piątek, 31 lipca 2015

Od Appalosy

„Ale że o co chodzi?” – pytałam samą siebie gdy Paluku zaczął mnie ciągnąć za grzywkę w postaci ptaka. Po jego powrocie do Vervady nadal stałam wpatrzona w krzaki, które rozciągały się przede mną.

Następnego dnia wstałam ociężale i przeszłam się po naszym aktualnym miejscu „zamieszkania”. Wymieniłam spojrzenia z niektórymi wilkami, po czym usiadłam przed już spalonym tamtej nocy drewnem. Posiedziałam tak chwilę obserwując. Każdy miał jakieś zajęcie. Miałam nadzieję, że w najbliższym czasie nie będę nikomu potrzebna, więc ruszyłam na drobny spacer. Zauważyłam las w oddali, więc poszłam w tym kierunku. Liście mieniły się w żółci i czerwieni, część już opadła. Uderzył we mnie przyjemny zapach lasu. Szłam tak dobre piętnaście minut, gdy nagle ochłodziło się. Z początku pomyślałam, że to normalne, ale im głębiej szłam, tym było zimniej. Dotarłam na polanę. Była pusta. Trawa była oszroniona, drzewa wokoło niej również. Wyglądało, jakby zbierało się na śnieg. Spojrzałam za siebie. Tam nadal było zwyczajnie, jesiennie. Usłyszałam kroki, które były coraz głośniejsze. Odwróciłam się w tamtym kierunku. Zobaczyłam białą waderę.
- Moonlight! – Krzyknęłam. Ale ona nic nie powiedziała. – Moonli..? – Zaczęłam powoli podchodzić. Wadera nadal stała. Nagle poczułam przeszywający chłód. To zapewne było związane z jej klątwą. Ale ona wyglądała jak zahipnotyzowana. Wpatrywałyśmy się przez dłuższy czas w siebie. Bałam się? Tak, to dobre określenie.

Moonli?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz