sobota, 14 marca 2015

Od Riry ( CD. Blue ): Co zazwyczaj robi się na wojnie?


Wzięłam głęboki oddech i pokiwałam łbem. Wadera uśmiechnęła się do mnie. Mimo, że pole bitwy nie było zbyt daleko, czasu było wystarczająco, na moje słowa:
- Dziękuję! - zawołałam, gdy zaczęłyśmy się kierować w wiadomym dla kierunki. Wadera na ten dźwięk kolejny raz uśmiechnęła się do mnie ciepło i kiwnęła wymownie łbem. Byłyśmy już niedaleko, a głośne piszczenie, warknięcia oraz skowyt bólu, uświadomił nam, że przyszłyśmy za późno. Zatrzymałyśmy się za zaroślami obserwując w przerażeniu przebieg bitwy.
Po chwili z transu wybudziła nas Ikana, która o dziwo nie brała udziału w bijatyce.
- Blue?! Dlaczego nie było Cię na stanowisku?! Plan był... - urwała w pół ostro wypowiadanego zdania, widząc mnie. - Rira? Dlaczego, u licha, tutaj jesteś?!
- Ja... - mruknęłam szukając dobrej wymówki oraz usprawiedliwienia, gdy wyprzedziła mnie w tym niespodziewanie Blue.
- To nie jest jej wina! Ja ją tu ściągnęłam! Dlatego opuściłam swoje stanowisko... - wbiła wzrok w ziemie. Mimo, iż bardzo doceniałam jej czyn, zawołałam:
- Ona bierze na siebie całą winę! To nie prawda! Sama zdecydowałam się tu przyjść! - usprawiedliwiałam siebie i Blue.
- Do diaska, potem się policzymy! Teraz nie ma na to czasu! - Ikana przekrzykiwała odgłosy zagryzanych wilków oraz powarkiwania przeciwników. Gdy ponownie otwierała pysk, by coś powiedzieć, przeszkodził jej w tym członek, najwidoczniej wrogiej, watahy. Zaczęli się szarpać, lecz po chwili alfa powaliła go i zacisnęła zęby na jego gardle. Nie dokończyła swojej wypowiedzi. Już po chwili znalazła się na polu bitwy wspierana przez naszych. Przerażona skierowałam się do wadery stojącej koło mnie:
- C-Co mam robić? Przecież... - potrząsnęłam głową przecząco stawiając kilka kroków do tyłu.
- Rira! Dokąd się wybierasz? Choć tutaj! Pamiętasz? Wierzę w Ciebie! - zawołała. Pokiwałam głową.
- A-Ale... Jak mam pomóc? - zapytałam wyraźnie zestresowana.
- Ja... - zaczęła Blue, lecz już po chwili przerwał jej potężne i głównie krakanie czarnych ptaków. Odruchowo podniosłyśmy łby, by spojrzeć w niebo, które było niemal całe zasłonione przez kruki. Część z nich zaczęła pikować nad polem bitwy. Nim się zoriętowałam, zaatakowały naszych wrogów. Swoimi ostrymi dziobami wbijały się w ciało wilków.
Co dziwne, połowa nie zatrzymała się nad nami, lecz poszybowała dalej. Zaciekawiona, i jednoczesnie mając w sobie wiarę, że tam znajdują się Asher i Azzai, myślałam o tym, by pójść za nimi. Rozejrzałam się. Blue nie było koło mnie. Zaczęłam w panice szukać jej wzrokiem. Kręciłam się przez jakiś czas w kółko, z nadzieją, że moje oczy zatrzymają się na znanej mi waderze. Jednak gdy nie napotkałam niczego innego jak odgłos walki i jej widok, poczęłam biec w poszukiwaniu Blue.
Był to czyn bardzo nierozsądny z mojej strony. Nawet go nie przemyślałam. Fakt, że wrogie wilki biegały próbując uchronić się od kruków oraz naszych, którzy ich dobijają lub pomagają w unicestwieniu ich, mógł na mnie sprowadzić nieszczęście. Nie mam się jak bronić, a nikt też nie może mnie obronić. Ale, szczerze mówiąc, polubiłam tą waderę. Pomijając fakt, że prawie wszystkich lubię, ona naprawdę przypadła mi do gustu. Może dlatego bezmyślnie rzuciłam się, by jej poszukać.
Biegłam jednocześnie omiatając wzrokiem wszystko, co byłam w stanie, i co choć trochę przypominało sylwetkę wilka. Wreszcie doatrzegłam dwie... Nie! Trzy biegnące postacie! Zatrzymałam się na chwilę, by ocenić, czy pochodzą z wrogiej watahy. Tak jednak nie było.
- Asher...! Blue...! - zawołałam zipiąc, zmęczona lekkim biegiem, lecz po chwili było słychać tylko mój zduszony głos, który wydobywał się spod łapy istoty, która zaszła mnie od tyłu i zakneblowała mój pysk swoją łapą. Pociągnął mnie do tyłu, przez co zachwiałam się, lecz nie runęłam na ziemię. Napastnik mnie puścił i stanął naprzeciwko mojej osoby. Był chudy. To można stwierdzić na pierwszy rzut oka. Posiadał kolorowe naszyjniki i wisiory, zresztą jak większość tej watahy. Zamachnął się i przejechał swoimi tępymi pazurami po moim pyski, nie oszczędzając okolic oczu. Tym razem upadłam na trawę, umorusaną już krwią z wcześniejszych walk, lecz tym razem czerwona ciecz, wyróżniając się swoją świerzością, należała do mnie.



Blue? Asher? Przepraszam za długość ale czas i wena zmniejszają mi się coraz bardziej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz