czwartek, 26 marca 2015

Od Blue (C.D. Marvela): "Nie przyjmiesz wyzwania, jesteś na przegranej pozycji"

Wzdycham krótko. Owszem jestem godna. Chyba każdy z nas nie jadł już dobre dwa dni. A najzabawniejsze jest to, że dopiero t e r a z sobie to uświadomiłam. Więc owszem, jestem głodna. Istnieje jednak mały problem. Jestem równie mocno zmęczona. Jak każdy, swoją drogą.
Wpatruję się w swoje łapy, jakby dzięki temu miały się poruszyć. Czuję, że straciłam nad nimi władzę. Jednak zaraz zdaję sobie sprawę z tego, jakie to głupie.
Podnoszę się więc, najszybciej jak się da (czyli nie a ż t a k szybko, jak by się mogło wydawać -.-). Stoję teraz, uśmiechając się tryumfalnie.
-Ha!
~Co się stało?- Marvel podniósł się i stanął obok. Podnoszę głowę, by móc spojrzeć mu w oczy. A niech to, cho*era by wzięła ten mój głupi „wzrost”!
-Właśnie pokonałam grawitację.- odpowiadam dumnie, a Marvel parska śmiechem. Również pozwalam sobie na uśmiech. W jednej chwili zapominam o tym, co działo się te kilka godzin wcześniej. Zapominam o wojnie, o kanibalach. Podłych, głodnych, niebezpiecznych… no dobra. Może prawie zapominam. Myślę, że gdyby cała wataha była tutaj z nami, to istniałby cień szansy, abym znów mogła czuć się bezpiecznie. Ale… ACH, to bez sensu!
Moją głowę nawiedziły trzy myśli: pierwsza- nie powinnam już czuć się bezpiecznie, w żadnym miejscu na świecie. Druga- muszę przestać tyle myśleć. I trzecia- chyba jestem zirytowana. Ale na wszystko było lekarstwo. Musiałam ruszyć tyłek i coś zrobić.
-Dobra, to idziemy.- mówię, zwracając się do Marvela. Ten robi wielkie oczy.
~Niby gdzie?
-Jak to? Nie jedliśmy dwa dni. Jesteś głody, a ja muszę w końcu zrobić coś konkretnego. Upolujemy sarnę… albo jelenia… albo cokolwiek. Idziesz?- było to pytanie retoryczne. Oczywiście, że pójdzie. W grupie zawsze łatwiej polować. Znaczy… tak słyszałam. Do tej pory zdobywałam jedzenie sama.
Chwilę później idziemy już przed siebie. Nie ma sensu biec. Każde z nas jest jeszcze trochę zmęczone, a skoro mamy gonić zwierzynę to lepiej zachować siły na później. Poza tym gdybyśmy zaczęli biec, moglibyśmy spłoszyć jakieś stado. Oczywiście zakładając, że jakieś jest w pobliżu.
-Hm… to był dobry pomysł.- mówię w końcu.
~W sensie…?
-Aby gdzieś pójść. Łapy mnie aż tak nie bolą.- odpowiadam, po czym patrzę na Marvela.- Masz jakąś diagnozę, a propos tego?- dodaję z szelmowskim uśmiechem. Patrzę na niego, jakbym rzucała wilkowi wyzwanie. Moja ekscentryczna osobowość i wygląd trochę w tym pomaga.
~Oczywiście!- rzuca Marvel, z udawanym przejęciem. ~Nasze mięśnie „odpoczęły”. Dwugłowe i trzygłowe…
-A śmiechowe?- rzucam z rozbawianiem. Nie wiem kto wpadł na pomysł, aby tak nazwać mięśnie.
~Tak, one również.
-Ha! Wiedziałam. Przez cały czas byłam z nimi i mentalnie je wspierałam.- parsknęliśmy śmiechem. Przeszliśmy już spory kawałek i dzięki temu czuję się zdecydowanie pewniej. Skoczyłam przed siebie, aby upewnić się, że wszystko w porządku. Było dobrze.
~Co, nie wierzysz mojej diagnozie i musisz to sprawdzić, nie?- Marvel udaje poruszonego. Uśmiecham się chytrze.
-Nigdy, nikomu w pełni nie ufam. Lepiej się przyzwyczaj.- rzucam. Słyszę w głowie, jak biały wilk mamrocze „jasne…”, ale szybko wybiega na przód. Przy okazji rzuca mi wyzywające spojrzenie. Jedno z tych, które mówi: „Jak nie przyjmiesz wyzwania, jesteś na przegranej pozycji.” Uśmiecham się pod nosem.
Również wybiegam na przód. Basior widząc to również przyspiesza. Przez chwilę próbuje dogonić Marvela, jednak zaraz biegniemy równo. Idziemy łeb w łeb. Co jakiś czas on wysuwa się na prowadzenie, tylko po to, abym zaraz go wyprzedziła. Ale po chwili znów biegniemy równo. Spoglądam na Marvela. On również zerka w moim kierunku. W odpowiedzi pokazuję mu język i biegnę jeszcze szybciej. Kiedy wyrywam się do przodu, słyszę w głowie śmiech basiora. Moje zwycięstwo nie trwa długo. Za chwilę Marvel jest obok mnie i znów biegniemy razem. Jednak nie tak szybko jak wcześniej. Zmęczeni wysiłkiem poruszamy się coraz wolniej. Szybki bieg zmienia się w wolniejszy… a później jeszcze wolniejszy. Bieg, zmienia się w trucht. A trucht w szybszy chód. Pod koniec już spacerujemy.
Rozglądam się uważnie. Nagle przypominam sobie po co się ruszyliśmy. Poza tym mój pusty żołądek daje o sobie znać.
Nagle coś słyszę. Tętent kopyt. I trzask gałęzi. Przynajmniej tak mi się wydaje. Zerkam na Marvela. On również coś usłyszał. Postawił uszy i rozgląda się uważnie. Jego niebiesko-żółte oczy śledzą wszystko dookoła. Moje błękitne oczy również.
~Chyba coś wyczułem… choć!- słyszę głos w głowie. Podkradamy się do najbliższych zarośli. Leżę przyklejona brzuchem do ziemi, starając się nie nadepnąć na gałęzie obok. W oddali dostrzegam niewielkie stado. Kilka saren i jeleń. Zerkam przelotnie na Marvela. On również to zauważył.
Szturcham basiora w ramię. Ten spogląda na mnie, a ja uśmiecham się pewnie.
-To co? Którą sarnę upatrzyłeś?

Marvel? To co, polowanko? ^-^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz