Oglądam się za siebie. Ver i Ikana podnoszą się pomrukując trochę. Azzai nadal jest nieprzytomna. A to światło... Mam wrażenie, że wiem skąd się wzięło ale muszę jeszcze poszukać informacji na ten temat, wypytać Azzai... Sprawdzam, czy gorączka spada. Powoli, ale tak, spada. To dobrze. Wadera oddycha miarowo i spokojnie. To dobry znak. Już w porządku. Burza zniknęła i dobrze, ale na wszelki wypadek musimy przeczekać parę godzin w tej jaskini w której schowała się reszta.
- Dobra, weź mi ktoś pomóż. - proszę resztę i zarzucam sobie częściowo waderę na plecy. Pomaga mi Eloy i ruszamy.
Kiedy docieramy do schroniska, wilki które tam siedziały mają już przygotowane specjalne posłanie dla Azzai i resztę miejsc dla nas. To dobrze, że ruszyli mózgownicami. Przyda się.
- Dobra, na trzy. - mówię do Eloya. Liczę i kładziemy waderę na miejscu. - Ok, spadaj stąd na razie, muszę się nią zająć.
- Nie, chce tu być. - protestuje.
- Eloy, do cholery, ona potrzebuje spokoju! Nie pomożesz jej w ten sposób. Wyjdź i zapoluj albo prześpij się. Znając Ikanę, będzie chciała nadrobić ostatnie zaległości więc szykuje się długa wędrówka. Idź. - odpowiadam i prawie wypycham wilka z tej małej części jaskini. On obraca się jeszcze, żeby coś powiedzieć jednak mu przerywam. - Dowiesz się pierwszy, jeśli się obudzi. - I z tymi słowami wracam do Azz.
Robię jej okład z kilku ziół, szykuję "herbatkę" na ból głowy i nucę cicho. Nie szamańskie piosenki, bez takich. Po prostu nucę, żeby zagłuszyć ciszę oblepiającą to miejsce. Azzai nadal jest nieprzytomna. Reszta chyba śpi, no może oprócz Jason'a i kilku innych, typu Soha. Ciekawe kiedy ostatnio coś jadł... Trzeba będzie ich wszystkich przebadać za niedługo. Mniach, obowiązki Akolity...
- Mirrrrrru... - słyszę niewyraźny mruk wadery. Spoglądam na nią z uśmiechem.
- Witaj z powrotem. - witam się. Azzai nieprzytomnym wzrokiem bada miejsce swojego położenia i co chwilę mruga.
- To znaczy gdzie byłam? - pyta zachrypniętym wzrokiem.
- No... trochę narozrabiałaś. Wywołałaś burzę i potem odparłaś słup światła Ver który poleciał w nią samą i Ikanę. Ogółem rzecz biorąc mocno spowolniłaś nasz pochód ale nie przejmuj się. Nikt nie będzie miał pretensji. - odpowiadam szczerze a wielkim uśmiechem na pysku. Azz prycha z delikatnym uśmiechem i zamyka oczy.
- Czekaj, pośpisz za chwilę. Najpierw wypij to, bo jak nie to łeb ci odpadnie z bólu. - mówię i podaję jej "herbatkę". - A, i powiedz mi... Chcesz gadać z Eloyem? Bo on się strasznie martwi i bardzo chciał tu siedzieć ale... Wywaliłam go. Potrzebujesz spokoju. To jak?
Wadera chwilę się zastanawia i wypija napar. Następuję chwila ciszy i w końcu Azz kiwa głową twierdząco. Uśmiecham się pokrzepiająco.
- Ok, zawołam go ale macie max. 10 minut na pogaduchy. Jakby cię wkurzał, to wołaj. W ogóle, jakby coś się działo to wrzeszcz, albo niech on wrzeszczy. - ostrzegam i wychodzę z zakątka. Napotykam Eloya tuż za zakrętem. Kręcę głową ze śmiechem.
- No idź, idź. Ale - zatrzymuję go łapą. - Tylko 10 minut. I nie denerwuj jej. Jakby coś się działo, wrzeszcz. I nie obchodzi mnie twoja duma. Masz wrzeszczeć. - powtarzam wilkowi i puszczam go.
Podbiegam do Ikany i informuję ją o stanie Azzai. Alfa kiwa głową z ulgą i uśmiecha się, chwaląc mnie za dobrą robotę. Uśmiecham się szeroko, na co ona wybucha śmiechem.
- A, Ikano. Mam taką prośbę. Niech o zachodzie wszyscy będą tutaj, ok? Chcę ich przebadać. Nic takiego, tylko kontrola. Martwi mnie trochę ich ogólne zachowanie i forma. - informuję jeszcze.
- Dobrze, będą. Dzięki Jenna. - odpowiada uśmiechnięta acz zmęczona Alfa i kładzie się pod ścianą. Chciałabym iść w jej ślady ale nie mogę. Muszę przygotować jeszcze leki na późniejsze badania oraz trochę poszperać...
* Półtorej godziny później *
Moje powieki ważą pierdyliardy kilogramów. Przygotowałam już wszystko ale nie miałam nawet czasu czegoś zjeść albo chociażby się napić. W efekcie, jestem o suchym pysku od ranka. To przygnębiające, bo mój żołądek robi mi za orkiestrę ale zbywam go i nadal szykuję mieszanki.
- Jenna? Jesteś tam? - słyszę głos Ver.
- Tak, tak. Tylko, proszę ciszej. Azz dopiero co zasnęła. - szepczę głośniej i zerkam na poszkodowaną.
- A tak. - odszeptuje Vervada. - Mam coś dla ciebie.
- Zaraz mi dasz, wyjdźmy stąd, żeby jej nie obudzić. Ale mam nadzieję, że to krótka rzecz bo za chwilę odbędą się badania kontrolne a ja mam jeszcze do zrobienia...
- Tak tak. - Macha na mnie łapą i wychodzimy. Siadamy na skraju wejścia do jaskini i Ver podaje mi świeżo upolowanego zająca. Robię wilkie oczy a mój żołądek aż rwie się do przytulenia Vervady.
- O rany, Ver! Ratujesz mi zadek. Dziękuję. - mówię i uśmiecham się do koleżanki. Wgryzam się w mięso i po paru minutach już nie ma nic oprócz kości.
- No, wreszcie coś zjadłaś. Nam chcesz robić badania a sama jesteś chuda jak patyk. - prycha przechodząc obok Soha. Śmiejemy się z Ver i kładziemy na ziemi.
- Rany. - wzdycha wadera.
- Co?
- No wiesz, dawno nie gadałyśmy, nie wiem czy zauważyłaś. - Spogląda na mnie.
- Fakt. Przepraszam. Byłam tak zajęta Forestem, potem chwila przerwy w której co chwila dochodzili nowi i musiałam ich badać, teraz Azzai i...
- Nic się nie stało. Tylko trochę mi ciebie brakowało, wiesz ciętych ripost, odradzanie facetów.
- A tak, w tym jestem dobra. - śmieję się i Ver dołącza do mnie.
<Vervada?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz