denerwowała się.
- Azz....ja...-zacząłem ,jednak wilczyca przerwała mi.
- Hiro....jeśli ty mnie nie....kochasz -powiedziała cicho -to po prostu...powiedz.
Serce zaczęło mi bić mocniej.Nie odpowiedziałem jej.Po prostu przytuliłem mocno.
Zbliżyłem swój pysk do jej ucha :
- Azzai ,ja też cię kocham -wyszeptałem.

Szliśmy, razem z Azz , w milczeniu.Właśnie dołączyła do nas Ikana i teraz cała wataha zaczęła zbierać się wokół ogniska.Nagle poczułem na sobie czyjś wzrok przewiercający mnie na wylot.Mimowolnie spojrzałem w bok.Moim oczom ukazał się jedynie niewidoczny kontur jakiejś postaci.Wilk stał za krzewami.Ich rozłożyste gałęzie osłaniały go przed czyimkolwiek widokiem.Doszliśmy do ogniska.Azz usiadła ,ja jednak nadal stałem.
- Dlaczego nie siadasz -spytała wadera.Jej głowa była lekko przechylona w bok.
- Nie martw się ,muszę jeszcze tylko coś...sprawdzić.
Wilczyca uniosła lekko ,,brwi ''.
- Sprawdzić ?
Potaknąłem głową.Azz westchnęła zrezygnowana.
- Tylko wróć szybko.
- Oczywiście.
Odwróciłem się od ogniska.Kilka ciekawskich par oczu odprowadziło mnie wzrokiem za linię drzew ,gdzie w ciemności znikał blask ognia.Zdecydowanym krokiem zanurzyłem się między gałęzie krzewów.
- Czego chcesz ? -spytał jakiś głos.
Spojrzałem za siebie.Kilka metrów dalej stał jakiś basior.Zbliżyłem się do niego ,powolnym krokiem.
- Eloy ,musimy coś sobie wyjaśnić. -powiedziałem spokojnym tonem.
Wilk prychnął.
- Od teraz masz się trzymać z dala od Azz.Ona już wybrała. -wycedziłem przez zęby.
Eloy przewrócił oczami.
Nie czekając na odpowiedź odszedłem.Do moich uszu dotarły jeszcze jakieś ciche pomruki basiora.Wyszedłem z cienia krzewów udając się wprost w stronę blasku ogniska.
Usiadłem obok Azzai.Wadera podniosła na mnie swój wzrok.
- Już ? -spytała.
- Co ,,już '' ?
- Miałeś coś sprawdzić -westchnęła.
- Ah tak.No ,już sprawdziłem -odparłem.Moje myśli zaprzątał teraz Eloy ,jednakże szybko je odepchnąłem.Spojrzałem na Azz i uśmiechnąłem się.Wadera odwzajemniła uśmiech.


sobota, 16 maja 2015

Od Jenny(CD Sonei): DZIĘKI BOGOM

Leżę dalej, mam zamknięte oczy. Oni nadal gadają, a potem słyszę jak ktoś, chyba Asher, woła:
 - Jest!
Otwieram oczy, nie wiem czemu się wydziera. Odwracam głowę, żeby zapytać co takiego "jest" ale ich tam nie ma. Już pobiegli w lewo, do jakiś wader... Zaraz, zaraz...
 IKANA! Boże, nareszcie Ikana!!!! Zrywam się jak najprędzej, chyba kogoś trącam, ale ani ta osoba, ani ja sama nie zwracamy na to uwagi. Jest nasza Alfa i to się liczy.
 - Ikana! - wpadam na nią i duszę w morderczym uścisku.
 Biała jest tym mocno zaskoczona, ale również klepie mnie po grzbiecie. Puszczam ją w końcu, jestem zdezorientowana. Część wilków też, w końcu JA kogoś przytuliłam. Ale mniejsza.
 - No, ja też się cieszę że cię widzę, Jenna - śmieje się Alfa.
Szturcham ją w bark. Wszyscy podchodzą do Ikany, witają się, śmieją, a widoczna na ich pyskach ulga aż mnie śmieszy. No tak, wreszcie nie będą słuchać mojego biadolenia. Choć przyznam, że będzie mi tego brakowało. Razem z Ikaną przyszły jeszcze 2 wadery, jedna jest mała, zabiera ją Ver. Druga, w naszym wieku, stoi sama i nie wie co robić. Podchodzę do niej.
 - Idziesz z nami? - pytam.
 - Nie wiem. A macie miejsce?
 - Hym, jest nas dużo, ale miejsce zawsze jest. Dla każdego, kto nie boi się dziwactw.
Wadera decyduje się jednak iść ze mną.
Idziemy z powrotem do ogniska, siadamy już wszyscy. Uciszam wilki i przedstawiam Ikanie nowych: Silvanę, Stream, Appalosę, Behemota, Darkne, Christopher'a, Farce, i mówię też o Baiṅganī ale jej nie ma, gdzieś polazła. Potem ona mówi, że wadery które z nią przyszły, to Sonea, ta starsza i ta mała, Toshiko. Ikana na szczęście przyjmuje wszystkich. Potem opowiadam na zmianę z Vervadą co się działo, jak się rozdzieliliśmy. Następnie to Ikana nam wszystko opowiada. Zauważyłam już wcześniej, że nie ma z nią Jason'a i Sohy, ale teraz okazuje się, że ją tak jakby zostawili. Eh... znowu trzeba kogoś szukać.
 Opowiadanie historii zajmuje nam okropnie dużo czasu, ale nikt nie zasypia. Wszyscy są w dobrych nastojach, wyjątkowo. Przyglądam się wilkom. Siedzimy w kręgu: na środku Ikana, po jej lewej  Vervada siedzi koło Paluku, popatrują na siebie co jakiś czas, Moon siedzi obok Paluku, potem Azzai, Hiro, Asher, Rira, Blue, Behemot, Marv, Eloy, Silvana, Stream, Appalosa, Farce, Toshiko, Sonea, Darkne, Chris i ja. Jesteśmy watahą i to widać. Brakuje tylko Sohy, Jason'a i Baiṅganī. Może ona nie uważa, że jest z nami tak jak Behcio, ale nie ma bata, żeby sobie poszli. Nie puszczę ich. Mimo, że ani jednego ani drugiego za dobrze nie znam.
W końcu dajemy sobie spokój, choć pewnie za chwilę wzejdzie słońce. Kładziemy się każdy tam, gdzie chce. Odchodzę na swoje poprzednie miejsce, ale ku mojemu zaskoczeniu obok mnie kładzie się Christopher. Kiedy patrzę na niego jednym okiem, wyszczerza się i zamyka oczy. Prycham ze śmiechem i również idę spać.
Jednak ktoś nie chce, bym spała za długo. Obrywam po uchu jakieś 2 godziny po tym, jak zasnęłam. Wzdycham ciężko, warczę cicho, a potem uchylam powiekę i widzę wyszczerzoną Vervadę. Siadam szybko i pytam cicho, bo inni śpią.
 - Co się tak szczerzysz? Gadaj szybko!

Więc, Ver? Co sie takiego stało? :D 

czwartek, 14 maja 2015

Od Luy

Drażnił mnie deczko fakt iż zostałam ,,uwięziona". Nie powiedziałam przecież, że chcę dołączyć, a już tym bardziej, że znudziła mi się wolność. Zachowałam jednak ciszę i nie komentowałam decyzji o zostawieniu na straży jednego wilka. W dodatku basior nie wyglądał mi na wojownika. Wygląda więc na to, że wadera albo nie docenia mnie, albo przecenia tego, tak zwanego, Marvela. Do czasu powrotu watahy zamieniłam z basiorem ledwie kilka zdań. Nie dotyczyły one w zasadzie niczego konkretnego. Efekt znudzenia obu stron.
Teraz leżę w pewnej odległości od ognia. Marvel dopiero po około godzinie dołączył do reszty. Widocznie upewnił się już w przekonaniu iż nie zamierzam uciekać. Powiodłam wzrokiem po każdym widocznym pysku nie zatrzymując się w zasadzie na żadnym. Do czasu gdy owa Jenna postanowiła mi zasalutować. Parsknęłam odpowiadając tym samym. 
Z moich wstępnych obserwacji wynika iż wataha jest pozbawiona Alfy. Na pierwszy rzut oka zdawali się nawet zgrani i sympatyczni, ale mimo odległości i tak widziałam to czego inni nie. Od paru wader emanowały nieprzyjemne aury zazdrości lub niechęci, co najmniej. Basiory były zdecydowanie mniej spięte. Tak...ciekawe ile jeszcze pociągnął. Wataha Przeklętych...też mi coś. Jak mnie zechcą to dołączę, ale prosić o nic nie będę, a dołączę tylko po to by zobaczyć jak długo wytrzymają ze sobą nawzajem. Ile czasu minie nim wataha się rozpadnie? Wyczułam chłodną kalkulację na obrzeżach mej świadomości. Skąd ja znam te niewyraźne emocje? Tą obojętność? Czyżby to mój Koleżka rozważał krok zbliżony do mojego? Oj coś czarno to widzę... Umysł wilka stał się nagle wyraźniejszy. Zwróciłam głowę w jego kierunku i uśmiechnęłam się lekko mimo, iż wcale go stąd nie widziałam. Przez chwilę dało się wyczuć irytację, a potem nie było już nic.
Odszedł.
Zwijam się w kłębek i przyciskam ogon do siebie by choć trochę się ogrzać. Mimo niezbyt grubej sierści nie marznę zbyt szybko, ale z pewnością jest mi o wiele gorzej niż tym przy ognisku. Mija około pół godziny nim podchodzi do mnie Marvel. Otwieram jedno oko.
~ Może jednak trochę się zagrzejesz.
Przez chwilę rozważam czy zaryzykować dla odrobiny ciepła. Bynajmniej nie przywykłam do bliskości innych wilków, a przy ogniu kłębi się nie mała grupka. Wzdycham głośno i przytakuję. Moje ruchy są dość flegmatyczne. Chyba nie dało się wstać wolniej. Niechętnie podążam za basiorem tak jakbym nie znała drogi. Gdy siadam przy reszcie wilków nie muszę nic mówić by pojęli, że nie zamierzam się z nimi bratać, Obyło się bez jadowitych spojrzeń. Obecnie mało kto miał ochotę na zapoznanie się z czarną plamą kolorowego świata. Od kilku wilków, jak już wcześniej wspomniałam, emanowały dość silne emocje. Zmarszczyłam pysk starając się je przepędzić. Były dla mnie całkowicie niepojęte. Widocznie były to jedne z tych mi obcych. Wywoływały zamęt w mych myślach. Usiłowałam ,,chwycić się" własnej obojętności, ale gdy już prawie dorwałam wparowało jedno z tych niejasnych uczuć. Najpewniej należało do jednej z tu obecnych wader. W takim tłumie nie byłam w stanie odróżniać co pochodzi od kogo. Ale obstawiałabym tą czarną z błękitnawą grzywką. Zdaje się, że jej uwagę przykuł jeden z basiorów. O mało nie wpadłam do ogniska. Prawie się zakrztusiłam choć niczego nie miałam w pysku. Wstałam tak gwałtownie, że siedzący obok Marvel musiał oprzeć się o swojego sąsiada bym w niego nie uderzyła. Jak najszybciej oddaliłam się od grupki by wreszcie oczyścić umysł.
 Zdarzało mi się stykać z różnymi wilkami i emocjami. Ale takie jak te działają na mnie chyba najgorzej. Przełknęłam ślinę. Teraz już wiem do kogo się nie zbliżać. Po kilku minutach przy ognisku moje ciało odzwyczaiło się od chłodu i teraz męczyłam się dwa wary bardziej. W końcu zdecydowałam się na krótką przebieżkę. Nawet jeśli Jenna zauważyła, że się oddalam to to zignorowała.
Drobny wysiłek fizyczny pomógł mi się odprężyć,a nawet trochę rozgrzać. Dookoła panowała prawie idealna cisza. Ostatecznie wlazłam na grubą, znajdująca się dość nisko gałąź i zasnęłam.

Jak ktoś ma wenę może odpisać

wtorek, 12 maja 2015

Od Appalosy(CD Jenny): Nowe znajomości i beznadziejne rozmowy.

- Kogo przywiało? – Zapytała wadera nie otwierając oczu.
- Emm… Mnie… - Odpowiedziałam. Nienawidzę swojego głosu. Jest taki cienki i piskliwy. Kuje w uszy… No! Moim zdaniem.
- Appalosa?
- Mhm – Przytaknęłam. Usiadłam obok leżącej wadery – Ty nie jesteś alfą, prawda?
- Nie. Alfą jest Ikana. Szukamy jej.
- Hmm… - Spojrzałam w ciemne, gwieździste niebo. – Widzę, że nie tylko ja mam tu klątwę związaną z ogniem…
- No najwyraźniej nie. – Odpowiedziała. Zapewne mi się tylko wydawało, ale zrobiła to dość oschle.
- Tak trochę powiało nudą…
- No jak nie umiesz dawać ciekawych tematów, to się nie dziw – Wilczyca tylko przewróciła łeb na drugą stronę i chyba zamknęła oczy.
- Akurat z tym się zgodzę. Już nie przeszkadzam. – Wstałam i ze świstem wypuściłam powietrze. Spojrzałam w stronę ogniska. Iskry latały w tę i we wtę. Szłam w ich stronę. Usiadłam lecz nie tak blisko ognia. Ciepło jakie buchało od płomieni mi przeszkadzało. O dziwo wolę zimno, niż ciepło. Tak… Jestem dziwna. Patrzyłam na Moonlight. Siedziała wpatrzona tymi swoimi szklanymi oczami w ogień. Ciepłe światło promieni padało na jej pysk. Obejrzałam się za siebie. Zauważyłam dwie wadery taksujące się wzrokiem. Leżały naprzeciw siebie. Właściwie to ich nie znam. Z chęcią bym podeszła, ale nie chcę im przerywać tego wielce ciekawego zajęcia. Słyszalne były tylko trzaski palącego się drewna i głosy innych wilków. Chłodny wiatr powiał moją sierścią. Było tam sporo szczeniaków. Nasuwało mi się jedno pytanie: Nie były podobne do żadnej chociażby wadery, więc dlaczego opiekują się cudzymi dziećmi? Emm… Nieważne! Zauważyłam Paluku. Widocznie ma już swoją wyb… Zaraz, zaraz. Nie. Nie ważne. W ogóle… O czym ja myślę?! Warknęłam pod nosem na siebie. Zwróciłam uwagę niektórych wilków, więc chyba zrobiłam to zbyt głośno… Świetnie. Już buduję sobie złą reputację. Obejrzałam się na boki udając, że nie wiem na kogo patrzą.
- Co tak obserwujesz? – Lekko podskoczyłam. Ze strachu. Odwróciłam łeb w stronę głosu – Spokojnie. Co tak się boisz? Sumienie cię gryzie?
- Nie, nie.
- To dobrze. Asher jestem.
- Appalosa. To twój kruk wtedy leciał?
- Tak.
- Miło.
- Jak coś, to dziękuj jemu. – Powiedział.
- Mhm…. Dziękuję. – Odpowiedziałam. – Hah… Nie myślałam, że kiedyś dojdzie do tego, ze będę gadać z krukiem. To znaczy, nie mam nic przeciwko krukom – Rozmowa się wcale nie kleiła.
- Asher! – Ktoś zawołał z pośród wilków.
- Em…
- Idź – Uśmiechnęłam się – Czekają. Przyjaciele… - Basior tylko przytaknął wstając i odszedł truchtem. Szczerze, to odetchnęłam z ulgą. Nie lubię tego typu rozmów. Siedziałam ponownie wpatrując się w płomienie.
- Appalosa? – Odwróciłam się. Była to wadera.
- Tak. Coś się stało? - To była ta od Paluka z tego co widziałam.

Vervada? Myślałam, że pójdzie lepiej, ale wena odeszła. ;-;

Od Sonei (CD Ikany): Kres wędrówki.

Tak jak powiedziała wcześniej Ikana: „olałyśmy Sohę i Jason’ a” i udałyśmy się w przeciwnym kierunku, aby odnaleźć resztę watahy.
Idziemy przed siebie, depcząc własną ścieżkę. Dołączyła do nas ta młoda wadera, Toshiko. Jest mi jej trochę szkoda. Nie dlatego, że jest szczeniakiem, który żyje bez rodziny. Nie dlatego, że musi żyć na własną rękę. I nie dlatego, że do tej pory nie miała nikogo przy sobie. Nawet nie jest mi jej szkoda z powodu klątwy (tak, wiem. Jestem bezduszna). Współczuję Toshiko, że musi spędzać ten czas ze mną i Iką- dwiema waderami, które nie mają łapy do szczeniąt.
Ale jeśli młoda chce iść z nami, to musi jakoś to wszystko znieść. Zapewne, kiedy dotrzemy na miejsce ktoś inny się nią zajmie. A przynajmniej taką mam nadzieję. Z tego co mówiła mi Ikana, Wataha Przeklętych jest całkiem spora. Możliwe więc, że spośród tych kilkunastu wilków, k t ó r y ś będzie umiał zająć się bachorem. To jest, szczeniakiem. Ekhem…
-Hej młoda, chcesz odpocząć?- zwracam się do Toshiko. Zaraz jednak kieruję wzrok na Ikanę.- Tak powinnam się zapytać?
-A bo ja wiem.- wzdycha.- Sądziłam, że to t y będziesz tą, która wie jak się zwracać do szczeniaków.
Parskam śmiechem.
-Chyba żartujesz!
-N-nie. Jest w porządku.- nagle odzywa się Toshiko.
Jestem jej wdzięczna, że do żadnej z nas nie zwraca się „proszę pani”. No, chyba, że Ika wolałaby aby tak ją tytułowano (huehuehue :p).
Wpatrujemy się w chudą waderę. Może i wygląda mizernie i krucho, ale myślę, że dużo przeżyła. Może jest przyzwyczajona do takich wędrówek? Nie mam pojęcia. Nie mówiła zbyt dużo o sobie, więc ciężko mi to stwierdzić.
-No i dobrze.- odpowiada jej Ikana.- W takim razie nie trzeba się martwić. Możemy trochę przyspieszyć, czy nie nadążysz za nami?- to pytanie jest skierowane do młodej wadery, nie do mnie. I całe szczęście.
-Tak… raczej. Raczej dam radę. Mogę spróbować.- mówi już trochę pewniej.
Możliwe, że nasze w miarę „swobodnie” zadane pytania sprawiły, że wilczyca czuje się teraz trochę pewniej. No tak. Skoro żadna z nas nie robie za niańkę, to Toshiko też nie będzie robić za nieporadnego szczeniaka. Sprytnie.
-No i wspaniale. Ruszamy!- Ikanie włącza się „tryb przywódcy” i kiedy obejmuje prowadzenie idzie całkiem pewnie siebie.
Wzdycham, uśmiechając się słabo. Kiedy Ikana nas wyprzedza i idzie jakieś 2 metry przed nami, zwracam się do Toshiko.
-Trzymaj się młoda. Przed nami męcząca podróż.- na pysku szczeniaka tańczy uśmiech.
-Nic mi nie będzie.
-Jak tam chcesz.- wzruszam „ramionami” i przyspieszam kroku. Toshiko robi to samo i teraz wszystkie trzy idziemy w miarę równym tempem.

Słońce schowało się za horyzontem jakieś dwie i pół godziny temu. Mimo to, nadal idziemy przed siebie, nie robiąc żadnego postoju.
Niebo jest różowo-fioletowe, ale ja wiem, że to tylko kwestia kolejnych 15 minut, by zrobiło się granatowe. Nadchodzi zima, a z nią coraz szybciej pojawia się mrok. Nie mam nic przeciwko ciemności. Lubię noc i w ogóle. Niestety, oznacza to również słabą widoczność, a nie jest to warunek sprzyjający górskim wyprawą.
Mam ogromną nadzieję, że już niedaleko. Ikana chyba jeszcze większą. W końcu to jej stado, więc myślę, że czuje się za nich chociaż trochę odpowiedzialna. Nie mam pojęcia ile czasu wataha była podzielona na te kilka grupek. Nie wiem, czy to było kilka dni, tygodni czy też miesięcy. Ale z pewnością nie dłużej. Wątpię, aby stado szukało siebie nawzajem, gdyby żyli oddzielnie przez na przykład pół roku.
Obstawiam ,że są rozdzieleni przez około tydzień. Co najwyżej dwa. Po trzech i więcej każdy straciłby nadzieję. Wiem, brzmi to bardzo pesymistycznie, ale niestety taka jest prawda. I nic na to nie poradzimy.
Nagle Ikana zatrzymuje się, bez uprzedzenia. Rozgląda się dookoła, jakby ktoś na nią polował.
-Coś się stało?- pyta się Toshiko.
-Zdawało mi się, że…- Ikana nie kończy wypowiedzi i zaczyna nasłuchiwać.- Słyszę g ł o s y!
Na mojej twarzy pojawia się złośliwy uśmieszek.
-Ja też.- mówię, ale zaraz dodaję.- Ale się leczę.
-Ej! To nie jest śmieszne.- Ika wydaje się lekko oburzona.
Słyszę śmiech Toshiko. Posyłam jej ciepłe spojrzenie, dziękując, że komuś przypadł do gustu mój wredny żart. A może nie powinnam uczyć młodej takich odzywek? No nic, już za późno.
Zaraz jednak słyszę czyjeś głosy. Odwracam łeb, przeskakując wzrokiem z jednego miejsca na drugie. Czuję zapach wilków. Nie jednego, nie dwóch i nawet nie pięciu. Tak mała gromada nie narobiłaby tak wielkiego hałasu.
-Masz rację.- przyznaję.- Choć, młoda.- zwracam się do Toshiko.
Wadera rusza za nami. Idziemy niecałe 3 minuty. Tyle wystarczy aby głosy były wyraźniejsze.
-Ile liczy wasza wataha?- pytam się Ikany.
-Cóż, kiedy ostatnio byliśmy razem było nas kilkanaście. Ale… nie rozpoznaję wszystkich głosów.
-Aha… czyli nie jesteśmy jedynymi przybłędami.- pokazuję na siebie i Toshiko.- Dobrze wiedzieć.
Zaraz kończymy tą bezsensowną dyskusję i zaczynamy wspinać się na kamienie. Są trochę śliskie, ale każda z nas daje sobie radę. Nie mija chwila, a dostrzegamy pierwsze wilki. A właściwie, są to dwie wadery, za którymi idzie reszta grupy. Sporej grupy, która tak na pierwszy rzut oka może składać się z… 20 wilków?
Zwracam uwagę na dwie wilczyce. Jedna jest dość wysoka- ma długie kończyny. W tym świetle jej futro wydaje się granatowe, ale myślę, że tak naprawdę ma fioletową barwę, gdzieniegdzie z domieszką jasnych kolorów. Druga wadera jest zdecydowanie niższa, ale wyraźniejsza. Ma czarne włosy i ciemno-białe futro.
-Jest!- ktoś krzyczy. Nie jest to żadna z opisanych przeze mnie wilczyc, gdyż głos z całą pewnością należy do basiora.
Kątem oka widzę jak Ikana podchodzi do tamtej grupy. Omija mnie, a za nią idzie Toshiko. Ja zostaję w miejscu. To nie mnie wołali, tylko swoją Alfę. Skoro Ika odnalazła swoich to dobrze. Niech Toshiko idzie za nią. Wolałabym aby znalazła sobie jakąś normalną rodzinę… albo przynajmniej rodzinę, która ją z r o z u m i e.
A co ze mną? Nie mam pojęcia. Nie mam czasu się zastanowić, bo nie mija chwila, a podbiega do nas kilka uradowanych wilków.

Ktoś dokończy? Tak, wiem, że zakończenie beznadziejne, ale nie miałam pojęcia co napisać.

niedziela, 10 maja 2015

Od Jenny - CD Marvel'a: Więcej wilków, nadziei i głupich myśli

Od razu robi mi się lżej. Jasne, może jeszcze trochę czasu nam zajmie szukanie Ikany i reszty ale przynajmniej mamy ich trop i w dodatku za chwilę powinniśmy znaleźć Paluku i te wadery. Matko, na prawdę, można się pogubić. Jeszcze przed chwilą wróciła Azzai i pobiegła szukać Hiro. Razem z nią jakiś basior, Chris chyba i młoda wadera... i ta mała... A potem ta od Marva.Yh, Ikana zdecyduje, czy przyjąć wszystkich, tymczasowo mogą iść z nami.
Kiedy Ver przyprowadza ostatnich członków, ustawiamy się jako-tako w szyku i idziemy za Corvo. Kruk prowadzi nas w tempie marszu, i dobrze, za długo leżeliśmy w miejscu. Jasne, wilkom to pasowało, ale wystarczy, na prawdę.
Idę, kopię kamyki, uśmiecham się, ziewam, kicham... Myślę o nowych. I o Azz. Idzie gdzieś w środku grupy razem z Hiro, Rirą i Asher'em. Nareszcie się znalazła. Wiedziałam, że nie zginęła. I mimo, że ją zostawiliśmy kawałek dalej, przyszła, wróciła. Zastanawiam się, czy jest zła że tak zrobiliśmy. Ale chyba rozumie, że musieliśmy? Tylko jedno nie daje mi spokoju. Dlaczego tam nie poszłam?! Mogłam przecież... Ale co chwilę było coś. Ja już na prawdę nie wiem co...
 - Dżej? W porządku? - Ver wyrywa mnie z zamyślenia.
 - Tak, jasne. Tylko tak... rozmyślam.
 - Rozmyślasz? To brzmi strasznie dziwnie w twoim pysku, wiesz? - Vervada się uśmiecha.
 - No wiesz? Mam się czuć oburzona? - żartuję.
 - Hym, no nie wiem... Sama pomyśl.
 - A ty jak się czujesz? W końcu znajdziemy Paluku, nie?
 - No tak... - Ver zwiesza głowę i już wiem, że coś ją męczy.
 - Ale...?
 - Ale on jest z jakimiś waderami! Znowu...
 - Aleś ty zazdrosna. Wiesz, że Paluku to taki typ. Trochę tu, trochę tam... Ale chodzi mu o ciebie.
 - Hym...
I każda z nas znów wpada w zamyślania. Rzeki myśli złączają się w naszych umysłach. Nienawidzę tego. Ale nic nie zrobię, nie da się.
 Chris i Darkne idą niedaleko za nami. Oglądam się na nich. Basior sie uśmiecha, Yomu też a potem dalej coś opowiada basiorowi. Wracam wzrokiem na ścieżkę. Corvo sygnalizuje, że skręcamy, więc skręcamy. Słyszę wybuch śmiechu. To Rira i paczka obok niej. A potem miga mi gdzieś z boku, prawie niewidzialny Eloy. Jemu się to wszystko nie podoba. Azzai chyba wybrała... Basior rzuca mi jedno spojrzenie, wie że go obserwuję. Zamyka oczy a potem spuszcza wzrok. Nie jest w humorze. Corvo kracze, a potem widzę kolorową plamę futra w oddali. Paluku! Ver zauważa to w tej samej chwili, przyspieszamy, a potem po prostu wyję do kolorowego wilka, sygnalizuję, że jesteśmy na przeciwko. Oni też przyspieszają, a chwilę później kotłujemy się w grupce, na trawie. Słońce powoli zachodzi, a my jesteśmy szczęśliwsi. Cieszę się, że Paluku się znalazł. Może teraz Ver znów będzie taka wesoła jak dawniej.
Odchodzę na bok tego zbiorowiska, nienawidzę tłumów. Teraz musimy znaleźć tylko Ikanę, Sohę, Jason'a. Okazało się, że Moon była jedną z wader idących z Paluku. Musiała się kompletnie odczepić od grupy. A ta druga jest nowa, ma na imię Appalosa.
Proszę, by ustawili się w rzędzie, tylko na chwilę. Liczę wilki, jest nas 19.
 - Słuchajcie. Jutro rano wyruszymy. Corvo złapał trop Ikany więc na prawdę, spinamy tyłki bo już niedługo. Wy powinniście się spinać najbardziej, bo o ile się nie mylę, moje "rządy" nie przypadły wam do gustu. - Kilka wilków się śmieje, inni mają dziwne miny. To nie miał być żart, po prostu motywacja. - Dlatego mam nadzieję, że znajdziemy grupę najpóźniej pojutrze. No, cieszcie się czasem wolnym.
Wilki się rozchodzą. Nie patrzę już co robią. Kładę się trochę dalej od "centrum imprezy", krzyżuję łapy i kładę na nich łeb. Patrzę w niebo, horyzont... Nie wiem, co robić. Ver pewnie poszła pogadać z Paluku. Myślę, że Blue i Behemot siedzą razem. Dołączyli do grupy trochę później, wyjaśnili że być może ktoś do nas przyjdzie, ale nie może się zdecydować. Reszta... pewnie znaleźli sobie jakieś zajęcia. Mimo woli, odwracam łeb w stronę chichotów i rozmów. Eloy chyba zapalił ognisko. Dobrze, noce tutaj są chłodne. Ktoś mi macha. Stwierdzam, że to Azz. Uśmiecha się i zaprasza mnie do nich. Krzywię się, macham łapą na boki, że nie. Nie teraz. Azz uśmiecha się porozumiewawczo i wraca do rozmowy z Rirą. Patrzę dalej. Marvel leży na boku, niedaleko tej wadery z którą wcześniej gadaliśmy. Ona sama po prostu obserwuje, tak jak ja. Nasze spojrzenia się krzyżują. Taksujemy się wzrokiem, a potem ja się wyszczerzam, tak o, po prostu i salutuję waderze. Nadal nie zdradziła imienia. Ona parska i robi to samo. Potem ja się odwracam i widzę, że już zrobiło się ciemno. Słysze trzask więc odwracam głowę i widzę, że coraz więcej wilków siedzi przy ognisku. "Odludkami" pozostałyśmy tylko ja i wadera do Marva... kurczę, trzeba coś jej wymyślić, nie da się tak gadać. Może...Baiṅganī, znaczy Fioletowa. Dopóki nie wyzna imienia, będę ją tak nazywać. Przy ognisku jest coraz głośniej, jakaś część mnie chce tam iść, ale coś mnie trzyma tutaj. Nie wiem. Może po prostu nie czuje się dobrze przy nich wszystkich.
Wzdycham i odwracam głowę. Kładę ją między łapami i zamykam oczy. Chwilę później dostaję porządną sójkę w bok. Uchylam prawą powiekę marszcząc nos w irytacji.
 - Kogo przywiało? - pytam, choć miało to pozostać w mojej głowie.
<No więc? Kogo przywiało?>

sobota, 9 maja 2015

Od Marvela (CD Luy): Spacer po cienkim lodzie

Naraz otoczyła nas reszta watahy. Wszyscy byli zainteresowani nową waderą. Nieznajomej widocznie się to nie podobało. Jakimś niewiadomym mi sposobem jej to szkodziło. Czułem to, w końcu jestem medykiem. Zmarszczyłem brwi.
~ I co się gapicie? Pierwszy raz ktoś się do nas przypałętał? ~ zaadresowałem tę wiadomość do każdego w zasięgu metra. ~ Niech ktoś zawoła Jennę.
Zbiegowisko rozeszło się, z nieco skwaszonymi minami co prawda. Wilczyca wyraźnie odetchnęła z ulgą.
- Dzięki – powiedziała krótko i usiadła.
~ Nie ma za co ~ uśmiechnąłem się. ~ Nie wyglądasz na emerytkę.
- Em, przepraszam?
~ Mówiłaś, że ostatnio widziałaś telepatę piętnaście lat temu.
- A, no tak. Cóż, nie wszystko jest takie na jakie wygląda. A swoją drogą, dlaczego cały czas używasz telepatii? To cię nie męczy?
~ Jestem niemową.
Wilczyca zamrugała kilka razy.
- No to wybacz, nie wiedziałam – wypaliła.
~ Nic nie szkodzi. Trudno coś takiego ZOBACZYĆ ~ odpowiedziałem.
Nagle podbiegła do nas Jenna.
- Co tam, Marvie? – zapytała i ucichła widząc nieznajomą. – A to kto?
~ Sam chciałbym wiedzieć ~ odparłem z lekkim naciskiem.
Wadera zrozumiała przekaz i zaśmiała się kpiąco.
- No to sobie poczekasz – powiedziała sarkastycznie.
- Nieważne – przerwała akolita. – Ja jestem Jenna, Gamma watahy.
- Tia…miło poznać – wadera zmierzyła Dżej podejrzliwym wzrokiem. Gamma odpłaciła się nie mniej jadowitym spojrzeniem. Wyczuwając narastające napięcie zacząłem żałować, że akurat Jennie powierzyłem zajęcie się nowo przybyłą.
~ To może pójdziemy po Ver, co? ~ uśmiechnąłem się głupkowato.
- A po co? Poradzimy tu sobie – Jenna uśmiechnęła się złośliwie.
- Jenna! Znaleźliśmy trop!
Pomiędzy nas wpadł nagle Asher. Gamma od razu zapomniała o bezimiennej wilczycy.
- Kogo?
- Ikany. Na dodatek wrócił Corvo. Widział Paluku z dwiema innymi waderami.
- Jakimi?
- Twierdzi, że ich nie poznaje, ale obie są przeklęte – wyjaśnił czarny basior, a na jego barku przysiadł czerwonooki kruk.
- Bingo! Idziemy! – Dżej wyjątkowo poweselała. – Ash, idź po Ver, niech zwoła resztę, a ty Marv…przypilnuj tej tutaj.
Rzuciłem okiem na Bezimienną. Coś czuję, że to nie wyjdzie mi na dobre.

Lua? Jenna? Wybaczcie mi to opo *^*

Od Luy

 Leżę na środku łąki i myślę...a raczej myślałam. Obecnie moją uwagę całkowicie pochłania obserwacja intensywnie różowego motyla. Przy krańcach skrzydeł kolor nagle się zmieniał. Czerń wyraźnie odcinała się od różu. Kiedy owad zniża lot  wyciągam ku niemu łapę. Ten przez chwilę pokręcił się dokoła i odleciał. Zupełnie jakby wyczuł z kim ma do czynienia. Ta...zwierzęta chyba odróżniają mnie od zwykłych wilków. Zamykam oczy. Do kąt teraz? Mogłabym wybrać się nad morze...Nie, chwila...tamtejsi mnie nie lubią. Przez moje wygłupy władza się posypała. To może na wschód? Nie, tam zrujnowałam komuś życie. Niecałe dwa lata temu więc nie mam czego tam szukać. Na północ? Nie, jeszcze raz się tam pokażę i szubienica... Za góry?
 Energicznie potrząsnęłam głową. Nie marzy mi się zabawa z kanibalami. Nie próbowałam wilczej zupki i raczej nie zamierzam. Wzdycham. Nie mogę tu tak leżeć w nieskończoność. Niechętnie opadam na prawy bok i podnoszę z ziemi.
Chwilę sobie postałam zanim dotarło do mnie, że należałoby już zrobić krok. No, ale jak zrobić krok gdy nie wie się w którą stronę? Moje płuca opuszcza znaczna część powietrza, a gdy powraca dociera do mnie co należy w takiej sytuacji zrobić. Obróciłam się kilkakrotnie z zamkniętymi oczami,a po ich ponownym otworzeniu ruszyłam przed siebie.
 Czyli północ. Skrzywiłam się gdy poczułam na szyi nieistniejący sznur. Zebrało mi się na wymioty. O, co to to nie, Lua. Żadnego zwracania. I tak masz pusty brzuszek moja droga. Co ty chcesz wyrzucić? Nic nie ma!
Z trudem przełknęłam ślinę. Węzeł powoli się rozluźnia i znika. Rozglądam się i węszę dokoła. Do nozdrzy wdarła się woń zająca. Jeszcze przez chwilę nasłuchuję usiłując dokładniej określić jego położenie. W końcu zwierzaczek nadepnął na cienką gałązkę zdradzając mi swoją pozycję. Krótki sprint, slalom między drzewami i skok. Smak ciepłej krwi w pysku.

Po paru godzinach wędrówki natykam się na w miarę świeży trop. Spora grupa wilków. Zbyt duża bym mogła jasno myśleć, a moją bronią, wyjąwszy talent do zabijania i urok osobisty, jest przecież iluzja. Jak ja mam bawić się maga nie mogąc skupić myśli na czymkolwiek. Gdyby nie to, już dawno przyłączyłabym się do jakichś koczowników. Wzdycham z rezygnacją. Jakże ja nie cierpię samotności. Co innego gdy ma się jakiś wybór, a ja go nie mam. Gdybym należała do jakiejś watahy samotne wycieczki nie stanowiły by problemu, bo byłoby gdzie, po co i do kogo wracać.
 Robię naburmuszoną minę. Nie widzę w tym większego sensu z racji tego iż w pobliżu nie ma żywego ducha.
 Idąc wzdłuż rzeki coś poczułam...emocje...
Głośno wypuściłam powietrze. Nie jestem teraz w nastroju na konwersacje. Zbaczam więc nieco na bok i staram się stąpać w miarę cicho. Kątem oka dostrzegam siedzącą na gałęzi waderę. Obrzuciła mnie przelotnym spojrzeniem po czym powróciłam do obserwacji czegoś znajdującego się , najpewniej, gdzieś za krzakami po mojej lewej. Kiedy już prawie zniknęłam z pola widzenia nieznajomej wyczułam, że się we mnie wpatruje. Z nieznanych powodów nie byłam w stanie odczytać jej emocji. Kiedy tylko próbowałam się ich chwycić umykały. Zmarszczyłam ,,brwi".
Obejrzałam się za siebie by jeszcze raz spojrzeć na to dziwaczne stworzenie. Sierść miała kremową, loczki złote, a oczy czerwone... I jeszcze to znamię...
Podniosłam wyżej głowę chcąc jej w ten sposób pokazać, że jej zdolność do umykania przede mną wcale nie wzbudziła u mnie respektu. Ta uśmiechnęła się szeroko ,,upuszczając" nieco swych emocji. Przeważała tu pogarda, ale dało się też wyczuć nutkę zainteresowania, zdaje się, że moimi próbami odczytania jej uczuć. Z pewnością nie było to wszystko. Po paru sekundach wyczułam intensywne znudzenie moją osobą. Wadera powróciła do wcześniej przerwanej czynności.

Naglę poczułam napierające na mnie umysły. Uczucia, dużo uczuć. Zaskoczenie, szczęście, ekscytacja, niepewność, irytacja... Poczułam jak trzęsą się pode mną łapy. Za dużo radości... Za dużo entuzjazmu...
Kiedy udało mi się już opanować własne myśli ruszyłam w stronę sporej grupki wilków. Wyłoniłam się z zarośli kilka metrów od największego ich skupiska. Przez parę sekund pozostawałam ,,niewidzialna". Pierwszym wilkiem, któremu udało się dostrzec czarną plamę w kolorowym świecie był biały basior. Lewe oko miał błękitne, a prawe złote lub żółte. Jego pysk nawet się nie poruszył gdy usłyszałam jedno słowo:
~ Witaj.
Zmarszczyłam ,,brwi". Czyli telepatia...
- No cześć - odparłam najswobodniej jak się dało przy takim natłoku zaskoczenia jakie wydostało się z tłumu na dźwięk obcego głosu.
Opadło ono jednak dość szybko. Wilk przekrzywił głowę. Widocznie zaciekawił go fakt, że niezbyt przejęłam się faktem iż gada do mnie podczas gdy jego pysk pozostaje nieruchomy.
~ Zgaduję, że nie pierwszy raz spotkasz telepatę.
- Ostatni raz był z piętnaście lat temu.

Marvel? 

piątek, 8 maja 2015

Dodatek

Jakiś czas temu na stronie ,,Wasze pomysły" znalazłam propozycję Blue by dodać do profilu głos wilka. Początkowo zamierzałam stworzyć na ten temat ankietę, ale doszłam do wniosku, że nie ma to większego sensu z racji tego iż to pole i tak nie byłoby obowiązkowe. Tak więc teraz możecie już wysyłać mi linki do muzyczki ;)

Wasza kochana alfa

od Ikany( CD Toshiko)

Przez chwilę stałam sztywno z jedną brwią w górze. Kto jak kto, ale ja nie mogłam zareagować na to inaczej. Widziałam niewidzialną waderę, wilka-tukana, chodzącą zamrażarkę... w huk. Tak więc szczeniak, który przed chwilą ubił wielokroć większe od siebie zwierze, zwyczajnie nie miał prawa mnie zaskoczyć. Sonea zamrugała kilkakrotnie, dla pewności, że z jej wzrokiem wszystko w porządku i do tego, w zasadzie, ograniczyła się jej reakcja.
- Ładnie- mruknęłam zerkając na to małe, kościste coś.
Zdecydowanie nie mam łapy do szczeniąt. Lubiłam je kiedyś, ale w wieku dwóch lat doszłam do wniosku, że to zwyczajne, włochate pasożyty.
Szczeniak momentalnie się skurczył. Nie, żeby jeszcze bardziej się w rozwoju cofnął...Po prostu waderka skuliła się do tego stopnia, że gdybym nie zauważyła jej wcześnie, to najpewniej nadepnęłabym ją.
- Gdzie są twoi rodzice?- spytałam najuprzejmiej jak się dało i pochylając się na tyle by moja głowa nie znajdowała się nie wiele ponad szczeniakiem. Gdybym jeszcze trochę przechyliła się do przodu, mój nos czekałoby nieuchronne spotkanie z ziemią.
Szczeniak odwrócił łepek- widocznie nie chciała ze mną mówić ta ten temat. Odwróciłam głowę ku Sonei. Para oczu otwarcie krytykowała mój sposób podchodzenia do dzieci.
- Inaczej nie umiem- rzuciłam.
Wadera uniosła wyżej brew. Widocznie mój brak umiejętności okazał się bardziej zaskakujący od widoku sarna zabitej przez szczenie. Podeszła nieco bliżej. Odsunęłam się o parę metrów.
 Nie słuchałam ich rozmowy. Kiedy Sonea ,,obłaskawiała" szczenie, ja uważnie oglądałam swoje łapy, drapałam się za uchem, chodziłam w kółko i ogólnie wykonywałam czynności całkowicie, w obecnej sytuacji, zbędne. Po chwili wilczyca podeszła do mnie.
- Nazywa się Toshiko- powiedziała- Od tego należałby moim zdaniem zacząć.
Skrzywiłam się.
- Mów dalej.
- A więc, z nieznanych mi przyczyn nie chce wracać do domu. A jeśli o mnie chodzi...to nie mam sumienia jej tak tu zostawiać. Spytałam czy chce iść z nami, a ona się zgodziła.
Westchnęłam. I co ja mam teraz zrobić? Gdyby ten tu bachor chciał, mogłaby dołączyć do watahy, ajk już ich odnajdę, ale co z Jason'em i Sohą? Tak na logikę to nie ma już właściwie sensu ich szukać, bo jak znam życie Beta już się z kimś potłukł. Jeśli wróci zmasakrowany, zignoruję to, ale jeśli wróci sam...Głośno wypuszczam powietrze. Nie ma też pewności co do tego, że w ogóle wróci. Z prawie odczuwalnym bólem doszłam do wniosku, że jestem okropną realistką. W ogóle nie ruszyła mną myślą, że Soha- pierwszy wilk, który zgodził się dołączyć do tego czegoś, co nazywam watahą- mógłby zginąć. Chyba jednak coś jest ze mną nie tak.
 Ze szczeniakiem przecież nie będę się wlec w poszukiwaniu dwóch wilków, kiedy trzeba odnaleźć resztę watahy. W tej chwili mam przemożną ochotę poproszenia Sonei by zdzieliła mnie w pysk. Jaka ja podła jestem...traktować wilki jak przedmioty...oceniać co słuszne, a co nie patrząc na liczby... Sama mogłabym pójść po tego kretyna, ale szczeniaka, ze zwykłej przyzwoitości nie będę za sobą tachać.
 Naglę dochodzi do mnie, że po wydechu nie wzięłam wdechu. Jeszcze głośniej niż wcześniej wciągałam powietrze.
- Wiec trzeba będzie olać Sohę i Jason'a.- mówię sztywno. Wręcz przeraża mnie to z jaką obojętnością to powiedziałam- Oszczędźmy sobie ładne słówka- dodaję machając niedbale łapą- W tył zwrot... Idziemy odnaleźć resztę.

Sonea? Toshiko? Tak, wiem jestem jędza i beztalencie.

środa, 6 maja 2015

Od Ashera (CD Farce): Zagubiony szczeniak

Waderka wyszczerzyła do nas kiełki. Zastanawiało mnie tylko, czy ten uśmiech jest szczery czy też jego właścicielką jest prawdziwa pirania. Nigdy nie miałem młodszego rodzeństwa, ani nie musiałem zajmować się dziećmi więc nie mam pojęcia co w takiej sytuacji zrobić.
I wtedy pojawiła się Azz.
Wszyscy nagle zapomnieli o szczeniaku i zaaferowani zwrócili się do niedawnej zaginionej. A na miejscu zosatłem jedynie ja, Rira i mała nieznajoma. Ta trzecia skrzywiła zauważalnie pyszczek niezadowolona ze straty zainteresowania jej osobą. Rira postanowiła przerwać ciszę:
- Vervada nas już przedstawiła, więc może teraz ty powiesz jak masz na imię?
- Farce – odparła waderka po zastanowieniu.
- Wspomniałaś, że szukasz jakiejś watahy – rzuciłem.
- Tak! – Farce ożywiła się nagle. – Widzieliście może jakieś inne przechodzące tędy wilki?
- Niestety, ale nikt raczej tędy przed nami nie przechodził.
Waderce zbladł uśmiech. Klapnęła ciężko na ziemię, chyba zupełnie zdruzgotana. Rira westchnęła współczująco i usiadła obok niej.
- Oj, biedactwo – powiedziała i pogładziła ją łapą po główce.
Spiorunowała mnie wzrokiem, jakbym zrobił coś nie tak. Niepewnie usiadłem obok nich. Nie wiedząc jak pocieszyć Farce postanowiłem, że najmądrzejszą opcją będzie siedzieć cicho.
- Może przejdziesz kawałek z nami? – zaproponowała Rira. – W stadzie będzie zdecydowanie bezpieczniej. Jeśli ktoś tędy przechodził to w końcu na pewno trafimy na jakieś ślady.
Szczeniak uśmiechnął się chcąc pokazać, że wszystko w porządku.
- To chyba dobry pomysł – odpowiedziała.
- To chodź, musimy to przedyskutować z Vervadą albo Jenną. To tamte wadery, idź do nich – Farce potruchtała we wskazanym kierunku, a Rira wstała zadowolona z siebie.
Ruszyłem za waderami zupełnie zmieszany. Niebieskowłosa po chwili spojrzała na mnie z uśmiechem.
- Możemy ją zatrzymać? – zapytała.
- Sama słyszałaś, Farce ma gdzieś rodzinę i chce ją odnaleźć – przypomniałem. – Nie sądzisz, że to by było swego rodzaju „porwanie”?
- Ale ona jest taka słodka!
- Jak pirania…
- Mówiłeś coś?
- Nic, nic.
- No! – Rira wyprostowała się zadowolona. – Ale możemy ją zatrzymać na jakiś czas?
Westchnąłem boleśnie. Wilczyca jednak przyjęła to optymistycznie.

 Rira? Farce? Wybacz długość, ale weny brak 

poniedziałek, 4 maja 2015

Nowy basior Twist


Imię: Twist
Płeć: basior
Wiek: 4 lata
Partner: Szuka
Rodzina: Stara się ją odszukać
Stanowisko: Wojownik
Wykształcenie: wojskowe
Charakter: To jest nadzwyczaj interesujący wilk. Jest wredny ale poniekąd potrafi innym współczuć. Gdy Chce czegoś dokonać to za każdą cenę do tego dąży. Potrafi wspaniale Zaopiekować się szczeniakami! Kocha polować! Każda wadera chciała by go mieć. Jest nadzwyczaj cierpliwy, hojny i szalony. Lubi robić żarty wszystkim... To chyba jego zła cecha.... Czasem gdy się bardzo, bardzo zdenerwuje potrafi zabić, ale to mu się rzadko zdarza..
Historia: Żył Sobie spokojnie... Do czasu gdy Do jego ówczesnej Watahy Wkradł się Demon... Wszyscy Zginęli, Ale tylko on pozostał przy życiu... Powiadano ,że ten demon to przodek Watahy Rządnej Krwi. On Pozostawił w Ciele Twista Tylko 1 Rzecz.. Klątwę... Gdy reszta watahy Się o tym dowiedziała, kazała mu opuścić watahę już na wieki.
Klątwa: Klątwa Przodka Watahy Rządnej krwi
Zasady klątwy: Klątwa Polegała na tym, że Ciało Twista zamieniało się w Bestię... W ciele tej Bestii niszczył dosłownie Wszystko, Właśnie dlatego Wydalili go z Watahy. Jeszcze nie wie Jak się jej Pozbyć...
Nick na howrse: Cook!e

niedziela, 3 maja 2015

Od Azzai: Wreszcie przejrzałam na oczy.

Gdy Christopher zaproponował mi,żebym ja wskoczyła na jego grzbiet,oniemiałam.Oczywiście jak to ja odmawiałam,lecz po paru namowach,złamałam się.Wgramoliłam się na jego grzbiet i położyłam się.Poczułam piękny zapach,jakby on spryskał się jakimiś perfumami,po prostu zapach niesamowity,taki męski.Powoli czułam się senna.Chciałam nawet się zdrzemnąć na nim,jednak jego pióra uniemożliwiały mi to.Zbierało mi się na kichnięcie.Coraz bardziej,i bardziej i stało się...kichnęłam.
-Apssiiik!
Ześlizgnęłam się z jego pleców i upadłam.Na twarzy Chrisa pojawiał się uśmiech.
-No,no...bolało?-zapytał się Chris.
-Nie...Nic mi nie jest.Tylko twoje pióra...
-Ach,no tak,sorry.-po czym zwiesił głowę.
-E tam,taki upadek to dla mnie drobiazg,jak widzisz.
-Może i tak.
Po tym małym wypadku znów weszłam na grzbiet.Jednak teraz Christopher obniżył swoje skrzydła,bym znowu nie kichnęła.Po paru minutach potarliśmy do jaskini.Szybko położyłam się i zasnęłam.Niestety obudziło mnie grzmoty nadchodzącej burzy.Otworzyłam oczy.Chris wyglądał jakby w ogóle nie spał.
-Nie śpisz?-zapytał się.
-Nie,jakbym mogła przegapić taki spektakl świateł.-odparłam.Z innej beczki,po prostu uwielbiałam burzę,one jakby dawały mi moc.
-Spektakl,czego?To tylko deszcz i błyskawice.
-Wiesz...Może normalny wilk nic by w tym nie widział,jednak ja jako wirtuoz opowiadań i legend one są dla bardzo ważne.Po drugie,dzięki nich czerpie moc.
-Moc?A,no tak przecież ta klątwa.
-Przejdziemy się?-zaproponowałam
-Co?!Przecież pada,i w ogóle...
-No dobra to ty sobię tu leż a ja sobię pójdę.
-Nie obrażaj się tu na mnie.-po czym uśmiechnął się.
-Nie obrażam,tylko chce się przejść,ale jeśli ty nie chcesz to ja pójdę sama.A i Chris...
-Tak?
-Y...Nie już nic.-powiedziałam.Chciałam mu zaproponować,zeby poszedł spać,jednak wyszłabym na taką nadopiekuńczą waderę,którą nie chce być.
Poszłam przed siebie.Próbowałam znaleść szlak,po którym dojdziemy do watahy,lecz uniemożliwiło mi to pogoda.Za parę dni powinien spaść śnieg,więc trzeba się śpieszyć.Niestety przypomniałam sobie burzę,którą wywołałam.Nagle trzasnął koło mnie piorun.Odskoczyłam szybko i schowałam się za drzewem.Z tej błyskawicy pojawił się feniks.Całe jego ciało płonęło.Nie wiedziałam nawet,że to istnieje.Podeszłam bliżej.Feniks chciał mi coś pokazać.Zerwał mały patyczek i położył na ziemi,po czym położył na czubku liść.Całość wyglądała jak strzałka.Pokazywała na północ.Skojarzyłam fakty.Ta strzała pokazywała kierunek,gdzie powinna być wataha.
-Dziękuje.-odparłam
Nagle ptak zamienił się w proch a wiatr poniósł prochy na północ.Jak najszybciej pobiegłam do swoich.Gdy już znalazłam grotę,burza ustała a słońce rozświetliło niebo.
-Ludzie!Wstajemy,wiem gdzie trzeba iść!
-Azzai,zaraz...-odpowiedział zaspany Chris.
-Nie zaraz,tylko już!
Podbiegłam do niego i pchałam z całej siły.Po 10 minutach wreszcie spał.Niestety Darkne,dalej spała.Postanowiłam ją podnieść i położyć na grzbiet Christophera.Szybko wróciłam w to samo miejsce,lecz nie było już strzałki.Krążyłam nerwowo,próbując przypomnieć sobie jak ona leżała.
-Czemu tak chodzisz?-zapytała Darkne
-Muszę sobie coś przypomnieć.-odparłam
Wreszcie przypomniałam sobie i poszłam.Za mną podążyła reszta,a raczej tylko Chris bo Darkne leżała na nim.I tak szliśmy parę dobrych godzin.Zauważyłam,że Darkne i Christopher nieźle się dogadują.Uśmiechnęłam się w duchu.Taka szczęśliwa jeszcze nie byłam.Jednak nie trwało to długo,ponieważ zgubiłam trop.Chociaż wreszcie dotarliśmy do miejsca mojego wypadku nie mogłam znaleźć ani łap i wszystkiego co można znaleźć po wilku.Popatrzyłam się na Chrisa.Nagle opamiętałam się.CHRIS MIAŁ SKRZYDŁA!
-Jezu,Chris,ale jestem głupia!
-Co?!
-Masz skrzydła,możesz latać!
-No tak,a co?
-Poszukaj z nieba mojej watahy.
-No dobrze,spróbuje.
I odleciał,a ja i Darkne zostałyśmy same.Na początku milczałyśmy całą drogę,a ja znów pomyślałam o całej mojej sytuacji.Gdy spadłam nikt mi nie pomógł,tylko słyszałam głośne rozmowy.Tylko raz usłyszałam swoje imię.Wtedy zrozumiałam,że nikt o mnie nie pomyśli.Co z tego,że jestem dowódcą polowań,skoro nikt nie chce mnie słuchać.Poczułam się samotna.Gdy zobaczyłam Blue i Rirę posmutniałam.One są przyjaciółkami a ja?Pałętam się po tym świecie bez celu,ciągle wchodząc w tarapaty.Nawet Eloy...Jeśli on nie jest pewny swoich uczuć,to...Co ja w nim widziałam.Oczarował mnie tym swoim uśmieszkiem.Byłam głupia.Jednak Hiro,był ze mną przez cały czas,do czasu gdy mnie opuścił.Lecz nagle coś mnie zdziwiło,jak Hiro się tu dostał jak był zwykłym wilkiem.Przecież,żeby się tu dostać trzeba być przeklętym.Może on mnie opuścił bo był już przeklęty,ale mi nie powiedział.Ale znów coś do niego poczułam.Ogień Eloy'a już dawno zgasł,a dokładnie gdy odparł,że nie jest pewny swych uczuć.Jednak iskierka Hiro,co jak dla mnie była już dawno zgaszona,nadał dawała światło a rozpaliła się gdy opamiętałam się.Przecież on bił się o mnie.A Eloy tylko by się obronić.To wszystko było na pokaz.To był tylko fałsz.Nagle znalazłam jakiś ślad pazurów.Po dłuższej analizie stwierdziłam,że to były pazury Ver.
-Jesteśmy na dobrej drodze,Darkne.
-O czym tak myślałaś,Azzai?
Nagle uświadomiłam sobie,że ona czyta w myślach i już wie o wszystkim.Zaczerwieniłam się.
-Nie martw się-odparła-Nikomu nie powiem,przysięgam.
-Mam nadzieje,a teraz chodź już wiem gdzie poszli.
Pobiegłyśmy.Miałam przeczucie,że jesteśmy coraz bliżej.Co chwila był ten sam znak.Po chwili znaleźliśmy się na polanie.Już nad nami latał Chris by wylądować.Po wylądowaniu odparł,że wataha jest już bardzo blisko i dzieli nas tylko kilometr.Po tej informacji pobiegliśmy jeszcze szybciej.Nie zważaliśmy na tutejsze stada jeleni tylko naszym celem było znalezienie watahy.Po 20 minutach znaleźliśmy kogoś niespodziewanego.Ten niespodziewany typ to był Eloy.
-Azzai!-krzyknął i biegł w moim kierunku,jakby jeszcze coś do mnie czuł.Po chwili gdy już był przy mnie silnie mnie przytulił.Odsunęłam go od siebie.Popatrzył się na mnie zdziwiony całą tą reakcją.
-Jakbyś coś do mnie jeszcze czuł,co?-odparłam.
Chris i Darkne odsunęli się by nam nie przeszkadzać.
-Martwiłem się o ciebie,Azz.
-Skąd mam być pewna,że sie martwiłeś,jak nie jesteś PEWNY SWOICH UCZUĆ!
-Uwierz mi,proszę.
-Za późno...Nasz Silvane...O nią zabiegaj,bo na mnie już nie licz.
-Ale Azzai!
Odeszłam w stronę,gdzie miałam iść.Nawet się nie obejrzałam w jego stronę.Powoli polana zmieniała się w las.W oddali zobaczyłam swoją watahę.
-To ona!
Szybko pobiegłam w stronę watahy nie zważając na to,że swoją grupę opuściłam.Biegłąm coraz szybciej i szybciej,aż zderzyłam się z Sil.
-Co do!
-Przepraszam!-krzyknęłam
Nareszcie znalazłam się w watasze jednak nikt się mną nie zainteresował,bo po co interesować się taką czarną waderą jak ja.Jednak zobaczyłam,że każdy stał nad kimś.Postanowiłam tam podejść."Miło cie poznać"usłyszałam dziecięcy głos.Czyżby jakiś szczeniak.
-Mi również.-odpowiedziałam tak z tyłu.Na początku nikt nic nie mówił,lecz nagle Ver się obróciła,po czym wszyscy patrzyli się w moją stronę.Każdy miał dziwny wyraz twarzy.Po chwili Ver opamiętała się i skoczyła na mnie.Z każdej strony pojawiały się pytania typu:Jak przeżyłaś?Nic sobię nie złamałaś?Jak nas znalazłaś?Poczułam się ważna.Jednak musiałam znaleźć Hiro,by mu coś powiedzieć.
-Widzieliście Hiro?-zapytałam całą watahę.
-Pewnie tam.-Mówiąc to Blue,pokazała mi łapą stronę.
-A i jeszcze jedno mam parę nowych wilków,którzy chcą tu dołączyć.O tam są.-po czym pobiegłam.
Rozgłądałam się za każdym krzakiem,by go znaleźć.Na szczęście znalazłam go.Stał przy drzewie.Wyglądał na smutnego.Ten płomyczek nagle buchnął czystym ogniem na sam mój widok.Na mojej twarzy rodził się szczery uśmiech.Pobiegłam w jego stronę i powaliłam.Gdy już leżał na plecach,mocno go przytuliłam.Nagle znikąd zaczął padać śnieg.
-Azzai,ty żyjesz!-po czym odwzajemnił się również przytuleniem.
-Tak,żyję i chce ci coś powiedzieć...
Wstałam od niego i pomogłam mu wstać.
-Co chcesz powiedzieć,Azz?-zapytał się z zaciekawieniem.
-No bo coś sobię uświadomiłam...
-I?
-No bo kocham cie...

Hiro?Długo na to czekałeś,co? 

sobota, 2 maja 2015

Od Farce: Płomyk nadziei.

– Naprawdę to T Y byłaś najbardziej podziwianym szczeniakiem? Serio? Haha! – Ventus zaśmiał się kpiąco – Banda idiotów! – zawołał ścierając łapą łzę.
– Oj, zamknij się! – warknęłam idąc wąską ścieżką. Basior wisiał w powietrzu i płynął koło mnie, w ogóle nie poruszając swoimi kończynami. Na pysku miał ten swój denerwujący uśmieszek.
– Dlaczego w stosunku do mnie nie zachowujesz się tak „perfekcyjnie”? – zapytał trzepiąc teatralnie swoimi krótkimi rzęsami. Zacisnęłam powieki w akcie gniewu, lecz nie zwolniłam tępa.
– Bo bezczelnie czytasz mi w myślach! – zawołałam oburzona. Po chwili westchnęłam, i powiedziałam już spokojniej: – Poza tym, gdybym przy Tobie też musiała się tak zachowywać, To bym nie wytrzymała – rzekłam przeskakując mały kamyczek stojący mi na drodze.
– Ha! – prychnął na moją odpowiedź.
– Jesteś ode mnie kilka lat starszy, a zachowujesz się jak dziecko! – zawołałam patrząc na wilka, który beztrosko latał koło mnie.
– Jestem duchem! Widzisz? – Akurat przechodziliśmy koło małego drzewka, więc Ventus wykorzystał sytuację i machną swoją łapą, chcąc uderzyć nią zdrewniałą łodygę. Niestety, jego kończyna przeszła płynnie przez pieniek, zostawiając go nienaruszonego. – Mogę robić co tylko mi się żywnie podoba! – krzyknął lekceważąco i przeciągnął się w powietrzu.
– Zapomniałeś, że jesteś na mnie skazany? – zapytałam z lekko wyczuwalną kpiną w głosie, którą basior i tak wyłapał.
– Chyba ty jesteś zdana na mnie! – powiedział gestykulując, by sprawić, żeby jego wypowiedź była bardziej przekonująca.
– Ja ż y j ę. Ty niestety - nie. – odparłam bardziej pewna siebie, niż przed chwilą.
– Ej! – zawołał urażony Ventus, ale przerwał, słysząc cichy gwar. Oboje nadstawiliśmy uszu i wyprostowaliśmy się automatycznie.
– Wataha? – zapytałam bardziej siebie niż jego, ale on i tak nie udzielił mi odpowiedzi. Potrząsnęłam łbem, by pozbyć się tych halucynacji, lecz gdy po uspokojeniu się, dalej słyszałam jakieś głosy, pobiegłam w stronę dźwięku. Wilk pociągnięty przez niewidzialny sznur, którym jest do mnie przywiązany, musiał podążyć za mną. Schowałam się w zaroślach niedaleko rozmów i odsunęłam łapą gałęzie, zasłaniające mi widok. Moim oczom ukazało się małe stado obcych mi wilków.
– A jednak… – mruknął Ventus, wisząc nad krzewami, który w przeciwieństwie do mnie, nie musiał się obawiać, że ktoś go zobaczy.
– Może spotkali po drodze moją watahę? – szepnęłam pełna autentycznej nadziei. Zmotywowana tą myślą, wyskoczyłam z zarośli. Podeszłam żwawym truchtem do pierwszego lepszego wilka i z uśmiechem zapytałam:
– Przepraszam? – Udało mi się zwrócić uwagę owej istoty, bo odwróciła ku mnie swój pysk, na którym malowało się wyraźne zdziwienie. – Mogę zabrać Panu tylko chwilkę? – powiedziałam niewinnie.
– Co ty tutaj robisz? – zapytał z troską w głosie. Szedł w środku pochodu, więc gdy stanął, zatrzymała się połowa grupy. Zauważywszy to, kilka wilków z przodu, również się odwróciło, żeby zobaczyć co jest przyczyną nagłego postoju.
– Czy nie widział Pan jeszcze jakiejś innej watahy? Tak się składa, że się zgubiłam – powiedziałam mówiąc do lekko pochylonego łba basiora.
– Och! – usłyszałam westchnienie jakiejś wadery. Wtem, koło wilka niespodziewanie pojawiła się czarna wadera z rażącymi w oczy niebieskimi włosami. Ona również schyliła się nade mną.
– Zgubiłaś się? – zapytała bardziej z ciekawości, niżeli z troski. Odpowiedziałam na zadane pytanie skinięciem łba.
– Dajcie mi przejść! – zawołał głos, który najwyraźniej kierował się do naszej trójki. W tłumie przeciskała się kolejna wilczyca. Ton miała lekko poddenerwowany i stanowczy. Gdy inni dali jej przejść ominęła dwójkę stojącą nade mną i zmierzyła mnie wzrokiem. Po chwili przybrała pytający wyraz pyska i uniosła jedną brew do góry.
– Szczeniak? Co on tu robi? – zapytała nie mnie, lecz tą parę.
„Dlaczego nie zapytała o to mnie? Przecież to j a jestem poszkodowaną!” zawołałam w myślach.
– Przestań domagać się tej zakochanej uwagi – rzekł Ventus w odpowiedzi na moje narzekanie – Nie wyjdzie ci to na dobre.
„Bo ty oczywiście wszystko wiesz!” warknęła do niego. Mimo, że prowadziłam zaciętą rozmowę, na pysku dalej malował się fałszywy uśmiech i oczekiwanie na dalsze sytuacje…
– Mówi, że się zgubiła – odpowiedział basior. Wilczyca, która zadała prze chwilą pytanie, tym razem zwróciła się do mnie. Łaski bez!
– Ja jestem Vervada, to Asher, a to Rira – wskazała na wilki. Wadera promiennie się do mnie uśmiechnęła, a ten drugi ciągle miał nieodgadniony wyraz twarzy.
– Miło mi poznać! – zawołałam wesoło i wyszczerzyłam zęby.
– Przechodzą mnie ciarki, gdy widzę Cię taką… – mruknął Ventus.
Asher? Vervada?

Nowa wadera Farce


 http://fc08.deviantart.net/fs71/f/2011/247/e/d/at__mia_by_h_skarriad-d48uksw.png
Imię:  Farce (franc. Psikus). Przez Rirę zwana jest „Faruś :3” (ta minka musiała tam być), choć jakoś to znosi. Lecz przysięga, iż jakiś wilk prócz jej przybranej matki ją tak nazwie, to pożałuje, że się urodził.
Płeć: „Hej, mój pyszczek jest w 100% kobiecy! I chociaż wiem, że to tylko dla formalności, to jestem urażona. No, bo czy ktoś wątpiłby w moją płeć widząc te śliczne, niebieskie oczy, które odbijają tysiące gwiazd…?”
Wiek: 3 lata 10 miesięcy
Partner:  „Partner? Ha! Nie ukrywam, że każdy do mnie ciągnie czy to samiec, czy samica, ale jak na razie nie mam zamiaru plątać się w jakieś… Relacje. Chyba, że facet będzie przystojny, wysoko położony i szlachetnie urodzony… Wtedy pomyślę.”
Rodzina: „Cóż, moja p r a w d z i w a rodzina jest gdzieś hen daleko. Nie będzie wam podawać imion, bo i tak nie zapamiętacie. Zresztą, co was to interesuje? Paszoł won!”
Stanowisko: Wojownik
Wykształcenie: „Czyż to nie oczywiste? Wojskowe!… Zapomniałabym o zielarstwie. W sumie jestem TAK GENIALNA, że znam się praktycznie na wszystkim. Zazdrościcie? I słusznie.”
Charakter: Mam opisać Farce, tak? Cóż, jest to przecież zwykła wadera. Zachowuje się niczym jej przybrana matka (prócz zajmowania posadki miejscowej swatki, oczywiście); chodzi wszędzie z bananem na pysku, jest chętna do pomocy, od czasu do czasu szczodrze doradza innym, stara się być w stosunku do wszystkich miła i wyrozumiała, bo „przecież każdy tego potrzebuje, prawda?”. Strasznie nie lubi niesprawiedliwości i wstawi się za każdym kto, według niej, postąpił rozważnie i będzie go bronić dopóty, dopóki nie osiągnie swojego celu, co jest wynikiem cechy mówiącej o niezwykłej wytrwałości w swoich postanowieniach. Lubi towarzystwo, a towarzystwo lubi ją, bowiem potrafi wczuwać się w ból innych i zawsze stara się ich zrozumieć. Również pomimo tego, iż jest wojowniczką, nie znosi kogoś ranić czy zabijać. „Nie można ranić… Nikogo! Każdy ma takie same prawo do życia jak ja czy ty!”.
Zauważyliście, że powyższa charakterystyka w ogóle nie zgadza się z jej kwaśną miną na zdjęciu czy… Tym, co zacytowałam w innych rubrykach? No właśnie.
Otóż tak się składa, że ta wadera jest swego rodzaju… Hipokrytką. (Nie wiesz co to? Wygoogluj, duh. Albo się domyśl, cokolwiek). Gdyby zedrzeć z niej tą maskę doskonałości (bo nie mówcie, że zewnętrznie nie jest ona idealna), to wypełzłaby spod niej jej prawdziwa osobowość, która… Cóż. Już tak doskonale się nie prezentuje.
Nie powiedziałabym, iż Farce zachowuje się tak przyjaźnie jakby mogłoby się wydawać. Jej podstawowym celem jest dbanie wyłącznie o siebie i nie przejmowanie się cierpieniem innych. „Bo co mi to da? Jeśli chcesz, bym Ci pomogła, wyłóż swoje karty przetargowe!”. Egoizm i aroganckość wręcz z niej kapie, wielkimi kroplami na grunt. Jako, iż uważa się za niemal boski cud – pomijając fakt, iż nie wierzy w niewidzialną istotę, żyjącą ponad czasem i która nie jest ograniczana przez jakiekolwiek zasady – chodzący po ziemi, kocha jakiekolwiek pojedynki. Cóż, nie popieram jej wpatrzenie w siebie, ale ciężko zaprzeczyć, że nie jest taka dobra, za jaką się uważa. Wiadomo, że ciężką pracą wilki się bogacą. Brązowa również ciężko harowała, by potrafić to co teraz i efektywnie wykorzystywać swoje umiejętności w każdych sytuacjach, jakie jej się tylko nawiną, aby imponować otaczającym ją wilkami.
Co jak co, ale nie powiecie chyba, że czynność wykonywana niemal automatycznie i na co dzień, nigdy nie osiągnie perfekcjonizmu, prawda? Aktorstwo Farce jest naprawdę świetne i ciężko się doszukać tam jakichkolwiek oznak fałszywości. Choć jako, iż ta wadera potrafi naprawdę bardzo porządnie się zdenerwować, jej maska może lekko pęknąć, a wtedy macie szansę na rozbicie jej całkowicie. Ale ostrzegam, gdy to się stanie, Brązowa przestanie się przed Wami zgrywać, tylko jawnie gardzić, nie zwracając na Wasze emocje najmniejszej uwagi. Nawet pozbędzie się strachu, iż możecie wydać jej osobowość, bo „kto Ci uwierzy, marny robaku?”
Jak widzicie, po tej charakterystyce można dojść do prostego wniosku, iż Farce jeszcze nigdy nie posiadała przyjaciół i zbytnio nie zna przyjemnego uczucia jakiego ta relacja ze sobą niesie. Od kiedy oddzieliła się od swojego stada (o czym przeczytacie w historii, Wy leniwi...), można by powiedzieć, iż zamknęła się w sobie. Ale kto wie? Może kiedyś się otworzy przed jakimś wilkiem?
Historia: Jeślibyśmy cofnęli się w czasie do chwil Farce’owego dzieciństwa, jako obserwatorzy, zauważylibyśmy, iż nie było ono wcale okrutne (spodziewaliście się czegoś innego, prawda? Wiem, wiem…). Och, wręcz przeciwnie! Było wypełnione miłością ze strony zarówno rodziny jak i innych członków jej, warto dodać, iż nawet dość dużego, stada. Czego mogłoby jej tam zabraknąć? Niczego! I oczywiście, jak przystało na każdego potomka, kochała swoich bliskich, w których zawsze znajdowała oparcie czy pocieszenie w trudnych chwilach. Och, jak przyjemnie było po prostu oprzeć się o bark swojej mamy czy taty i wypłakać swoje żale, omówić dręczące duszę problemy….! A potem wybiec radośnie z jaskini i począć cieszyć się życiem na jakiejś łące, polanie czy w lesie, wesoło bawiąc się z rodzicami! Lecz te czasy przeminęły bardzo szybko, niczym jeden miesiąc, jeden tydzień, jeden dzień, minuta, godzina, sekunda… A dla Farce było to jeszcze szybsze Dlaczego? Cierpliwości, zaraz wszystko opowiem…
Warto dodać, że to też w okresie jej dzieciństwa po raz pierwszy posmakowała tej słodkiej satysfakcji z bycia w centrum zainteresowania. Szczeniak uczy się dość szybko, więc łatwo mu stawiać coraz to większe kroki na ścieżce swojej edukacji. Brązowa była jedną z tej „elity”, która miała ten przywilej, lecz nadzwyczaj rozwinięty! Z tego powodu, często pod jej adresem leciało mnóstwo komplementów. I niech nikt nie wciska mi tu kitu, iż to nie jest miłe! Bo jest. Dla Farce to najmilsza rzecz na świecie.
Pewnego razu Alfa (którego wszyscy naturalnie szanowali, lecz i on miał pogodny charakter, więc respekt rósł z każdym dniem) ogłosił, iż wataha musi przenieść się na inne tereny. Zapytany o powód odparł, że zwierzyna łowna znacznie przerzedziła się w ostatnim roku, co było zauważane już nawet przez najmłodszych członków. Widoczne czy nie, zdarza się, prawda? Koniecznością w takich sytuacjach jest rozpoczęcie wędrówki. Tak też wszyscy zrobili. By znaleźć jakiś obfity w pokarm obszar, musieli przejść dość spory kawałek.
Zdarzyła się sytuacja, iż stado przemierzało gęsty las. Nic nowego, dzień jak co dzień, a szczeniaki jak to szczeniaki, ciągle się bawiły. Na próżno upominano je tysiące razy i straszono mrocznym potworem, który wynurza się z ciemnych zakamarków buszu, by zjeść nieposłuszne dzieci. Owszem, część się przestraszyła i uspokoiła, chowając się między łapami rodziców lub siadając im na grzbiecie, ale ta bardziej… „Odważna” grupka dalej hasała beztrosko. Wśród tych wilczków była również Farce, która po pewnym czasie znów zapragnęła słów pochwały. Och, ale czym można się wykazać w takim miejscu? Polowanie! No, oczywiście! Nasza bohaterka raz dwa poskarżyła się na nieistniejący ból w żołądku, spowodowany głodem i, zwróciwszy się do swoich towarzyszy zabawy, zawołała: „Teraz patrzcie!” i tyle ją było widać, gdy jej małe ciałko zanurzyło się w morzu liści. Wyskoczyła po drugiej stronie i miękko wylądowała na ziemi, od razu dostrzegając swój potencjalny cel. Zając. Ale nie taki dorosły, to było jeszcze młodziutkie stworzenie, co oczywiście było szczęściem dla Farce. Wiecie; mniejsze – wolniej biega. Jednak nadzieja matką głupich, bowiem to podłe stworzenie i tak nie dało się tak łatwo uchwycić jak Brązowa tego oczekiwała. Ale w końcu tego dokonała, po przebiegnięciu za nim sporego kawałku. Dumna z siebie i ze swoich umiejętności łowieckich, odwróciła się ochoczo, oczekując tam pysków swoich rówieśników wykrzywionych w głębokim podziwie. Niestety, zamiast tego ujrzała gąszcz krzewów i zupełnie obce tereny, których nie kojarzyła. Pognała prędko, popędzana strachem, w domniemaną stronę watahy, która, jak na złość nie, chciała wynurzyć się spośród tej zdradzieckiej gęstwiny. Na nic to się zdało, a jej niepokój wzrósł jeszcze bardziej, gdy poczuła koło siebie czyjąś obecność. I tak właśnie poznała Ventusa.
Klątwa: ,,Łańcuchy"
Zasady klątwy: Cóż, przez cały czas towarzyszy Farce duch zmarłego wilka. Byłaby to nawet „fajna” i pożyteczna klątwa, gdyby nie to, że On jest strasznie upierdliwy. Tak, nazywa się Ventus, i nie może wytrzymać chwili bez złośliwych komentarzy na temat naszej wilczycy. Opryskliwy i strasznie leniwy, mimo że praktycznie przez cały czas wisi nad ziemią i nie musi się nawet wysilać.
Ventus podobno strasznie namieszał w swoim życiu i dlatego musi pośmiertnie to „odpokutować”. W jaki sposób? To oczywiste. Został wilkiem burz, kontroluje wyładowania atmosferyczne i, przykuty do pewnego wilka, musi przy nim trwać, by „ci na górze” mieli pewność, iż nie wywinie się od postawionego przed nim zadania, i nie zwieje gdzie pieprz rośnie.
Aparycja tej przeźroczystej, lecz pozostającej lekkim, fioletowym obłoczkiem w kształcie wilka istoty jest tak naprawdę dostrzegana tylko przez jego swoisty łącznik ze światem żywych, czyli Farce, choć (gdy chce, oczywiście), może stać się „widzialny” dla innych. Lecz pomimo tego przywileju, jego głos nadal pozostaje w uwięzi, tylko w umyśle Brązowej.
Żyć z taką kulą u nogi nigdy nie jest łatwo… Szczególnie, kiedy umie czytać Ci w cholernych myślach.
Nick na howrse: MrsAnglel20
Głos: