czwartek, 6 sierpnia 2015

Od Luy

W pewnym sensie życie pesymistów jest znacznie prostsze od żywota optymistów. Nie mają nadziei, że będzie lepiej więc ich zawód będzie teoretycznie mniejszy w chwili niepowodzenia. Może powinnam zostać pesymistką?
 Zdmuchnęłam grzywkę z oczu i powiodłam wzrokiem ku niewielkiemu mrowisku. Bezwładnymi ruchami zaczęłam żmudną podróż w tamtym kierunku. To poruszałam łapą to próbowałam chwytać się zębami trawy. Niesamowite jak znudzenie potrafi sparaliżować.
 - Witajcie moi mali przyjaciele- powiedziałam dotarwszy do celu.
Owady wstrzymały swoje zajęcia zwracając w moją stronę swe czarne łebki i wiecznie analizujące czułka. Szybko jednak straciły zainteresowanie i powróciły do wcześniej przerwanych czynności. Biły od nich wyjątkowo prymitywne i nieprecyzyjne emocje.Obserwowałam jak jeden z przedstawicieli tej, jakże pospolitej, rasy usilnie wciąga spore nasionko na szczyt mrowiska. Widziałam ślady po bocznych wejściach, ale widocznie jakiś czynnik zewnętrzny je uszkodził i właśnie trwały prace remontowe. Owad próbował je pchać i ciągnąć,a le ilekroć zbliżał się do celu coś, czy to osuwający się piasek, czy przechodząca obok mrówka, udaremniało jego starania, a nasionko osuwało się w dół.
Wzrastające znudzenie zmusiło mnie do przechylenia głowy na bok. Powieki powoli zaczęły opadać.Sen...tak to dobry pomysł...
- Lua!- usłyszałam niezbyt głośne wołanie.
Westchnęłam. Chyba nie będzie mi to dane. Wstałam i jeszcze raz powiodłam wzrokiem ku ciągnącej nasionko mrówce. Nachyliłam się w jej kierunku i wyciągając do przodu łapę, najdelikatniej jak umiałam, popchnęłam nasionko. Nieco przestraszona robotnica wciągnęła obiekt do korytarza.
Wypuściłam głośno powietrze, wyprostowałam się i ruszyłam w stronę głosu.
Po kilku minutach zza rośli wyrosła mi znajoma wilcza sylwetka. Rira.
- No jesteś- powiedziała z nieskrywanym entuzjazmem.
Rzuciłam je spojrzenie które, gdyby spojrzenia mogły mówić, mówiłoby ,, No chyba widzę, że jestem". Ta tylko uśmiechnęła się jakby...pokrzepiająco?
- Wyruszamy dziś o zachodzie.
Skrzywiłam się. Nie chce mi się chodzić. Mało się przez te czterdzieści parę lat nachodziłam?
- W którym kierunku?- mój zmęczony mózg nie był w stanie sformułować inteligentniejszego pytania. O ile w takiej sytuacji jest to w ogóle możliwe.
- Nie wiem- Rira wzruszyła barkami- Zakładam, że dalej na północ.
Teraz powinna opuścić mnie senność. Powinnam poczuć zaciskającą się na gardle pętlę. Jestem jednak zbyt zmęczona by myśleć i tylko ospale kiwam głową i daję się odprowadzić do większego skupiska wilków. Chciałam usiąść, ale...uderzyłam nosem w ziemię.
- O choroba...-stęknęłam nie czyniąc żadnych przeciwdziałań-...jak to boli...
Z emocji Riry wyczytałam lekkie rozbawienie i dezorientację. Nie wiedziała czy powinna mnie podnosić czy zostawiać z dupą wystrzeloną w kosmos, a pyskiem w ziemi.
- Nie krępuj się...-mruknęłam.
Rira niepewnie  zaczęła kręcić się wokół mnie. Widocznie nie miała pojęcia jak się do tego zabrać. W końcu po prostu mnie przewróciła. Tak, że teraz cała znajdowałam się na glebie.
- Dzięki...-powiedziałam siadając i przyciskając łapę do nosa.
Rira usiadła naprzeciwko mnie.
- Nie ma sprawy- rozejrzała się dookoła- Jenna kazała pozbierać tych których ,,chcemy zabrać". Nie byłam pewna czy chodzi jej o tak zwane ,,pary" czy o osoby których nie chcemy tu zostawiać. Więc na wszelki wypadek...
- Rozumiem- mruknęłam oglądając lekko zakrwawioną łapę- Zarówno w pierwszej jak i drugiej opcji nikt by po mnie nie przyszedł. Dziękuję.
Potaknęła. Czułam jej lekkie zmieszanie. Usłyszałam jakieś głosy. Nie zrozumiałam o co chodzi, ale wyraźnie usłyszałam imię swojej rozmówczyni. Wadera wstała, rzuciła mi porozumiewawcze spojrzenie i odwróciła się w stronę głosów.
- Może jeszcze uda mis ie zasnąć- powiedziałam sama do siebie.
Wytarłam krew w trawę i położyłam się gdzie siedziałam.

Obudź mnie ktoś, bo wrzaski Jenny tu nie wystarczą.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz