piątek, 8 maja 2015

od Ikany( CD Toshiko)

Przez chwilę stałam sztywno z jedną brwią w górze. Kto jak kto, ale ja nie mogłam zareagować na to inaczej. Widziałam niewidzialną waderę, wilka-tukana, chodzącą zamrażarkę... w huk. Tak więc szczeniak, który przed chwilą ubił wielokroć większe od siebie zwierze, zwyczajnie nie miał prawa mnie zaskoczyć. Sonea zamrugała kilkakrotnie, dla pewności, że z jej wzrokiem wszystko w porządku i do tego, w zasadzie, ograniczyła się jej reakcja.
- Ładnie- mruknęłam zerkając na to małe, kościste coś.
Zdecydowanie nie mam łapy do szczeniąt. Lubiłam je kiedyś, ale w wieku dwóch lat doszłam do wniosku, że to zwyczajne, włochate pasożyty.
Szczeniak momentalnie się skurczył. Nie, żeby jeszcze bardziej się w rozwoju cofnął...Po prostu waderka skuliła się do tego stopnia, że gdybym nie zauważyła jej wcześnie, to najpewniej nadepnęłabym ją.
- Gdzie są twoi rodzice?- spytałam najuprzejmiej jak się dało i pochylając się na tyle by moja głowa nie znajdowała się nie wiele ponad szczeniakiem. Gdybym jeszcze trochę przechyliła się do przodu, mój nos czekałoby nieuchronne spotkanie z ziemią.
Szczeniak odwrócił łepek- widocznie nie chciała ze mną mówić ta ten temat. Odwróciłam głowę ku Sonei. Para oczu otwarcie krytykowała mój sposób podchodzenia do dzieci.
- Inaczej nie umiem- rzuciłam.
Wadera uniosła wyżej brew. Widocznie mój brak umiejętności okazał się bardziej zaskakujący od widoku sarna zabitej przez szczenie. Podeszła nieco bliżej. Odsunęłam się o parę metrów.
 Nie słuchałam ich rozmowy. Kiedy Sonea ,,obłaskawiała" szczenie, ja uważnie oglądałam swoje łapy, drapałam się za uchem, chodziłam w kółko i ogólnie wykonywałam czynności całkowicie, w obecnej sytuacji, zbędne. Po chwili wilczyca podeszła do mnie.
- Nazywa się Toshiko- powiedziała- Od tego należałby moim zdaniem zacząć.
Skrzywiłam się.
- Mów dalej.
- A więc, z nieznanych mi przyczyn nie chce wracać do domu. A jeśli o mnie chodzi...to nie mam sumienia jej tak tu zostawiać. Spytałam czy chce iść z nami, a ona się zgodziła.
Westchnęłam. I co ja mam teraz zrobić? Gdyby ten tu bachor chciał, mogłaby dołączyć do watahy, ajk już ich odnajdę, ale co z Jason'em i Sohą? Tak na logikę to nie ma już właściwie sensu ich szukać, bo jak znam życie Beta już się z kimś potłukł. Jeśli wróci zmasakrowany, zignoruję to, ale jeśli wróci sam...Głośno wypuszczam powietrze. Nie ma też pewności co do tego, że w ogóle wróci. Z prawie odczuwalnym bólem doszłam do wniosku, że jestem okropną realistką. W ogóle nie ruszyła mną myślą, że Soha- pierwszy wilk, który zgodził się dołączyć do tego czegoś, co nazywam watahą- mógłby zginąć. Chyba jednak coś jest ze mną nie tak.
 Ze szczeniakiem przecież nie będę się wlec w poszukiwaniu dwóch wilków, kiedy trzeba odnaleźć resztę watahy. W tej chwili mam przemożną ochotę poproszenia Sonei by zdzieliła mnie w pysk. Jaka ja podła jestem...traktować wilki jak przedmioty...oceniać co słuszne, a co nie patrząc na liczby... Sama mogłabym pójść po tego kretyna, ale szczeniaka, ze zwykłej przyzwoitości nie będę za sobą tachać.
 Naglę dochodzi do mnie, że po wydechu nie wzięłam wdechu. Jeszcze głośniej niż wcześniej wciągałam powietrze.
- Wiec trzeba będzie olać Sohę i Jason'a.- mówię sztywno. Wręcz przeraża mnie to z jaką obojętnością to powiedziałam- Oszczędźmy sobie ładne słówka- dodaję machając niedbale łapą- W tył zwrot... Idziemy odnaleźć resztę.

Sonea? Toshiko? Tak, wiem jestem jędza i beztalencie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz