Z każdym nowo stawianym
krokiem czułem ten dobrze znany mi chłód na łapach, który, pomimo iż
towarzyszył mi już od jakiegoś czasu, co chwilę znikał, gdy podnosiłem
kończynę, by potem znów się nasilić, kiedy zanurzyłem ją z powrotem w białej
pierzynie, zwanej przez wszystkich śniegiem. Taki niepozorny, jasny puch,
wydający się jedynie niegroźnym zjawiskiem atmosferycznym i wybrykiem tego
świata, a jednak potrafi przysporzyć problemów. W małych ilościach, oczywiście,
nie jest to zauważalne, a nawet, rzekłbym, iż przyjemny, bowiem upiększa
krajobraz, dając dobrą odskocznię od tego ciągłego patrzenia się na gołe
gałęzie drzew. Niespotykany, jest jak rzadki okaz jakiegoś nieuchwytnego ptaka,
który może się spłoszyć, gdy tylko zrobi się trochę cieplej, zniknąć z dnia na
dzień tak szybko, iż nawet tego nie zauważysz, bowiem on nie lubi gorąca. Jest
również bardzo nieufny, lecz tylko z początku. Gdy zima dopiero się zaczyna, On
nieśmiało zaczyna osiadać na ziemi, krzewach, konarach, oczyszczonych już dla
niego z liści oraz głazach, zmarzniętych na kość. Dopiero potem, gdy zobaczy
jak mu się tutaj żyje, czy nie jest mu za duszno, czy nie jest wilgotno,
przyzwyczaja się do swojego nowego domu, na te kilka miesięcy. A gdy już się
zadomowi i poczuje jak u siebie, potrafi pokazać swą prawdziwą twarz, albo
tkwić pod maską łagodności. Może nagle zacząć zachowywać się tak nie na miejscu
i tak nieprzyzwoicie jak nikt by tego nie zrobił, egoistycznie zasypując swoimi
piórami ziemię, tworząc grubą warstwę, dzięki czemu stracić swe żywota mogą
niezliczone ilości zwierząt, które były zbyt naiwne łudząc się, iż przetrzymają
te warunki, bądź po prostu nie zdążyły schować się w bezpiecznym miejscu, teraz
najpewniej leżą gdzieś na ziemi, przysypane tym, jakże niepozornym, białym
puchem. Ale na drugi dzień może zacząć zachowywać się jakby nic nie nie stało,
jakby właśnie wczoraj nie odebrał tyle istnień i spokojnie zrzucając swe
odzienie, prószyć spokojnie, ozdabiając krajobraz wokół Ciebie i dając Ci
przyjemny chłód, otaczający Twe ciało.
Dlatego właśnie trzeba mieć się na baczności. Naszym największym wrogiem nie
są, wbrew pozorom, nieprzyjaźnie nastawieni członkowie innego stada, tylko sama
Matka Natura, która pozwala swym dzieciom na takie zniszczenia, jakby nie mogąc
ich powstrzymać i opanować. A zważając na to, iż nastał czas, gdy owy Biały
Ptak przyleciał i już się zadomowił, musimy był wyjątkowo ostrożni.
„My”?
Dawno nie wymawiałem tego słowa. Odkąd opuściłem mój dom, wędrowałem sam, zdany
wyłącznie na siebie, mając swoją osobę za jedyne oparcie i towarzysza. Nie
byłem nawet uczony JAK współpracować, bowiem moi rodzice zakładali, iż będę
panować sam, nawet mając u swego boku moją narzeczoną. Odizolowywano mnie od
reszty, to fakt. Czy to właśnie przez to nie za bardzo wiem jak mam się
zachować, gdy inni są koło mnie? Dalej mając gdzieś z tyłu głowy myśl, iż nie
muszę się już kontrolować, że mam możliwość swobodnej rozmowy z obcymi dla mnie
wilkami, to nadal zostały we mnie resztki dawnych nawyków, które nie topnieją
tak szybko jak śnieg, po którym obecnie chodzę.
Spojrzałem kątem oka na wesoło idącą koło mnie Blue z pewnym uśmiechem na
ustach. Nie wiem czy to może ja jestem podatny na nastrój innych, czy może ona
potrafi tak mocno oddziaływać na swoich kompanów, albo może po prostu byłem w
takim nastroju i najprawdopodobniej sam CIESZYŁEM SIĘ z jakiegoś towarzystwa, z
którego tak dawno nie miałem okazji korzystać, jednak na mój pysk wstąpił
również nikły cień uśmiechu. To był jedynie zalążek prawdziwego szczęścia, do
którego postanowiłem sobie, iż będę dążyć odkąd odciąłem się od dawnych
znajomości, jednak byłem z tego usatysfakcjonowany. Cóż, dla basiora, który nie
doznał jeszcze prawdziwej radości taki gest i emocja, nawet ta najmniejsza,
może znaczyć bardzo dużo, prawda? Szczególnie, iż wtedy nie powstrzymywałem się
przed ich zatrzymaniem i ujrzeniem światła dziennego tak, jak to zawsze robię.
Westchnąłem z zadowolenia w duchu, bowiem nie w mych zwyczajach było jawne
okazywanie jakichkolwiek zmian nastrojów i znów wbiłem swój wzrok w drogę przed
nami. Czyż te słowa nie są miłe dla uszu? Dźwięczne i, pomimo iż krótkie, to
jednak chowające za swoim brzmieniem głębie wynikającą z sytuacji ich użycia.
„My”, „nasze”, „dla nas”…
Lecz czy mogę ich używać, nawet w moich myślach? Czy jestem tak blisko z
kimkolwiek? Cóż, zdaje mi się, że nie. Dlaczego więc zapragnąłem je
wypowiedzieć? Ba! Dlaczego w ogóle przyszły mi na myśl? Może to efekt dłuższego
przebywania z Blue? Czyż nie zdążyłem się już przyzwyczaić do jej towarzystwa?
Pomimo, że nasze kontakty trwają dość krótko, to los zdążył w nich zawrzeć tyle
wydarzeń, które zaważyły na naszej znajomości. Więc czy posiadam prawo zawarcia
naszej dwójki w jednym zaimku? Czy może powinienem mówić o nas oddzielnie „ja”,
„Ty”, nawet nie wplatając tam „oraz”, który by złączył te dwa słowa i pomimo iż
są one różne, to dając uczucie jedności.
Jednak gdybyśmy nie byli w dobrych stosunkach, to w takim razie nie mielibyśmy
możliwości wędrówki. To prawda, że pierwszy wyskoczyłem z ową propozycją,
podpierając się tym, iż nawet jeśli nie jesteśmy zżyci, to dalej mam z ową
waderą najlepsze kontakty. Lecz dalej, gdzieś tam z tyłu głowy, ciążą mi pytania,
na które sam nie potrafię znaleźć odpowiedzi: „dlaczego w ogóle poprosiłem
kogoś, by ze mną poszedł?”, „dlaczego się zgodziła?”, „dlaczego wyciągnąłem ją
z bezpiecznego stada, porywając na długą wędrówkę?”, „czyż nie powinienem
jednak teraz maszerować sam?”, „być może popełniłem błąd?”, „a może zrobiłem
dobrze…?”
Dlaczego?
Dlaczego nie potrafię
wyjaśnić swojego zachowania, pomimo iż owa propozycja nie była popchnięta przez
kogoś innego, a wyłącznie przeze mnie? Przecież zawsze dobrze wiedziałem co
robię i jakie czynniki mnie do tego zmusiły, bądź podkusiły, a nawet jeśli popełniałem
błąd to wiedziałem o tym i karciłem samego siebie mówiąc w duchu, że więcej to
i to na mnie nie podziała i nie popchnie do takiej a takiej decyzji. Ale teraz
nawet nie jestem w stanie powiedzieć czy zrobiłem dobrze czy źle. Dlaczego w
takim razie zdecydowałem się na ten krok nie sprawdzając wcześniej terenu, po
którym zamierzam stąpać? Przecież ziemia może być grząska, wilgotna, zmoczona
przez deszcz i tworząca nawet wielkie bagno, lecz jednocześnie ma możliwość
bycia twardą, okalaną czystą i miękką trawą, dającą ukojenie dla łap.
Powinienem był się nad tym bardziej zastanowić jeszcze przed wyprawą,
zmniejszając ryzyko niebezpieczeństwa, jednak z niewiadomych powodów zachowałem
się bardzo pochopnie. Wybaczyłbym sobie, jeśli narażałoby to jedynie moje
zdrowie i samopoczucie, jednak jeżeli wciągnąłem w to również innego wilka…
Wina ciąży mi na karku, a ja nie potrafię jej z siebie zdjąć, choć może nawet
nie chcę tego uczynić? Może chcę się ukarać za lekkomyślność, której się
dopuściłem. Przecież zawsze stosowano kary, jeśli zrobiło się coś źle, prawda?
Ponownie moje oczy dyskretnie powędrowały na Blue, wpatrując się w nią z
również nieodgadnionego mi powodu. Być może to właśnie ją powinienem zapytać.
Wierzę, że zrozumie moją sytuację, jednak… Nie, nie powinienem dalej narażać ją
na nieporozumienia. Czyż nie dość już zrobiłem? Rodzice na pewno teraz
powiedzieliby, iż powinienem wziąć odpowiedzialność za to co uczyniłem. Być
może w niektórych sprawach się mylili, jednak w tym mieli stuprocentową rację.
– Ej, Behemot? – zagadnęła mnie nagle Blue, odwracając swoją głowę w moją
stronę. Zrobiła to tak niespodziewanie, iż nie zdążyłem odwrócić wzroku, co
najpewniej bym zrobił, by zamaskować fakt, że wcześniej miałem okazję wcześniej
się jej przyglądać.
Wadera, przenosząc swoje spojrzenie na mnie, nagle zderzając się z moim,
utkwionym w niej już od dawna, zamilkła na chwilę, zdezorientowana.
– Tak? – zapytałem obojętnie, czekając na jej wypowiedź, bowiem Blue do tej
pory nie wykazywała oznak tego, iż chce dokończyć. Potrząsnęła szybko łbem,
odzyskując swój dawny wigor.
– Muszę się Ciebie o coś zapytać – odrzekła pewnie, nie zwalniając kroku.
– Zatem pytaj.
– Dlaczego nazwałeś mnie zwrotem „M’lady”? – wyskoczyła szybko zaraz po tym,
jak udzieliłem jej pozwolenia na owe pytanie. Więc o to jej chodziło?
Wiedząc już, jaką wiadomość, a raczej chęć uzyskania jej ode mnie dusiła w
sobie, spokojnie odwróciłem wzrok, wbijając go przed siebie, a po krótkiej
chwili milczenia, którą wykorzystałem na zastanowienie się nad odpowiedzią,
odrzekłem:
– Bowiem szanuję Twoją osobę.
Nie widziałem w tamtej chwili pyska Blue, jednak mógłbym przysiąc, iż zamrugała
kilka razy upewniając się, czy dobrze usłyszała i czy to na pewno ja idę u jej
boku.
– Co? – wydukała, gdy najwyraźniej zrozumiała, iż to krótkie zdanie nie doczeka
się kontynuacji dopóki nie będzie dalej drążyć tematu.
– O ile się nie mylę, co jest raczej pewne, owy zwrot stosowany był i
najprawdopodobniej dalej jest w moim starym stadzie. Ma wiele znaczeń, w
zależności od kontekstu i osoby do jakiej kierujesz owe słowa, jednak zwykle
jest tłumaczone jako „Moja Pani” i jest wyrazem szacunku samca do samicy oraz
tego, że zwracam się do Ciebie jak do wadery – odparłem łagodnie, a po krótkiej
chwilce ciszy, rozważając, czy jednak chcę to ciągnąć, poddałem się i dodałem:
– Pamiętam, iż Ojciec zwracał się tak do Matki bardzo często.
Bluuś? :3
Doszukasz się drugiego dna w ostatniej wypowiedzi Behcia? ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz