Zapewne nie raz słyszeliście, czy to od obcych, czy znajomych, dorosłych ludzi, że maniery wynosi się z domu, prawda? Cóż, osobiście uważam to stwierdzenie za zbyt uproszczone, albowiem osoby, z którymi mieszkamy pod jednym dachem, owszem zapewne pomagają nam kształtować samego siebie przez pierwsze lata życia, jednak później większa część osobowości, związana z naszym wyglądem, charakterem, sposobem zwracania się do pozostałych, oraz szczególnym, indywidualnym dla każdego patrzeniem na świat, z nami w bardzo szerokim i ogólnym pojmowaniu tego słowa, jest kształtowana przez nas samych.
To trochę tak, jak z... przypomina to lepienie glinianego garnka.
Małe dziecko za nic w świecie nie byłoby w stanie poradzić sobie, nie tylko z tym, ale też z każdym innym, bardziej skomplikowanym zajęciem plastycznym, gdyby nie pokierował go ktoś starszy, albo po prostu ktoś, kto chociaż odrobinę bardziej niż dziecko (co wcale nie jest takie trudne i wymagające) zna się na rzeczy. To właśnie na barkach dorosłych spoczywa obowiązek posadzenia dziecka na krzesełku, pokazania mu w jaki sposób kształtuje się wilgotną masę, tak, aby uzyskać zamierzony kształt naczynia. To rodzic podaje dziecku jego pierwszą grudkę gliny, jednak to, co się z nią stanie, zależy już nie od dorosłego, a od samego dziecka.
Gdyby przeżywane przez nas chwile można by zwizualizować, przemienić zwykłe, puste słowo w coś materialnego- nadać temu czemuś kształt, a potem kolor- myślę, że opisany przeze mnie przykład z wazonem w roli głównej wcale nie byłby taki zły. Gdybyśmy tylko pomyśleli o naszym życiu, jak o glinianym naczyniu, które sami formujemy własnymi rękoma, od małego, przez dorosłość, aż po starość, z łatwością dostrzeglibyśmy jaki mamy wpływ na wygląd naszego dzieła. Bo chociaż rodzic, opiekun, albo ktokolwiek dorosły, pomaga nam przy stawianiu tych pierwszych, z początku niepewnych kroków- sadza nas na krześle, wręcza glinę, pokazuje, jak obchodzić się z nią prawidłowo- to kształt naczynia zależy już tylko i wyłącznie od nas samych.
Po kilku pierwszych latach, nikt już nie będzie nas pilnował, a na pewno nie tak intensywnie, jak robił to wcześniej. Zamiast wyraźnych wytycznych, otrzymamy jedynie wskazówki, a jeśli zgubimy rytm, zabłądzimy, sami będziemy musieli wrócić na wcześniejszy tor. Nawet jeśli ktoś będzie nas szukać, nawet jeśli będzie się martwić, zdecydowana większość zależy od nas samych. Albowiem zdecydowana większość należy do nas samych.
To właśnie dlatego uważam, że, wbrew pozorom, wychowania nie wynosimy z domu- nie w całości- albowiem to, kim jesteśmy jest w dużej mierze zarówno naszą zasługą, jak i zasługą otaczających nas ludzi. I nie mam na myśli bliskiej rodziny, tylko szkołę, uczelnię, pracę, naszych przyjaciół i znajomych, z w którymi również spędzamy czas i, być może, pod których wpływem stajemy się inni- świadomie, lub nie, to nie ma większego znaczenia. Nawet, jeśli do formowanego przez nas naczynia dołączy jeszcze kilka par rąk, końcowy efekt i tak należy do nas. A przynajmniej powinien, jeśli tylko tego chcemy i jeśli nikt nie wpadnie na pomysł zbytniego mieszania nam w życiu, co najczęściej kończy się wywracaniem go o sto osiemdziesiąt stopni... ale to nie jest ważne. Nie tu, nie teraz, nie w tej opowieści.
Zmierzam do tego, że znaczną część siebie kształtujemy sami- my i tylko my, nie zależnie od tego, co uważają o nas inni, w dużej mierze nie zawsze jest to wina tego, kto się nami za młodu opiekował. Takie przynajmniej odnoszę wrażenie.
Takie wrażenie odnosiła też Blue, której jeszcze nigdy nie zdarzyło się winić żadnego z rodziców- ani ojca, ani matki- ani też późniejszych opiekunów za jakąkolwiek część jej charakteru, która powszechnie nie zyskała sobie przychylnej opinii. Ekscentryczność, pyskatość, lekkomyślność, dziwne mieszanie cech ekstrawertyków z cechami introwertyków, przesadna szczerość, nawyk nie owijania niczego w bawełnę, a także szeroki wachlarz wielu innych cech sprawiały, ze Blue była po prostu dziwna. Powszechnie uważano ją za waderę niewychowaną, pozbawioną dobrych manier. Nie była to prawda, choć na pewno nie było to też całkowite kłamstwo, albowiem Niebieska faktycznie nie potrafiła trzymać języka za zębami. Była to jednak całkowicie jej wina. To ona sama wykształciła tą cechę. Nie, "wykształciła" nie jest odpowiednim słowem. O d n a l a z ł a w sobie tą cechę brzmi znacznie lepiej.
- Dziwne te wasze zwyczaje.- wadera wydała niepodważalny werdykt, marszcząc w zamyśleniu brwi.
Zdziwione spojrzenie czerwonych ślepi Behemota zatrzymało się na jej szarym pysku. Basior wyglądał na zbitego z tropu i ciężko powiedzieć, czy to przez opinię, jaką przed chwilą wygłosiła jego towarzyszka, czy też przez to, że rzuciła nią tak prosto z mostu. A może przez to, że skupiła się przede wszystkim na samym znaczeniu zwrotu "M'lady", niż na ostatnim zdaniu, wypowiedzianym przez basiora?
Bardzo możliwe, że każda z tych trzech opcji była prawdziwa.
Bardzo możliwe, że żadna z nich nie była trafna.
- Naprawdę tak uważasz?- Behemot uniósł jedną brew, bardziej w geście pytania, niż powątpiewania- W takim razie, jak Twój ojciec zwracał się do Twojej matki?
Niebieska musiała zastanowić się przez chwilę. Oczywiście pamiętała swoje dzieciństwo, a przynajmniej jego większą, późniejszą część, jednak nigdy nie przyszło jej zwracać uwagę na takie szczegóły, zwłaszcza, że od czasu jej narodzin, rodzice nie dogadywali się ze sobą najlepiej. No, może na początku było dosyć normalnie, jednak poczucie zdrady (a w dodatku, nieuzasadnione poczucie) potrafi doprowadzić wilki do szaleństwa. Zwłaszcza, jeśli nie jesteśmy w stanie się o to zapytać i otwarcie, wspólnie rozwiązać dręczących nas wątpliwości.
Wadera zajrzała w głąb swego umysłu, kartkując swoje wspomnienia z życia w swoim pierwszym stadzie, niczym zdjęcia w albumie rodzinnym. Towarzyszyło temu mruczenie pod nosem cichego "hmmm...", zaraz przerwane przez znacznie głośniejsze "Mam!".
- Chyba... zwracał się do niej po imieniu.- odpowiedziała dumnie, kiedy w końcu udało jej się przejrzeć wszystkie wspomnienia, jakimi dysponowała i znaleźć wśród sterty obrazów to właściwe.
- Czyli jak?
- "Jak"?- Blue zamrugała kilkakrotnie, przyswajając sobie pytanie
samca. Niby dlaczego chciał to wiedzieć, czemu interesowało go imię jej matki?
A z resztą, może był po prostu ciekawy, skoro już podjęli temat zaimków i
zwrotów grzecznościowych? Przecież ona bez przerwy pytała się każdego o
wszystkie, najdrobniejsze rzeczy z czystej wścibskości, zapewne doprowadzając
tym niejednego wilka do szału. - Nastaria. Oczywiście, zanim awansowała do suki, ale to było dawno temu.- wadera pachnęła lekceważąco ręką, jakby chciała odpędzić od siebie bardzo złośliwą muchę.
Behemot najwyraźniej zamierzał coś powiedzieć, gdyż otworzył usta, wpatrując się w towarzyszkę dziwnym wzrokiem, którego wadera nie potrafiła tak szybko rozszyfrować, jednak zamknął pysk, nim zdążył cokolwiek powiedzieć. Kątem oka, Niebieska zauważyła, że wilk zaczął się rozglądać dookoła, jakby w poszukiwaniu czegoś, co przed chwilą umknęło jego ślepiom, jednak nie przejęła się tym specjalnie.
- Aaaa... jak miała na imię Two...- kontynuowałaby, gdyby czerwonooki nie przerwał jej w połowie zdania krótkim, spokojnym "ciii".
Wadera stanęła jak wryta, przez chwilę wpatrując się w Behemota z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. Jeszcze nigdy, przenigdy nie widziała, aby t e n basior kogoś u c i s z a ł , albo przerywał w pół słowa. Potrafił słuchać, nawet, jeśli nawijała bez ładu i składu (a, znając Blue, zapewne zdarzało się to nader często).
- Ej, nie cichaj na mnie.- odparła z udawanym oburzeniem.
Odruchowo rozciągnęła przy tym usta w długą, wąską linię i lekko nadęła policzki, przez co wyglądem bardziej przypominała naburmuszone dziecko, poruszone tym, że dorosły śmiał zwrócić mu uwagę. Jej siostra, Sonea (zawsze z uśmiechem na ustach), nazywała tą reakcję Blue "żabią miną".
- Coś się stało?- wadera zwróciła uwagę na to, w jaki sposób wilk zastrzygł uszami, wyraźnie świadczący o tym, że kogoś nasłuchiwał. Cóż, czym owy dźwięk by nie był, najwyraźniej ustał, gdyż Behemot jedynie rozejrzał się ostatni raz, po czym znów skupił uwagę na szarej waderze.
- Proszę..? Nie, jeno przez chwilę odnosiłem wrażenie, iż...
- Ciii!- tym razem to samica przerwała towarzyszowi (choć ona, w odróżnieniu od Behemota, robiła to dość często), zwracając głowę w kierunku, z którego zdawał się dobiegać dźwięk.
- Nie cichaj na mnie.- odparł czerwonooki, naśladując Blue, z ledwo dostrzegalnym uśmiechem na pysku. Wadera w odpowiedzi na odczepne pokazała mu język, gdyż w tamtym momencie była zbyt pochłonięta tajemnicą nieznanego odgłosu, by sprzeczać się z towarzyszem. Zarówno ona, jak i basior (który również zaczął nasłuchiwać i uważnie rozglądać się dookoła) umilkli.
Nie był to jednak jeden, podłużny dźwięk. Przypominał raczej krótkie, pojedyncze odgłosy... coś, jakby łamanie gałęzi pod ciężarem kroków. Zdecydowanie zbyt śmiałych, by mogły należeć do skradającego się wilka, lub jakiegokolwiek mieszkańca lasu. Poza tym, teraz, kiedy owy tajemniczy dźwięk rozbrzmiewał coraz bliżej, wadera zdała sobie sprawę z tego, że jeszcze żadne napotkane przez nią zwierze nie poruszało się tak głośno.
- Człowiek.- zaalarmował Behemot, szepcząc waderze do ucha.
- Poważnie?- wadera odwróciła się do basiora, z wyrazem niedowierzania na pysku.- Jeszcze nigdy nie widziałam ludzi!- odparła przejęta. Zupełnie, jakby w tamtym momencie to była najważniejsza kwestia, a nie zagrażające im niebezpieczeństwo ze strony nieznanego osobnika.
Zobaczenie długiej, połyskującej złowrogo wśród zarośli strzelby, było kwestią kilkunastu następnych sekund. Usłyszenie huku nieprecyzyjnego strzału- zaledwie kilku.
Całe szczęście, myśliwy chybił celu, co dało czworonogom szansę na ucieczkę, nim tamten ponownie załadował broń i znów wymierzył w jedno z nich. Właściwie to ciężko było nazwać to ucieczką, gdyż dwa wilki, owszem pognały przed siebie, szukając schronienia wśród skał, jednak zrobiły to raczej z przyzwyczajenia, niż ze strachu. Winę za ten czyn ponosił przede wszystkim instynkt, który kazał walczyć, lub uciekać, w zależności od tego, jak niebezpieczny okazałby się przeciwnik. Albowiem człowiek działał w pojedynkę i nie dysponował żadnymi psami myśliwskimi, które jako jedyne byłyby gotowe dotrzymać tempa, a może i nawet dogonić wilki. Możliwe, że był to jedynie jeden członek większej grupy kłusowników, która szukała wśród leśnych drzew kogoś innego. Mężczyzna musiał się od niej odłączyć, możliwe, że z ciekawości i przez przypadek natrafić na dwa inne wilki.
Cóż, były to zaledwie przypuszczenia, jednak fakt jest taki, że dwójka czworonogów zareagowała tak gwałtownie dlatego, iż instynkt podpowiedział im jedynie "niebezpieczeństwo", nie precyzując, jak wielkie ono było.
Ucieczka była bezwarunkowym odruchem, zupełnie, jak oddychanie, nad którym również nie posiadamy władzy. Owszem, można oddychać na różne sposoby (jakkolwiek dziwnie to zabrzmi), jednak dopiero, kiedy zwrócimy na tę czynność szczególną uwagę, albo ulegnie ona wpływowi innych czynników (jakim w tym wypadku mógł być wysiłek). Z ucieczką jest bardzo podobnie- można bez przerwy biec w popłochu, albo zatrzymać się nagle i zwolnić biegu, ale tylko wtedy, kiedy zwrócimy uwagę na to, że już nic nam nie grozi.
To wyglądało zupełnie, jak oddychanie. Robienie powolnych i szybkie wydechów, głębokich, lub płytkie wdechów, albo nieświadome dopasowywanie własnego oddychania do tego, które rozbrzmiewało tuż obok...
Blue poczuła czyjąś pierś przy jej własnej, kiedy tylko spróbowała wydostać się z kryjówki, znajdującej się w wąskiej szparze między dwoma kamiennymi "ścianami". Usłyszała (a może też poczuła?) bicie cudzego serca, wybijające własny, nieregularny rytm tuż obok jej własnego. Wadera uniosła powoli łeb, od razu, niemalże machinalnie zauważając, że nawet teraz para czerwonych ślepi patrzy na nią z góry, choć ze znacznie mniejszej odległości, niż zazwyczaj.
Jednak nie to w zaistniałej sytuacji było najdziwniejsze. Blue nigdy nie miała nic przeciwko bliższym kontaktom z wilkami. Potrafiła bez żadnego skrępowania przytulić się zarówno do samicy, jak i do samca, choć fakt, że całe to zamieszanie nie było zaplanowane wydawał się trochę krępujący. Mimo wszystko, najdziwniejsze było to, że po raz pierwszy nie była w stanie przerwać niezręcznej, rozbrzmiewającej wokół ciszy.
- Czy...- głos Behemota rozbrzmiał tuż nad jej uchem, sprawiając, że każde wypowiedziane przez niego słowo muskało jej szyję, delikatnie ją łaskocząc.- Zaistniała sytuacja nie wydaje się...
- Dziwna?- dokończyła wadera, bezceremonialnie machając łapą (na tyle, na ile pozwalała jej ograniczona przestrzeń). Kiedy ponownie postawiła ją na ziemi, natrafiła na miękką sierść... łapa? Tak, ale nie jej. Behemot odruchowo zabrał "nadepniętą" kończynę, co automatycznie skutkowało utratą równowagi. Gdyby nie ciasnota, basior zapewne upadłby na waderę, jednak tak jedynie oparł się swoim czołem o jej czoło. Blue chciała przesunąć się odrobinę, próbując się obrócić, jednak dało to efekt odwrotny od zamierzonego.- E tam, bez przesady! Wiesz co?- dorzuciła drwiącym tonem, uśmiechając się cierpko.- Cholernie dziwnie byłoby dopiero wtedy, gdyby nagle zaczęło padać.
Behemot? I tym akcentem kończę, bo do takich scen (jak widać) nie powinnam się dotykać :P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz