poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Od John'a (CD. Luy): ,,Dzika Róża"

Mimo wydarzeń ostatniej nocy na moim pysku wukwitł uśmiech czystej złośliwości.
- Cieszę się, że nie tylko ja mam ten problem – odpowiedziałem.
Wadera wyraźnie nie podzielała mojego optymizmu. Jak się cieszę, że w nocy nie pobiegłem za jej iluzją – bo teraz byłem już pewny, że była to ILUZJA. Wyszedłbym na konkretngo debila.
- Uparłaś się mnie śledzić, czy co? – rzuciłem od tak, dla nawiązania jakiegokolwiek kontaktu.
- Phi! Po cholerę? – prychnęła wilczyca. – Czysty przypadek.
Podniosłem pytająco brew. Kłamała. Coś ją tutaj przyciągnęło.
- Słyszałaś walkę, prawda? – rzuciłem.
Jej wzrok mimowolnie powędrował do miejsca, gdzie zapewne dalej leżał martwy ghul.
- Ty to coś zabiłeś? – zapytała, po czym od razu pokręciła głową. – A zresztą, co mnie to obchodzi. Każdy ma swój sposób na nudę…
- Nudę…?! – warknąłem oburzony, ale zaraz przez moją skroń przebiegły iskierki bólu.
~ Ciebie do końca pogrzało? ~ Mefistofeles nie był zdenerwowany. Chrzaniło go kto wie o mojej klątwie. Tym razem dał mi wyraźny komunkat, bym nie dawał się sprowokować. Ale wadera już zdążyła zauważyć moją zbyt gwałtowną reakcję. Najwyraźniej w końcu się zainteresowała moją osobą…
- Coś ty taki nerwowy, hm? – jeden kącik ust podniósł się lekko. – To ściśle tajne?
- Cóż, jak na mój gust to nie jest wiedza dla takich jak TY – odparłem wymijająco. Zadziałało, nieznajoma od razu porzuciła zamiar wydobycia ze mnie wiadomości.
- A to co niby miało znaczyć?
- Wiesz, wiedza bywa niebezpieczna. Zwłaszcza dla tych, którzy nie umieją z niej poprawnie korzystać – odpowiedziałem bez cienia wesołości.
- Wyciągając wnioski z twojego toku rozumowania mam się domyślać, iż ty również się do takowych nie zaliczasz? – wadera podniosła wysoko łeb starając się spojrzeć na mnie z góry. Dość trudne zadanie z racji mojego wzrostu.
- Touché – lekko się uśmiechnąłem. – Pozwolisz więc, że cię tutaj zostawię i pójdę w swoją stronę.
Nie czekając zbytnio na reakcję wilczycy ruszyłem przez las w nikomu nieznanym kierunku. Nie wiem co Ona postanowiła zrobić. Zapewne odeszła w PRZECIWNĄ stronę. Jeśli jeszcze raz będę musiał ją znosić to nie ręczę za siebie. Mefistofeles chyba nie obrazi się, jeśli do swojego konta nadprogramowo dodam kolejnego przeklętego.

Dotarłem nad jakąś rzekę. Rozejrzałem się czujnie wokół, po czym zostawiłem na trawie kapelusz, arafatkę i nóż, po czym wskoczyłem do wody. Całe szczęście nurt był na tyle wartki, że krew z mojego futra nie osiadła na powierzchni wody. Mogłaby ściągnąć nieporządanych przeze mnie osobników. Gdy już odpocząłem i zmyłem z siebie krew – i pewnie wiele innych brudów z podróży – wyskoczyłem na brzeg. Otrzepałem się z wody, po czym sięgnąłem po swoje rzeczy. Pas, kapelusz, arafatka…ale zaraz…Gdzie mój NÓŻ?!
Ogarnęła mnie lekka panika. Miałem swego rodzaju sentyment do tego na pozór nieporzytecznego wilkowi kawałka srebra. Dostałem go ponad pół wieku temu od ojca, jeszcze zanim podpisałem cyrograf. Był to jedyny przedmiot, z którym naprawdę nigdy się nie rozstawałem…no, aż do teraz. Przeczesałem każdy fragment trawnika, kiedy nagle usłyszałem za sobą iście denerwujący, równocześnie słodki i okropny, władczy, kobiecy głos:
- Szukasz czegoś, kochaneczku?
Odwróciłem się momentalnie. Tak jak się spodziewałem była to otatnia osoba jaką miałem ochotę tutaj spotkać. Przede mną, na głazie leżała Fera Rosa, córka Mefistofelesa.
Wiem, dziwnie to brzmi. Ale Fera właściwie nie była córką, lecz wytworem diabła. Stworzył ją naprawdę dawno temu, zanim jeszcze pojawili się upadli archaniołowie, bo brakowało mu towarzystwa. Tak, sam w to nie wierzę, ale on naprawdę musiał się czuć samotnie, skoro coś takiego go uszczęśliwiło. Fera Rosa to jak na mój gust zbyt piękne imię, dla czegoś tak podłego i okrutnego. Przetłumaczone z łaciny oznacza dosłownie „dzika róża” – czysta kpina z dóbr świata właściwego. Owszem, Fera nie należała do brzydkich. Na początku służby nie mogłem uwierzyć, że tak piękne stworzenie może być spokrewnione z diabłem. I to właśnie ona utwierdziła mnie w przekonaniu, że idealne kobiety nie istnieją.
Tym razem przybrała postać jakiejś smukłej, kremowej wadery o długich złotych lokach i znamieniu w kształcie kwiatu na barkach. Gdyby nie krwisto czerwone oczy musiałbym się nieco dłużej zastanawiać z kim rozmawiam. Nie była to jej prawdziwa postać. To ptaszydło którym potrafiła się stać zdecydowanie nie miało szans na tytuł Miss Universum.
No i oczywiście Fera bawiła się moim nożem.
- Ile śmiertelniczek zabiłaś tym razem, aż znalazłaś sobie dobry „strój”? – mruknąłem ponuro. Rosa jka każda rozpieszczona córeczka tatusia była wyjątkowo niezdecydowana i leniwa. Bo po co zmienić sobie iluzją wygląd, skoro można zabrać cudzy? Czasem zastanawiałem się, czy Fera nie jest zazdrosna o wyglądy wader z powierzchni. Zabijanie chyba nie jest konieczne, aby się do kogoś upodobnić.
- Weź przestań – diablica obdarzyła mnie swoim przesłodzonym uśmieszkiem. Uśmiechem pełnym cienkich, ostrych zębów, których najwyraźniej nie miała zamiaru się nigdy pozbywać. – Szukam towarzystwa…
- Bardzo wrzeszczała jak ją torturowałaś? – przerwałem jej, mając oczywiście na myśli biedną, nic nie winną śmiertelniczkę. – Tatuś tak ci pozwala na wszystko, czy jednak dostajesz jakieś szlabany na mordowanie i rozsiewanie plag?
Fera wzięła gwałtowny oddech, ale nie wybuchła. Na jej pysku na moment zabłysła czerwona szrama – pamiątka po tym, jak zabiła mojego poprzednika. Mefistofeles zostawił jej tą cudną bliznę, która powodowała dość nieprzyjemne pieczenie. Dał mi też wiele okazji do odstresowania się przy jakże milutkich rozmowach z jego córką.
- Oj, Helsing, Helsing, jak ja się za tobą stęskniłam – znowu się uśmiechnęła. Fera Rosa była chyba jedyną osobą (poza Mefistofelesem), która używała mojego drugiego imienia. – Chciałam tylko zwrócić na siebie twoją uwagę.
- No to ci się udało. Oddawaj to! – sięgnąłem łapą, by wyszarpnąć Ferze moją własność, ale ta dosłownie rozpłynęła się w powietrzu i pojawiła tym razem obok mnie.
- Czy ty się nigdy nie nauczysz? – mruknęła znudzona. – Wracając do tematu: niedaleko stąd jest jedna wataha, która może ci przypaść do gustu…Są w niej tacy jak ty. Strasznie mnie denerwują. Ta bitwa z kanibalami miała się zakończyć zupełnie inaczej. Nie mogę sobie z tymi przeklętymi poradzić. Szczuję umysły dowódców tubylców, ale ta wataha nie daje się złamać. Nawet wywoływałam bójki i kłótnie, a ci dalej niczym wielka szczęśliwa rodzinka…pożygać się można.
- I jaki to ma związek ze mną?
- Zaprowadzę cię do nich, a ty zrobisz z nimi porządek…
- Hola! – przerwałem. – Nie jestem TWOIM sługą. Męcz sobie ich sama. Poza tym nie widzę absolutnie żadnej przyjemności w zabijaniu wilków.
- I ja dobrze o tym wiem, skarbie…
- NIE NAZYWAJ MNIE TAK.
- Och, po prostu idźże tam do cholery i… - warknęła kiedy nagle popatrzyła w ścianę lasu, oddała mój nóż i rozpłynęła się.
Długo nie musiałem się zastanawiać co ją spłoszyło, bowiem z krzaków wyszedł jakiś wilk…

Ktoś może chętny? Ktokolwiek 

1 komentarz:

  1. :/ Myślę, że polubiłam te diablicę. Zapoznaj mnie z nią kiedyś, a ja ci się odwzajemnię nie odpisując i oszczędzając zbędnych nerwów.
    ~ Wielce łaskawa Lua

    OdpowiedzUsuń