poniedziałek, 5 stycznia 2015

od Paluku(CD.Vervady)

Przełknąłem. Tak, to było o wiele lepsze od mięsa. Tylko czy się strawi? Naglę usłyszałem szelest za sobą. Odwróciłem się jego stronę. Vervada nasłuchiwała. Ku mojemu rozbawieniu spomiędzy krzaków wychynął jeż. Szelest był najpewniej wynikiem tego, że zwierzaczek nazbierał na kolcach kilka drobiazgów co i rusz zahaczających o liście.
-Spokojnie, to tilko jiż.
-Jestem spokojna-odparła wadera-I jak tam owocek? Dobry?
Wzruszyłem ramionami.
-Myślę, że raczij tak...chyba powinno się strawić-mruknąłem podnosząc do góry prawą tylną łapę i patrząc na swój brzuch.
-Właśnie-zaczęła-Jak chcesz mogę ci pomóc z wymową.
Otworzyłem szerzej oczy.
-No piwni, że chcę
Wadera lekko się uśmiechnęła.
-Już trochę ćwiczyłeś, mam rację?
Potaknąłem.
-Too...Kiedy pirwsza likcja?
Teraz to ona wzruszyła ramionami.
-Może jutro.
-Dobrze.
 Jeszcze chwilę tak staliśmy bez celu. Liczyłem, że coś jeszcze powie, że będzie można kontynuować rozmowę. Szybko jednak zorientowałem się, że temat został już wyczerpany i zakończyłem dialog standardowym, szarym ,,Dobranoc".
 Kiedy ta już odeszła zjadłem jeszcze parę owoców by żołądek zaprzestał protestów i wróciłem do reszty.

Następnego dnia wstałem dopiero koło południa. Rozejrzałem się w poszukiwaniu Vervady, ale jej nie dostrzegłem. Dopiero wstałem, lekcja może zaczekać. Wróciłem w miejsce w, którym rosły owoce pokazane mi przez Deltę. Jako, że nic nie wskazywało na to bym miał mieć zatrucie pokarmowe wziąłem się za jedzenie. Owoce były naprawdę dobre. Byłoby naprawdę wspaniale gdybym nie musiał powracać do mięsa.
-Zaczynamy?-usłyszałem za sobą głos, znajomy głos.
Odwróciłem się. Przede mną stała Vervada, wcale nie brzydka wadera z o wiele lepszą ode mnie wymową.
 Pokiwałem twierdząco głową.

 -Nie, nie, nie i jeszcze raz, nie.-powiedziała wadera-Nie ma czegoś takiego jak ,,jiż", ale możesz mi wierzyć, że zetknęłam się z czymś takim jak ,,jeż".
Wypuściłem głośno powietrze.
-Ji..-zacząłem.
Vervada strzeliła się w czoło.
-Jeż! To jest jeż! Nie ma żadnego jiża! Męczymy tego jeża już od pół godziny.
-Wim przecież-spuściłem smętnie głowę-Proszę o wirozumiałość.
Westchnęła.
-Wybacz, zapomniałam.
-Wybaczam...ten twój jeż też ci wybacza, że gio tak mięczyłaś.
Ta uśmiechnęłam się i wzniosła głowę ku niebu jakby chciała powiedzieć coś w stylu ,,No nareszcie".
 Nie ukrywam, że ucieszył mnie ten mały postęp. Jednak znacznie większą radość czerpałem z samego towarzystwa Vervady.
-Too...-zacząłem-Chyba możemy już zakończyć temat ji...znaczy... jeża.

Vervada?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz