środa, 15 czerwca 2016

Od Winter

- Zimne dni i górski wiatr
I deszcz podszyty chłodem
Zrodziły mroźnych piekieł moc
I to serce skute lodem.
Powtórzyłam to jeszcze raz. I następny. Jak co dzień. Cztery proste linijki brzmiące mi bardziej znajomo niż moje imię. Cztery proste linijki które w klatce utrzymywały mnie w jednym kawałku. Po ucieczce powtarzane tuż przed snem i zaraz po przebudzeniu. Bynajmniej nie robię tak kierując się sentymentami. Nie znam czegoś takiego. Powtarzam swoją litanię by nadal pamiętać jak się mówi. Cenię tę umiejętność i przewagę jaką mi to daje, na tyle, żeby nie zaprzepaścić szans, które z tego tytułu dostanę.

Do moich uszu dotarł szelest. Odruchowo zerwałam się na łapy warcząc i jeżąc sierść. Rozejrzałam się czujnie dookoła usiłując odnaleźć źródło niepożądanego dźwięku. Owy szelest brzmiał mi dziwnie znajomo. Nie pamiętałam skąd go znam, ale byłam pewna, że już go słyszałam. Znów zaszeleściło. Raz jeszcze przeczesałam wzrokiem okolicę zatrzymując wzrok odrobinę dłużej na... No właśnie. Na czym? Zapomniałam nazwy tego, tak samo jak całej reszty. Na wielkiej roślinie. Jak jej było? Darwo? Derwo? Nie... Nie tak.
- Drzewo - wyszeptałam. Tak. Chodziło mi o drzewo. I te chyba zielone przedmioty kołyszące się na wietrze. Nie mam pojęcia co to. Nigdy nikt nie nazwał tego przy mnie. Wiem tylko, że nie jest to agresywne i wydaje dźwięki. Usiadłam ciężko na ziemi. Już wiem skąd znam szelest. To te obiekty na drzewach wydały ten dźwięk. Czy powinnam być zagubiona w tym niezrozumiałym świecie? Kiedyś coś takiego usłyszałam. "Czuć się zagubioną". Co to właściwie znaczy? Potrząsnęłam głową. Zawsze tylko same pytania, nigdy odpowiedzi. Położyłam się wygodnie na ziemi i zasnęłam pod bezchmurnym gwiaździstym niebem.

Obudził mnie huk wystrzału i głośne ujadanie psów myśliwskich. Zagrożenie. Znów mnie znaleźli. Kolejny dzień bez jedzenia. Jeden z wielu. Każdy z nich jest taki sam. Biec od świtu do nocy, spać nasłuchując czy nie nadchodzą i znów zrywać się do ucieczki. Mam nad nimi przewagę. Ich zapasy kiedyś się skończą - ja potrafię żyć długie miesiące na szczątkowych porcjach pożywienia i wody. Teraz jednak nie ma czasu. Wstałam, otrzepując sierść z drobnych patyczków i elementów ziemi, odrzuciłam na bok grzywkę by mi nie przeszkadzała i biegiem ruszyłam w daleki nieznany mi świat.

Znów biegłam aż do nocy. Z tym samym rwącym bólem mięśni błagających o choć chwilę wytchnienia. Nie dane im. Albo ludzie albo ja. A tę walkę mam zamiar wygrać za wszelką cenę. Dzisiaj nie zatrzymam się na noc. Dam radę iść aż do rana. A jeśli nie, będę się czołgać. Ucieknę ludziom na tyle, by znalezienie mnie graniczyło z cudem. Będę wolna. Bez widma klatki ciągnącym się za mną jak kolejny "dar od losu". Tylko nie wolno mi się zatrzymywać. Mogę zwolnić, ale nie stanąć. Ignorując ból i coraz bardziej uporczywe uczucie głodu. Przebiegłam już dziesiątki kilometrów stale uciekając pogoni. Być może czas to zakończyć. A jednak marsz nie szedł mi tak dobrze jak zakładałam z początku. Zbyt wolno, lecz mimo chęci nie potrafiłam dać z siebie jeszcze więcej. Ale nie poddałam się. To jest mi równie obce co świat który mnie otacza.

Nie dałam rady przejść całej nocy. Na dwie godziny przed świtem padłam na ziemię drżąc z wyczerpania. Nie miałam dość sił by wyszukać sobie kryjówki. Zasnęłam tak jak padłam - przypominając bardziej truchło niż wilka który odpoczywa przed dalszą trasą. Lecz dużo dalej niż ludzie się tego spodziewają. Nie miałam snów. W zasadzie nigdy nie posiadam czegoś takiego. Mój umysł stale broni się przed nową wiedzą, więc sny także są mu obce. Nie mam pojęcia ile przespałam. Godzinę czy dobę... Nie było to istotne. A przynajmniej nie w tej chwili bowiem obudził mnie głos. Słuchając tego co podpowiadał mi mój odruch wstałam przyjmując jak najgroźniejszą postawę. Jednak to co zobaczyłam przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Przede mną stał wilk...

Ktoś coś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz