niedziela, 26 czerwca 2016

Od Behemota (CD. Blue): O zaimkach osobowych

      Z każdym nowo stawianym krokiem czułem ten dobrze znany mi chłód na łapach, który, pomimo iż towarzyszył mi już od jakiegoś czasu, co chwilę znikał, gdy podnosiłem kończynę, by potem znów się nasilić, kiedy zanurzyłem ją z powrotem w białej pierzynie, zwanej przez wszystkich śniegiem. Taki niepozorny, jasny puch, wydający się jedynie niegroźnym zjawiskiem atmosferycznym i wybrykiem tego świata, a jednak potrafi przysporzyć problemów. W małych ilościach, oczywiście, nie jest to zauważalne, a nawet, rzekłbym, iż przyjemny, bowiem upiększa krajobraz, dając dobrą odskocznię od tego ciągłego patrzenia się na gołe gałęzie drzew. Niespotykany, jest jak rzadki okaz jakiegoś nieuchwytnego ptaka, który może się spłoszyć, gdy tylko zrobi się trochę cieplej, zniknąć z dnia na dzień tak szybko, iż nawet tego nie zauważysz, bowiem on nie lubi gorąca. Jest również bardzo nieufny, lecz tylko z początku. Gdy zima dopiero się zaczyna, On nieśmiało zaczyna osiadać na ziemi, krzewach, konarach, oczyszczonych już dla niego z liści oraz głazach, zmarzniętych na kość. Dopiero potem, gdy zobaczy jak mu się tutaj żyje, czy nie jest mu za duszno, czy nie jest wilgotno, przyzwyczaja się do swojego nowego domu, na te kilka miesięcy. A gdy już się zadomowi i poczuje jak u siebie, potrafi pokazać swą prawdziwą twarz, albo tkwić pod maską łagodności. Może nagle zacząć zachowywać się tak nie na miejscu i tak nieprzyzwoicie jak nikt by tego nie zrobił, egoistycznie zasypując swoimi piórami ziemię, tworząc grubą warstwę, dzięki czemu stracić swe żywota mogą niezliczone ilości zwierząt, które były zbyt naiwne łudząc się, iż przetrzymają te warunki, bądź po prostu nie zdążyły schować się w bezpiecznym miejscu, teraz najpewniej leżą gdzieś na ziemi, przysypane tym, jakże niepozornym, białym puchem. Ale na drugi dzień może zacząć zachowywać się jakby nic nie nie stało, jakby właśnie wczoraj nie odebrał tyle istnień i spokojnie zrzucając swe odzienie, prószyć spokojnie, ozdabiając krajobraz wokół Ciebie i dając Ci przyjemny chłód, otaczający Twe ciało.
  Dlatego właśnie trzeba mieć się na baczności. Naszym największym wrogiem nie są, wbrew pozorom, nieprzyjaźnie nastawieni członkowie innego stada, tylko sama Matka Natura, która pozwala swym dzieciom na takie zniszczenia, jakby nie mogąc ich powstrzymać i opanować. A zważając na to, iż nastał czas, gdy owy Biały Ptak przyleciał i już się zadomowił, musimy był wyjątkowo ostrożni.
  „My”? 
  Dawno nie wymawiałem tego słowa. Odkąd opuściłem mój dom, wędrowałem sam, zdany wyłącznie na siebie, mając swoją osobę za jedyne oparcie i towarzysza. Nie byłem nawet uczony JAK współpracować, bowiem moi rodzice zakładali, iż będę panować sam, nawet mając u swego boku moją narzeczoną. Odizolowywano mnie od reszty, to fakt. Czy to właśnie przez to nie za bardzo wiem jak mam się zachować, gdy inni są koło mnie? Dalej mając gdzieś z tyłu głowy myśl, iż nie muszę się już kontrolować, że mam możliwość swobodnej rozmowy z obcymi dla mnie wilkami, to nadal zostały we mnie resztki dawnych nawyków, które nie topnieją tak szybko jak śnieg, po którym obecnie chodzę. 
  Spojrzałem kątem oka na wesoło idącą koło mnie Blue z pewnym uśmiechem na ustach. Nie wiem czy to może ja jestem podatny na nastrój innych, czy może ona potrafi tak mocno oddziaływać na swoich kompanów, albo może po prostu byłem w takim nastroju i najprawdopodobniej sam CIESZYŁEM SIĘ z jakiegoś towarzystwa, z którego tak dawno nie miałem okazji korzystać, jednak na mój pysk wstąpił również nikły cień uśmiechu. To był jedynie zalążek prawdziwego szczęścia, do którego postanowiłem sobie, iż będę dążyć odkąd odciąłem się od dawnych znajomości, jednak byłem z tego usatysfakcjonowany. Cóż, dla basiora, który nie doznał jeszcze prawdziwej radości taki gest i emocja, nawet ta najmniejsza, może znaczyć bardzo dużo, prawda? Szczególnie, iż wtedy nie powstrzymywałem się przed ich zatrzymaniem i ujrzeniem światła dziennego tak, jak to zawsze robię.
  Westchnąłem z zadowolenia w duchu, bowiem nie w mych zwyczajach było jawne okazywanie jakichkolwiek zmian nastrojów i znów wbiłem swój wzrok w drogę przed nami. Czyż te słowa nie są miłe dla uszu? Dźwięczne i, pomimo iż krótkie, to jednak chowające za swoim brzmieniem głębie wynikającą z sytuacji ich użycia. „My”, „nasze”, „dla nas”… 
  Lecz czy mogę ich używać, nawet w moich myślach? Czy jestem tak blisko z kimkolwiek? Cóż, zdaje mi się, że nie. Dlaczego więc zapragnąłem je wypowiedzieć? Ba! Dlaczego w ogóle przyszły mi na myśl? Może to efekt dłuższego przebywania z Blue? Czyż nie zdążyłem się już przyzwyczaić do jej towarzystwa? Pomimo, że nasze kontakty trwają dość krótko, to los zdążył w nich zawrzeć tyle wydarzeń, które zaważyły na naszej znajomości. Więc czy posiadam prawo zawarcia naszej dwójki w jednym zaimku? Czy może powinienem mówić o nas oddzielnie „ja”, „Ty”, nawet nie wplatając tam „oraz”, który by złączył te dwa słowa i pomimo iż są one różne, to dając uczucie jedności. 
Jednak gdybyśmy nie byli w dobrych stosunkach, to w takim razie nie mielibyśmy możliwości wędrówki. To prawda, że pierwszy wyskoczyłem z ową propozycją, podpierając się tym, iż nawet jeśli nie jesteśmy zżyci, to dalej mam z ową waderą najlepsze kontakty. Lecz dalej, gdzieś tam z tyłu głowy, ciążą mi pytania, na które sam nie potrafię znaleźć odpowiedzi: „dlaczego w ogóle poprosiłem kogoś, by ze mną poszedł?”, „dlaczego się zgodziła?”, „dlaczego wyciągnąłem ją z bezpiecznego stada, porywając na długą wędrówkę?”, „czyż nie powinienem jednak teraz maszerować sam?”, „być może popełniłem błąd?”, „a może zrobiłem dobrze…?”
  Dlaczego?
  Dlaczego nie potrafię wyjaśnić swojego zachowania, pomimo iż owa propozycja nie była popchnięta przez kogoś innego, a wyłącznie przeze mnie? Przecież zawsze dobrze wiedziałem co robię i jakie czynniki mnie do tego zmusiły, bądź podkusiły, a nawet jeśli popełniałem błąd to wiedziałem o tym i karciłem samego siebie mówiąc w duchu, że więcej to i to na mnie nie podziała i nie popchnie do takiej a takiej decyzji. Ale teraz nawet nie jestem w stanie powiedzieć czy zrobiłem dobrze czy źle. Dlaczego w takim razie zdecydowałem się na ten krok nie sprawdzając wcześniej terenu, po którym zamierzam stąpać? Przecież ziemia może być grząska, wilgotna, zmoczona przez deszcz i tworząca nawet wielkie bagno, lecz jednocześnie ma możliwość bycia twardą, okalaną czystą i miękką trawą, dającą ukojenie dla łap. 
  Powinienem był się nad tym bardziej zastanowić jeszcze przed wyprawą, zmniejszając ryzyko niebezpieczeństwa, jednak z niewiadomych powodów zachowałem się bardzo pochopnie. Wybaczyłbym sobie, jeśli narażałoby to jedynie moje zdrowie i samopoczucie, jednak jeżeli wciągnąłem w to również innego wilka… Wina ciąży mi na karku, a ja nie potrafię jej z siebie zdjąć, choć może nawet nie chcę tego uczynić? Może chcę się ukarać za lekkomyślność, której się dopuściłem. Przecież zawsze stosowano kary, jeśli zrobiło się coś źle, prawda?
  Ponownie moje oczy dyskretnie powędrowały na Blue, wpatrując się w nią z również nieodgadnionego mi powodu. Być może to właśnie ją powinienem zapytać. Wierzę, że zrozumie moją sytuację, jednak… Nie, nie powinienem dalej narażać ją na nieporozumienia. Czyż nie dość już zrobiłem? Rodzice na pewno teraz powiedzieliby, iż powinienem wziąć odpowiedzialność za to co uczyniłem. Być może w niektórych sprawach się mylili, jednak w tym mieli stuprocentową rację. 
 – Ej, Behemot? – zagadnęła mnie nagle Blue, odwracając swoją głowę w moją stronę. Zrobiła to tak niespodziewanie, iż nie zdążyłem odwrócić wzroku, co najpewniej bym zrobił, by zamaskować fakt, że wcześniej miałem okazję wcześniej się jej przyglądać.
  Wadera, przenosząc swoje spojrzenie na mnie, nagle zderzając się z moim, utkwionym w niej już od dawna, zamilkła na chwilę, zdezorientowana. 
 – Tak? – zapytałem obojętnie, czekając na jej wypowiedź, bowiem Blue do tej pory nie wykazywała oznak tego, iż chce dokończyć. Potrząsnęła szybko łbem, odzyskując swój dawny wigor.
 – Muszę się Ciebie o coś zapytać – odrzekła pewnie, nie zwalniając kroku.
 – Zatem pytaj.
 – Dlaczego nazwałeś mnie zwrotem „M’lady”? – wyskoczyła szybko zaraz po tym, jak udzieliłem jej pozwolenia na owe pytanie. Więc o to jej chodziło?
  Wiedząc już, jaką wiadomość, a raczej chęć uzyskania jej ode mnie dusiła w sobie, spokojnie odwróciłem wzrok, wbijając go przed siebie, a po krótkiej chwili milczenia, którą wykorzystałem na zastanowienie się nad odpowiedzią, odrzekłem:
 – Bowiem szanuję Twoją osobę.
  Nie widziałem w tamtej chwili pyska Blue, jednak mógłbym przysiąc, iż zamrugała kilka razy upewniając się, czy dobrze usłyszała i czy to na pewno ja idę u jej boku. 
 – Co? – wydukała, gdy najwyraźniej zrozumiała, iż to krótkie zdanie nie doczeka się kontynuacji dopóki nie będzie dalej drążyć tematu.
 – O ile się nie mylę, co jest raczej pewne, owy zwrot stosowany był i najprawdopodobniej dalej jest w moim starym stadzie. Ma wiele znaczeń, w zależności od kontekstu i osoby do jakiej kierujesz owe słowa, jednak zwykle jest tłumaczone jako „Moja Pani” i jest wyrazem szacunku samca do samicy oraz tego, że zwracam się do Ciebie jak do wadery – odparłem łagodnie, a po krótkiej chwilce ciszy, rozważając, czy jednak chcę to ciągnąć, poddałem się i dodałem: – Pamiętam, iż Ojciec zwracał się tak do Matki bardzo często.

Bluuś? :3
Doszukasz się drugiego dna w ostatniej wypowiedzi Behcia? ( ͡° ͜ʖ ͡°)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz