sobota, 15 sierpnia 2015

Od Paluku (CD Hioshiru,Moonlight)

Uniosłem do góry jedną ,,brew". Na osobności, tak? No dobra, czemu by nie? Całą ta akcja z ,,jestem twoją kuzynką" jakoś mi śmierdziała, ale nie mam pojęcia czym.
- Dobra- wzruszyłem ramionami i odszedłem ze swoją niwą...kuzynką...na ubocze- No więc?
Wadera była  taka rozpromieniona, podekscytowana, po prostu szczęśliwa. Chyba naprawdę cieszyła się, że mnie widzi. Ciekawe. Z Ver widywałem się wielokrotnie i nigdy nie radował jej mój widok. A tu przychodzi zupełnie obca mi wadera i...cieszy się.
- Mam mnóstwo pytań...-powiedziała przeskakując z łapy na łapę.
- Nie dziwię ci się...- mruknąłem.
- Po pierwsze. Jak ty tu w ogóle trafiłeś? To przecież szmat drogi.
Wzruszyłem ramionami.
- Tam mnie nie chcieli więc...brnąłem na północ aż...No wiesz.-wskazałem ruchem głowy na watahę. - Rozumiem. Od dawna tu jesteś? Jakim cudem cie przyjęli?!
- Tu? Niezbyt. Podróżujemy. Do watahy należę...ze trzy lata?- zrobiłem krótką przerwę dla uporządkowania myśli-Przyjęli mnie bo to właśnie wataha dla takich jak ja.
Zagwizdała. Spojrzałem na nią podejrzliwie.
- Co to miało być?
Uśmiechnęła  się nieporadnie.
- Ja też jestem przeklęta- przeskoczyła z łapy na łapę- Myślisz, że mnie przyjmą?
Wzruszyłem barkami.
- Ja nie widzę przeszkód.
Wadera rozpromieniła się i zaczęła nerwowo rozglądać się dookoła. Wtem dobiegł do nas głos, a raczej ryk, Jenny. Zwróciłem głowę w stronę piłującej gardło Gammy. Wyruszamy? No, w sumie...Najwyższa pora. Zwróciłem się w stronę kuzynki, ale zastałem tylko wystraszonego, ciezko dyszącego tukana.
- Em...-przekrzywiłem głowę lekko skonsternowany- Przywykniesz.
Ona jednak nadal ciężko dyszała. Mam nadzieję, że Jenna nie będzie się już dzisiaj wydzierać bo jej małe ptasie serduszko może tego nie wytrzymać.
Już miałem podjąć kolejną próbę uspokojenia kuzynki kiedy do mych uszu dobiegł jakiś odgłos.
Ryk? Tym razem to nie była to Jenna.
Ruszyłem w tamtą stronę, a tak właściwie to pobiegłem. Po drodze napotkałem nietypowy widok. Appę z zamarzniętymi łapami. To mogło oznaczać tylko dwie rzeczy: a)Zima nadeszła szybciej niż się spodziewałem, b) Moonli oszalała.
To drugie wydawało się o wiele bardziej prawdopodobne. Podbiegłem do przerażonej wadery. Dlaczego po prostu tego nie roztopi?
- Appa, co z tobą! Skup się!- krzyknąłem błądząc wzrokiem między drzewami w poszukiwaniu niedźwiedzia, bo brzmiało to jak niedźwiedź.
Roztrzęsiona wadera spojrzała na mnie lekko zdezorientowana. Spojrzałem na jej łapy. Lód zniknął, podejrzanie szybko.
- M-moonli- wydusiła wskazując łapą jakiś kierunek.
Na sekundę mnie zamurowało.  Nie-jest-dobrze. O dziwo to Appa pierwsza się opanowała i pobiegła we wcześniej wskazanym kierunku.

***

Stanęliśmy na niewielkiej polanie. Przy jej skraju, po drugiej stronie leżał miały kształt, Moonlight. W jej stronę zmierzała rozjuszona niedźwiedzica. Zerknąłem jeszcze na skamieniałą Appalosę i pomknąłem w stronę niedźwiedzia. Zwierze było ogarnięte żądzą mordu, tak silną, że nie usłyszało mnie. Skutkiem tego było to, iż bez większych przeszkód wskoczyłem na grzbiet bestii i wgryzłem mu się w skórę między łopatkami. Mierzyłem gdzieś wyżej, ale weź tu się utrzymaj na niedźwiedziu.
I tak już wściekła była, a tu ją coś użarło. Wstała na dwie łapy i i zaczęła się szarpać. Ja nadal uparcie trzymałem się jej skóry, przeklinając każdą sekundę takiego dyndania. Obok przemknęła Appa i podbiegła do leżącej pod drzewem wilczycy. W końcu puściłem i opadłem na ziemię, w sposób mało zgrabny i elegancki. W ostatniej chwili przeturlałem się na bok unikając ciosu łapą. Nim niedźwiedzica zamachnęła się po raz drugi jej futro stanęło w płomieniach. Zerwałem się na równe łapy. Zwierze rzucało się na wszystkie strony, tarzało w ziemi i ryczało wściekle. Gdzieś za nim leżał znacznie mniejszy brązowy kształt. Chwila...niedźwiedziątko? Spojrzałem na Moonli. Gdyby nie fakt, że byłą ranna i prawdopodobnie nie do końca świadoma tego co się wokół niej dzieje, byłbym wściekły. Wiszenie na niedźwiedziu naprawdę nie jest przyjemne. 
Z zamyślenia, o ile zamyśleniem można to nazwać, wyrwało mnie delikatne szturchnięcie. Appalosa zmierzała w stronę watahy podpierając oszołomioną koleżankę. Spojrzałem na niedźwiedzia. Był chyba zbyt przejęty gaszeniem futra by zwracać na nas uwagę. Nie chciałem jednak ryzykować i podparłem Moonli z drugiej strony.

Appa?Moonli? Sory, że musiałyście tak długo czekać na tak krótkie opko.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz