wtorek, 22 grudnia 2015

Od Paxa: Jednocząc się z padliną...

        Mały kurdupel skulił się pod kolejnym wymierzonym w brzuch ciosem. Sapnął co trójka basiorów powitała tryumfalnym rechotem.
  - To co mówiłeś, padalcu? - warknął kopiący.
  Pax podniósł się chwiejnie na swoje długie, cienkie nogi. Odkaszlnął sprawdzając, czy już jest w stanie pluć krwią. Nic takowego nie stwierdził, co go nieco zawiodło. Nie da się upokorzyć. Nie po raz kolejny. Ale co to za nauczka bez bólu...
  - Że jesteś największym cazzo jakiego w życiu widziałem - powiedział uśmiechając się złośliwie.
  Na jego nieszczęście (a może nieszczęście trzech drabów) większy z basiorów chyba znał południowy dialekt na tyle dobrze, by zrozumieć co właśnie powiedział Pax. A może tylko domyślił się, że został obrażony po tym perfidnym uśmiechu? To by chyba nikogo nie zdziwiło, w końcu chorowity kurdupel niejeden raz przekonał się, że im większa jest masa mięśni tym mniejsza jest masa mózgu. W każdym razie tym razem wielkoludowi skończyła się cierpliwość i skoczył na Paxa. Przygniótł go do ziemi przednimi łapami całą masą swojego ciała. Mniejszy wilk był mile zaskoczony, że żadne z jego żeber nie pękło jak zapałka. Przydzwonił potylicą w twardy grunt zagryzając sobie język. Przed jego nosem odsłoniły się białe kły. Poczuł w pysku metaliczny posmak krwi...
  Teraz, albo nigdy, pomyślał i splunął jaskrawo błękitną krwią prosto w oczy basiora.
  Drab puścił go z krzykiem. Zaczął gwałtownie mrugać otrząsając się co chwila. Jego dwaj kompani patrzyli na niego z niezrozumieniem. Oczy ,,zaatakowanego" były niezdrowo zaczerwienione. Pax zaśmiał się szyderczo, co ponownie zwróciło na niego uwagę basiorów.
  - No dalej idioci! - sapnął desperacko przywódca bandy. - Bierzcie tego kurdupla!
  Jeden z idiotów z warknięciem doskoczył do ciągle leżącego wilka. Zanim jednak cokolwiek zrobił, Pax wgryzł mu się w łapę i nie puszczał, napajając się okrzykiem bólu. Bandzior wyszarpnął mu się w końcu, ale ugryziona łapa jakby zmiękła pod nim i jedyne co mógł dalej robić to leżeć na ziemi rycząc jak wół. Rana po ugryzieniu syczała po kontakcie z żrącą krwią Paxa. Trzeci z nich stał patrząc na wszystko z mieszanką zdziwienia i rosnącego strachu. Mniejszy od nich, poobijany, półżywy basior, a jedynie splunął i raz ugryzł, by wyeliminować dwóch trzy razy większych przeciwników. Krew...jaskrawo błękitna, na dodatek żrąca...To nie mógł być normalny wilk.
  Pax podniósł się chwiejnie. Gdy przerażony drab spojrzał na niego zdobył się na kolejny perfidny uśmiech. Z pyska skapnęła mu błękitna kropla krwi zmieszanej ze śliną.
  To przeważyło szalę.
  - P-p-p-p...p-PRZEKLĘTY! - wydarł się i zerwał do ucieczki, porzucając jęczących kompanów.
  Mały chorowity basior odprowadzał go wzrokiem, po czym ostatni raz splunął z pogardą. Ruszył kulawo w przeciwnym kierunku, słuchając jęków przywódcy bandy, który nie zdążył na czas obmyć oczu z jego krwi. Biedak, pomyślał. Chyba mu się oślepnie...
  Jakby to kogokolwiek obchodziło.

* * *

        - Padlina - skwitował Pax patrząc w swoje odbicie w kałuży.
  Wyglądał jak chodzący trup. Błędny wzrok nieprzytomnie wodzący po wszystkim dookoła, krzywo zabandażowana przednia łapa, napuchnięte lewe oko, z nosa ciekła krew. Może gdy siedział nie wyglądało to aż tak źle. Gorzej, gdy szedł. Obite mięśnie protestowały z każdym krokiem, poruszał się więc wolno i niezgrabnie. Ale przynajmniej poruszał się w ogóle.
  Mimo to nie był z siebie dumny.
  - Starzejesz się, Pax - wychrypiał. - Sto lat temu nie dałbyś się tak poważnie zatłuc. Ale kogo to obchodzi? Jesteś tylko durnym robakiem pełzającym po zgniłym jabłku w pełnym koszu. Inni cię widzą, ale cię nie dotkną. Co najwyżej wyrzucą.
  Nikt mu nie odpowiedział. Przekrzywił łeb przyglądając się opuchliźnie na oku.
  - Jesteś padliną - podjął morały skierowane do samego siebie. - Możesz straszyć salmonellą, pasożytami czy innym świństwem, ale w końcu i tak rozszarpią cię hieny.
  Popatrzył przez kilka minut w ciszy w tego wymizerowanego życiem, ponad dwustuletniego wilka. Niegdyś genialny medyk, teraz chore słabowite chuchro. I tak patrząc w swoje niebieskie, dalej tlące się życiem oczy, rozciągający się na pysku znajomy kpiący uśmiech, doszedł do tego samego wniosku co zawsze:
  - Lepsza jest śmierć jutro, niż śmierć dzisiaj - powiedział i ruszył dalej.
  Już od dłuższego czasu Pax miał w zwyczaju gadać do siebie. Nie były to miłe rozmowy. Obrażał sam siebie, złośliwie komentował wszystkie swoje błędy, prawił samemu sobie kazania. Ale za każdym razem nie załamywał się. Znosił się ze stoickim spokojem i ruszał dalej. Gdyby to co dzisiaj przydarzyło mu się dwieście lat temu, prawdopodobnie powiesiłby się na najbliższym dębie. Ale nieśmiertelność zostawia w wilku ślady. Z czasem zaczyna się patrzeć na pewne kwestie pod innym kątem. Każdy nieśmiertelny nie widzi sensu w samobójstwie. Bo co to rozwiąże? Czy samobójcy chcą w ten sposób zwrócić na siebie uwagę? Liczą, że każdy będzie ich opłakiwał po śmierci? Świat pogrąży się w żałobie? Skądże! Skakać z radości też nie będzie. Ma jeszcze miliony innych istnień. To, że jedno zniknie przez śmierć samobójczą nie zrobi na nim wrażenia. Poza tym, prawdziwą odwagę nie jest zabić samego siebie. Wręcz przeciwnie - to tchórzostwo. Jesteś słaby, nie zdzierżysz trudów życia. Wycofujesz się. Prawdziwa odwaga to żyć.
  Ale jak tu żyć o pustym żołądku, pomyślał Pax. Zaczął węszyć. Wyczuł pasące się pod wiatr jelenie. Odpada - ze swoim rozmiarem nie powali małego byczka. To może zające? Ale w takim stanie? Przecież on ledwo idzie! 
  Wtedy do jego nozdrzy dotarła jeszcze trzecia woń...O ironio. Padlina.
  Lepsze to niż nic. Paxowi pozostało wzruszyć ramionami i zagłębić się w las za zapachem jedzenia. Przedzierał się przez krzewy aż w końcu wylazł na jakąś małą przestrzeń. A metr od niego leżał już po części zjedzony jeleń. Zmrużył oczy podejrzliwie. Rozejrzał się uważnie. To by było zbyt proste. Nic w życie nie powinno być aż tak łatwe. A teraz gdzie haczyk? Był - w postaci śpiącej pod drzewem prawie trzy razy od niego większej białej wadery. Pax oblizał się. Dawno nic nie jadł. A tu miał mięso na wyciągnięcie łapy...
  Pal licho sześć! Wadera i tak śpi. Skoczył do truchła i położył na nim łapy. Ostatni raz - dla pewności - spojrzał na waderę, po czym wgryzł się w udo jelenia...
  I wtedy coś pociągnęło go za tylne łapy i poderwało do góry. Ciągle z ochłapem w pysku spojrzał prosto w błękitne oczy.
  Mówiłem ci, niemal usłyszał w głowie. Skończysz jak padlina.

Ikana? Nie bij *^*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz