- Pa!- zawołała i odbiegła.
Odprowadziłem ją wzrokiem. Westchnąłem uświadamiając sobie, że zostałem sam. Wypełzłem z wody i otrzepałem się. Burkliwy odgłos przypomniał mi o potrzebach żołądka. Przebiegłem obok krzewu dzikiej róży i zapuściłem się dalej w las.
Udeptana przez jelenie ścieżka wiła się to w te, to we w te. Naglę usłyszałem kolejny pomruk i ,tym razem, jego źródłem nie był już mój żołądek. Rozejrzałem się nerwowo dookoła. Kilkadziesiąt metrów dalej siedział niedźwiedź. Nie zwracał na mnie uwagi, całkowicie pochłonęło go opychanie się chorobliwymi pokładami jagód. Oblizałem się. Bynajmniej nie na myśl o niedźwiedziu! Wbrew zasadom zdrowego rozsądku zbliżyłem się do rośliny. Brunatne bydle zaszczyciło mnie przelotnym spojrzeniem po czym, bez zbędnej zwłoki, powróciło do posiłku. Odetchnąłem z ulgą. Usiadłem parę metrów dalej. Nie powiem, że się nie bałem, ale ten niedźwiedź zdawał się zupełnie zlewać fakt, że nieopodal sterczy czarny basior o nienaturalnie ubarwionym pysku. Ostrożnie sięgnąłem po owoc i zjadłem. Bydle nie przejęło się tym zbytnio. Po paru jagodach nabrałem pewności siebie i zacząłem je gwałtownie pochłaniać. Wilk wegetarianin łatwo nie ma- weź tu się tym najedź. Kiedy właśnie pochylałem się ku roślinie poczułem napierający na mnie ciężar.
Mogę jeszcze zrozumieć, że niedźwiedź mnie ignoruje, ale szczerze wątpię w to bym nadawał się do pełnienia roli poduszki. Z trudem wygrzebałem się spod miśka, który na szczęście nie legł na mnie całym swym ciężarem. Wycofałem się zanim zdążył zaprotestować.
Byłem w drodze powrotnej do jeziorka gdy stanąłem jak wryty na widok śladów przy dzikiej róży. Ślady owe wyglądały jakoś znajomo. Tak...pociągnąłem nosem- Vervada. Nigdy nie byłem mistrzem tropienia, ale zdaje się, że była tu dość niedawno. To pewnie ona poruszyła gałązkami. Podniosłem wzrok na różowawe płatki kwiatów. Przypomniał mi się widok łażącej ze smętnie spuszczoną głową delty i to jak dałem jej taki właśnie kwiatuszek.
Stanąłem przy wylocie jaskini i zajrzałem do środka. Azzai i Jenna nie wyglądały najlepiej, nie mówiąc już o Vervadzie. Z tym, że ona wyglądała źle z innego powodu, którego niestety mogłem się jedynie domyślać.
- Co ty...tutaj robisz...Paluku...?- spytała Azzai, brzmiała trochę nienaturalnie, szczerze powiedziawszy.
- Ja dio Ver- powiedziałem spoglądając na kaszlącą donośnie Deltę.
Ta obejrzała się na swoje towarzyszki. Po chwili obrzuciła mnie przelotnym spojrzeniem po czym powolnym krokiem ruszyła w moją stronę lekko się chwiejąc. Wycofałem się poza jej pole widzenia i specjalnie ukłułem się przygotowaną wcześniej drzazgą. Momentalnie zamieniłem się w tukana. Wzbiłem się w powietrze umykając przed wzrokiem Vervady. Wylądowałem na gałęzi jednego z dębów i podniosłem z niego zerwany kwiatek. Delta wyszła z jaskini i rozglądała się dookoła. Gdyby nie sztywny dziób uśmiechnąłbym się teraz na widok jej miny. Zaleciałem ją od prawej i wylądowałem na gałązce młodego drzewka znajdującej się mniej więcej na poziomie jej głowy. Zanim mnie zauważyła wetknąłem jej różę za ucho. Ta wyraźnie zaskoczona odwróciła się ku mnie. Zagwizdałem wesoło. Wtedy właśnie z powrotem przybrałem wilcza postać i trochę niezgrabnie wylądowałem na ziemi. Poczułem przeszywający ból przy łopatkach, który towarzyszył mi też przy lataniu. Pamiątka bo jednym z kanibali.
Spojrzałem waderze w oczy uśmiechając się przy tym.
- Zdaje się, że poprzedni kwiatuszek zgubiłaś- powiedziałem przekrzywiając głowę.
Ver przez chwilę patrzyła na mnie. Z wyrazu jej pyska nic nie byłem w stanie wyczytać, a szkoda bo żal mi jej było. Spuściła głowę. Spochmurniałem, miałem nadzieję, że uda mi się ją pocieszyć. A tu nic.
- Przepriaszam- powiedziałem odwracając pysk- Chciałem dobrze.
Zapomniałem nawet ugryźć się w język za dodanie charakterystycznego dla mnie ,,i" tam gdzie było ono całkowicie zbędne. Ale wadera nic nie powiedziała.
Mogłem dowoli zgadywać co ją martwi. Chwiała się, wyglądała na nietrzeźwą , ale wątpię by to ziółka były temu winne. Może chodzi o tą całą rozsypkę. Może jakiś basior?
Zmarszczyłem brwi. Ktokolwiek zafundował jej takiego doła już ma u mnie minusa. Siebie oczywiście na starcie wykluczyłem z listy podejrzanych. Jestem prostą omegą, nieczułym ,,ptakołakiem" ,jak to mnie Rira przy pierwszym spotkaniu nazwała.
Rok wśród ptaków poskutkował tym, że nawet teraz nie rozumiem wilczych emocji i nie najlepiej radzę sobie z odczytywaniem ich z wyrazu pyska.
Spojrzałem na Vervadę. Na chwilę uniosła głowę, otworzyła pysk by coś powiedzieć, ale szybko go zamknęła i ponownie spuściła wzrok. Chyba nie pomagałem. Chętnie bym ją teraz przytulił, pocieszył, ale ostatnim razem zostałem odtrącony mimo, że było mi zwyczajnie zimno. Skrzywiłem się na myśl o swojej bezsilności i cofnąłem kilka kroków. Chciałem odejść spokojnie, ale spacerek szybko zmienił się w pośpieszny trucht. Ten natomiast ustąpił biegu.
Byłem wściekły. Ostatnio nie miałem na nic większego wpływu, więc mogłem się z tym spokojnie pogodzić i nie wyrzucać sobie. Ale teraz miałem silne wrażenie, że teraz jestem w stanie coś poradzić na to co się dzieje. Irytował mnie fakt, że nie wiem jak to zrobić.
Któż dokończy to zacne opo?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz