poniedziałek, 6 lipca 2015

Od Johna (CD Jenny i Banna): Kogo wiatr przywiał...

        Nagły atak ze strony akolitki zdecydowanie zaskoczył Johna. Czarne opary niczym macki oplotły jego łapy po czym nagle stały się jak cielesne i ściągnęły go do ziemi.
  ~ I coś narobił?! Mówiłem ci! MÓWIŁEM! ~ wściekał się Mefistofeles.
  Natomiast diablica siedząca w głowie Jenny miała z całego zajścia niezły ubaw. Helsing nie przywykł walczyć z czymś, czego nie mógł złapać i udusić, a na to miał teraz największą ochotę. No ale nie mógł skrzywdzić niczemu winnej wadery. Po namyśle wpadł mu do głowy całkiem niezły pomysł.
  - Jak możesz na to pozwalać? - te słowa skierował do Mefistofelesa.
  ~ Słucham?!
  - Skoro jesteś nazywany ojcem wszelkich DIABELSKICH pomiotów, to dlaczego nawet nie kwapisz się nad nimi zapanować?
  John poczuł w głowie znajomy ból, jednak po chwili ustąpił, jakby jego pracodawca się rozmyślił. Następnie basior odczuł, że cały gniew diabła skierował się na Jane. Ta jednak spróbowała uciec, bo zrozumiała, że męczenie śmiertelnika to jedno, a prawdziwego Mefistofelesa to drugie. Rozpoczęła się bezcielesna walka, która szybko jakby oddaliła się zarówno od umysłu Johna, jak i Jenny. Mimo tego wadera jednak dalej nie zatrzymała oparów. Te na szczęście bez wsparcia Jane nie były już niezwyciężone. Helsing z trudem wstał i rzucił zaklęcie:
  - Venerunt!
  Opary cofnęły się i zniknęły. Nastała krępująca cisza.
  Akolita chyba chciała ją przerwać pierwsza, ale nagle znikąd pojawiła się znajoma już basiorowi wadera, która jak widać również należała do tej watahy. I Jenna i Helsing bezgłośnie zgodzili się ze sobą, że rozprawianie o tym co zaszło przy kimś innym to raczej mało inteligentny pomysł.

<Tu mieści się mniej więcej opo Azzai>

  John nie czuł nic. W przeciwieństwie do ciemnoszarej przeklętej o różnych tęczówkach, która wydawała się kipieć z nienawiści na jego widok. Czymże basior miałby się przejmować? Nie będzie jej traktował jak wroga, bo w rzeczywistości ona nim nie jest. Przyjaciółką też nie. Gdy do ,,wesołej kompanii" dołączyła jeszcze jakaś trzecia (z wrażenia złośnica i arogantka) cierpliwość Helsinga się wyczerpała. Nieznajoma, Morowa Dziewica, Jenna, szurnięta Jane, Elektryczna Przeklęta - zdecydowanie za dużo babskiego towarzystwa na jeden dzień. Zdecydowanym krokiem ruszył w stronę lasu.
  - Hej, a ty dokąd? - zawołała za nim Akolitka.
  - Na spacer. Duszno się zrobiło - odparł beznamiętnie i zagłębił się między listowia.
  Spokój nie był mu chyba tego dnia pisany. Po kilkunastu minutach gdy John dotarł już na jakiś bezimienny szlak, w głowie odczuł obecność Mefistofelesa.
  - Co ty tak długo robiłeś z tą Jane? - rzucił z nudów Helsing.
  ~ Nie cwaniakuj, bo nie jestem w nastroju.
  - Ciężkie dni masz? Myślałem, że to się tyczy tylko wader.
  W czaszce aż zapiszczało od szybkiego uderzenia bólu. Mimo wszystko basior się uśmiechnął. Warto było.
  ~ Ta wampirzyca to paskudny przypadek ~ powiedział w końcu Mefistofeles.
  - Wampirzyca? Mówisz o Jane? - odparł Helsing.
  ~ Nie, o świętej Katarzynie! A o kim innym, psia mać, mam mówić?! ~ diabeł rzeczywiście wydawał się zirytowany.
  - Wiesz, miałem w życiu do czynienia z różnymi ,,paskudnymi przypadkami" - odpowiedział John czując coraz większą satysfakcję z denerwowania pracodawcy. - Na przykład ta diablica, Fera.
  Ponowna fala bólu. Tym razem wilk lekko się skrzywił.
  ~ Pamiętaj, że mówisz o mojej córce, Helsing. Nie pozwalaj sobie.
  - Dalej nie rozumiem czemu zdecydowałeś się mieć dzieci. Same z tego problemy...
  Urwała mu kolejna symfonia bólu, jakby Mefistofeles obijał się mu o ściany czaszki.
  ~ Ten dialog nie ma sensu, Helsing. Lepiej zajmij się robotą. W pobliżu jest demon - po tych słowach diabeł wyparował.
  John warknął sfrustrowany. Po raz kolejny ten dupek zostawił go na lodzie powiadamiając o czekającym go zadaniu w ostatniej chwili. Jak do cholery ma się przygotować, skoro nawet nie wie z jakim typem demona ma do czynienia?!
  Uspokoił się jednak, bowiem jego oczom ukazał się biały, potężnie zbudowany basior. Helsing nie musiał długo się zastanawiać z kim ma do czynienia. To nie demon, tylko ,,pojemnik", przeklęty wilk muszący znosić niechcianego lokatora i ponosić konsekwencje jego czynów. Stał jakieś dziesięć metrów od Johna. Brązowy basior uśmiechnął się lekko ukazując srebrny kieł. Sam widok srebra powinien zniechęcić demona do ujawniania się. Z samym basiorem jeszcze idzie się dogadać...

Bann? Wybacz długość tego właściwego dokończenia. Ciebie Jenna też przepraszam za pozostawienie na lodzie, ale nie miałam pomysłów na to opo *^*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz