wtorek, 7 kwietnia 2015

Od Luy: Zmarnowane ciasteczko

Życie ma to do siebie, że potrafi zaskoczyć nas nawet czymś znajomym. Mnie na przykład zaskoczył odgłos spalonego truchła nadepniętego łapą. Ten znajomy a za razem obcy zapach. Już dawno nie oglądałam upieczonego, wilczego ścierwa. I musze przyznać, że zaciekawił mnie ten widok. . Obok niego dostrzegłam też inne. Obaj mieli zbroje ze zwierzęcych kości.Tu były dwa, a jakieś pięć metrów dalej następne ciała. Gdzieś przy tym płonącym, upadłym drzewie które mnie tu przywiodło. Teraz ogień już zmalał, a pień sosny zaczął się rozpadać. Ruszyłam ku drugiemu i znacznie większemu skupisku ciał. Te były o wiele bardziej zwęglone od tamtych dwóch. Trawa nie była w lepszym stanie, im dalej się zapuszczałam tym gorzej wyglądała ziemia. W końcu dotarłam do kółka nietkniętego gruntu, a przynajmniej był on nietknięty nim upadła sosna. Z ułożenia tego i owego wywnioskowałam iż w tym nudnym, jak sądzę, starciu brał udział wilk posługujący się magią, przeklęty bądź jakaś inna istota. Normalnie żałowałabym, że nie trafiłam tu wcześniej, ale nie wyglądało mi to na zbyt spektakularną walkę. Ślady wilczych łap wiodące od ścierw do tegoż miejsca wskazywały na to iż tylko jeden zawodnik chciał wzbogacić kompozycję tego starcia. A szkoda. Westchnęłam na myśl o tym jakże smutny jest brak wyczucia tego kto schrzanił to obiecujące starcie. Przy takiej liczbie przeciwników można by wykonać prawdziwe arcydzieło, ale nie...bo po co?
Widok tak zmarnowanego ciasteczka pogorszył mi nastrój. Pogrzebałam chwilę łapą w spieczonej ziemi zastanawiając się czy mogłabym coś jeszcze tu zrobić. W moim najbliższym otoczeniu nie wyczuwałam niczyich uczuć więc najpewniej też nikogo tu nie było. Przyłapałam się na bezcelowym bujaniu się na boki. Trzeba by coś teraz wymodzić. Mogłabym wytropić tych nieszczęśników i dać im porządną lekcję dobrego smaku, ale perspektywa niekontrolowanej empatii nie wyglądała zbyt zachęcająco. A gdyby tak sprawdzić skąd przybyły tamte ścierwa? Tak, ci nie wyglądali na intensywnie myślących skoro dali się w taki sposób zabić. Taka śmierć była zbyt żałosna dla osobnika używającego mózgu. Obeszłam pole tej nieszczęsnej bitwy dookoła by ostatecznie natrafić na kilka tropów. Postanowiłam wybrać tę samą drogę, którą obrała największa grupa przegranych.

Poszukiwania opierały się teraz głównie na węchu. Wcześniej światło dawały mi pożerane przez płomienie drzewa, które zostawiłam daleko za sobą. Ścieżka była kręta i mocno wydeptana. Wygląda na to, że dość często była ona użytkowana. Naglę na obrzeżach mego umysłu wyczułam czyjś gniew. Uczucia tego wilka były jakieś takie prymitywne. Ukryłam się za pniem starego drzewa. Po chwili pojawił się kolejny bodziec. Kolejny przedstawiciel mej rasy. Początkowo zaskoczył go widok pierwszego. Usłyszałam kilka wypowiedzianych w pośpiechu zdań. Posługiwali się obcym mi językiem, ale gdy rozmowa ucichła od obu wilków emanowała wściekłość co namąciło mi nieco w głowie. Na szczęście był to tylko gniew, jego mogę zrozumieć, znieść dudnienie w głowie. Gorzej jest ze szczęściem, które często ciężko jest mi pojąć. Dlatego tak bardzo mnie drażni i rozprasza. Usłyszałam kroki. Zbliżali się, ich emocje powoli zaczęły mieszać się z moimi. Przez chwilę skupiłam się na sobie by nie ,,zarazić się" od tamtych tym tępym, prymitywnym gniewem. Kiedy przechodzili obok mojego drzewa wyskoczyłam z ukrycia lądując, dosłownie, na głowach obu, idących obok siebie, basiorów . Moje łapy na chwilę znalazły się nienaturalnie blisko siebie by po chwili powrócić do zwykłej odległości po drugiej stronie ścieżki. Wilki podniosły się z ziemi. Pełne nienawiści oczy miały zaszczyt spocząć na chwilę na mej osobie by za raz znów mnie z nich stracić. Tego stojącego bliżej szarpnęłam za ucho. Aby nie utracić tej części ciała musiał poruszać się tak jak ja chciałam. Najpierw przyciągnęłam go bliżej siebie, a potem chwyciłam za skórę na karku  pociągając na drzewo po mojej lewej. Uderzył głową w pień tracąc przytomność. Drugo basior zdążył, uwaga, zrobić krok nim jego paskudny pysk snów uderzył o ziemię. Pierwszy skok miał na celu ustawienie mnie obok niego, a drugi na jego grzebiecie. Co było potem? Po upadku nieszczęśnika? Ja wam powiem- rozerwana tchawica.
 Mijając nieprzytomnego i martwego wilka ruszyłam ku tunelowi, z którego wyszedł jeden ze wcześniej wspomnianych jegomościów, wyszedł. W środku nie znalazłam niczego ciekawego, no może oprócz samego tego tunelu istnienia. Zakładam, że wiedzie on na drugą stronę tegoż łańcucha górskiego. Byłam tam rok temu i spotkałam paru miłych kanibali, którzy chcieli mnie poczęstować wilczą zupką z wilczych wnętrzności. Innymi słowy- nic godnego mojej uwagi. Poświęciłam jeszcze chwilę obserwacjom po czym opuściłam lokal z racji tego iż właśnie odczułam potrzebę przepłukania pyska. Nauka z tej przygody? Kanibale NIE są smaczni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz