piątek, 15 lipca 2016

Od Winter (CD. Luy)

      - Wataha Przeklętych... – powtórzyłam niezbyt głośno smakując nowe słowa. Cóż mogą znaczyć? Wataha... Słyszałam kiedyś to słowo. Tak mi się zdaje. Czyżby oznaczało wilki? Ale przecież wilk to wilk, „wataha” to całkiem inne słowo. Nie brzmi podobnie. A „Przeklętych” nie mówi mi zupełnie nic. Ładnie brzmi i na tym moja wiedza się kończy. A jednak obraz który miałam przed sobą odcisnął się w mojej pamięci z właśnie takim podpisem. „Wataha Przeklętych” Od teraz właśnie to będę widzieć słysząc te słowa. Wiele wilków stłoczonych wokół... Dobra, co to do licha ciężkiego jest? Zdaje się być żywe. Porusza się, a mimo to nie przemieszcza. Zmienia barwy i rzuca cienie na postaci i śnieg. Wygląda jak zagrożenie. Ruchliwe nie podążające logicznym torem obiekty na ogół zawsze są niebezpieczne. Skrzywiłam się czując uporczywe ssanie w żołądku. Jeść... Chcę jeść. Odwróciłam się od wilków kompletnie ignorując moją pseudo towarzyszkę i szybkim, sztywnym krokiem odeszłam. Wiem co to ból. Doświadczyłam go już dość by znać każde jego oblicze, jednak niewiele mogło się równać z tym jakże okropnym rwaniem każdego nawet najmniejszego skrawka moich mięśni. Zupełnie jakby łapy protestowały mi przeciwko dalszej wędrówce.
 - Gdzie się wybierasz? – znów usłyszałam głos wadery kiedy ta, bez najmniejszego problemu po raz kolejny się ze mną zrównała. Ciemna sierść wadery wyraźnie odznaczała się od przykrytego śniegiem terenu wokół łagodnie falując w rytm jej kroków. Kątem oka widziałam jej oczy. Dwa pomarańczowe punkty wpatrujące się we mnie z uwagą jak gdyby wadera usiłowała mnie przejrzeć. Powodzenia życzę.
 - Jeść. – z moich ust padła krótka, rzeczowa odpowiedź tak samo lodowato obojętna jak wszystkie inne. Kolejna z serii tych przy których nie tylko nie trzeba nawiązywać kontaktu wzrokowego z rozmówcą, a nawet można całkowicie zignorować jego istnienie.
 - Fascynujące... – mruknęła tamta przenosząc wzrok ze mnie na drogę przed nami. Dyskretnie się jej przyjrzałam. Posturą była mi bardzo podobna, jednakże ślady które zostawiała idąc przy mnie były nieco głębsze od moich. Zapewne różnica polega na tym, że ja, wychowana wśród śniegu i lodu odruchowo „lżej” chodzę, by padający śnieg szybciej maskował ślady mojej obecności. Towarzysząca mi wadera nie miała takiego nawyku, lecz wielkiej różnicy jej to nie robiło.
 - W tę stronę nic żywego nie znajdziesz – zauważyła po paru minutach absolutnej ciszy. Na jej wargach tańczyło coś co zwykło się nazywać złośliwym uśmieszkiem. Zbyłam jej słowa nijakim prychnięciem uparcie brnąc przed siebie. A może ma rację? Przyspieszyłam do truchtu wbrew kolejnej fali protestów swojego organizmu i opuściłam głowę szukając śladu zapachu czegokolwiek. Na sobie nadal czułam badawcze spojrzenie serwowane mi przez współtowarzyszkę. Muszę być iście fascynującym obiektem do obserwacji. Bez dwóch zdań musi tak być. W końcu trafiłam nosem w niewielki otwór w śniegu. Poczułam zapach... myszy? Załóżmy, że tak to się chyba zwało. Bez zastanowienia wepchnęłam łeb głębiej w śnieg dodatkowo pomagając sobie łapami. Nigdy nie czułam zimna, nieważne co robiłam czy gdzie się znajdowałam. Chłód i mróz są dobre – są znajome. Jako jedne z niewielu składników otaczającego mnie świata. W końcu trafiłam nosem w ciepłe ciałko myszy. Poderwałam głowę wyrzucając swoją niedoszłą ofiarę w powietrze. Zwierzątko pisnęło spadając na ziemię i natychmiast rzuciło się do ucieczki. Spodziewałam się tego, więc drobnej istotce nie było dane pożyć zbyt długo. Po zaledwie paru sekundach zacisnęłam szczęki na ciałku od razu pozbawiając życia myszkę. Nawet nie zadawałam sobie trudu posiekania kawałka mięsa na części, mysz była zbyt mała by stanowić problem, dlatego niemal od razu zniknęła w moim przełyku. Oblizałam się rozglądając się dookoła. Nadal zbyt mało bym mogła zająć się czymś innym.
 - No brawooo... Złapałaś mysz. Gratuluję – usłyszałam drwiący głos wadery. Zmrużyłam oczy, patrząc na nią chłodno. Doprawdy irytująca istota...
 - Zamilcz.
  Wadera prychnęła w odpowiedzi. Nie obchodziło mnie to. I tak nie byłam w stanie należycie na to zareagować. Mogłabym udawać. Potrafię sprawiać wrażenie normalnej choć mimo wszystko chłodnej osoby, ale po co niepotrzebnie się męczyć? To nie ma sensu. Granie kogoś kim się nie jest to jak oszukiwanie samego siebie. Niby można, niby się da, ale jaki to będzie mieć skutek? Później niczemu nie można już zaufać, a sobie tym bardziej. Nie podoba mi się taki układ. Nie w świecie którego nie rozumiem. Nie w otoczeniu zjawisk których natura jest mi obca. Nie wśród przedmiotów niewiadomego przeznaczenia...
  Ostry wiatr tak charakterystyczny dla zimowej pory uderzył w mój pysk sprawiając, że biała grzywka spadła mi na twarz niemal całkowicie zasłaniając pole widzenia. Lodowaty podmuch przywiódł coś jeszcze poza nagłą zmianą mojej fryzury. Wyczułam w nim subtelną, lecz niepodobną do niczego innego woń istoty znanej wszystkim jako „człowiek”. Gdybym znała jakiekolwiek przekleństwo prawdopodobnie zaklęłabym. Niestety „śnieg”, „błękit”, „chłód”, „drzewo” ani inne znane mi słowa nie brzmią tak jakbym sobie tego w obecnej chwili życzyła. Ludzie i ich psy. Znów mnie znajdą. Wbrew logice i temu co założyłam. Moje poświęcenie okazało się bezcelowe. Wypadałoby rozprawić się z tym problemem. Jest tylko jeden mały problem. Mianowicie strzelby. Wiem co to strzelba. Widywałam ją codziennie przed i po walce. Wiem jak boli uderzenie nią. Znam dźwięk sygnalizujący długotrwały przejmujący ból, który towarzyszy osobie znajdującej się po złej stronie lufy. Znam ludzką naturę. Wiem czego się spodziewać. Rozumiem też psy i morderczy szał z którym atakują. Są do tego zmuszone. Tak zostały wytrenowane. Gdy nie spełnią oczekiwań zostaną ukarane. Ból jest najlepszym nauczycielem. Wpaja posłuszeństwo wbrew woli, odbiera chęć do walki i niszczy nim karanego. To ulubiona metoda ludzi. 
  Potrząsnęłam głową wyrywając się z odmętów swoich rozmyślań. Do rzeczy... Mam ludzi na głowie. Niby po co mam zawracać sobie głowę szkoleniem psów? Bezsens.
 - Kryjówka. Potrzeba mi kryjówki. – rozejrzałam się mówiąc bardziej do siebie niż niechętnie towarzyszącej mi wadery. Niemal usłyszałam jak wadera przewraca oczami.
 - Ależ ty jesteś rozrywkową istotą... Marnujesz na mnie swój talent do bycia komikiem – wymamrotała. Puściłam jej uwagę mimo uszu. Nie znam terenu. Nie mam pojęcia gdzie mogłabym się schować.
 - Pomóż mi. Wskaż mi kryjówkę.
 - Tak za nic? Raczej ci to nie wyjdzie – odparła tamta mierząc mnie wzrokiem mówiącym, że raczej nie będzie traktować mnie jak równą sobie. Przestąpiłam niecierpliwie depcząc śnieg wokół.
 - Przysługa za przysługę. Dożywotnia umowa. Pasuje? – spytałam mrużąc oczy. Być może właśnie zrobiłam największy błąd swojego życia. Trudno. Intuicja podpowiedziała mi, że to najlepsze możliwe wyjście. Jak zawsze posłucham i zobaczę co przyniesie mi los.


Lua?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz