wtorek, 6 stycznia 2015

od Ikany(CD.Vervady i Sohy):Polowanie


Niestety, mimo, że polowanie było pomysłem Azzai, ani ona ani Eloy nie przyszli nad strumyk. Z całego tego towarzystwa tylko ja byłam z wykształcenia łowcą, ale Paluku był już na jednym polowaniu z Azzai więc może jakoś to pójdzie.
 Znalezienie tropu zajęło nam trochę czasu. W tej okolicy nie ma chyba zbyt wiele jeleni, ale zająców pod dostatkiem. Szliśmy obok siebie węsząc. Naglę idący po środku Paluku rzucił się w krzaki, przy okazji mnie potrącając. Nim zdążyłam powiadomić świat o swym niezadowoleniu do mych uszu dobiegł przeciągły, żałosny pisk. Początkowo pomyślałam, że zamienił się w tukana, ale po chwili wychynął spośród liści z zającem w pysku. Upuścił go z wyraźną ulgą.
 Zająca niosła Vervada. Paluku trzymał się z tyłu co chwila pluł. Miałam co raz silniejsze wrażenie, że basior albo jest chory albo nie lubi mięsa.
Po drodze sporo rozmawialiśmy. Vervada napomknęła coś o tym, że chciałaby porozmawiać o czymś z Jasonem.
 Później i mi udało się schwytać długoucha. Wychodziło więc, że gdybyśmy rywalizowali ze sobą to delta zdecydowanie by teraz przegrywała. Jednak wywęszony przez nią wciągu następnej godziny jeleń przechyliłby szalę zwycięstwa na jej stronę. Oczywiście gdyby to były zawody.
 Vervada i Paluku zatachali jelenia do watahy, a  ja wzięłam oba zające. Nie dla siebie, oczywiście. Moonli na nic się pewnie wczoraj nie załapała, nie wspominając już o Sohy, który choćby zaczął już sam siebie trawić nic nie zauważy.
 Naglę poczułam zapach krwi, wilczej krwi. Pobiegłam przed siebie. W końcu odnalazłam leżącego przy jeziorze Sohę ze spływająca z nosa krwią. Część tego co się już wylało zdążyło już zastygnąć więc zacząć musiał już dawno.
-Soha...?-szturchnęłam go.
Ku mej wielkiej uldze wilk się poruszył.
-Tak?
Jeszcze przed chwilą było mi go żal...teraz byłam wściekła nie tyle co na niego, a na jego bezdenną głupotę. Krwawi, zalewa się posoką i zamiast cos zrobić no nie wiem...zatamować krwotok, pocisnąć do Jenny on tu sobie leży.
-Wstawaj leniwy ciemniaku.
Basior zamrugał i wstał.
-Bądź miła dla umierającego-mruknął.
Strzeliłam się w czoło.
-Jakiego umierającego?!-po prostu łapy opadają-Co to ma być?-wskazałam na jego nos.
-Krew-basior wzruszył ramionami- obiaw tak zwanego ,,umierania".
Jak się słyszy takie dyrdymały to trudno się nie popłakać. Mi się właśnie chciało.
-Ruszże siedzenie- machnęłam łapą ze zrezygnowaniem wymalowanym na pysku- Po to jest akolita żeby pomagać takim jak ty.

 Jenna wcisnęła mu jakieś mazie, a ja zająca. Czasami, a tak właściwie prawie zawsze, gdy przebywam w pobliżu Sohy czuję się jak przedszkolanka. Bachor może nie mieć apetytu, ale prędzej czy później zgłodnieje, a ta oto betka nie.
 Wszyscy byli obecni w trakcie posiłku. Tylko Moonlight stał z boku obawiając się najwyraźniej zamrożenia kogoś.
 Podrzuciłam jej drugiego zająca, a sama dołączyłam do uczty.

Wieczór zapadł dość szybko. Nim położyłam się spać upewniłam się, że Soha zjadł całego zająca. Już się kładłam gdy moją uwagę przykuł szmer rozmowy. To była chyba Vervada...No, tak miała przecież jakąś sprawę do Jasona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz