wtorek, 21 kwietnia 2015

Od Sonei: Głos, który porwał wiatr.

Mój przyjaciel zawsze mawiał, że wiatr jest żywy. Posiada on duszę, uczucia oraz wspomnienia. Dlatego często jęczy, gdy odwiedza ponure krainy i widzi biedne wilki, gdyż smuci go ich widok.
Teraz wiatr świszczy mi tak głośno do uszu, jak jeszcze nigdy wcześniej. A następnie, jakby przeraził się mojej osoby, przeszedł w cichy i żałosny skowyt.
Takie przynajmniej mam odczucie.
Niestety wraz z silnym wiatrem, zaczął padać śnieg z deszczem. Od jakichś dwóch godzin chodzę wąskim szlakiem, pokrytym mazią z błota, śniegu i kałuż wody. Nie jest to wyprawa moich marzeń. Bywało lepiej, ale bywało i gorzej, dlatego staram się nie narzekać zbyt długo.
Wiatr ciągle wieje mi w plecy, przez co muszę uważać, aby nie zsunąć się ze ścieżki. Wcześniej, kiedy się wspinałam, nie stanowiło to dla mnie żadnego problemu. Jednak oto mam przed sobą śliskie, strome zbocze, co oznacza trudniejszą i jeszcze bardziej niebezpieczną drogę.
Z moich ust wydobywa się ciche przekleństwo, gdy przez przypadek poślizgnęłam się na oblodzonym kamieniu. Ląduję w mokrej breji, która brudzi sporą część mojego białego futra. Na czarnych fragmentach nie widać tego tak bardzo, ale i tak specjalnie się tym nie przejmuję. Nigdy nie obchodził mnie mój wygląd i prędko się to nie zmieni. Ponoć istnieją rzeczy do których trzeba dojrzeć, ale jeśli oznacza to, że w przyszłości będę się gapić w swoje odpicie i przeglądać w tafli wody, to wolę pozostać wiecznym, dzikim i niezależnym „dzieckiem”.
Nie zawracam sobie głowy otrzepywaniem futra i brnę dalej przed siebie. Tak właśnie wygląda moje życie przez kilka ostatnich tygodni. Niecały miesiąc wcześniej wędrowałam przez gęsty las, jednak pech chciał, że spotkałam na swojej drodze łańcuch gór. Nie chciałam tracić czasu na okrążanie ich, a poza tym kiedy stałam przed wzniesieniami droga nie wydawała się taka straszna i niebezpieczna. Teraz już wiem jak bardzo się myliłam. Ale nie ma sensu zawracać. Jedyne co mi pozostało to iść na przód.
Zaczynam powoli schodzić ze zbocza. Wiatr nagle zmienił kierunek. Teraz wieje prosto na mnie.
„Świetnie. Wędrownym wilkom wiatr zawsze w oczy.”- myślę zniesmaczona. Wzdycham głośno, jednak nie słyszę swojego głosu. Został on porwany przez wiatr i zapewne szybko go nie odzyskam. Nie ma sensu przekrzykiwać burzy.
Jedyna rzecz jaka dociera do moich uszu to długi świst powietrza. Przypomina on żałosny lament. To już kolejny raz, kiedy biedak płacze. Chociaż silny wiatr, w dodatku deszcz, znacznie utrudniają mi podróż, nie mogę pozwolić sobie na postój. Przede mną wiele godzin marszu i nie zamierzam zwalniać. Dlatego też zaciskam zęby i staram się nie myśleć o niedogodnościach.

~ *** ~

Po kilku godzinach mozolnej wędrówki, w końcu zastaje mnie noc. W ostatniej chwili udaje mi się znaleźć schronienie w skalnej ścianie. Nora jest niewielka, wilgotna i cuchnie w niej zgnilizną, ale postanawiam w niej przenocować. Miałam ciężki dzień i jestem wykończona. Poza tym nie uśmiecha mi się szukanie lepszego legowiska. Nie chodzi o to, że boję się podróży w ciemności. Martwię się jedynie, że mogę chodzić przez kilka godzin i nie znaleźć niczego. A wolałabym nie zostawać w taką pogodę na szlaku.
Rozglądam się po niewielkiej norze. Na dworze jest tak ciemno, że nie dociera tutaj najmniejsze światło. W dzisiejszą noc, nawet księżyc opuścił świat. Jego też zaczął martwic ten przeraźliwy widok.
Zamykam oczy i staram się uspokoić oddech. Czuję jak trzęsą mi się łapy. Nie jest mi zimno. Harrin powiedziałby teraz, że trzęsę się ze strachu, ale ja nie lubię tak tego nazywać. Nie jestem przerażona. Po prostu nie czuję się tutaj komfortowo. W dzieciństwie opowiadaliśmy sobie z przyjaciółmi wiele strasznych historii. Nie brakowało wśród nich opowieści o samotnych wilkach, które podczas zamieci postanowiły przenocować w jaskini. Przerażone zasypiały w świetle księżyca, jednak żaden z nich nigdy nie dożywał świtu.
Nie pamiętam już szczegółów tych historii, ale większość z nich kończyła się w ten sam, przerażający i makabryczny sposób. Co prawda nie jestem szczeniakiem i już dawno przestałam wierzyć w opowiastki o potworach-mordercach. Jednak to niemiłe uczucie nadal pozostaje.
Chociaż nie mam ochoty zasypiać, zmęczenie bierze nade mną górę. Udaje mi się odpędzić wszelkie koszmary i ułożyć do kolejnego niespokojnego snu.

~ *** ~


Kolejny dzień zapowiada się zdecydowanie lepiej niż te kilka ostatnich.
Wstaję trochę przed świtem, aby móc wcześniej znaleźć się w bezpieczniejszym miejscu. Jest już cieplej niż ostatnio, więc śnieg pokrywający górską ścieżkę, przez noc zdążył stopnieć. Teraz góry pokryte są błotem i niezliczoną ilością wody. Wzdycham po raz kolejny, szykując się na kolejny, męczący dzień.
Jest już po południu, kiedy docieram na niewielką polanę.
Słońce zdążyło schować się za horyzontem, pozostawiając jedynie różowo-fioletowe niebo. Wyczuwam w powietrzu coś czego nie spodziewałam się znaleźć na takim odludziu- zapach innych wilków. Przez chwilę zdaje mi się, że to zwykłe złudzenie. W końcu miesiące samotności mogą różnie działać na nasze zmysły. Jednak zaraz znajduję ślady wilczych łap. Nie znam się na tropieniu, ale te wydają się świeże. Ktoś tutaj był i to całkiem niedawno.
Albo dalej jest.
-Jak ci na imię?- słyszę za sobą głos wadery. Nie jest on straszny, ani władczy, jednak bez wątpienia jest to głos, który wydaje rozkazy.
„A skoro jest tutaj przywódca, to jest i stado.”
Odwracam się w stronę mojej rozmówczyni. Jest to dorosła wadera. Ma jasne, białe futro i charakterystyczny niebieski znak przy lewym oku. Nie mam ochoty na zabawę w „poznajemy siebie nawzajem”, ale skoro ktoś mnie o coś pyta, to źle byłoby nie odpowiedzieć.
-Sonea. Mam na imię Sonea. Jestem zielarką, jeśli to t e ż chciałabyś wiedzieć.- to ostatnie było trochę zbędne, ale dopiero teraz zdaję sobie z tego sprawę.
Wilczyca nie odzywa się przez chwilę, jakby dokładnie rozważała każde wypowiedziane przez mnie słowo. Po chwili jednak odzywa się spokojnym głosem.
-Jestem Ikana. Alfa watahy Przeklętych, jeśli chciałabyś wiedzieć.- dodaje przedrzeźniając mnie. Rozglądam się dookoła nas i uśmiecham smętnie.
-A gdzie twoja wataha, Ikano?- wilczyca taksuje mnie wzrokiem, jakby rozważała czy można mi zaufać. Nie wyglądam podejrzanie, chociaż może moje ubłocone futro trochę przybliżyło mnie do Demona.
-Wolałabym nie opowiadać każdemu tej historii.
-„Każdemu”? Ile wilków mnie uprzedziło?- uśmiecham się zwycięsko. Jestem zaskoczona, że po tak ciężkiej podróży mam siłę i ochotę z kimś rozmawiać.

Ikana? W końcu coś napisałam ^-^ 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz