wtorek, 14 kwietnia 2015

Od Moonlight (CD. Appalosy) Co to miłość?

Aksamitna ciemność i przeraźliwy ból... jedynie to widziałam i czułam. Znajdowałam się w próżni, leżałam. Wstałam powoli. Bardo mnie bolało... Każdy ruch... ja płonęłam. Gdy stanęłam na łapach, przeszłam się kawałek. Nagle pod moimi łapami pojawiły się jasne niebieskie pierścienie, takie jak na wodzie. Ruszyłam się przed siebie, dalej zagłębiając się w ciemność. Piękne wodne pierścienie wodne rozszerzały się tworząc ogromne obręcze. Gdy ja zaś dotykałam podłoża słyszalny był dźwięk jakby ktoś uderzył najwyższy dźwięk pianina. Dzięki temu... zapomniałam o bólu... a może on ustał. Nagle pod moimi łapami zaczęły pływać ryby. Piękne, tęczowe z długimi ogonami i płetwami. Było tu spokojnie i cicho... zostałam odgrodzona wielką zaporą od świata realnego... Od Appalosy i Paluka... Nagle fala smutku i zimna mnie zalała. Zburzyła wszystko, cały spokuj i melancholię. Znów otoczyła mnie fala lodu... znów chciała mnie zamknąć i zamrozić. Z moich oczu nie wiadomo kiedy zaczęły kapać łzy. Gdy pierwsza z nich dotknęła tafli czarnej wody, pojawiły się te same piękne kręgi... ale gdy się rozchodziły woda zamarzała... zmieniając kolor na chłodną biel. Następne gdy uderzały zamieniały się po prostu w małe kryształki. Zaczął padać śnieg. Nie było mi smutno z powodu Paluku, bynajmniej nie do końca. Rozpacz i łzy wyniosły się z tego, że zawsze będę zimna... zawsze będe smutna. Nigdy nie poczuje znowu co to radość... Szczery śmiech... Miłość... Nie pamiętam nawet co to miłość. Słowo miłość przywołuje do mnie wspomnienia matki które tak mocno zatarły się w mojej pamięci... że nie dają się odczytać... Pamiętam tylko jej ciepły uśmiech, poczucie bezpieczeństwa... Miłość... to ciepłe, wręcz gorące uczcie, którym darzy się rodzina... miłość to relacja między dwoma zakochanymi... albo tylko jednym. Miłość... czy miłością można nazwać uczucie, że chce się widzieć czyjeś szczęście... nawet jeśli nie jest się jego powodem. Czy to bezkresne zaufanie? A może, poczucie bezpieczeństwa? Czy może wszystko w jednym. Nie wiem... nie potrafię sobie przypomnieć... Jestem panią lodu... zimną, smutną... niosącą strach... zniszczenie... śmierć... i zimno. Przeraźliwe zimno. Potrafię dawać ciepło... ale nie oddawać swojego tylko je tworzyć... uśmiechem, rozśmieszaniem, pocieszaniem. Nigdy niestety nie przekonam się, jak to być szczęśliwym. Zimno... to jedyne uczucie które znam. Więc czemu wydaje mi się, że potrafię kochać? Czemu wydaje mi się, że potrafię się śmiać. Czemu jedynym sposobem na pozyskanie ciepła... jest zabranie go innym. Co zrobił mój ojciec, że ja... nie jestem w stanie kochać?
-Jesteś w stanie kochać...- Usłyszałam kobiecy głos. Z ciemności wyłoniła się szara wadera z plamą w kształcie płatku śniegu na czole. Wyglądało to tak jakby wyszła zza kurtyny... zza zasłony.- Pozwól, że opowiem ci... o twoim ojcu.- Powiedziała wadera. Łzy przestały lecieć. Podeszła do mnie i uśmiechnęła się. Podniosła łapą trochę kryształków które zamieniły się w ziarna i wykiełkowały jako przepiękne stokrotki... Potem machnięciem łapy zamieniła kryształki w mango. Rozmroziła wodę. I rybki znów podpłynęły do moich łap.
-D-dobrze- wydukałam. Wadera usiadła na przeciwko mnie. Śnieg nadal sypał.
-A więc... Moonight? Dobrze zapamiętałam? Druga córko Seana... Twój ojciec, był wojownikiem, żył 510lat. Został przeklęty przez mnie w wieku 3lat. Powód był prostu. Poza wojnom nie widział niczego, niestety znalazła się wadera która nie widziała nic poza nim. Pewnego dnia odważyła się do niego podejść, ale on ją nawet nie zauważył. Długo jeszcze próbowała, niestety zawsze był zimny, twardy i nie dopuszczał jej ani nawet do słowa. Wadera... popełniła samobójstwo. Ja jako jej matka przeklęłam go... ale sama zostałam uwięziona w Pandorii. Z jasnego powodu. Gdyby jakimś cudem Sean miał szczeniaki one w wieku trzech/dwóch lat były zamykane w Pandorii.. Ty byłaś wyjątkiem ale wracając. Twój ojciec zasnął na 200 lat. Został zamknięty w Pandori podczas spokojnego snu. Wyrwał się niestety i zakochał. Jego wybranka też była posiadaczka klątwy. urodziła im się córka. Niestety nie pamiętam co się działo, bądź pewna jedna, że to nie ty. Córkę gdy skończyła 3 lata zamknęłam w Pandorii i wypuściłam dopiero niedawno.Sean znów został pochwycony również do pandori ale, uciekł tym razem po 300latach. Wtedy znów się zakochał i na świat przyszłaś ty... Ciebie musieliśmy zamknąć wcześniej... ale twój ojciec, jakimś cudem blokował nam wejście do Pandorii. Jedynym sposobem było uśpienie cię. I tak spałaś przez 200 lat... Dorosłaś w Pandori do 2 lat... a potem cię wypuściłam. Przepraszam... ale w sale nie wiedziałam co robię. Chciałam bym zdjąć z ciebie, i twojej siostry klątwę... ale... umarł z wycieczenia. Jestem tu, by nauczyć cię jak powstrzymać... stłumić twoją klątwę. Najpierw spróbuj powstrzymać ten śnieg... pomyśl na przykła o przyszłości z jakimś wilkiem.- Skończyła wadera. Byłam oszołomiona ale co mam robić w tej próżni? Zamknęłam oczy... i nagle nie wiem skąd pomyślałam o Paluku. Otworzyłam nagle oczy i próbowałam wygonić go z mojej głowy. Znów łzy zaczęły mi kapać. Zobaczyłam moją uśmiechniętą matke. Szczęśliwy Paluku z... inną waderą. Ostani, obraz mnie uspokoił. Bo on był szczęśliwy. Zobaczyłam... całą watahę. Byli uśmiechnięci. Witali się ze sobą. Wataha która pogubiła się w górah znów jest razem... cała. Jest szczęśliwa... Jest radosna. Otworzyłam oczy. Śniegu nie było. Wadera była zdziwiona.
-C-coś się stało?- Spytałam wadera, spojrzała w górę i znów wróciła wzrokiem do mnie.
-Kończy nam się czas. Musisz iść.- Powiedziała. Wszystko zaczynało jaśnieć.
-Jak ma na imię moja siostra?- Spytałam zanim wszystko zmieniło się w biel. Całkiem już przejrzysta wadera odpowiedziała.
-A...- Urwała. nagle spostrzegłam, że jestem w jakimś stawie czy czymś. Na przeciwko mnie stał Paluku i Appalosa.
- Co… co się stało?- Zapytałam
- Nie wiem. To znaczy… Straciłaś przytomność, tyle.
- Aha. Fajnie. – Zamruczałam. Zabrzmiało to zimno. Ponieważ byłam zamyślona i nie wiedziałam co mówię. Woda... Mm... nie zauważyłam, że jestem spragniona. Pochyliłam delikatnie się nad wodą i zaczęłam pić. Woda była zimna. Po spotkaniu z moim oddechem stała się lodowata. Usłyszałam krakanie. Podniosłam wzrok. Kruk... Poderwałam się do góry i z miejsca zaczęłam biec.
-Moonlight?!- usłyszałam głos Appalosy.- Co ty wyprawiasz?
-Za mną- Powiedziałam. Oni chyba nie myśleli tylko od razu zaczęli biec. Kruk poderwał się do lotu. Któryś z przeklętych miał kruka... Jeśli wysłali je na zwiady albo... to mądre stworzenie samo przyleciało, usłyszawszy ich rozmowę. Biegłam na łeb na szyję zdając się na instyt wlepiając wzrok tylko w kruka. Byłam jak w transie. Zależało mi tylko na szczęściu innych. Nie ważne czy to ma mnie zabić... czyż czując tylko zimno, smutek i żal ne jestem już martwa? Nie wiem co będzie dalej, wiem, że zrobię wszystko by inni, którzy są dla mnie ważni byli szczęśliwi. Biegliśmy tak już długo. Gdy minęliśmy już drzewo wiśniowe... to szliśmy w przeciwną stronę? Nie możliwe! Mięśnie bolały mnie od ciągłego biegu, ale muszę! Muszę dobiegnąć do watahy, i spróbować ich rozśmieszyć. Chce by inni byli weseli... chce....

Paluku? Appalosa? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz