- Wataha Przeklętych... – powtórzyłam niezbyt głośno
smakując nowe słowa. Cóż mogą znaczyć? Wataha... Słyszałam kiedyś to słowo. Tak
mi się zdaje. Czyżby oznaczało wilki? Ale przecież wilk to wilk, „wataha” to
całkiem inne słowo. Nie brzmi podobnie. A „Przeklętych” nie mówi mi zupełnie
nic. Ładnie brzmi i na tym moja wiedza się kończy. A jednak obraz który miałam
przed sobą odcisnął się w mojej pamięci z właśnie takim podpisem. „Wataha
Przeklętych” Od teraz właśnie to będę widzieć słysząc te słowa. Wiele wilków
stłoczonych wokół... Dobra, co to do licha ciężkiego jest? Zdaje się być żywe.
Porusza się, a mimo to nie przemieszcza. Zmienia barwy i rzuca cienie na
postaci i śnieg. Wygląda jak zagrożenie. Ruchliwe nie podążające logicznym
torem obiekty na ogół zawsze są niebezpieczne. Skrzywiłam się czując uporczywe
ssanie w żołądku. Jeść... Chcę jeść. Odwróciłam się od wilków kompletnie
ignorując moją pseudo towarzyszkę i szybkim, sztywnym krokiem odeszłam. Wiem co
to ból. Doświadczyłam go już dość by znać każde jego oblicze, jednak niewiele
mogło się równać z tym jakże okropnym rwaniem każdego nawet najmniejszego
skrawka moich mięśni. Zupełnie jakby łapy protestowały mi przeciwko dalszej
wędrówce.
- Gdzie się wybierasz? – znów usłyszałam głos wadery kiedy ta, bez
najmniejszego problemu po raz kolejny się ze mną zrównała. Ciemna sierść wadery
wyraźnie odznaczała się od przykrytego śniegiem terenu wokół łagodnie falując w
rytm jej kroków. Kątem oka widziałam jej oczy. Dwa pomarańczowe punkty
wpatrujące się we mnie z uwagą jak gdyby wadera usiłowała mnie przejrzeć.
Powodzenia życzę.
- Jeść. – z moich ust padła krótka, rzeczowa odpowiedź tak samo lodowato
obojętna jak wszystkie inne. Kolejna z serii tych przy których nie tylko nie
trzeba nawiązywać kontaktu wzrokowego z rozmówcą, a nawet można całkowicie
zignorować jego istnienie.
- Fascynujące... – mruknęła tamta przenosząc wzrok ze mnie na drogę przed nami.
Dyskretnie się jej przyjrzałam. Posturą była mi bardzo podobna, jednakże ślady
które zostawiała idąc przy mnie były nieco głębsze od moich. Zapewne różnica
polega na tym, że ja, wychowana wśród śniegu i lodu odruchowo „lżej” chodzę, by
padający śnieg szybciej maskował ślady mojej obecności. Towarzysząca mi wadera
nie miała takiego nawyku, lecz wielkiej różnicy jej to nie robiło.
- W tę stronę nic żywego nie znajdziesz – zauważyła po paru minutach absolutnej
ciszy. Na jej wargach tańczyło coś co zwykło się nazywać złośliwym uśmieszkiem.
Zbyłam jej słowa nijakim prychnięciem uparcie brnąc przed siebie. A może ma
rację? Przyspieszyłam do truchtu wbrew kolejnej fali protestów swojego
organizmu i opuściłam głowę szukając śladu zapachu czegokolwiek. Na sobie nadal
czułam badawcze spojrzenie serwowane mi przez współtowarzyszkę. Muszę być iście
fascynującym obiektem do obserwacji. Bez dwóch zdań musi tak być. W końcu
trafiłam nosem w niewielki otwór w śniegu. Poczułam zapach... myszy? Załóżmy,
że tak to się chyba zwało. Bez zastanowienia wepchnęłam łeb głębiej w śnieg
dodatkowo pomagając sobie łapami. Nigdy nie czułam zimna, nieważne co robiłam
czy gdzie się znajdowałam. Chłód i mróz są dobre – są znajome. Jako jedne z
niewielu składników otaczającego mnie świata. W końcu trafiłam nosem w ciepłe
ciałko myszy. Poderwałam głowę wyrzucając swoją niedoszłą ofiarę w powietrze.
Zwierzątko pisnęło spadając na ziemię i natychmiast rzuciło się do ucieczki.
Spodziewałam się tego, więc drobnej istotce nie było dane pożyć zbyt długo. Po
zaledwie paru sekundach zacisnęłam szczęki na ciałku od razu pozbawiając życia
myszkę. Nawet nie zadawałam sobie trudu posiekania kawałka mięsa na części,
mysz była zbyt mała by stanowić problem, dlatego niemal od razu zniknęła w moim
przełyku. Oblizałam się rozglądając się dookoła. Nadal zbyt mało bym mogła
zająć się czymś innym.
- No brawooo... Złapałaś mysz. Gratuluję – usłyszałam drwiący głos wadery.
Zmrużyłam oczy, patrząc na nią chłodno. Doprawdy irytująca istota...
- Zamilcz.
Wadera prychnęła w odpowiedzi. Nie obchodziło mnie to. I tak nie byłam w stanie
należycie na to zareagować. Mogłabym udawać. Potrafię sprawiać wrażenie
normalnej choć mimo wszystko chłodnej osoby, ale po co niepotrzebnie się
męczyć? To nie ma sensu. Granie kogoś kim się nie jest to jak oszukiwanie
samego siebie. Niby można, niby się da, ale jaki to będzie mieć skutek? Później
niczemu nie można już zaufać, a sobie tym bardziej. Nie podoba mi się taki
układ. Nie w świecie którego nie rozumiem. Nie w otoczeniu zjawisk których
natura jest mi obca. Nie wśród przedmiotów niewiadomego przeznaczenia...
Ostry wiatr tak charakterystyczny dla zimowej pory uderzył w mój pysk
sprawiając, że biała grzywka spadła mi na twarz niemal całkowicie zasłaniając
pole widzenia. Lodowaty podmuch przywiódł coś jeszcze poza nagłą zmianą mojej
fryzury. Wyczułam w nim subtelną, lecz niepodobną do niczego innego woń istoty
znanej wszystkim jako „człowiek”. Gdybym znała jakiekolwiek przekleństwo
prawdopodobnie zaklęłabym. Niestety „śnieg”, „błękit”, „chłód”, „drzewo” ani
inne znane mi słowa nie brzmią tak jakbym sobie tego w obecnej chwili życzyła.
Ludzie i ich psy. Znów mnie znajdą. Wbrew logice i temu co założyłam. Moje
poświęcenie okazało się bezcelowe. Wypadałoby rozprawić się z tym problemem.
Jest tylko jeden mały problem. Mianowicie strzelby. Wiem co to strzelba.
Widywałam ją codziennie przed i po walce. Wiem jak boli uderzenie nią. Znam
dźwięk sygnalizujący długotrwały przejmujący ból, który towarzyszy osobie
znajdującej się po złej stronie lufy. Znam ludzką naturę. Wiem czego się
spodziewać. Rozumiem też psy i morderczy szał z którym atakują. Są do tego
zmuszone. Tak zostały wytrenowane. Gdy nie spełnią oczekiwań zostaną ukarane.
Ból jest najlepszym nauczycielem. Wpaja posłuszeństwo wbrew woli, odbiera chęć
do walki i niszczy nim karanego. To ulubiona metoda ludzi.
Potrząsnęłam głową wyrywając się z odmętów swoich rozmyślań. Do rzeczy... Mam
ludzi na głowie. Niby po co mam zawracać sobie głowę szkoleniem psów? Bezsens.
- Kryjówka. Potrzeba mi kryjówki. – rozejrzałam się mówiąc bardziej do siebie niż
niechętnie towarzyszącej mi wadery. Niemal usłyszałam jak wadera przewraca
oczami.
- Ależ ty jesteś rozrywkową istotą... Marnujesz na mnie swój talent do bycia
komikiem – wymamrotała. Puściłam jej uwagę mimo uszu. Nie znam terenu. Nie mam
pojęcia gdzie mogłabym się schować.
- Pomóż mi. Wskaż mi kryjówkę.
- Tak za nic? Raczej ci to nie wyjdzie – odparła tamta mierząc mnie wzrokiem
mówiącym, że raczej nie będzie traktować mnie jak równą sobie. Przestąpiłam
niecierpliwie depcząc śnieg wokół.
- Przysługa za przysługę. Dożywotnia umowa. Pasuje? – spytałam mrużąc oczy. Być
może właśnie zrobiłam największy błąd swojego życia. Trudno. Intuicja
podpowiedziała mi, że to najlepsze możliwe wyjście. Jak zawsze posłucham i
zobaczę co przyniesie mi los.
Lua?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz