piątek, 9 stycznia 2015

Od Ashera (CD Riry): Król Kruków

Wadera odeszła parę kroków wgłąb jaskini, pokręciła się chwilę w miejscu po czym padła na ziemię. Parę minut później już spała. Przynajmniej to mówił jej oddech: spokojny, miarowy. Położyłem się przy wejściu do jamy. Przez chwilę patrzyłem tylko jak szare smugi w momencie zmieniają krajobraz na straszliwie ponury. W końcu zrobiło się to nudne. Położyłem łeb na łapach. Po chwili do wylądował obok mnie Corvo. Kruk był cały mokry, a gdy próbował otrząsnąć się z wody wyglądał przezabawnie.
- Co tam, mokra kuro? - spytałem. - Zgubiłeś się?
Gdyby spojrzenia mogły zabić Corvo zamordowałby mnie już z tysiąc razy. Obdarzył mnie spojrzeniem spod etykiety ,,Zamknij się, bo nie ręczę za siebie" i wtulił w mój bok, by się ogrzać. Wkrótce potem sam zasnąłem.

- Ale błoto - marudziła Rira przeskakując z kamienia na kamień. - Jak ty znosiłeś podróżowanie w taką pogodę?
- Trzeba przywyknąć - odparłem przeskakując nad kanalikiem. Corvo ostro zaprotestował i wbił mi pazury w grzbiet próbując utrzymać równowagę.
Spojrzałem na Rirę. Była ubłocona, nadąsana złą pogodą, ale poza tym wesoła. Czy ta wadera kiedykolwiek przestaje się uśmiechać?
- Mam jedno pytanie.
- Tak? - odparła wadera.
- Po co się ze mną zadajesz?
- To znaczy?
- Spotkałaś mnie przypadkowo wczoraj na polowaniu, trochę pogadaliśmy i nadal się mnie trzymasz - spojrzałem na nią pytająco. - Fakt, że gadam z ptakami cię nie odstrasza wystarczająco?
Wadera parsknęła śmiechem.
- Każdy ma swoje dziwactwa - odpowiedziała. - Poza tym nie lubię podróżować sama. Oczywiście jeśli ci przeszkadzam to zawsze mogę...
- Nie! - odparłem nieco zbyt głośno. - To znaczy...jeśli chcesz to zawsze możesz pójść w swoją stronę. W niczym mi nie przeszkadzasz.
Jakby na potwierdzenie moich słów Corvo przeskoczył z mojego grzbietu na kark Riry. Uśmiechnąłem się do niej i przez parę minut szliśmy w milczeniu.
Gdy ścieżka gwałtownie skręciła naszym oczom ukazała się dwójka rosłych basiorów. Zatrzymałem się gwałtownie. Coś mi tu nie grało. Rira chyba też to zauważyła. Odwróciłem się, ale za nami z krzaków wyszła kolejna dwójka potencjalnych napastników. Każdy z basiorów miał na sobie liczne ślady po walkach i wszyscy równo uśmiechnęli się paskudnie. Rozbójnicy, pomyślałem. Corvo zakrakał na basiory i odleciał.
- No proszę - powiedział pierwszy. - Podróżni!
- Może szukacie przewodnika, co? - spytał drugi.
- Właśnie - dorzucił pierwszy. - Bo widzicie, na tych drogach bywa bardzo niebezpiecznie...
- No co ty nie powiesz? - odparłem. - Jak szukacie ochroniarza to źle trafiliście.
Pierwszy (tak go sobie ochrzciłem) od razu przestał się uśmiechać.
- Pozwolisz, że przejdziemy? - kontynuowałem. - I tak nie mamy nic co byście mogli nam zabrać. Po co wam dwa, bezdomne wilki?
Starałem się jak najbardziej przedłużyć ciszę przed burzą. Zerknąłem ukradkiem na drzewa powyżej. Kruków przybywało. Bandyci tego nie widzieli, ale Rira i ja owszem. Wadera ostrożnie cofała się bliżej lini lasu, aby nie stać na drodze wściekłym ptakom. Basiory mierzyły nas wzrokiem.
- Po co nam wy? - Pierwszy znowu się uśmiechnął najpaskudniej jak wilk może umieć. - Dla rozrywki...
Nie zdążył dokończyć. Corvo nie wytrzymał i rzucił się mu na oczy.
- Rira, cofnij się! - zawołałem i sam odskoczyłem.
Kruki w szumie setki skrzydeł zerwały się z drzew i rzuciły na dwójkę blokującą nam przejście z tyłu. Corvo wkrótce do nich dołączył zostawiając Pierwszego z krwawiącymi rankami po szponach i dziobie. Wilk już nie zamierzał używać gry słownej. Rzucił się na mnie i przez chwilę szamotaliśmy się we dwójkę. Jego wspólnik próbował tymczasem przypiąć do ziemi Rirę. Basior, z którym się mocowałem nie był nowicjuszem jeśli chodzi o bijatyki. Musiałem działać szybko. Kruki nie zdążą załatwić tamtych i tego ostatniego jednocześnie. Muszę coś zrobić...Muszę coś...
Basior w końcu przygniótł mnie do ziemi. W najmniej odpowiednim do tego momencie...Przynajmniej dla niego. Zanim zrozumiałem co się dzieje zacząłem się zmieniać. Moje łapy zmieniły się w krucze szpony, kręgosłup stał się giętki jak u kota, czułem, jak odzyskuję utracone siły. W oczach herszta bandy zakwitło zdumienie. Zmniejszył nacisk na moją pierś. Wykorzystałem tę chwilę nieuwagi i odrzuciłem go tylnymi łapami.
Zerwałem się na równe łapy szybciej niż ktoś zdążyłby to zarejestrować. Już nie jako Asher, lecz Król Kruków.
Przeciwnik jednak albo był zbyt głupi, albo zbyt uparty. Wstał i czekał na atak. Okrążyłem go na szerokość jakichś dwóch metrów. Mając ptasie oczy rejestrowałem więcej szczegółów o wilku, jego stanie zdrowia, słabościach, postawie obronnej...
,,Oszczędza prawą tylną łapę. Prawdopodobnie jest po złamaniu" - mój mózg nie myślał normalnie. Czułem się jakby działał na własną łapę.
Wilk skoczył na mnie. Poczekałem sekundę i również na niego skoczyłem. Moja siła wyskoku była większa. Pozbawiłem basiora tchu, jednocześnie wbijając szpony przednich łap w brzuch. Jeszcze zanim uderzyliśmy w ziemię wbiłem mu zęby pod gardło. Nie za mocno, oczywiście. Moje drugie ja nigdy nie lubiło litości. Przybiłem go do ziemi i nie patrząc w oczy przegryzłem tchawicę.
A wszystko trwało zaledwie minutę...
Wtedy przypomniałem sobie o Rirze. Obejrzałem się za nią. Jeden z bandytów przybił ją do ziemi. Wilczyca miała zadrapanie na skroni. Broniła się.
Skoczyłem do basiora wbijając pazury w jego bok. Wilk nawet nie zdążył zauważyć, że leży na ziemi. Nie żył. Umarł w podobny sposób jak jego szef.
Obejrzałem się po pobojowisku. Kruki odleciały z miejsca walki zostawiając na drodze podziobane i odrapane niemal do kości dwa ciała. Dopiero gdy opadła mi adrenalina mogłem ocenić swoje dzieło. Dwa pozostałe trupy były odrapane, z rozgryzionymi gardłami. Oba od uderzenia miały połamane żebra.
Przeraziłem się tym co zrobiłem. Spojrzałem zawstydzony na Rirę. Wadera stała zamurowana jakby nie wiedziała, czy uciekać, czy mnie pocieszać. Spuściłem smutno łeb. Nadal nie zmieniłem postaci.
- To teraz widzisz - powiedziałem w końcu - jaka jest prawdziwa strona mojej klątwy.

Rira?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz