Wadera odeszła parę kroków wgłąb jaskini, pokręciła się chwilę w miejscu
po czym padła na ziemię. Parę minut później już spała. Przynajmniej to
mówił jej oddech: spokojny, miarowy. Położyłem się przy wejściu do jamy.
Przez chwilę patrzyłem tylko jak szare smugi w momencie zmieniają
krajobraz na straszliwie ponury. W końcu zrobiło się to nudne. Położyłem
łeb na łapach. Po chwili do wylądował obok mnie Corvo. Kruk był cały
mokry, a gdy próbował otrząsnąć się z wody wyglądał przezabawnie.
- Co tam, mokra kuro? - spytałem. - Zgubiłeś się?
Gdyby spojrzenia mogły zabić Corvo zamordowałby mnie już z tysiąc razy.
Obdarzył mnie spojrzeniem spod etykiety ,,Zamknij się, bo nie ręczę za
siebie" i wtulił w mój bok, by się ogrzać. Wkrótce potem sam zasnąłem.
- Ale błoto - marudziła Rira przeskakując z kamienia na kamień. - Jak ty znosiłeś podróżowanie w taką pogodę?
- Trzeba przywyknąć - odparłem przeskakując nad kanalikiem. Corvo ostro
zaprotestował i wbił mi pazury w grzbiet próbując utrzymać równowagę.
Spojrzałem na Rirę. Była ubłocona, nadąsana złą pogodą, ale poza tym
wesoła. Czy ta wadera kiedykolwiek przestaje się uśmiechać?
- Mam jedno pytanie.
- Tak? - odparła wadera.
- Po co się ze mną zadajesz?
- To znaczy?
- Spotkałaś mnie przypadkowo wczoraj na polowaniu, trochę pogadaliśmy i
nadal się mnie trzymasz - spojrzałem na nią pytająco. - Fakt, że gadam z
ptakami cię nie odstrasza wystarczająco?
Wadera parsknęła śmiechem.
- Każdy ma swoje dziwactwa - odpowiedziała. - Poza tym nie lubię
podróżować sama. Oczywiście jeśli ci przeszkadzam to zawsze mogę...
- Nie! - odparłem nieco zbyt głośno. - To znaczy...jeśli chcesz to
zawsze możesz pójść w swoją stronę. W niczym mi nie przeszkadzasz.
Jakby na potwierdzenie moich słów Corvo przeskoczył z mojego grzbietu
na kark Riry. Uśmiechnąłem się do niej i przez parę minut szliśmy w
milczeniu.
Gdy ścieżka gwałtownie skręciła naszym oczom ukazała się dwójka rosłych
basiorów. Zatrzymałem się gwałtownie. Coś mi tu nie grało. Rira chyba
też to zauważyła. Odwróciłem się, ale za nami z krzaków wyszła kolejna
dwójka potencjalnych napastników. Każdy z basiorów miał na sobie liczne
ślady po walkach i wszyscy równo uśmiechnęli się paskudnie. Rozbójnicy,
pomyślałem. Corvo zakrakał na basiory i odleciał.
- No proszę - powiedział pierwszy. - Podróżni!
- Może szukacie przewodnika, co? - spytał drugi.
- Właśnie - dorzucił pierwszy. - Bo widzicie, na tych drogach bywa bardzo niebezpiecznie...
- No co ty nie powiesz? - odparłem. - Jak szukacie ochroniarza to źle trafiliście.
Pierwszy (tak go sobie ochrzciłem) od razu przestał się uśmiechać.
- Pozwolisz, że przejdziemy? - kontynuowałem. - I tak nie mamy nic co byście mogli nam zabrać. Po co wam dwa, bezdomne wilki?
Starałem się jak najbardziej przedłużyć ciszę przed burzą. Zerknąłem
ukradkiem na drzewa powyżej. Kruków przybywało. Bandyci tego nie
widzieli, ale Rira i ja owszem. Wadera ostrożnie cofała się bliżej lini
lasu, aby nie stać na drodze wściekłym ptakom. Basiory mierzyły nas
wzrokiem.
- Po co nam wy? - Pierwszy znowu się uśmiechnął najpaskudniej jak wilk może umieć. - Dla rozrywki...
Nie zdążył dokończyć. Corvo nie wytrzymał i rzucił się mu na oczy.
- Rira, cofnij się! - zawołałem i sam odskoczyłem.
Kruki w szumie setki skrzydeł zerwały się z drzew i rzuciły na dwójkę
blokującą nam przejście z tyłu. Corvo wkrótce do nich dołączył
zostawiając Pierwszego z krwawiącymi rankami po szponach i dziobie. Wilk
już nie zamierzał używać gry słownej. Rzucił się na mnie i przez chwilę
szamotaliśmy się we dwójkę. Jego wspólnik próbował tymczasem przypiąć
do ziemi Rirę. Basior, z którym się mocowałem nie był nowicjuszem jeśli
chodzi o bijatyki. Musiałem działać szybko. Kruki nie zdążą załatwić
tamtych i tego ostatniego jednocześnie. Muszę coś zrobić...Muszę coś...
Basior w końcu przygniótł mnie do ziemi. W najmniej odpowiednim do tego
momencie...Przynajmniej dla niego. Zanim zrozumiałem co się dzieje
zacząłem się zmieniać. Moje łapy zmieniły się w krucze szpony, kręgosłup
stał się giętki jak u kota, czułem, jak odzyskuję utracone siły. W
oczach herszta bandy zakwitło zdumienie. Zmniejszył nacisk na moją
pierś. Wykorzystałem tę chwilę nieuwagi i odrzuciłem go tylnymi łapami.
Zerwałem się na równe łapy szybciej niż ktoś zdążyłby to zarejestrować. Już nie jako Asher, lecz Król Kruków.
Przeciwnik jednak albo był zbyt głupi, albo zbyt uparty. Wstał i czekał
na atak. Okrążyłem go na szerokość jakichś dwóch metrów. Mając ptasie
oczy rejestrowałem więcej szczegółów o wilku, jego stanie zdrowia,
słabościach, postawie obronnej...
,,Oszczędza prawą tylną łapę. Prawdopodobnie jest po złamaniu" - mój
mózg nie myślał normalnie. Czułem się jakby działał na własną łapę.
Wilk skoczył na mnie. Poczekałem sekundę i również na niego skoczyłem.
Moja siła wyskoku była większa. Pozbawiłem basiora tchu, jednocześnie
wbijając szpony przednich łap w brzuch. Jeszcze zanim uderzyliśmy w
ziemię wbiłem mu zęby pod gardło. Nie za mocno, oczywiście. Moje drugie
ja nigdy nie lubiło litości. Przybiłem go do ziemi i nie patrząc w oczy
przegryzłem tchawicę.
A wszystko trwało zaledwie minutę...
Wtedy przypomniałem sobie o Rirze. Obejrzałem się za nią. Jeden z
bandytów przybił ją do ziemi. Wilczyca miała zadrapanie na skroni.
Broniła się.
Skoczyłem do basiora wbijając pazury w jego bok. Wilk nawet nie zdążył
zauważyć, że leży na ziemi. Nie żył. Umarł w podobny sposób jak jego
szef.
Obejrzałem się po pobojowisku. Kruki odleciały z miejsca walki
zostawiając na drodze podziobane i odrapane niemal do kości dwa ciała.
Dopiero gdy opadła mi adrenalina mogłem ocenić swoje dzieło. Dwa
pozostałe trupy były odrapane, z rozgryzionymi gardłami. Oba od
uderzenia miały połamane żebra.
Przeraziłem się tym co zrobiłem. Spojrzałem zawstydzony na Rirę. Wadera
stała zamurowana jakby nie wiedziała, czy uciekać, czy mnie pocieszać.
Spuściłem smutno łeb. Nadal nie zmieniłem postaci.
- To teraz widzisz - powiedziałem w końcu - jaka jest prawdziwa strona mojej klątwy.
Rira?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz