sobota, 5 marca 2016

Od Lucifera: Tropiciel

Martwy. Od dłuższego czasu. Lucy kopnął leżące na ziemi truchło. Było podobne do wilczego. Nawet zbyt bardzo. Miało jednakże wyjątkowo karykaturalne proporcje ciała, a śmierdziało tak potwornie, że nawet muchy go nie obsiadły. Skrzywił nos. Nigdy nie lubił ghuli. A ten tutaj na dodatek przypomniał mu o pewnym chodzącym po świecie ewenemencie, który może zrujnować mu życie. Ewenemencie o srebrnych pazurach i kilku kłach z takowego metalu. Na dodatek strojącym się w kapelutek. Po co? Chole*a wie. Johnny zawsze miał dziwny gust, a Lucifer rzadko podejmował się ryzyka wyjaśnienia mu co nieco o modzie.
Rany na ciele ghula nie budziły wątpliwości - Helsing tu był. Pytanie, jak dawno temu. Niebieskooki nigdy nie był tropicielem. Nigdy nie musiał nim byc. Gdy chciał jeść (od tak, z grymasu), to Maze polowała. I była w tym diabelnie dobra. Ale odkąd strzeliła focha i odeszła, Lucy nie jadł od...20 lat? Zresztą, kogo to obchodzi. Diabeł nie chciał mieć już nic wspólnego z Piekłem i czymkolwiek stamtąd wyłażącym. Mazekeen może mu...wiadomo co. Nie wspominając już o wujaszku Meffie’m. Ale jego pachołek Helsing...To inna historia. Coś nagle tknęło Lucifera. Zachciało mu się z kimś podroczyć, podenerwować. W Piekle niejeden raz załaził innym za skórę: umizgiwał się do córki Mefistofelesa, kłócił się z samym władcą Piekieł, ale największą frajdę zawsze dawało mu irytowanie Johna van Helsinga. Był intrygującą osobistością. Jako jedyny stały bywalec Piekła wychodził na powierzchnię. I to najbardziej Lucifera ciekawiło - jak to jest, na powierzchni, wśród śmiertelników.
Cóż, jego metody wyciągania z Johna tego typu informacji najmądrzejsze nie były i nigdy nic nie wniosły. Dlatego w końcu uciekł. Ale teraz...teraz miał okazję powrócić do chociaż części dawnego siebie, i to bez przymusu powrotu do Piekła. Na dodatek teraz Helsing rzeczywiście może byc w stanie go wykończyć. Denerwowanie pachołka Szatana i możliwość sprawdzenia swojej śmiertelności? Pokusa była zbyt wielka, nawet jak na niego. W sumie...przecież jest samym Diabłem! Śmiertelnicy przez eony przyprawiali mu rogi, wymawiając się ,,Diabeł mnie podkusił!”. O nie, Lucifer nie był twórcą pokus. Przecież nie siedział na niczyim ramieniu i nie mówił co ma robić. Teraz to sam Diabeł poddawał się pokusie. Ironia?
Ruszył w nieznanym sobie kierunku, licząc jak dziecko, że idąc w tą stronę na pewno trafi na więcej śladów. Trudno stwierdzić jak, ale rzeczywiście mu się udało. Po jakimś czasie znalazł ślady obozowiska. Ale jedno zaciekawiło go bardziej: woń demona. Zaitrygowany zagłębił się w las. W pewnym oddaleniu odnalazł miejsce, gdzie - sądząc po woni i aurze - ktoś przeprowadził rytuał. Skupił się i wciągnął powietrze w nozdrza. Południca? Nie, to nie to. Bardziej zalatuje chorobą...Morowa Dziewica! Tak, to zdecydowanie to! Swoją drogą, ciekawe dlaczego śmiertelnicy ochrzcili ten typ demona ,,dziewicą”. Skąd mogą mieć pewność co robił za życia?
Skup się, Lucy!, skarcił się w myślach. Zaraz po tym skarcił się ponownie za nazwanie samego siebie ,,Lucy’m”. W końcu zdecydował się na jakiś czas wyłączyć wszelkie durne myśli i po prostu ruszyć po śladach. Starał się zachowywać jak ,,prawdziwy tropiciel”. W sensie, wyglądać jak ostatni idiota z nosem przy ziemi, któremu wydaje się, że jest profesjonalistą. Szybko jednak upewnił się, że te wygłupy w niczym nie pomagają i równie dobrze może ,,tropić” z podniesioną wysoko głową, a i tak uzyska ten sam efekt.
Po kilku dniach wędrówki zaczęło mu się nudzić. I to wyjątkowo potwornie. Za długo nie miał do kogo gęby otworzyć, a watahy i Żniwiażyka ani widu ani słychu. Warknął zirytowany. Chyba jednak nie powinien być tropicielem. Idzie mu to względnie chu...
- Nie radzę w to wdepnąć.
Lucy zamarł z przednią łapą w górze. Kto to powiedział?
- Za wysoko patrzysz.
Lucifer jeszcze bardziej zdziwiony obniżył niego wzrok i rozejrzał się jeszcze raz. Tym razem dostrzegł małe, pokraczne dziwadło z rogami. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że gada z wilkiem, tylko jakimś takim...skarlałym? No i to poroże było nieco dezorientujące. Miał zachrypnięty, dorosły głos, chociaż jego wiek po rozmiarze basior oceniłby na jakiś rok. Tylną łapę trzymał podkurczoną. Spływała z niej jaskrawo niebieska ciecz o konsystencji krwi. Nawet pachniała podobnie, tylko jakoś tak...niezdrowo, ostrzej.
- W co mam nie wdepnąć? - spytał z uśmiechem.
- Patrz pod nogi - mały basior kiwnął łbem.
Lucifer w końcu spojrzał w dół. Cofnął się krok kładąc łapę na ziemi. Rzeczywiście, omał nie wdepnął w jakąś kałużę. Miała tą samą barwę co krew małego rogacza.
- To...twoja krew? - upewnił się, zaintrygowany. Do tej pory był święcie przekonany, że krew śmiertelników jest ciemno karminowa.
- Lis mnie napadł - karzeł uśmiechnął się krzywo. - Myślał, że jestem martwy i chwycił mnie zębami za tylną łapę...Szybko swojej decyzji pożałował.
- Och, nieustraszony wojownik sprał rzyć małemu liskowi? - rzucił złośliwie Lucy.
- Nie. Przeżarło mu dziąsła i język zanim zdążył podejść - wilk uśmiechnął się jeszcze paskudniej od niego.
Do Lucifera dotarło przed czym basior go ostrzegał i ominął kałużę zdradzieckiej cieczy.

 Pax?

1 komentarz:

  1. ,,Swoją drogą, ciekawe dlaczego śmiertelnicy ochrzcili ten typ demona ,,dziewicą”. Skąd mogą mieć pewność co robił za życia?"
    Ta wypowiedź przypomniała mi o tekście/przemyśleniu Luy, z którego zrezygnowałam. Teraz tego żałuję ;-;

    OdpowiedzUsuń