Po tych słowach wilk migiem odwrócił się do mnie zadem i pobiegł przed siebie. Ja tymczasem dalej tam stałam, mając policzki pełne powietrza i starając się powstrzymać wybuch śmiechu. Nie minęło jednak kilka sekund, a już padłam grzbietem na oszronioną trawę, a moje łapy spoczęły na moim brzuchu, kurczowo trzymając mają skórę i futro.
Nie jestem pewna, czy owy basior… Może nazwę go „Mówcą…? Czy Mówca słyszał moje poczynania.
– Haha! J-Ja i szczeniaki! – Udało mi się wydukać, obracając się tym razem na brzuch i waląc zaciśniętą łapą i ziemię – To ci dopiero! I-I jeszcze… „Mój partner”! Ahaha! Dawno się tak nie ubawiłam! – zawołałam, dalej trzęsąc się w spazmach kpiącego śmiechu.
Trwało to jeszcze dłuższą chwilę, nim otrząsnęłam się z tej radości i w końcu stanęłam na czterech nogach. Zaczęłam truchtać w tylko sobie znaną stronę, dalej lekko chichrając się pod nosem:
– Pff, on to ma wyobraźnię. Żyć nie umierać! Słyszeliście to? „Jak żyłabyś, jako matka wiedząc, że zostawiłaś własne szczenięta na pastwę losu i bez opieki?” – Przytoczyłam jego słowa, mówiąc je ze złośliwym akcentem i piskiem w głosie – O! Albo to! To było dobre! Jak to szło…? „Byłem inaczej wychowany, miałem skrupuły i nie jestem samolubem”! – zawołałam szczerze rozbawiona z jego kazania – Ten facet potrafi żartować, nie ma co! – Otarłam niewidzialną łzę spod mojego oka, pokazując tym samym przysporzoną radość.
Idąc przed siebie, zaaferowana chwilowo przez słowa Mówcy, niemal nie zauważyłam wychodzącego z lasu Szalonego Kapelusznika, który jak gdyby nigdy nic ominął mnie, nawet na mnie nie spoglądając.
– Och, i tak kiedyś dobiorę się do Twoich sztylecików – syknęłam pod nosem.
– Co? – Czyli najwidoczniej byłam za głośno. Albo to on ma nadnaturalny słuch. Zatrzymał się nagle i popatrzył na mnie pytającym wzrokiem.
– Nic, nic! – zawołałam w jego stronę, przyśpieszając do wolnego biegu, przeskakując nad zaroślami, które on przed chwilą przemierzył i tym samym wkraczając do małego skupiska drzew. Nie ma już z nim Rogacza, hmm? Dobrze się składa. Będę mogła z nim w spokoju powymieniać złośliwe uwagi i poszczuć nim Mówcę. Dlaczego mam od tak zostawić tego „Świętego wilczka”? Oj, niedoczekanie…
– Kochanie! – zaświergotałam, zalotnie trzepocząc rzęsami i rozglądając się za wielką kulą biało-czarnego futra, które akurat w tej chwili było mi potrzebne. – Obiadek gotowy! – zawołałam ponownie tym samym tonem, podświadomie dalej śmiejąc się z słów Mówcy.
Więc to tak on widzi moją przyszłość? Partner-ciota, który nie umie poradzić sobie ze zwykłym napastnikiem, trójka szczeniąt, w tym dwójka samców i jedna samiczka. Pięknie. Dołóżmy jeszcze do tego małe zwierzątko domowe i będzie I-DE-A-LNIE! Wzorowa rodzinka, która kocha wszystko co żywe, a nawet i martwe!
Przemierzając mały lasek w poszukiwaniu Rogacza, mój humor powoli zaczął się psuć, a ja sama stawałam się coraz bardziej zirytowana, nieobecnością schizofrenika.
– Och, tu jesteś! – westchnęłam z ulgą, a z moim wydechem wyleciała również narastająca złość, gdy ujrzałam tego basiora, który właśnie szedł w przeciwną stronę niż Szalony Kapelusznik. Nawet nie jestem ciekawa, co się między nimi wydarzyło. W chwili obecnej szczerze mi to wisi. Podeszłam do Rogacza, który obrócił się w moją stronę, słysząc mój głos.
– Słuchaj, ty słodki złośliwcze, ty – rzekłam do niego, głosem pełnym miłości i cukru – Mam z Tobą do pogadania – oznajmiłam, przechodząc od razu do sedna – Nie chciałbyś trochę… No wiesz… Podręczyć innych? – zapytałam i by być bardziej przekonującą, błysnęłam w jego stronę kłami, kiedy mój pysk wykrzywił się w kpiącym uśmieszku. Przynajmniej zapach krwi jeszcze się nie ulotnił.
Bann, słodziaku?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz